Cześć!
Uff wyrobiłam się. Siedziałam nad tym rozdziałem do trzeciej w nocy, czyli u was była już czwarta nad ranem, kiedy uznałam, że jest gotowy do publikacji, więc proszę o gest docenienia w postaci komentarza. Wiem, że zalegałam z odpowiedziami na komentarze pod poprzednim rozdziałem, ale już wszystko nadrobiłam. No to zapraszam do czytania. Pozdrawiam!
Rozdział 12
- Tatusiu, mówiłam
ci, że idę do Hanny, aby uczyć się na ten sprawdzian. Przecież się zgodziłeś...
ta, jadłam kolacje. Nie, no mama na pewno cię nie zabije. Tak, mam ze sobą
szczoteczkę do zębów.... tato, czy ty dobrze się czujesz? Aaa... no rozumiem...
dobra, wiem, mamy nie siedzieć za długo i mam podręczniki na jutro do szkoły...
tato! Też cię kocham.
Angie
się rozłączyła i popatrzyła na telefon. Obok niej siedział Cash, który starał
się pohamować uśmiech. Wyobraził sobie zatroskanego Izzy'ego po drugiej stronie
słuchawki, ale jednak to wszystko było ponad jego siły. Angie pokazała
chłopakowi język. Sama nie wiedziała, co się takiego stało jej ojcu, że tak
nagle zaczął się o nią martwić. Czy wzięła szczoteczkę do zębów, czy zjadła
kolacje, czy będzie miała łóżko, czy wzięła podręczniki. O co w tym wszystkim
chodziło? No co prawda Izzy mógł po prostu robić to pod presją, aby Amy potem
nie miała do niego pretensji, jednak i tak samej Angie wszystko wydawało się
być trochę dziwne. Rzuciła telefon na łózko Casha i popatrzyła na chłopaka z
uśmiechem. Młody Hudson właśnie siedział na biurku i trzymał na kolanach jedną
z gitar swojego ojca.
- I z
czego się tak śmiejesz? - Zapytała Angie patrząc na jego rozbawioną minę.
- Bo to
takie urocze. Czy zjadłaś kolację, umyłaś ząbki... i słodkich snów, kochanie. -
Prychnął Cash. Jednak w głębi serca poczuł pewne ukłucie. Właśnie w tym
momencie zdał sobie sprawę z tego, iż Slash dzwonił do niego zawsze tylko po
to, aby za coś ochrzanić. O samochód, o szkołę, o bałagan. Jakoś nigdy nie
zadzwonił tak po prostu aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
- Jeny,
martwi się. Chyba ma kryzys wieku średniego i nie wie, co ze sobą zrobić.
- Mój
też to ma. Sadzi kwiatki w ogródku.
Angie znacząco
popatrzyła na Casha, który nadal siedział z rozbawioną miną. Przypomniał sobie
ten obrazek z niedzielnego ranka i nadal
nie mogło do niego dotrzeć, że Slash właśnie to robił. Rudowłosa dziewczyna
natomiast wyglądała tak, jakby nie do końca uwierzyła w to co powiedział jej
przyjaciel. Poza tym przecież mógł sobie żartować, bo jakoś dziwnie był w
dobrym nastroju. Lekko się uśmiechnęła. Poczuła ulgę na sercu, bo ostatnio
naprawdę zaczynała martwić o Casha. Ciągle chodził przybity, izolował się od niej,
od kolegów no i chodził do szkoły w kartkę. Prawie wcale się nie uśmiechał.
Teraz wyglądał znacznie lepiej. I nagle zadała sobie pytanie, dlaczego o niego
martwi się bardziej niż o Londona? Dlaczego o Cashu myśli częściej niż o jego
bracie? Są dla niej tak samo... nie, nie tak samo, Cash wydaje się być bardziej
bliski. I chociaż sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać, to pójście
do kina z Kurtem było celowe. Chciała po prostu wzbudzić w Cashu chociaż trochę
zazdrości. I chyba nawet się jej to udało, sądząc po tym, jak chłopak się
dąsał.
- Zagraj
mi coś. - Powiedziała siadając po turecku na łóżku. Cash pokazał jej, aby
postukała się w głowę. - No proszę. Przecież umiesz grać...
- Grać
to umie Slash, a ja to tylko kaleczę ten instrument. Wiesz, co on robił z
gitarą w moim wieku?
- Tak
wiem. Trudno, abym o tym nie wiedziała. - Wywróciła oczami. - Ale ja nie mówię,
że masz mnie tu powalić na kolana. Chcę tylko, abyś mi coś zagrał, po
amatorsku. - Szepnęła z poważną miną wpatrując się w Casha.
Chłopak opuścił wzrok i popatrzył na gitarę. Kiedy był małym chłopcem, kiedy jego mama
jeszcze żyła, to marzył sobie, iż będzie kiedyś taki jak tato. Będzie miał
zespół, będzie biegał po scenie z gitarą i ogólnie żył tą pasją i miłością.
Wtedy wydawało się wszystko takie proste. Chodził za Slashem ze słowami "A
nauczysz mnie.." i podawał tytuł piosenki nie zdając sobie nawet sprawy,
że to wszystko nie jest takie proste. Ale przecież miał najlepszego
nauczyciela. Który młody gitarzysta, fan rocka, by nie chciał, aby uczył go sam
Slash? Pewnie większość rozpływa się na tą myśl. Jednak Cash... gdzieś po
drodze zatraciły się te jego marzenia, a teraz siedział z gitarą i nawet nie
był pewien, czy może tak po prostu sobie jej dotykać. Trzymał ten instrument w
rękach pierwszy raz od kliku ładnych lat.
Angie
wpatrywała się w Casha jak w obrazek i czekała na to, aż chłopak spełni jej
życie. Cash zszedł z biurka. Usiadł na podłogę i odpowiednio chwycił gitarę.
Zastanowił się, co takiego ma zagrać. W tym momencie żadna piosenka nie wydawał
mu się być odpowiednia, bo i tak wydawało mu się wszystko wydawać za trudne.
Ciężko odetchnął i zaczął grać akustyczną wersję November Rain. Słyszał
siebie i wydawało mu się, że idzie mu całkiem nieźle, Angie natomiast zaczęła
kołysać się w rytm muzyki, patrzyła w Casha jak w obrazek i w tym momencie
miała wrażenie, że ten chłopak nie powinien robić nic innego, jak po prostu
grać na gitarze, ale sama nie wiedziała, dlaczego on się tak przed tym bronił.
To było wręcz smutne. Odwróciła głowę w stronę drzwi i zobaczyła, że w progu
stoi London. Tak samo z podziwem wpatrywał się w młodszego brata i chyba nie do
końca mógł uwierzyć w tą magiczną chwilę. Bo tak, w pokoju nagle zaczęła unosić
się jakaś magia.
Cash
skończył grać. Popatrzył na Angie, która miała łzy w oczach i na Londona, który
już siedział obok dziewczyny. Za bardzo nie rozumiał ich reakcji, bo przecież
nie zrobił nic takiego nadzwyczajnego. Po prostu zagrał coś, co kiedyś
skomponował jego ojciec.
- No co?
- Cash,
to było... piękne. Słuchałam tego w wersji akustycznej tysiące razy, ale...
ty... ja nie wiem, ty zrobiłeś coś magicznego. - Wyjęczała dziewczyna. - Daj mi
autograf!
-
Przestań. Tak sobie tylko zagrałem. - Mruknął Cash.
- Tak
tylko? Człowieku, ty nie grałeś parę lat, bierzesz gitarę do ręki i tak tylko
sobie grasz, a ... mi się wydaje, że zagrałeś to lepiej niż ojciec...
Cash
wbił wzrok w brata i wybuchnął śmiechem. Takiego żartu już dawno nie słyszał.
Sęk w tym, że London wcale nie żartował, a powiedział prawdę.
***
Odwiózł Kate pod sam dom. Dziewczyna wysiadła z samochodu
Slasha blado się do niego uśmiechając. Hudson postarał się odczytać z wyrazu
jej twarzy, co takiego sobie myślała, ale ogólnie, to ciężko było określić.
Kiedy ich rozmowa zeszła na tor pracy, to Katie znacznie się rozluźniła. Była
naprawdę profesjonalistką i nie można było jej tego zarzucić, iż nie zna się na
swojej pracy, ale jakim była człowiekiem? Na pewno trochę zagubionym w sobie,
nie zdającym sobie sprawy z tego, iż może zdobyć cały świat i wcale nie musi
iść do tego drogą przez łóżko odpowiednich ludzi. Slash patrzył, jak znika w
odpowiedniej klatce schodowej. Zastanowił się, które mieszkanie może być jej? Z
resztą i tak, które by to nie było, to wydawało mu się, iż sama Kate nie zasłużyła,
aby mieszkać w właśnie takiej dzielnicy. Ciężko westchnął i włączył radio w
samochodzie. Leciała akurat piosenka Rainbow Eyes. Jeden z tych smętów,
które kojarzyły mu się z ciężkimi chwilami po stracie Perli. Tak i też było w
tym momencie. Popatrzył jeszcze raz na drzwi kamienicy Kate i zadał sobie
pytanie, co on właściwie tam robi? Czy to wszystko ma sens? W takich chwilach
wydawało mu się, iż nic nie ma sensu.
Odpalił
silnik i ruszył przez ulice Los Angeles. Miasto zaczynało dopiero tętnić nocnym
życiem. Młodzi ludzie tak, jak dwadzieścia lat temu wychodzili na ulicę, aby
skosztować trochę wolności i zaznaczyć swój bunt, jednak wszystko było inne. Ci
ludzie już myśleli inaczej, mieli inne marzenia i inne nastawienie do świata.
To co było minęło i już nigdy nie wróci. Hudson dopiero teraz zaczął zdawać
sobie sprawę z tego, iż lata, które przypadały na jego młodość były
najprawdopodobniej najpiękniejszymi latami w historii ludzkości. Może czasem
ocierały się o kiczowatość, przesadę, ale był w tym jakiś urok. Teraz wszystko
wydawało się być takie samo. Dziewczyny chciały wyglądać, jak nienaturalne
modelki. Chłopcy chcieli wyglądać, jak ulizane stworki z telewizji. Ale nikt
nie chciał być po prostu sobą.
Wszystko
przemija. Życie przemija. Młodość przemija. Kultura przemija. Kiedy się jest
młodym nie zdaje się z tego sprawy, dopiero później. I chodzi o to, aby
uświadomić sobie to będąc w tym miejscu, co właśnie chciało się być kiedy
wszystko było jeszcze proste. Czy Slash był? W pewnym sensie tak, chociaż nie
do końca. Nadal pozostawał samotny. I może jeszcze dziesięć lat temu, kiedy
miał u swojego boku żonę zdawało mu się to wszystko być absurdalne. On i
rodzina? On i dwóch małych chłopców, jego synowie i kobieta która chodzi po
domu i nie jest tylko kochanką na chwilę. Wtedy zdawało mu się, że do tego
wszystkiego nie pasuje. Coś było nie tak, ale teraz po tych wszystkich latach
zdał sobie sprawę z tego, iż musiał stracić to co miał, aby to docenić. Może
gdyby Perla dziś żyła, to by byli dawno po rozwodzie i nawet patrzeć by na
siebie nie mogli? Ciężko westchnął.
Perla
przewróciła się tak, aby móc popatrzeć w oczy Slasha. Mężczyzna się do niej
uśmiechnął i odgarnął jej włosy za ucho.
- Jak
myślisz? Co będziemy robić za dziesięć lat? - Zapytała kładąc głowę na jego
klatkę piersiową. - Będziemy jeszcze razem?
Slash
blado się uśmiechnął. Jakoś nigdy nie wybiegał tak daleko w przyszłość. Wolał
żyć tym, co jest tu i teraz. Popatrzył na Perlę. Co prawda na początku ta
dziewczyna miała być kimś tylko na chwilę. Nie spodziewał się, że zostanie na
dłużej, więc też był to dla niego mały szok, jak po prostu dni mijały, a ona
nadal była w jego życiu. Nim się obejrzał, a byli ze sobą już dwa lata,
niedawno dowiedzieli się, że Perla jest w ciąży.
- Za
dziesięć lat to... będziemy tak samo leżeć i sobie przypomnimy ten wieczór w
Paryżu. - Odpowiedział w końcu. - Nasz maluszek będzie miał dziesięć lat, a
ja będę zbierał złom, aby was wszystkich
utrzymać, bo zespół już się rozleci.
No może
faktycznie atmosfera w zespole ostatnio nie była za miła, ale no przecież nie
można było tak czarno myśleć.
- Aż tak
źle nie będzie. - Odpowiedziała z uśmiechem.
- Mówisz
o tym, że nasz maluszek będzie miał
rodzeństwo?
- Nie, o
tym, że będziesz zbierał złom.
- A co
ty masz do złomiarzy?
- Nic,
mili chłopcy, ale gitarzyści lepsi. - Zaśmiała się. - Slash, przecież ty już
zawsze będziesz gitarzystą...
-
Gitarzystą złomiarzem.
- Daj
już spokój z tym złomem... - Westchnęła Perla, przewróciła się na plecy i
zaczęła głaskać się po brzuchu. - Ciekawe czy to chłopiec czy dziewczynka?
-
Chłopiec, London. - Powiedział zakładając sobie ręce za głowę.
-
London?
- Jak
sobie obliczyłem, to powołaliśmy go na świat w Londynie, a ja w sumie jestem
Brytyjczykiem, więc tak na cześć i chwałę mojej ojczyzny!
Perla
znacząco popatrzyła na Slasha.
- A za
dwadzieścia lat London będzie już dorosłym facetem, więc tę noc ponownie
spędzimy w Paryżu...
Sam nie
wiedział, dlaczego właśnie ta scena z przeszłości stanęła mu przed oczami. Może
dlatego, iż wydarzyło się to dokładnie dwadzieścia lat temu. Trzeciego marca,
dwadzieścia lat temu, o tej porze nocy leżał w łóżku z Perlą i zastanawiał się,
jak uzbiera na taką wycieczkę zbierając złom na ulicy. Wtedy nawet mu przez
myśl nie przeszło, iż ta kobieta będzie dla niego tylko wspomnieniem. Niczym
więcej. Tylko kimś, kto pozostał na zdjęciach, nagraniach, w pamięci. Patrzył
wtedy w jej oczy i myślał, że będą ze sobą już zawsze. Do samego końca. I
byli... tylko, że ten koniec przyszedł o wiele za wcześnie. Zaparkował przed
swoim domem. Oparł głowę o kierownicę i po prostu się rozpłakał. Pierwszy raz
od dziesięciu lat płakał...
***
Amy zeszła po schodach i skierowała się w stronę kuchni.
Nie mogła zasnąć. Ciągle dręczyła ją myśl na temat ciąży i tego, że tak po
prostu musiała nakłamać Izzy'emu. Do tego czuła się w domu brata dość nieswojo.
Może sprawiała to obecność Kim? Sama nie wiedziała, dlaczego tak nie lubiła tej kobiety. Sama szatynka wydawała się być w porządku. Chyba nie
wykorzystywała Axla, ale zawsze jest to chyba. A może Amy po prostu była
zazdrosna? Chociaż, to wszystko wydawało się być jej trochę absurdalne. Nalała
sobie wody do szklanki. Nawet nie zauważyła tego, iż nie jest w kuchni sama.
Dopiero, kiedy się odwróciła, to zobaczyła siedząca przy stole Kimberly.
Kobieta piła mleko i wpatrywała się w rudą, jakby była trochę zaskoczona, że
ona się tu znajduje. Amy poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.
- Też
nie możesz spać? - Zapytała Kim.
- No tak
jakoś. Za dużo myśli. Skupić się na odprężeniu nie mogę. - Odpowiedziała Amy
niepewnie.
- No to
jak ja. - Westchnęła szatynka. - Ta noc jest jakaś dziwna.
- Też
mam takie wrażenie. Jakby coś miało się jutro stać.
Amy nic
nie odpowiedziała, tylko wlepiła wzrok w okno. Faktycznie, atmosfera była dość
dziwna, chociaż przecież nic takiego się nie działo. Pierwsze co to przez głowę
rudowłosej przeszło, iż coś nie tak ze Slashem. Chociaż to było absurdalne. Co
mogło być nie tak? Hudson pewnie już leżał w swoim łóżku i spał. Chociaż, dlaczego
w tej chwili pomyślała właśnie o Slashu, a nie o swoim mężu, czy też córkach?
Przygryzła dolną wargę i upiła kolejny łyk wody. Chciała już wracać do swojego
pokoju, kiedy Kim ją zatrzymała słowami:
- Mogę
wiedzieć, co się stało, że... tu jesteś?
Rudowłosa
odwróciła się wrogo popatrzyła na partnerkę swojego brata. Usłyszała w tym
pytaniu oskarżenie? Sama nie wiedziała, co ale zrobiło się jej jakoś tak
głupio. Zupełnie, jakby Kimberly miała być panią tego domu, a obecność Amy jej
przeszkadzała. Zacisnęła mocniej dłonie na szklance, a Kim ciepło się do niej
uśmiechnęła. W tym momencie Amy zdała sobie sprawę z tego, iż jest tak bardzo
uprzedzona do szatynki, że zaczyna snuć na jej temat jakieś nieprawdziwe
historie, które wcale nie mają pokrycia w rzeczywistości. Była zła sama na
siebie. Cofnęła się parę korków i usiadła przy stole obok Kimberly.
- Muszę
przemyśleć parę spraw, z dala od męża, dziecka... - przyznała szczerze.
- Nie
lubisz, mnie co?
Amy nie
odpowiedziała, bo sama nie wiedziała, co miała w tym momencie powiedzieć. No
tak, nie lubiła jej i chyba nawet się z tym nie kryła, bo przecież nie było po
co. Popatrzyła na Kim, która siedziała z dość smutną miną.
- Wiem,
że mnie nie lubisz. - Zaczęła szatynka. - Wiem, że myślisz sobie, że jestem z
Axlem tylko dla jego kasy, nazwiska, bo w mojej branży ważne, aby mieć
znajomości. Przecież, jakbym nie była kojarzona z Axlem Rose'm, to by nikt mi
nie dał roboty w MTV, ale to nie tak.. naprawdę. Kocham twojego brata i to
wszystko, co ma... jest mało ważne. Jakby był jakimś tam szarym człowiekiem, to
też bym go kochała. Wiem, myślisz sobie, że ja... taka kobieta przecież mogę
mieć każdego, to po co siedzę z tym furiatem... po co? Bo właśnie go kocham,
więc Amy, możesz być spokojna. Nigdy świadomie nie skrzywdzę Axla. Tak jak ty,
ja też nie chcę, aby on cierpiał.
Kim
zakończyła swoją wypowiedź. Nie czekała nawet na to, co odpowie Amy i po prostu
wyszła z kuchni. Ruda została sama i ciągle w uszach dźwięczały jej słowa
Kimberly. Chyba mówiła prawdę.
- Jaka
ze mnie idiotka. - Uderzyła głową o blat stołu. - Idiotka.
Zaczęłam czytać i tak myślę o nie, może jednak zmieniłaś zdanie i ten wyczekiwany wątek się pojawi, ale nie...Może to i lepiej. Ćwiczyć moją cierpliwość.
OdpowiedzUsuńJakoś się nie dziwię, że dla Casha postawa Stradlina była zabawna. Ona po prostu taka była i już.
Zawsze uważałam, że Cash jest bardziej jak tatuś a London jak Perla- tu widać, że młodszy odziedziczył talent. W sumie nie musiał grać nie wiadomo jak dobrze technicznie, ale po prostu było w tym coś magicznego, co ewidentnie odczuła Angie jak i London. W sumie wyobraziłam sobie taką akustyczną wersję November Rain...Cudo :)
Oczywiście znów doprowadziłaś mnie do łez, bo...nie wiem ale każde wspomnienia Hudsona związane z Perlą bardzo mnie dotykają. Bardzo podoba mi się to, że ukazujesz tu jego wrażliwą stronę. W sumie jakoś nie widzę płaczącego Slasha, a tu na samą myśl aż ciarki mnie przeszły. Szkoda mi go bardzo, bo to w sumie smutne, że zawsze prowadził dość rozrywkowy tryb życia, nigdy nie wyobrażał sobie, że może mieć żonę, dzieci, a gdy się już zakochał los mu to po prostu odebrał... Toteż mam nadzieję, że w jego życiu pojawi się ktoś( o ile już się nie pojawił) kto trochę wszystko zmieni- na lepsze.
Co do Amy, to obawiam się jaka może być reakcja Stradlina, a serio uwielbiałam ich razem nawet w poprzednim opowiadaniu. Byli dla mnie taką para idealną. No i w sumie może nadal są, tylko...jedna wpadka może to przekreślić.
Gdy we wcześniejszym rozdziale została wspomniana postać Kim tak trochę myślałam, że to może być ten typ, który leci na kasę, więc pozytywnie się zaskoczyłam. Mam nadzieję, że wszystko co powiedziała Amy jest prawdą. Oby.
Różyczko nawet nie wiesz jak doceniam, że tyle pisałaś, że tu jesteś i publikujesz. Także czekam na następny. Za tydzień, gdy wszyscy będą szykować się do śniadania bądź i bożonarodzeniowego obiadu ja będę siedzieć i czekać na nowy, jak zawsze! :)
Zacznę od tego, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego! :D Czekałam na ten rozdział i miałam nadzieję na jakąś kontynuację randki Slasha i wyjście Casha z Angie, a w zasadzie to cały rozdział nas zwodził. Oczywiście, jak zawsze pięknie i starannie napisany rozdział, gdzie nawet takie zwodzenie czytelnika z niekonkretną akcją, jest przyjemne dla oczu. Mimo wszystko uwielbiam Twój styl pisania, aczkolwiek czekam na jakąś akcję, coś konkretnego :D Czekam, czekam i jeszcze raz czekam na następny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńhttp://guns-n-roses-gnr.blogspot.com
Tak ładnie. Cash i Angie bardzo się lubią. Serio, nie zdziwiłabym się jakby zostali parą. Chociaż...Cash jest chyba zbyt wybuchowy na takie coś.
OdpowiedzUsuńI właśnie tu się przejawiło, że mimo iż właściwie taka troska jaką Izzy otacza Angie by przeszkadzała Cashowi i tak mu jej brakuje.
O Londona Angie się nie martwi, bo dobrze wie, że London to spokojny człowiek, unikający kłopotów, a nie pakujący się w nie tak jak Cash. I widać po niej, że bardzo lubi młodszego Hudsona. I pewnie chciała wzbudzić w nim zazdrość, idąc do kina z tym parapetem, Kurtem.
Wziął gitarę i zagrał. Zagrał bardzo pięknie. I mimo że mu się wydaje, że London żartował, on powiedzial prawdę. Bo po kilku latach niegrania zagrał świetnie, a Slash po kilkunastu latach grania...gra coraz gorzej. Popieram Londona!
Wspomnienie Perli i wymyślanie imienia dla starszego Hudsona. "Powołaliśmy go na świat w Londynie"...
I ta szczera rozmowa Kim z Amy. Dobrze, że Kim kocha Axla, ale czy mówi prawdę? Wydaje mi się, że chyba tak...
No nic, lecę dalej. A raczej do tyłu, bo do rozdziału 11 :)
Ugh, wybacz. Całe moje emocje wlałam w komentarz rozdziału 13. Teraz będzie się wszystkim zdawało, że umiem komentować, tylko nie zawsze mi się chce ://
To takie urocze, Cash dziedziczący talent po Slashu. ♡
OdpowiedzUsuńSzkoda, że na razie nie było nic więcej miedzy Slashem a Kate. ;)
Biedny... ale chyba dobrze, że w końcu się wypłakał..
Ugh. Ja też jakoś nie wierzę takim panienkom, jak są z podstarzałymi rockmanami, którzy nie wyglądają już dobrze...