21 stycznia 2017

Zaślepienie - część 2

      Witam. 
Chyba trochę żałuję, że porzuciłam pisanie tego opowiadania, bo wydaje mi się mieć potencjał. Pisałam wtedy, tak jak zawsze chciałam pisać. No ale niestety... to już wszystko co udało mi się odkopać z komputera, także zapraszam do czytania, oraz komentowania. Pozdrawiam! 





Dzwonek do drzwi przeszył ciszę niczym strzała wystrzelona przez wojownika w powietrze, tylko że grot nie dotarł do tarczy, a do uszu Michaela wywołując przy tym dreszcze na jego skórze. Zaraz potem mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, że na kartce, którą miał przed, sobą powstała okropna linia, z którą nie dało się już nic zrobić. Ten dzwonek do drzwi zmarnował właśnie jego pracę. Michael wyrwał kartkę z notesu. Pogniótł ją w dłoniach, robiąc przy tym idealną kulkę i rzucił ją przed siebie. Nawet nie zwracał uwagi na to, iż cała podłoga w tym mieszkaniu była już przykryta takimi właśnie kawałkami papieru. Ciężko westchnął. Popatrzył na pustą kartkę, która była tylko fabrycznie zapełniona kratką. Nie raz wydawało mu się, że jego życie kiedyś właśnie tak wyglądało. Było pustym kawałkiem papieru, który można było zapisać w dowolny sposób. Ale jednak coś go odróżniało od tej kartki, którą miał przed sobą. Jego życia nie dało się tak po prostu wymazać, wyrwać, pognieść i rzucić w kąt, zaczynając wszystko od nowa. To co zostało już zapisane piórem przeznaczenia, czy też przypadku musiało już pozostać, a sam Michael nie miał na to większego wpływu. Niestety z bólem serca nie raz musiał przyznać, że historia, która powstała na kartach jego życia, nie podobała mu się. Wcale nie był nią zafascynowany, a wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno.
            Przyłożył długopis do czystej, białej powierzchni, kiedy ponownie usłyszał dzwonek do drzwi. Wcześniej miał nadzieję, że ten ktoś da za wygraną, uzna, że nikogo nie ma w mieszkaniu i po porostu dalej pójdzie swoją drogą, tworzyć swoją własną historię. Jednak życie nie było takie piękne, a dzwonienie do drzwi stawało się być co raz bardziej uciążliwe. Michael z nerwami rzucił notesem, założył sobie długopis za ucho, a potem zerwał się z fotela. O mało co nie przewrócił przy tym kieliszka z czerwonym winem, który stał na białym puchatym dywanie. Pewnie powstała by przy tym dość nieprzyjemna plama, ale mężczyzna musiał przyznać sam przed sobą, że nie wiele by go to obchodziło. Karta jego życia była właśnie tak poplamiona.
            Nacisnął złotą klamkę od drzwi, która kleiła się od waty cukrowej. Kiedy Nadia ostatni raz była w tym mieszkaniu oczywiście nie umyła rączek, które miała brudne, a następnie dotykała wszystkiego. Samemu Michaelowi nie chciało się sprzątać, a nie miał czasu na to, aby wynająć kogoś do pomocy. Mieszkanie w Nowym Jorku pokazywało dokładnie, jak wygląda jego życie. Nic nie jest w nim poukładane i tak naprawdę, to nic nie ma swojego stałego miejsca. Pchnął drzwi, a jego oczom ukazała się kobieta, która miała na nosie ciemne okulary mimo tego, iż od paru dni padał deszcz. Kasztanowe włosy żyły swoim własnym życiem, a grzywka opadła na twarz tak, że czasem nie było jej widać. Kobieta opierała się o ścianę przy futrynie drzwi, a w dłoniach trzymała papierową torbę, która doskonale układała się w kształt butelki z winem. Michael lekko uśmiechnął się na ten widok.
            - Rose, skąd wiedziałaś, że tu jestem i co tu robisz? - Zapytał.
            Kobieta zsunęła sobie na nos lekko okulary, dzięki czemu Michael mógł zobaczyć przez jej włosy idealnie zielone oczy, które w tym momencie wpatrywały się w niego z nutką pożądania, ale też pogardy. Mężczyzna znał Rose już tyle lat, jednak postać ta zostawała dla niego nadal jedną wielką tajemnicą, która właśnie się do niego uśmiechała. Weszła do mieszkania bez większego zaproszenia. Po prostu go nie potrzebowała. Stukot obcasów przeszył ciszę, która nadal pozostawała w pomieszczeniu. Odwróciła się przodem do przyjaciela swojego męża i ponownie się zaśmiała. Odstawiła torebkę z butelką na stolik, a potem zrzuciła z siebie czerwony płaszcz. Oczom Michaela ukazała się czerwona sukienka, która idealnie podkreślała figurę kobiety.
            - Skoro nie ma cię w Jersey, to musisz być tu, proste. - Wzruszyła ramionami poprawiając sobie włosy. Michael chłonął jej każdy ruch. Wpatrywał się w nią, jak w obrazek i nie raz zadawał sobie pytanie, dlaczego nie ma już takich emocji, kiedy jego oczom ukazuje się Carlie. Dlaczego do swojej żony podchodzi całkiem obojętnie? - A co ja tu robię? Miałam konsultację ginekologiczną. - Westchnęła.
            - Byłaś tak ubrana u lekarza? - Uniósł jedną brew do góry.
            Rose rozsiadła się na kanapie, na której wcześniej siedział Michael i starał się coś stworzyć. Przewróciła nogami niczym Sharon Stone w "Nagim Instynkcie" i ponownie kpiąco się zaśmiała, kiedy popatrzyła na minę mężczyzny. Kochała prowokować, każdego. Nawet jeśli to by miał być przyjaciel jej męża, mąż jej przyjaciółki, albo po prostu lekarz ginekolog. Nie liczyło się to. Tylko wtedy ta kobieta o kasztanowych włosach czuła się dowartościowana i spełniona, kiedy właśnie widziała takie spojrzenie, jak w tamtym momencie u Michaela.
            - Wiesz dobrze, że w dresie nie wyjdę z domu. - Odpowiedziała przewracając oczami. - Chociaż Richie pewnie nie raz by chciał.
            - No właśnie... Richie. - Westchnął Michael. - Dlaczego po wizycie u ginekologa przychodzisz do mnie, a nie jedziesz do domu, do niego?
            - Bo mam ochotę się najebać. - Odpowiedziała twardo, już nie z taką kobiecością, jak przed chwilą. W momencie stała się chłopczycą, która w dzieciństwie skakała po drzewach i rzucała się kamieniami, a nie chodziła na palcach w kolorowych sukienkach. Sięgnęła po torebkę z alkoholem i kiwnęła na Michaela, który stał nadal po środku salonu, aby przyniósł kieliszki. Dopiero potem zobaczyła jeden stojący na dywanie i leciutko się uśmiechnęła. - Ale widzę, że ty już imprezę zaczynasz. Nie ładnie tak, beze mnie.
            - Wino pomaga mi w tworzeniu. - Odpowiedział wzruszając ramionami, a następnie podszedł do barku i wyjął z niego następny kieliszek. Przyjrzał się dokładnie szklanej powierzchni, która była zakurzona. Chwycił w dłoń koszulkę i zaczął wycierać naczynie, które miał w dłoniach. - A tobie w czym? - Zadał pytanie.
            Rose nalała wina do kieliszków. Popatrzyła na mężczyznę.
            - Zapomnieniu, że być może nigdy nie zajdę w ciążę. - Odpowiedziała szeptem.
            Michael uciekł wzorkiem. Dobrze wiedział, że para jego przyjaciół ma problem, aby zajść w ciążę. Starają się o to przeszło dwa lata i ciągle nic. Sięgnął po swój kieliszek wina i zaczął zastanawiać się nad przewrotnością życia. Sam był już ojcem, miał dziecko, a jednak czasami zdawał sobie sprawę z tego, że lepiej by było, jakby Nadii wcale na tym świecie nie było. Nienawidził sam siebie za te myśli, sprawiały jeszcze większy ból, kiedy widział Rose z Richie, którzy za wszelką cenę pragnęli mieć własne dziecko.
            - Przykro mi. - Odpowiedział tylko, bo nic więcej nie potrafił z siebie wykrztusić.
            - Pamiętaj, to, że macie Naddy to największy dar od losu, więc nie spieprz tego. - Westchnęła obracając swój kieliszek w dłoniach i patrząc się na czerwoną ciesz, która pozostawała na dnie. - Naprawdę, nie spierz tego, bo będziesz skończonym idiotą. - Dodała po chwili.
            Sam kiedyś myślał o tym w takich właśnie kategoriach. Kiedy pierwszy raz popatrzył na córkę, stojąc za szybą na oddziale położniczym, to poczuł szczęście, którego jeszcze nigdy nie czuł. Dziewczynka spała owinięta w różowy kocyk i wyglądała, jak mały aniołek, który właśnie zszedł z nieba dla nich, dla niego. Wtedy, kiedy położył rękę na szybie, to zdał sobie sprawę z tego, że jest to o wiele lepsze uczucie od tego, kiedy stał na scenie przed tłumem kochających go fanów. Po prostu w tej chwili wszystko nabrało sensu, a Michael zdał sobie sprawę z tego, że wszystko co działo się przed Nadią było tylko głupią grą. Tak czuł w tamtym momencie, kiedy jego córeczka miała zaledwie parę godzin. Wtedy wiedział, że Nadia jest darem, prezentem od losu, który zmieni całe jego i Carlie życie na lepsze. Jednak nie zdawał sobie sprawy, że te zmiany pójdą w całkiem innym kierunku. Wszystko zacznie się sypać, a samo dziecko stanie się przeszkodą, czy też ciężarem. Wiele razy słyszał, że nie Nadia, a jej choroba, jednak nie można było tego oddzielić. Nadia była chorobą, a choroba była Nadią. Dziewczynka bez wady słuchu już by nie była tą samą dziewczynką, która nosiła jego nazwisko i patrzyła się w Michaela tymi samymi oczami, którymi od wielu lat patrzy się Carlie. Ale wolał o tym nie wspominać Rose. Nie chciał zadawać jej dodatkowego bólu.



***


            Wizyta Rose wywołała u niego tylko dodatkowe emocje, których w tym momencie raczej nie chciał odczuwać. W momencie zamknięcia drzwi za przyjaciółką i poleceniu pozdrowienia Richie'go zdał sobie sprawę z tego, iż ich sprawy czasami są dla niego ważniejsze niż jego własne. Dlaczego w tym momencie myślał właśnie o Nesterach, a nie o tym, jak naprawić swoje życie? O ile dało się jeszcze coś naprawić. Nie bez powodu uciekał do Nowego Jorku. Zawsze tłumaczył się przed Carlie, że musi mieć spokój, aby tworzyć, jednak musiał też przyznać sam przed sobą, że w tym mieszkaniu nie powstała tak naprawdę żadna piosenka, żadna melodia, a to wszystko było tylko chorą wymówką. Miał miejsce, gdzie mógł się od wszystkiego oderwać, uciec, a więc to robił. I zawsze w takich chwilach pojawiało się pytanie, czy powinien mieć wyrzuty sumienia? Sam ich nie czuł, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że matka na pewno by się na nim zawiodła. Przecież nie tak go wychowała, nie takie wartości mu przekazała, a Michael w jednym momencie wszystko wyrzuca do kosza. Sprzeciwia się każdemu słowu Carol Moretii, jakby nigdy ta kobieta nie istniała, albo nie miała racji.
            Stał opary o drzwi, patrzył na kartki na podłodze, które były tylko aktem zagłuszenia, udowodnienia sobie, że nie ucieka, a przyjeżdża tu, aby właśnie pisać nowy materiał. Patrzył na pustką butelkę wina i dwa kieliszki. Ślad szminki na jednym z nich, a potem wróciły do jego głowy wszystkie grzeszne myśli, które przeplatały mu się przez umysł z każdym uśmiechem Rose. Zacisnął dłonie w pięści i zdał sobie sprawę z tego, że nie może dłużej zostać w tym mieszkaniu. Musi coś ze sobą zrobić. Zająć jakoś myśli... iść do ludzi. Rozmawiać z nimi, być. Nie może zamykać się na świat tak samo, jak robi to Carlie, która już nawet przy normalnej rozmowie zaczyna używać języka migowego.
            - No, Mike, jeszcze nie jesteś taki stary. Będziesz miał czas na siedzenie w papciach przed telewizorem i użalanie się nad sobą. - Szepnął sam do siebie, a potem chwycił skórzaną kurtkę z naszywkami różnych zespołów i wyszedł z mieszkania.
            Miasto wydawało się być uśpione. Ludzie nie zwracali uwagi na nic szczególnego. Deszcz lał się strugami z nieba i każdy przed nim uciekał. Każdy, ale nie Michael, który szedł z rękoma włożonymi w kieszenie, bez parasola. Woda ściekała mu po długich włosach, kapała na nos. Czuł przemoczony materiał kurtki na plecach, ale wcale się tym nie przejmował. Tak naprawdę, to nie wiele go obchodziło. Kiedy wychodził jeszcze z domu, to miał jakiś ustalony cel, jednak wszystko gdzieś uciekło z pierwszym powiewem zimnego wiatru. Wszystkie myśli. Przebywać z ludźmi, ciekawe, kiedy tak naprawdę w tym mieście nikogo nie zna. Musiał stanąć przed faktem, że nawet u siebie w Jersey nie znał za wielu ludzi. Wszyscy widzieli w nim wielką gwiazdę, wszyscy tylko dlatego chcieli utrzymywać z nim kontakt, ale jakoś już nikt nie zastanawiał się nad tym, że on jest człowiekiem takim, jak każdy inny.
            Przystanął przy przejściu na drugą stronę, gdzie znajdował się bar. Patrzył się najpierw na czerwone światło, ale potem jego wzrok przykuł neon z nazwą lokalu. Dłoń, którą trzymał w prawej kieszeni kurtki, miał zaciśniętą na portfelu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest w nim pewna suma pieniędzy, którą może tak po prostu wydać i Carlie nawet nie będzie musiała o tym wiedzieć. Uśmiechnął na tę myśl pod nosem. Przecież już dawno nie pamiętał, kiedy tak po prostu poszedł do baru, na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Kiedy światło zmieniło się na zielone, szybkim korkiem ruszył właśnie w tamtą stronę, a tuż po chwili do jego uszu dotarł kolejny dzwonek obwieszczający, że ktoś przyszedł. Michale poczuł chwilę niepewności, kiedy wszystkie oczy gości zostały skierowane na niego, ale ostatecznie wzruszył ramionami i usiadł przy barze.
            Barmanka odwróciła się do niego przodem. Trzymała w ustach lizaka i prowokacyjnie przewracała go językiem. Michael spojrzał na jej biust, który wylewał się z bluzki, a potem w niebieskie oczy dziewczyny i lekki uśmieszek.
            - Co dla pana? - Zapytała.
            - Coś mocnego. - Odparł bez zastanowienia. - Zdam się na twój instynkt.
            Barmanka przestała bawić się patyczkiem od lizaka i w tym samym momencie odwróciła się przodem do półki z alkoholami, aby wybrać coś specjalnego dla specjalnego gościa. W tym czasie Michael rozglądał się po pomieszczeniu. Jego mieszkanie znajdowało się tak blisko tego miejsca, a jeszcze nigdy tu nie był, a było bardzo klimatycznie, a nawet mógł powiedzieć, że mrocznie. Wystrój opierał się na nieładzie, a ciemne zasłony i tak nie pozwalały wedrzeć się do środka światłu dziennemu. W powietrzu unosił się kurz, jednak był to celowy zabieg. Tak po prostu miało być. Brudno, surowo, a zarazem tajemniczo.
            - Proszę. - Mruknęła seksownie dziewczyna stojąca za barem. - Mam nadzieję, że będzie smakowało. - Chciała jeszcze coś dodać, ale została zawołana przez następnego klienta. Przewróciła oczami i udała się do stolika.
            Michael został sam przy barze. Patrzył się w szklankę z brązowym trunkiem i ponownie wróciły do niego słowa matki. Rodzina jest najważniejsza, rodziny się nie zostawia, przed rodziną się nie ucieka. Zawsze kiwał twierdząco głową, teraz pewnie zrobiłby tak samo. Zamknął oczy, jakby wzięcie łyka tego alkoholu było jakąś zbrodnią, której nie chce popełnić, a jednak musi. Poczuł drętwy smak w ustach. Odstawił szklankę, odtworzył oczy i wtedy zobaczył, że na miejscu obok siedzi kobieta. Blondynka, ubrana jak dziewczyna z Los Angeles w latach osiemdziesiątych. W sumie cały klimat tego miejsca dawał Michaelowi do zrozumienia, że czas tu się po prostu zatrzymał.
            - No kogo ja tu widzę. - Zaśmiała się kobieta, zapalając papierosa, a potem wypuszczając dym z ust i patrząc się przy tym  w sufit.
            - Gwiazda też człowiek, napić się musi. - Odparł Michael bez przekonania.
            - No tak, gwiazda też człowiek i problemy z żoną miewa.
            - Szkoda, że człowiek, to nie człowiek i wchodzi z butami w życie innych. - Mruknął pod nosem.
            - Mike, spokojnie. Nie czytam gazet. Po prostu widzę po tobie. Jakbyś był szarym człowiekiem, to bym też zobaczyła, że masz problemy z żoną.
            - To aż tak widać? - Spojrzał na kobietę. Ona w tym momencie popatrzyła mu w oczy.
            - Jackie Thomason wie wszystko. - Uśmiechnęła się, a po plecach Michaela przeszedł dreszcz. Miał wrażenie, że blondynka przeszyła go wzrokiem.
            - Naprawdę, wydajesz mi się być czasem taki zabawny.
            Jackie poprawiła sobie długie blond włosy, które opadały jej na czoło, zasłaniając przy tym widok na mężczyznę siedzącego obok niej przy barze. Sięgnęła po zapalniczkę, która leżała przed nią, a potem subtelnym ruchem przybliżyła ją do ust, gdzie miała papierosa. Starała się uwodzić na każdym kroku. Każdy jej gest miał działać na Michaela, jak miód na pszczołę, jak czekolada na dzieci. Jednak on miał mieszane uczucia, kiedy patrzył na parę lat starszą od siebie kobietę. Przypominała mu trochę Rose, która też lubiła bawić się w kusicielkę, jednak Jackie różniła się od żony jego przyjaciela. Michael dobrze wiedział, że Rosie nigdy nie miała planu, aby ostatecznie wylądować z nim w łóżku. Co do blondynki siedzącej przy barze nie mógł być tego pewien.
            Oderwał wzrok od lustra, które wisiało za barem. Przez całą rozmowę z Jackie starał się na nią nie patrzeć. Jego oczy były skierowane głównie na swoje odbicie. Patrzył się na siebie i z każdą chwilą zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nienawidzi siebie za to jaki jest. Michael doskonale wiedział, że teraz powinien być w domu. Przy Carlie i Nadii. Nie raz powtarzał sobie, że jakby mógł, to by wstał, wyszedł z siebie i po prostu mocno sobie przyłożył w twarz. Ciężko westchnął i spojrzał na lustrzane odbicie Jackie, a zaraz potem popatrzył na jej osobę obok siebie. Kobieta cały czas uwodząco odgarniała sobie włosy, cały czas przekładała nogę na nogę, paliła papierosy. Jackie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że płeć piękna z papierosem, w dymie jest czynnikiem, który zawsze działa silnie na mężczyzn. Na Michaela też, chociaż on próbował się przed tym bronić.
            - No jasne. Dobij mnie. - Mruknął pod nosem obracając szklankę z alkoholem w dłoniach. Patrzył na tą brązową ciecz, która była już kolejnym drinkiem i zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma ochoty na to, aby się upić.
Jackie strzepała popiół z papierosa do popielniczki.
            - Rozumiem, że żona to jest jakiś obowiązek, tym bardziej, że macie przecież dziecko, ale Mike - Jackie mruczała mu do ucha. Czuł jej oddech na swoim karku, czuł zapach papierosów, który zaczynał go drażnić. Od kiedy sam rzucił palenie, miał trudności, aby przebywać z osobami, które jeszcze ciągną za sobą ten nałóg. Jednak dość szybko przestał skupiać się na przykrym zapachu, kiedy poczuł dłoń Jackie na swoim kolanie, jej dotyk, który zaczął przesuwać się delikatnie w stronę jego krocza. - No przecież tobie też się coś od życia należy, prawda?
            Michael nie reagował. Siedział tylko, patrząc się w swoje odbicie w lustrze i na pochyloną nad nim Jackie. Widział ten obrazek przed sobą i miał wrażenie, że to wcale nie dotyczy jego osoby. Patrzy się tylko na jakaś parę. Skupił się na osobie Jackie. Zaczął porównywać ją do Carlie. Jego żona nigdy by się tak nie zachowała w miejscu publicznym. Jego żona nigdy nie śmierdziała papierosami i nigdy nie uśmiechała się uwodzicielsko do kogo popadnie. I to właśnie było piękne w Carlie. Właśnie te parę cech odróżniło ją od innych kobiet z jakimi Michael miał przyjemność się spotkać. Carlie była wyjątkowa. I ta wyjątkowość sprawiała, że stracił dla niej głowę. Dlaczego więc teraz miał to wszystko stracić?
            Wiara, nadzieja, miłość - przez całe swoje dzieciństwo słyszał od matki, że właśnie tymi wartościami musi kierować się w życiu. Ksiądz w kościele mówił o Dekalogu, ale matka Michaela nie zawracała na niego nawet uwagi. Zawsze powtarzała, że jeśli Michael będzie się kierował tymi trzema zasadami, to Dziesięć Przykazań samo wejdzie w jego życie. Wiara, nadzieja, miłość są fundamentem, który trzyma wszystko w kupie, który nie pozwala, aby ludzie się ranili. Czy w tym momencie właśnie o czymś zapomniał? Zszedł z tej drogi, którą prowadziła go matka? Puścił jej rękę i postanowił, że pójdzie swoją własną ścieżką? Odwrócił się do niej plecami i tak naprawdę wyśmiał wszystkie zasady Carol Moretti?
            - Tak więc trwają: wiara, nadzieja i miłość – te trzy, a z nich  jest miłość.
            Jackie słysząc słowa z ust mężczyzny oderwała wzrok od jego krocza. Podniosła oczy i popatrzyła na Michaela. Zawsze zastanawiała się, jakim cudem tak przystojny facet został usidlony przez jakaś szarą myszkę, którą poznał w liceum. Przecież to nie mogło być możliwe. Prawda była taka, że Michael mógł mieć każdą dziewczynę, każda chciała mu wskoczyć do łóżka i każda chciała znaleźć się na miejscu Carlie. Niejedna pewnie i byłaby od niej lepsza. Dlaczego on tego wszystkiego nie widział i nadal był ślepo zapatrzony w swoją żonę, która i tak mu nic większego z życia nie dawała?
            Ponownie uwodzicielsko się uśmiechnęła.
            - Co powiedziałeś?
            - Wiara, nadzieja, miłość... z resztą, co ty możesz o tym wiedzieć. - Powiedział dość twardym głosem. Chwycił rękę Jacke za nadgarstek i szybkim ruchem pozbył się jej dłoni ze swojego uda. Poczuł przy tym ulgę. Jakby właśnie zagrożenie minęło.
            - Wiara? Nie bądź śmieszny. Nadzieja? Nie rozbawiaj mnie, a Miłość? Naprawdę wierzysz w miłość? Jakbyś wierzył w miłość, wiarę i nadzieję, to byś siedział teraz z żoną w domu, a nie pił drinki ze mną.
            Uwaga, która padła z ust Jackie była słuszna. Michael sam nie chciał się do tego przyznać, ale tak właśnie było. Nie wierzył już w te trzy wartości. Nigdy w nie wierzył. Nie miał w sobie odpowiedniej siły, aby uwierzyć. Nadzieja umarła, a miłość... nigdy nie wiedział czy uczucie, którym darzył żonę, to naprawdę była miłość. Cierpiał po jej stracie, ale może bardziej z uzależnienia, a nie z miłości? Carlie była jak narkotyk. Musiał ją mieć, musiał z nią żyć, ale nie koniecznie chciał. Narkoman też potrzebuje heroiny, ale wcale nie chce z nią przebywać.
            - Masz rację. - Odparł ponownie patrząc się w szklankę z alkoholem. - Dlatego postanawiam wrócić dziś do domu.
            - Dlatego twierdzę, że jesteś zabawny. Nie wiem po co chcesz tam wracać? Do niej? Zabawne to.
            - Może dla ciebie.
            - Mike, Mike, naprawdę, uroczy jesteś.
            Jackie sięgnęła po swoją torebkę, która leżała na krzesełku obok. Położyła sobie ją na kolanach i zaczęła szukać notatnika oraz długopisu. Jak przystało na prawdziwą kobietę, miała tam wszystko, ale nigdy nie to, czego potrzebowała. Michael patrzył się na odbicie Jackie i ponownie zaczął porównywać tę blondynkę do swojej żony. Powoli zaczynał zadawać sobie sprawę z tego, że Carlie tak naprawdę nigdy nie zachowywała się, jak prawdziwa kobieta. Wcale nie była kobieca. Wymuszała to tylko na sobie, kiedy musiała, bo sytuacja tego wymagała. Ciężko westchnął na tę myśl, bo nie raz myślał, że potrzebuje prawdziwej kobiety. Takiej, jaką była Jackie, albo Rose. Tylko, że Rosie była poza zasięgiem, a Jackie...?
            Znalazła kartkę i długopis. Chwyciła skuwkę w zęby, a potem na niewielkim skrawku papieru zapisała swój numer telefonu. Wsunęła Michaelowi do kieszeni spodni. Jeszcze się do niego uśmiechnęła, cmoknęła go w policzek.
            - Zadzwoń, jak zmienisz zdanie, a wydaje mi się, że będzie to dość szybko.
            Odeszła. Michael nawet się za nią nie obejrzał. Za to w lustrze zobaczył, że pozostawiła na jego policzku ślad ze szminki. Jednak to nie był taki zwykły ślad, który mógł po prostu zmyć w toalecie. To było coś więcej. Wyjął kartkę z numerem telefonu i popatrzył na klika cyfr zapisanych ciągiem. Fanki nie raz dawały mu takie prezenty. Za każdym razem wyrzucał je do pierwszego śmietnika, ale ta kartka wyjątkowo została w jego kieszeni.



***


            Butelka Jacka Danielsa zawsze musiała mieć stałe miejsce w lodówce. Nie ważne, co by się nie działo, Rose Nester wiedziała jedno - musi mieć pod ręką schłodzony alkohol, który w każdej chwili może wypić i ukoić tym sposobem swoje wszystkie smutki. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest dobre rozwiązanie. Nie raz słyszała od swojego męża, że jest alkoholiczką lub też jest na prostej drodze, aby się nią stać i wylądować na odwyku. Sama też miała taką świadomość, jednak to stawało się już silniejsze od niej. Nie potrafiła tak po prostu mówić o swoich problemach. Usiąść z przyjaciółką i zacząć mówić, co tak naprawdę leży jej na sercu i ugniata duszę. Rose otwierała się tylko po tym, jak w głowie zaczynało jej szumieć, wtedy gadała jak nakręcona, a cały świat należał do niej.
            Tym zaraz też miała zamiar właśnie w taki sposób wylać swoje wszystkie żale. Otworzyła lodówkę i przebiegła wzrokiem po drzwiach, ale jej oczy nie zatrzymały się na butelce z upragnionym płynem. Nie było go tam. Ciężko westchnęła. Nie znosiła takich sytuacji, bo wtedy zaczynało ją tylko nosić i czuła się jeszcze gorzej. Nie pozostało nic innego, jak po prostu sięgnąć po puszkę z piwem, chociaż wiedziała, że to nie to samo. Zamknęła lodówkę. Nerwowo trzasnęła drzwiczkami, lecz tak mocno, że o mały włos nie odpadły. Rose machnęła tylko na to ręką i wyszła z puszką piwa na taras. Usiadła przy stoliku, gdzie po drugiej stronie siedziała Carlie i przeglądała materiały do następnego numeru Murder Shift. Rose otworzyła puszkę z piwem, upiła jeden łyk, a następnie sięgnęła po paczkę papierosów, która leżała na stoliku. Carlie znacząco popatrzyła na przyjaciółkę.
            - Jak będziesz tyle piła i paliła, to na pewno nie zajedziesz w ciąże.
            Rose w tym momencie miała ochotę rzucić w swoją przyjaciółkę puszką, którą trzymała w dłoni. Od ostatniej konsultacji u ginekologa musiała pogrzebać wszystkie swoje marzenia związane z posiadaniem własnego dziecka, które miałaby pod sercem, a potem w bólach wydać na świat. Złość urosła w niej do tego stopnia, że miała już odruch, aby tę puszkę naprawdę rzucić w stronę Carlie, jednak się powstrzymała. Za to zacisnęła mocniej dłoń na zimnym jeszcze aluminium, po którym spływały kropelki wody.
            - Już mi przeszło. - Odparła. - Życie bez dziecka jest o wiele łatwiejsze. Poza tym i tak ja siedzę ciągle w redakcji, a Richie jeździ w trasy. Po co nam dziecko? Po co je krzywdzić tym, że nie ma nas w domu? Niania ma być mamą, czy ja? Bez sensu.
            Carlie nerwowo poruszyła się na swoim krześle.
            - Uważasz, że ja i Michael skrzywdziliśmy Nadię?
            - Ty może nie, ale Michael. Spójrz na to obiektywnie. Nadia w pewnym sensie jest półsierotą. W sumie to ma niedzielnego tatusia, a może i jeszcze gorzej, bo jak zespół jedzie w trasę, to nawet nie jest to weekendowy tatuś. - Westchnęła.
            Carlie zawsze była dość wrogo nastawiona do alkoholu. Mogła przyznać nawet sama przed sobą, że była jego głęboką przeciwniczką. Wolała nie pamiętać czasów, kiedy to jeszcze nie była matką, kiedy jej życie było proste, bez większych zmartwień, kiedy to jeździła ze swoim chłopakiem w trasy, a każdy wieczór kończył się w barze na paru drinkach. Wymazała to wszystko z pamięci, bo nie pasowało to do obrazu idealnej matki, którą starała się być dla córki. Jednak po tych słowach, które padły z mocno pomalowanych czerwoną szminką ust Rose, Carlie poczuła, że musi się napić. Wyrwała przyjaciółce puszkę z ręki i sama upiła parę łyków. Następnie skrzywiła się na lekki smak goryczki, bo właśnie przypomniała sobie, że przecież tak naprawdę nigdy nie lubiła piwa. Zawsze piła drinki, ale nigdy tej okropnej żółtej cieczy.
            - Dziękuję, że właśnie uświadomiłaś mi piękną prawdę. - Powiedziała odstawiając puszkę na stolik.
            - Jaką? Że piwo jest niedobre? Myślałam, że o tym pamiętasz.
            - To wcale nie jest śmieszne.
            - Wiem, chciałam Jacka, ale Richie musiał go wczoraj wypić.
            - Drań.
            - Cham i prostak.
            - Faceci tak mają, dobrze, że mam córkę!
            Zapadła chwila cisza, a potem obie kobiety wybuchły śmiechem. Rose zsunęła się na swoim krześle do półleżącej pozycji. Popatrzyła się w stronę ogrodu, gdzie w piaskownicy bawiła się Nadia. Za każdym razem, kiedy patrzyła na córkę swoich przyjaciół, czuła ukłucie w sercu. Słowa, które przed chwilą skierowała w stronę Carlie, wcale nie były prawdą. To tylko zagłuszenie swojego sumienia. Wmawianie sobie, że przecież z dzieckiem wcale by nie było lepiej. Można powiedzieć, że nawet dziecko by przeszkadzało. Nie... wszystko by się zmieniło. Patrzyła na małą blondynkę, która stawiała babki z piasku, a w jej oku zakręciła się łza. Nieraz wyobrażała sobie swojego szkraba, który bawi się w tej piaskownicy, a ona stoi na tarasie. Już nie z butelką Jacka Danielsa, czy też puszką piwa, tylko z kubkiem kawy i bacznie obserwuje, czy jej maleństwu nie dzieje się żadna krzywda. Czy jest bezpieczne.
            Kiedy Rose poczuła, że łza spływa jej po policzku, szybko otarła ją dłonią, aby Carlie przypadkiem niczego nie zobaczyła, jednak nic nie umknęło uwadze przyjaciółki. Popatrzyła na brunetkę w czerwonej sukience, która tępo wpatrywała się w jej córkę.
            - A nie myśleliście o adopcji? - Zapytała niepewnie.
            - Co? - Rose popatrzyła na nią lekko tępym wzrokiem. Wydawać się mogło, że została właśnie wyrwana z transu.
            - Adopcja... wiesz, aby być matką, nie zawsze trzeba dziecko urodzić... 
            - Kto da dziecko muzykowi, którego nie ma w domu i alkoholiczce, która ciągle siedzi w pracy. - Westchnęła Rose. Poprawiła się na krześle. Dopiła końcówkę piwa, a potem zaczęła przeglądać zdjęcia, które mogłaby wybrać do nowego numeru pisma. Carlie ciężko westchnęła. Nesterowie byli dla niej jak rodzina, ale nie zawsze wiedziała, jak ma im pomóc. Chociaż w tym momencie akurat sama potrzebowała pomocy.