Witam.
Chyba trochę żałuję, że porzuciłam pisanie tego opowiadania, bo wydaje mi się mieć potencjał. Pisałam wtedy, tak jak zawsze chciałam pisać. No ale niestety... to już wszystko co udało mi się odkopać z komputera, także zapraszam do czytania, oraz komentowania. Pozdrawiam!
Dzwonek do drzwi przeszył ciszę niczym strzała
wystrzelona przez wojownika
w powietrze, tylko że grot nie dotarł do tarczy, a do uszu Michaela
wywołując przy tym dreszcze na jego skórze. Zaraz potem mężczyzna zdał sobie
sprawę z tego, że na kartce, którą miał przed, sobą powstała okropna linia, z którą nie dało się już nic
zrobić. Ten dzwonek do drzwi zmarnował właśnie jego pracę. Michael wyrwał
kartkę z notesu. Pogniótł ją w dłoniach,
robiąc przy tym idealną kulkę i rzucił ją przed siebie. Nawet nie zwracał uwagi na to, iż cała
podłoga w tym mieszkaniu była już przykryta takimi właśnie kawałkami papieru.
Ciężko westchnął. Popatrzył na pustą kartkę, która była tylko fabrycznie
zapełniona kratką. Nie raz wydawało mu się, że jego życie kiedyś właśnie tak wyglądało.
Było
pustym kawałkiem papieru, który można było zapisać w dowolny sposób. Ale jednak
coś go odróżniało od tej kartki, którą miał przed sobą. Jego życia nie dało się
tak po prostu wymazać, wyrwać, pognieść i rzucić w kąt, zaczynając
wszystko od nowa. To co zostało już zapisane piórem przeznaczenia, czy też
przypadku musiało
już pozostać,
a sam Michael nie miał na to większego wpływu. Niestety z bólem serca nie raz
musiał przyznać, że historia, która powstała na kartach jego życia, nie
podobała mu się. Wcale nie był nią zafascynowany, a wszystko potoczyło się nie
tak, jak powinno.
Przyłożył
długopis do czystej, białej powierzchni, kiedy ponownie usłyszał dzwonek do
drzwi. Wcześniej miał nadzieję, że ten ktoś da za wygraną, uzna, że nikogo nie
ma w mieszkaniu i po porostu dalej pójdzie swoją drogą, tworzyć
swoją własną historię. Jednak życie nie było takie piękne, a dzwonienie do
drzwi stawało się być co raz bardziej uciążliwe. Michael z nerwami rzucił
notesem, założył sobie długopis za ucho, a potem zerwał się z fotela. O mało co
nie przewrócił przy tym kieliszka z czerwonym winem, który stał na białym
puchatym dywanie. Pewnie powstała by przy tym dość nieprzyjemna plama, ale
mężczyzna musiał przyznać sam przed sobą, że nie wiele by go to obchodziło.
Karta jego życia była właśnie tak poplamiona.
Nacisnął
złotą klamkę od drzwi, która kleiła się od waty cukrowej. Kiedy Nadia ostatni
raz była w tym mieszkaniu oczywiście nie umyła rączek, które miała brudne, a
następnie dotykała wszystkiego. Samemu Michaelowi nie chciało się sprzątać, a
nie miał czasu na to, aby wynająć kogoś do pomocy. Mieszkanie w Nowym Jorku
pokazywało dokładnie, jak wygląda jego życie. Nic nie jest w nim poukładane i
tak naprawdę, to nic nie ma swojego stałego miejsca. Pchnął drzwi, a jego oczom
ukazała się kobieta, która miała na nosie ciemne okulary mimo tego, iż od paru
dni padał deszcz. Kasztanowe włosy żyły swoim własnym życiem, a grzywka opadła
na twarz tak, że czasem nie było jej widać. Kobieta opierała się o ścianę przy
futrynie drzwi, a w dłoniach trzymała papierową torbę, która doskonale układała
się w kształt butelki z winem. Michael lekko uśmiechnął się na ten widok.
- Rose, skąd
wiedziałaś, że tu jestem i co tu robisz? - Zapytał.
Kobieta
zsunęła sobie na nos lekko okulary,
dzięki czemu
Michael mógł zobaczyć przez jej włosy idealnie zielone oczy, które w tym
momencie wpatrywały się w niego z nutką pożądania, ale też pogardy. Mężczyzna
znał Rose już tyle lat, jednak postać ta zostawała dla niego nadal jedną wielką
tajemnicą, która właśnie się do niego uśmiechała. Weszła do mieszkania bez
większego zaproszenia. Po prostu go nie potrzebowała. Stukot obcasów przeszył
ciszę, która nadal pozostawała w pomieszczeniu. Odwróciła się przodem do
przyjaciela swojego męża i ponownie się zaśmiała. Odstawiła torebkę z butelką
na stolik, a potem zrzuciła z siebie czerwony płaszcz. Oczom Michaela ukazała
się czerwona sukienka, która idealnie podkreślała figurę kobiety.
- Skoro nie
ma cię w Jersey, to musisz być tu, proste. - Wzruszyła ramionami poprawiając
sobie włosy. Michael chłonął jej każdy ruch. Wpatrywał się w nią, jak w obrazek
i nie raz zadawał sobie pytanie, dlaczego nie ma już takich emocji, kiedy jego
oczom ukazuje się Carlie. Dlaczego do swojej żony podchodzi całkiem obojętnie?
- A co ja tu robię? Miałam konsultację ginekologiczną. - Westchnęła.
- Byłaś tak
ubrana u lekarza? - Uniósł jedną brew do góry.
Rose
rozsiadła się na kanapie, na której wcześniej siedział Michael i starał się coś
stworzyć. Przewróciła
nogami niczym Sharon Stone w "Nagim Instynkcie" i ponownie kpiąco się
zaśmiała, kiedy popatrzyła na minę mężczyzny. Kochała prowokować, każdego.
Nawet jeśli to by miał być przyjaciel jej męża, mąż jej przyjaciółki, albo po
prostu lekarz ginekolog. Nie liczyło się to. Tylko wtedy ta kobieta o
kasztanowych włosach czuła się dowartościowana i spełniona, kiedy właśnie
widziała takie spojrzenie, jak w tamtym momencie u Michaela.
- Wiesz
dobrze, że w dresie nie wyjdę z domu. - Odpowiedziała przewracając oczami. -
Chociaż Richie pewnie nie raz by chciał.
- No
właśnie... Richie. - Westchnął Michael. - Dlaczego po wizycie u ginekologa
przychodzisz do mnie, a nie jedziesz do domu, do niego?
- Bo mam
ochotę się najebać. - Odpowiedziała twardo, już nie z taką kobiecością, jak
przed chwilą. W momencie stała się chłopczycą, która w dzieciństwie skakała po
drzewach i rzucała się kamieniami, a nie chodziła na palcach w kolorowych sukienkach.
Sięgnęła po torebkę z alkoholem i kiwnęła na Michaela, który stał nadal po środku
salonu, aby przyniósł kieliszki. Dopiero potem zobaczyła jeden stojący na
dywanie i leciutko się uśmiechnęła. - Ale widzę, że ty już imprezę zaczynasz.
Nie ładnie tak, beze
mnie.
- Wino
pomaga mi w tworzeniu. - Odpowiedział wzruszając ramionami, a następnie
podszedł do barku i wyjął
z niego następny kieliszek. Przyjrzał się dokładnie szklanej powierzchni,
która była zakurzona. Chwycił w dłoń koszulkę i zaczął wycierać naczynie, które
miał w dłoniach. - A tobie w czym? - Zadał pytanie.
Rose nalała
wina do kieliszków. Popatrzyła na mężczyznę.
-
Zapomnieniu, że być może nigdy nie zajdę w ciążę. - Odpowiedziała szeptem.
Michael
uciekł wzorkiem. Dobrze wiedział, że para jego przyjaciół ma problem, aby zajść
w ciążę. Starają się o to przeszło dwa lata i ciągle nic. Sięgnął po swój
kieliszek wina i zaczął zastanawiać się nad przewrotnością życia. Sam był już
ojcem, miał dziecko, a jednak czasami zdawał sobie sprawę z tego, że lepiej by
było, jakby Nadii wcale na tym świecie nie było. Nienawidził sam siebie za te
myśli, sprawiały jeszcze większy ból, kiedy widział Rose z Richie, którzy za
wszelką cenę pragnęli mieć własne dziecko.
- Przykro mi. -
Odpowiedział tylko, bo nic więcej nie potrafił z siebie wykrztusić.
- Pamiętaj,
to, że macie Naddy to największy dar od
losu, więc nie spieprz tego. - Westchnęła obracając swój kieliszek w dłoniach i
patrząc się na czerwoną ciesz, która
pozostawała na dnie. - Naprawdę, nie spierz tego, bo będziesz skończonym
idiotą. - Dodała po chwili.
Sam kiedyś
myślał o tym w takich właśnie kategoriach. Kiedy pierwszy raz popatrzył na
córkę,
stojąc za szybą na oddziale położniczym, to poczuł szczęście, którego jeszcze
nigdy nie czuł. Dziewczynka spała owinięta w różowy kocyk i wyglądała, jak mały
aniołek, który właśnie zszedł z nieba dla nich, dla niego. Wtedy, kiedy położył
rękę na szybie, to zdał sobie sprawę z tego, że jest to o wiele lepsze uczucie
od tego, kiedy stał na scenie przed tłumem kochających go fanów. Po prostu w
tej chwili wszystko nabrało sensu, a Michael zdał sobie sprawę z tego, że
wszystko co działo się przed Nadią było tylko głupią grą. Tak czuł w tamtym
momencie, kiedy jego córeczka miała zaledwie parę godzin. Wtedy wiedział, że
Nadia jest darem, prezentem od losu, który
zmieni całe jego i Carlie życie na lepsze. Jednak nie zdawał sobie sprawy, że
te zmiany pójdą w całkiem innym kierunku. Wszystko zacznie się sypać, a samo
dziecko stanie się przeszkodą, czy też ciężarem. Wiele razy słyszał, że nie
Nadia, a jej choroba, jednak nie można było tego oddzielić. Nadia była chorobą,
a choroba była Nadią. Dziewczynka bez wady słuchu już by nie była tą samą
dziewczynką, która nosiła jego nazwisko i patrzyła się w Michaela tymi samymi
oczami, którymi od wielu lat patrzy się Carlie. Ale wolał o tym nie wspominać
Rose. Nie chciał zadawać jej dodatkowego bólu.
***
Wizyta Rose
wywołała u niego tylko dodatkowe emocje, których w tym momencie raczej nie
chciał odczuwać. W momencie zamknięcia drzwi za przyjaciółką i poleceniu
pozdrowienia Richie'go zdał sobie sprawę z tego, iż ich sprawy czasami są dla
niego ważniejsze niż jego własne. Dlaczego w tym momencie myślał właśnie o
Nesterach, a nie o tym, jak naprawić swoje życie? O ile dało się jeszcze coś
naprawić. Nie bez powodu uciekał do Nowego Jorku. Zawsze tłumaczył się przed
Carlie, że musi mieć spokój, aby tworzyć, jednak musiał też przyznać sam przed
sobą, że w tym mieszkaniu nie powstała tak naprawdę żadna piosenka, żadna
melodia, a to wszystko było tylko chorą wymówką. Miał miejsce, gdzie mógł się
od wszystkiego oderwać, uciec,
a więc to
robił. I zawsze w takich chwilach pojawiało się pytanie, czy powinien mieć
wyrzuty sumienia? Sam ich nie czuł, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że matka
na pewno by się na nim zawiodła. Przecież nie tak go wychowała, nie takie wartości
mu przekazała, a Michael w
jednym momencie wszystko wyrzuca do kosza. Sprzeciwia się
każdemu słowu Carol Moretii, jakby nigdy ta kobieta nie istniała, albo nie
miała racji.
Stał opary o
drzwi, patrzył na kartki na podłodze, które były tylko aktem zagłuszenia,
udowodnienia sobie, że nie ucieka, a przyjeżdża tu, aby właśnie pisać nowy
materiał. Patrzył na pustką butelkę wina i dwa kieliszki. Ślad szminki na
jednym z nich, a potem wróciły do jego
głowy wszystkie
grzeszne myśli, które przeplatały mu się przez umysł z każdym uśmiechem Rose.
Zacisnął dłonie w pięści i zdał sobie sprawę z tego, że nie może dłużej zostać
w tym mieszkaniu. Musi coś ze sobą zrobić. Zająć jakoś myśli... iść do ludzi.
Rozmawiać z nimi, być. Nie może zamykać się na świat tak samo, jak robi to
Carlie, która już nawet przy normalnej rozmowie zaczyna używać języka migowego.
- No, Mike,
jeszcze nie jesteś taki stary. Będziesz miał czas na siedzenie w papciach przed
telewizorem i użalanie się nad sobą. - Szepnął sam do siebie, a potem chwycił
skórzaną kurtkę z naszywkami różnych zespołów i wyszedł z mieszkania.
Miasto wydawało się być
uśpione. Ludzie nie zwracali uwagi na nic szczególnego. Deszcz lał się strugami
z nieba i każdy przed nim uciekał. Każdy, ale nie Michael, który szedł z rękoma
włożonymi w kieszenie, bez parasola. Woda ściekała mu po długich włosach,
kapała na nos. Czuł przemoczony materiał kurtki na plecach, ale wcale się tym
nie przejmował. Tak naprawdę, to nie wiele go obchodziło. Kiedy wychodził
jeszcze z domu, to miał jakiś ustalony cel, jednak wszystko gdzieś uciekło z
pierwszym powiewem zimnego wiatru. Wszystkie myśli. Przebywać z ludźmi, ciekawe, kiedy tak
naprawdę w tym mieście nikogo nie zna. Musiał stanąć przed faktem, że nawet u
siebie w Jersey nie znał za wielu ludzi. Wszyscy widzieli w nim wielką gwiazdę,
wszyscy tylko dlatego chcieli utrzymywać z nim kontakt, ale jakoś już nikt nie
zastanawiał się nad tym, że on jest człowiekiem takim, jak każdy inny.
Przystanął
przy przejściu na drugą stronę, gdzie znajdował się bar. Patrzył się najpierw
na czerwone światło, ale potem jego wzrok przykuł neon z nazwą lokalu. Dłoń,
którą trzymał w prawej kieszeni kurtki,
miał zaciśniętą na portfelu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest w
nim pewna suma pieniędzy, którą może tak po prostu wydać i Carlie nawet nie
będzie musiała o tym wiedzieć. Uśmiechnął na tę myśl pod nosem. Przecież już
dawno nie pamiętał, kiedy
tak po prostu poszedł do baru, na chwilę oderwać się od
rzeczywistości. Kiedy światło zmieniło się na zielone, szybkim korkiem ruszył
właśnie w tamtą stronę, a
tuż po
chwili do jego uszu dotarł kolejny dzwonek obwieszczający, że ktoś przyszedł.
Michale poczuł chwilę niepewności, kiedy wszystkie oczy gości zostały
skierowane na niego, ale ostatecznie wzruszył ramionami i usiadł przy barze.
Barmanka
odwróciła się do niego przodem. Trzymała w ustach lizaka i prowokacyjnie
przewracała go językiem. Michael spojrzał na jej biust, który wylewał się z
bluzki, a potem w niebieskie oczy dziewczyny i lekki uśmieszek.
- Co dla
pana? - Zapytała.
- Coś
mocnego. - Odparł bez zastanowienia. - Zdam się na twój instynkt.
Barmanka
przestała bawić się patyczkiem od lizaka i w tym samym momencie odwróciła się przodem
do półki z alkoholami, aby wybrać coś specjalnego dla specjalnego gościa. W tym
czasie Michael rozglądał się po pomieszczeniu. Jego mieszkanie znajdowało się
tak blisko tego miejsca, a jeszcze nigdy tu nie był, a było bardzo klimatycznie, a nawet mógł
powiedzieć, że mrocznie. Wystrój opierał się na nieładzie, a ciemne zasłony i
tak nie pozwalały wedrzeć się do środka światłu dziennemu. W powietrzu unosił
się kurz, jednak był to celowy zabieg. Tak po prostu miało być. Brudno, surowo, a zarazem tajemniczo.
- Proszę. -
Mruknęła seksownie dziewczyna stojąca za barem. - Mam nadzieję, że będzie
smakowało. - Chciała jeszcze coś dodać, ale została zawołana przez następnego
klienta. Przewróciła oczami i udała się do stolika.
Michael
został sam przy barze. Patrzył się w szklankę z brązowym trunkiem i ponownie
wróciły do niego słowa matki. Rodzina jest najważniejsza, rodziny się nie
zostawia, przed rodziną się nie ucieka. Zawsze kiwał twierdząco głową, teraz
pewnie zrobiłby tak
samo. Zamknął oczy, jakby wzięcie łyka tego alkoholu było jakąś zbrodnią,
której nie chce popełnić, a jednak musi. Poczuł drętwy smak w
ustach. Odstawił szklankę, odtworzył oczy i wtedy zobaczył, że na miejscu obok
siedzi kobieta. Blondynka, ubrana jak dziewczyna z Los Angeles w latach
osiemdziesiątych. W sumie cały klimat tego miejsca dawał Michaelowi do
zrozumienia, że czas tu się po prostu zatrzymał.
- No kogo ja
tu widzę. - Zaśmiała się kobieta,
zapalając papierosa, a potem wypuszczając dym z ust i patrząc się
przy tym w sufit.
- Gwiazda
też człowiek, napić się musi. - Odparł Michael bez przekonania.
- No tak,
gwiazda też człowiek i problemy z żoną miewa.
- Szkoda, że
człowiek, to nie człowiek i wchodzi z butami w życie innych. - Mruknął pod
nosem.
- Mike,
spokojnie. Nie czytam gazet. Po prostu widzę po tobie. Jakbyś był szarym człowiekiem,
to bym też zobaczyła, że masz problemy z żoną.
- To aż tak
widać? - Spojrzał na kobietę. Ona w tym momencie popatrzyła mu w oczy.
- Jackie
Thomason wie wszystko. - Uśmiechnęła się, a po plecach Michaela przeszedł dreszcz. Miał
wrażenie, że blondynka przeszyła
go wzrokiem.
-
Naprawdę, wydajesz mi się być czasem taki zabawny.
Jackie
poprawiła sobie długie blond włosy, które opadały jej na czoło, zasłaniając
przy tym widok na mężczyznę siedzącego obok niej przy barze. Sięgnęła po
zapalniczkę, która leżała przed nią, a potem subtelnym ruchem przybliżyła ją do
ust, gdzie miała papierosa. Starała się uwodzić na każdym kroku. Każdy jej gest
miał działać na Michaela, jak miód na pszczołę, jak czekolada na dzieci. Jednak on miał mieszane uczucia, kiedy
patrzył na parę lat starszą od siebie kobietę. Przypominała mu trochę Rose,
która też lubiła bawić się w kusicielkę, jednak Jackie różniła się od żony
jego przyjaciela. Michael dobrze wiedział, że Rosie nigdy nie miała planu, aby
ostatecznie wylądować z nim w łóżku. Co do blondynki siedzącej przy barze nie
mógł być tego pewien.
Oderwał
wzrok od lustra, które wisiało za barem. Przez całą rozmowę z Jackie starał się
na nią nie patrzeć. Jego oczy były skierowane głównie na swoje odbicie. Patrzył
się na siebie i z każdą chwilą zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę
nienawidzi siebie za to jaki jest. Michael doskonale wiedział, że teraz
powinien być w domu. Przy Carlie i Nadii. Nie raz powtarzał sobie, że jakby
mógł, to by wstał, wyszedł z siebie i po prostu mocno sobie przyłożył w twarz.
Ciężko westchnął i spojrzał na
lustrzane odbicie Jackie, a zaraz potem popatrzył na jej osobę obok
siebie. Kobieta cały czas uwodząco odgarniała sobie włosy, cały czas
przekładała nogę na nogę,
paliła papierosy. Jackie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że płeć
piękna z papierosem, w dymie jest czynnikiem, który zawsze działa silnie na
mężczyzn. Na Michaela też, chociaż on próbował się przed tym bronić.
- No jasne.
Dobij mnie. - Mruknął pod nosem obracając szklankę z alkoholem w dłoniach.
Patrzył na tą brązową ciecz, która była już kolejnym drinkiem i zaczynał zdawać
sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma ochoty na to, aby się upić.
Jackie strzepała popiół z papierosa do popielniczki.
- Rozumiem,
że żona to jest jakiś obowiązek, tym bardziej, że macie przecież dziecko, ale
Mike… -
Jackie mruczała mu do ucha. Czuł jej oddech na swoim karku, czuł zapach
papierosów, który zaczynał go drażnić. Od kiedy sam rzucił palenie, miał
trudności, aby przebywać z osobami, które jeszcze ciągną za sobą ten nałóg. Jednak dość szybko
przestał skupiać się na przykrym
zapachu, kiedy poczuł dłoń Jackie na swoim kolanie, jej dotyk, który zaczął
przesuwać się delikatnie w stronę jego krocza. - No przecież tobie też się coś
od życia należy, prawda?
Michael nie
reagował. Siedział tylko,
patrząc się w swoje odbicie w lustrze i na pochyloną nad nim Jackie. Widział
ten obrazek przed sobą i miał wrażenie, że to wcale nie dotyczy jego osoby.
Patrzy się tylko na jakaś parę. Skupił się na osobie Jackie. Zaczął porównywać
ją do Carlie. Jego żona nigdy by się tak nie zachowała w miejscu publicznym.
Jego żona nigdy nie śmierdziała papierosami i nigdy nie uśmiechała się
uwodzicielsko do kogo popadnie. I to właśnie było piękne w Carlie. Właśnie te
parę cech odróżniło ją od innych kobiet z jakimi Michael miał przyjemność się
spotkać. Carlie była wyjątkowa. I ta wyjątkowość sprawiała, że stracił dla niej
głowę. Dlaczego
więc teraz miał to wszystko stracić?
Wiara,
nadzieja, miłość - przez
całe swoje dzieciństwo słyszał od matki, że właśnie tymi wartościami musi
kierować się w życiu. Ksiądz w kościele mówił o Dekalogu, ale matka Michaela
nie zawracała na niego nawet uwagi. Zawsze powtarzała, że jeśli Michael będzie
się kierował tymi trzema zasadami, to Dziesięć Przykazań samo wejdzie w jego
życie. Wiara, nadzieja,
miłość są
fundamentem, który trzyma wszystko w kupie, który nie pozwala, aby ludzie się
ranili. Czy w tym momencie właśnie o czymś zapomniał? Zszedł z tej drogi, którą
prowadziła go matka? Puścił jej rękę i postanowił, że pójdzie swoją własną ścieżką?
Odwrócił się do niej plecami i tak naprawdę wyśmiał wszystkie zasady Carol Moretti?
- Tak więc
trwają:
wiara, nadzieja i miłość – te trzy, a
z nich jest miłość.
Jackie
słysząc słowa z ust mężczyzny oderwała wzrok od jego krocza. Podniosła oczy i
popatrzyła na Michaela. Zawsze zastanawiała się, jakim cudem tak przystojny
facet został usidlony przez jakaś szarą myszkę, którą poznał w liceum. Przecież
to nie mogło być możliwe. Prawda była taka, że Michael mógł mieć każdą
dziewczynę, każda chciała mu wskoczyć do łóżka i każda chciała znaleźć się na
miejscu Carlie. Niejedna pewnie i byłaby od
niej lepsza. Dlaczego on tego wszystkiego nie widział i nadal był ślepo
zapatrzony w swoją żonę, która i tak mu nic
większego z życia nie dawała?
Ponownie
uwodzicielsko się uśmiechnęła.
- Co
powiedziałeś?
- Wiara, nadzieja, miłość...
z resztą, co ty możesz o tym wiedzieć. - Powiedział dość twardym głosem.
Chwycił rękę Jacke za nadgarstek i szybkim ruchem pozbył się jej dłoni ze
swojego uda. Poczuł przy tym ulgę. Jakby właśnie zagrożenie minęło.
- Wiara? Nie
bądź śmieszny. Nadzieja? Nie rozbawiaj mnie, a Miłość? Naprawdę wierzysz w
miłość? Jakbyś wierzył w miłość, wiarę i nadzieję, to byś siedział teraz z żoną
w domu, a nie pił drinki ze mną.
Uwaga, która
padła z ust Jackie była słuszna. Michael sam nie chciał się do tego przyznać,
ale tak właśnie było. Nie wierzył już w te trzy wartości. Nigdy w nie wierzył.
Nie miał w sobie odpowiedniej
siły, aby
uwierzyć. Nadzieja umarła, a miłość... nigdy nie wiedział czy uczucie, którym
darzył żonę, to naprawdę była miłość. Cierpiał po jej stracie, ale może
bardziej z uzależnienia, a nie z miłości? Carlie była jak narkotyk. Musiał ją
mieć, musiał z nią żyć, ale nie koniecznie chciał. Narkoman też potrzebuje
heroiny, ale wcale nie chce z nią przebywać.
- Masz
rację. - Odparł ponownie patrząc się w szklankę z alkoholem. - Dlatego
postanawiam wrócić dziś do domu.
- Dlatego
twierdzę, że jesteś zabawny. Nie wiem po co chcesz tam wracać? Do niej? Zabawne
to.
- Może dla
ciebie.
- Mike,
Mike, naprawdę, uroczy jesteś.
Jackie
sięgnęła po swoją torebkę, która leżała na krzesełku obok. Położyła sobie ją na
kolanach i
zaczęła szukać notatnika oraz długopisu. Jak przystało na prawdziwą kobietę, miała tam
wszystko, ale nigdy nie to,
czego potrzebowała. Michael patrzył się na odbicie Jackie i ponownie zaczął
porównywać tę blondynkę do swojej żony. Powoli zaczynał zadawać sobie sprawę z
tego, że Carlie tak naprawdę nigdy nie zachowywała się, jak prawdziwa kobieta.
Wcale nie była kobieca. Wymuszała to tylko na sobie, kiedy musiała, bo sytuacja
tego wymagała. Ciężko westchnął na tę myśl, bo nie raz myślał, że potrzebuje prawdziwej kobiety. Takiej,
jaką była Jackie, albo Rose. Tylko, że Rosie była poza zasięgiem, a Jackie...?
Znalazła
kartkę i długopis. Chwyciła skuwkę w zęby, a potem na niewielkim skrawku
papieru zapisała swój numer telefonu. Wsunęła Michaelowi do kieszeni spodni.
Jeszcze się do niego uśmiechnęła, cmoknęła go w policzek.
- Zadzwoń,
jak zmienisz zdanie, a wydaje mi się, że będzie to dość szybko.
Odeszła.
Michael nawet się za nią nie obejrzał. Za to w lustrze zobaczył, że pozostawiła
na jego policzku ślad ze szminki. Jednak to nie był taki zwykły ślad, który
mógł po prostu zmyć w toalecie. To było coś więcej. Wyjął kartkę z numerem
telefonu i popatrzył na klika cyfr zapisanych ciągiem. Fanki nie raz dawały mu
takie prezenty. Za każdym razem wyrzucał je do pierwszego śmietnika, ale ta kartka wyjątkowo
została w jego kieszeni.
***
Butelka
Jacka Danielsa zawsze musiała mieć stałe miejsce w lodówce. Nie ważne, co by
się nie działo, Rose Nester wiedziała jedno - musi mieć pod ręką schłodzony
alkohol, który w każdej chwili może wypić i ukoić tym
sposobem swoje wszystkie smutki. Oczywiście zdawała sobie sprawę z
tego, że to nie jest dobre rozwiązanie. Nie raz słyszała od swojego męża, że
jest alkoholiczką lub też
jest na prostej drodze, aby się nią stać i wylądować na odwyku. Sama też
miała taką świadomość, jednak to stawało się już silniejsze od niej. Nie
potrafiła tak po prostu mówić o swoich problemach. Usiąść z przyjaciółką i
zacząć mówić, co tak naprawdę leży jej
na sercu i ugniata duszę. Rose otwierała się tylko po tym, jak w głowie
zaczynało jej szumieć, wtedy gadała jak nakręcona, a cały świat należał do
niej.
Tym zaraz
też miała zamiar właśnie w taki sposób wylać swoje wszystkie żale. Otworzyła
lodówkę i przebiegła wzrokiem po drzwiach, ale jej oczy nie zatrzymały się na
butelce z upragnionym płynem. Nie było go tam. Ciężko westchnęła. Nie znosiła
takich sytuacji, bo wtedy zaczynało ją tylko nosić i czuła się jeszcze gorzej.
Nie pozostało nic innego, jak po prostu sięgnąć po puszkę z piwem, chociaż
wiedziała, że to nie to samo. Zamknęła lodówkę. Nerwowo trzasnęła
drzwiczkami, lecz tak
mocno, że o mały włos nie odpadły.
Rose machnęła tylko na to ręką i wyszła z puszką piwa na taras.
Usiadła przy stoliku, gdzie po drugiej stronie siedziała Carlie i przeglądała
materiały do następnego numeru Murder
Shift. Rose otworzyła puszkę z piwem, upiła jeden łyk, a
następnie sięgnęła po paczkę papierosów, która leżała na stoliku. Carlie znacząco
popatrzyła na przyjaciółkę.
- Jak
będziesz tyle piła i paliła, to na pewno nie zajedziesz w ciąże.
Rose w tym
momencie miała ochotę rzucić w
swoją przyjaciółkę puszką, którą trzymała
w dłoni. Od ostatniej konsultacji u ginekologa musiała pogrzebać wszystkie
swoje marzenia związane z posiadaniem własnego dziecka, które miałaby pod sercem, a potem w bólach wydać na
świat. Złość urosła w niej do tego stopnia, że miała już odruch, aby tę
puszkę naprawdę rzucić w stronę Carlie, jednak się powstrzymała. Za to
zacisnęła mocniej dłoń na zimnym jeszcze aluminium, po którym spływały kropelki
wody.
- Już mi
przeszło. - Odparła. - Życie bez dziecka jest o wiele łatwiejsze. Poza tym i
tak ja siedzę ciągle w redakcji, a Richie jeździ w trasy. Po co nam dziecko? Po
co je krzywdzić tym, że nie ma nas w domu? Niania ma być mamą, czy ja? Bez
sensu.
Carlie
nerwowo poruszyła się na swoim krześle.
- Uważasz,
że ja i Michael skrzywdziliśmy Nadię?
- Ty może
nie, ale Michael.
Spójrz na to obiektywnie. Nadia w pewnym sensie jest półsierotą. W sumie
to ma niedzielnego tatusia, a może i jeszcze gorzej, bo jak zespół jedzie w
trasę, to nawet nie jest to weekendowy tatuś. - Westchnęła.
Carlie
zawsze była dość
wrogo nastawiona do alkoholu. Mogła przyznać
nawet sama przed sobą, że była jego
głęboką przeciwniczką. Wolała nie pamiętać czasów, kiedy to jeszcze nie
była matką, kiedy jej życie było proste, bez większych zmartwień, kiedy to
jeździła ze swoim chłopakiem w trasy, a każdy wieczór kończył się w barze na
paru drinkach. Wymazała to wszystko z pamięci, bo nie pasowało to do obrazu
idealnej matki, którą
starała się
być dla córki.
Jednak po tych słowach, które padły z mocno pomalowanych czerwoną szminką ust
Rose, Carlie poczuła, że musi się napić. Wyrwała przyjaciółce puszkę z ręki i
sama upiła parę łyków. Następnie skrzywiła się na lekki smak goryczki, bo właśnie
przypomniała sobie, że przecież tak naprawdę nigdy nie lubiła piwa. Zawsze piła
drinki, ale nigdy tej okropnej żółtej cieczy.
- Dziękuję,
że właśnie uświadomiłaś mi piękną prawdę. - Powiedziała odstawiając puszkę na
stolik.
- Jaką? Że
piwo jest niedobre? Myślałam, że o tym pamiętasz.
- To wcale
nie jest śmieszne.
- Wiem,
chciałam Jacka, ale Richie musiał go wczoraj wypić.
- Drań.
- Cham i prostak.
- Faceci tak
mają, dobrze, że mam córkę!
Zapadła
chwila cisza, a potem obie kobiety wybuchły śmiechem. Rose zsunęła się na swoim
krześle do półleżącej
pozycji. Popatrzyła się w stronę ogrodu, gdzie w piaskownicy bawiła się Nadia.
Za każdym razem, kiedy patrzyła na córkę swoich przyjaciół, czuła ukłucie w
sercu. Słowa, które przed chwilą skierowała w stronę Carlie, wcale nie były
prawdą. To tylko zagłuszenie swojego sumienia. Wmawianie sobie, że przecież z dzieckiem
wcale by nie było lepiej. Można powiedzieć, że nawet dziecko by przeszkadzało.
Nie... wszystko by się zmieniło. Patrzyła na małą blondynkę, która stawiała
babki z piasku, a w jej
oku zakręciła się łza. Nieraz wyobrażała sobie swojego
szkraba, który bawi się w tej piaskownicy, a ona stoi na tarasie. Już nie z
butelką Jacka Danielsa, czy też puszką piwa, tylko z kubkiem kawy i bacznie
obserwuje, czy jej maleństwu nie dzieje się żadna krzywda. Czy jest bezpieczne.
Kiedy Rose
poczuła, że łza spływa jej po policzku, szybko otarła ją dłonią, aby Carlie
przypadkiem niczego nie
zobaczyła, jednak nic nie umknęło uwadze przyjaciółki. Popatrzyła na brunetkę w
czerwonej sukience, która tępo wpatrywała się w jej córkę.
- A nie
myśleliście o adopcji? - Zapytała niepewnie.
- Co? - Rose
popatrzyła na nią lekko tępym wzrokiem. Wydawać się mogło, że została właśnie
wyrwana z transu.
- Adopcja...
wiesz, aby być matką, nie
zawsze trzeba dziecko urodzić...
- Kto da dziecko muzykowi, którego
nie ma w domu i alkoholiczce, która ciągle siedzi w pracy. - Westchnęła Rose.
Poprawiła się na krześle. Dopiła końcówkę piwa, a potem zaczęła przeglądać
zdjęcia, które mogłaby wybrać do nowego numeru
pisma. Carlie ciężko westchnęła. Nesterowie byli dla niej jak rodzina, ale nie
zawsze wiedziała, jak ma im pomóc. Chociaż w tym momencie
akurat sama potrzebowała pomocy.