Hej.
Przepraszam za poślizg. Teraz może to się często zdarzać, bo prawie całe piątki spędzam w pracy.
No tak, i w końcu nadszedł długo wyczekiwany rozdział. Sama nie mogłam się go doczekać. Ha, dopiero teraz czuję, że tak naprawdę zaczynam publikować to opowiadanie na nowo. I proszę mnie nie bić za to, co się w tym rozdziale wydarzyło... i proszę mi tu nie wyzywać Amy, o! Zapraszam do czytania i komentowania. Pozdrawiam!
Rozdział 9
Chciał
już otworzyć torebkę, kiedy usłyszał, iż drzwi do jego pokoju się otwierają.
Szybko rzucił narkotyki pod poduszkę. Pierwsze, co to przez jemu myśl przeszło,
iż jest to Slash, ale odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że tylko London. Ten
popatrzył na młodszego brata i wcale się nie przejął miną, która mówiła tylko
tyle, że Cash nie ma ochoty teraz na żadne rozmowy. Starszy z chłopców zamknął
za sobą drzwi, a potem usiadł na biurku ciągle obserwując brata. No rzeczywiście
z nim coś było nie tak, a Slash wcale nie robił afery z niczego.
- Słuchaj... z ojcem to możesz sobie
tak pogrywać, ale ze mną to już nie będzie tak łatwo. Jestem twoim bratem... -
Powiedział dość stanowczym tonem. Przecież był starszy, mógł mieć nad Cashem
chociaż odrobinę władzy.
Cash natomiast zmierzył go wzrokiem
i zastanowił się, czy London przypadkiem nie czuje się gorzej. Może z
przepracowania zaczęły mu już przepalać się jakieś przewody w mózgu i po prostu
zaczyna paplać głupoty. Chciał wybuchnąć śmiechem i wywalić go za drzwi, ale się
powstrzymał. Pewnie wtedy wywiązała by się między nimi szarpanina, a to mogło
oznaczać tylko tyle, że postawią cały dom na nogi, czyli Slasha. A tego jednak
Cash wolał uniknąć, więc siedział i tylko patrzył się na brata, jak na skończonego
idiotę.
- Ale o co ci chodzi? Też mi będziesz
prawił morały na temat samochodu?
- Cash... oboje dobrze wiemy, że coś
się dzieje. Ojciec z resztą też to wie, wypytywał mnie dziś o co tobie właściwie
chodzi... rozumiem, że nie chcesz z nim rozmawiać na ten temat, bo ja też bym
nie chciał, ale wiesz.. mi możesz powiedzieć... przecież jestem twoim bratem.
- Daruj sobie. - Padła odpowiedź.
London powoli zaczynał rozumieć,
dlaczego Slash tracił już cierpliwość. Przy Cashu inaczej się nie dało.
- Wiem, że jest ci ciężko, wiem, że
ty to wszystko widziałeś, wiem, że tam byłeś, kiedy to się stało... ja to
wszystko wiem, i tato pewnie też wie, ale... posłuchaj, nadal jesteśmy rodziną
i tak naprawdę, to mamy tylko siebie, prawda? Wiesz, jaka jest babcia. Najchętniej
by wysłała ojca do pierdla, a nas do szkoły wojskowej, aby w końcu wychować na
ludzi. A Ash przypomina sobie o nas, kiedy tylko coś chce, albo kiedy nazwisko
jest mu potrzebne... i tak naprawdę, to mamy tylko siebie, więc Cash... weź
czasem pomyśl. Uciekasz od nas i nie wiem po co, skoro jesteśmy ci najbliższymi
osobami. Myślisz, że mama by tego chciała, gdyby to się nie stało?
Każde słowo Londona przeszywało
Casha. Chłopak już po pierwszym zdaniu stracił najmniejszą ochotę, aby słuchać
brata. Ciągle wszystko coś do niego mówili, powtarzali to samo. To już stawało
się nudne, a na domiar złego London też musiał do nich dołączyć. Dlaczego nikt
nie mógł zrozumieć, że Cash chce być po prostu sam? Czy to było takie trudne do
pojęcia?
- Dlaczego ciągle powtarzasz to.
Nazwij rzeczy po imieniu. Mama nie żyje. Mama umarła. Mama zginęła w wypadku.
Mamę potracił jakiś debil. Widziałem wypadek, widziałem, jak w mamę wjeżdża ten
chuj. To co się stało ma swoją nazwę, wiesz? Prawisz mi tu kazania, a tak
naprawdę sam nie potrafisz nazwać rzeczy po imieniu. No powiedz to: Mama nie żyje.
London wbił wzrok w podłogę. Tym
razem, to Cash miał rację. Straszy z braci tak po prostu bał się nazwać to
wszystko odpowiednimi słowami. Kiedy mówił ogródkami, jakby omijał temat miał
wrażenie, że opowiada o czymś całkiem innym. Może o czymś, co mu się wcale nie
przytrafiło, ale prawda była taka, iż przyszedł czas, aby po prostu stawić tego
czoła. Ale chyba nie potrafił. Był na to za słaby. Od dnia wypadku matki wbił
sobie do głowy, że to on musi zaopiekować się Cashem i ojcem, bo przecież ta
dwójka nie była kompletnie do niczego zdolna. Jednak powoli zdawał sobie sprawę,
że zdanie, jakie sobie postawił powoli zaczynało go przerastać.
- Dobrze. Mama nie żyje. Umarła. LEŻY
DWA METRY POD ZIEMIĄ NA CMENTARZU!. Zadowolony? - Syknął.
- Nie, zostaw mnie i wracaj do
swoich książek.
- Nie, Cash. Nie wyjdę stąd dopóki
mi nie powiesz, co jest grane.
- To chyba będę musiał się
przeprowadzić do twojego pokoju, bo wygląda na to, że zamieszkasz tu do spokojnej
starości. Chociaż ona nie będzie taka spokojna, bo będzie cię męczyło, co mi
jest. NIC MI, KURWA, NIE JEST. ROZUMIESZ?!
- Tak po prostu nas nie
potrzebujesz? Mamy zniknąć z twojego życia i po prostu dać ci spokój?
Cash chciał już przytaknąć, kiedy
nagle uświadomił sobie, że tak może się naprawdę stać, a wtedy zostanie sam. Może
i w tym momencie ojciec i brat denerwowali go na tyle, że nie mógł znieść ich
towarzystwa, ale kiedy pomyślał sobie, że by mieli zniknąć na zawsze, po prostu
miało by ich zabraknąć, tak jak matki, to przeszło go ogromne przerażenie. Nie,
tego nie chciał. Bo gdzieś tam w głębi serca tęsknił za nimi, chociaż sam przed
sobą bał się do tego przyznać. Jego zachowanie wydawało się być dość
irracjonalne. Uciekał przed nimi, bo bał się ich stracić. Myślał sobie, że jak
nie będzie się angażował w sprawy rodzinne, to będzie po prostu lepiej, bo
jakby miał kogoś stracić, to nie będzie już tak bolało. Ale z drugiej strony
potwornie bał się tej straty i widział, iż swoim zachowaniem niszczył wszystkie
więzy rodzinne jakie były między nim, a bratem. Popatrzył błagalnie na Londona.
Nie wiedział, co miał mu w tym momencie powiedzieć.
- Nie... naprawdę nie... - westchnął.
- Po prostu... czasem to się trochę za bardzo w tym wszystkim gubię. Ja... ja
tu nie pasuję, do tego pieprzonego świata, w którym żyjemy... do tych
wszystkich szczeniaków, dla których liczy się tylko kasa rodziców, ich sława i
znajomości... ja mam dość tego walnego świata, wiesz? Mam dość tego, że Slash
jest pieprzonym gitarzystą i miliony dzieciaków na świecie go kocha, kiedy ja
tego nie potrafię! Mam dość ciebie, twojego idealnego życia, tego że zawsze byłeś
lepszy, tego że ciebie zawsze chwalono, bo London taki wspaniały, bo London
dobrze się uczy, bo London to i tamto... i kurwa, mam dość, rozumiesz?! Mam dość,
bo... ja... mi się to śni każdej nocy. Ten wypadek... przeżywam to na nowo...
stoję tam jak jakiś idiota, i tylko się gapię na to wszystko i ponownie nie mogę
nic zrobić... przecież jakbym coś zrobił, cokolwiek... to moja wina... i tak tęsknie
za mamą... chciałbym się do niej przytulić, chociaż raz... ten ostatni raz i
powiedzieć jej, że ją kocham... - Końcówkę wymamrotał już w poduszkę. Postarał
się pohamować łzy, ale tym razem też mu się nie udało.
London przez pewną chwilę milczał po
tym, jak Cash przestał mówić. W pewnym sensie rozumiał brata, bo przecież w dużej
mierze czuł się tak samo. Na pewno nie było łatwo sobie poradzić, ale przecież
nie było też to niewykonalne. A uciekanie i zamykanie się w sobie w niczym nie
pomaga, a tylko bardziej szkodzi. Jednak cieszył się, że Cash w końcu powiedział
komuś, co mu na sercu leży, tylko szkoda, że London nie potrafił pomóc bratu.
Zeskoczył z biurka i usiadł na łóżku
obok Casha. Zastanawiał się, co ma mu odpowiedzieć. Następnie położył się obok
niego i wspomniały mu się czasy, kiedy to byli jeszcze małymi dziećmi i często
razem spali. Wszystko razem robili.
- Cash... rozumiem, ale myślę, że
jak powiesz o tym wszystkim tacie, to będzie ci lepiej. Bo wiesz, ojciec nie
jest naszym wrogiem. Wiem, czasem bywa nieznośny, bo tylko jęczy, ale taka jest
już rola rodzica. - Powiedział z uśmiechem. - Ale naprawdę możesz mu zaufać. On
się o ciebie martwi i każdego dnia głowi się nad tym, co zrobić, aby było
lepiej... a ja wcale nie jestem taki idealny. - Dodał z uśmiechem.
Cash już nic nie odpowiedział tylko
przytulił się do brata.
***
Amy
zmierzyła wzrokiem lekarza i zastanowiła się, czy ten facet na pewno dobrze się
czuje. Może zaszła jakaś pomyłka, bo przecież, to co jej przed chwilą przekazał
nie mogło być prawda. Praktycznie mogło... no ale, w tym wieku? Nie wiedziała,
co miała powiedzieć, tylko wpatrywała się w zdjęcie USG i zastanawiała się, jak
to teraz właściwie będzie. No jakoś będzie. Tak sobie myślała przy każdej ciąży,
chociaż i tak przeżyła silne załamanie nerwowe kiedy siedemnaście lat temu
dowiedziała się, że ma urodzić Angie. Był to czas pisania pracy magisterskiej i
start w życie zawodowe, a tu nagle małe dziecko. A teraz, kiedy w końcu osiągnęła
pozycję jednego z lepszych prawników w Los Angeles, ma własną kancelarię i nie
jest już kojarzona tylko z nazwiskiem swojego męża, czy też brata znów musi
wszystko przerwać? Przełknęła głośniej ślinę i błagalnie popatrzyła na lekarza,
by facet powiedział, jej, że zaszła jakaś pomyłka i to wcale nie jest prawda,
jednak nic takiego nie usłyszała.
- To jest pani w piątym siódmym ciąży.
Płód jak na razie rozwija się prawidłowo, jednak, rozumie pani, ciąża po
czterdziestym roku życia zawsze wiąże się z ryzykiem, więc radzę na siebie uważać.
Widzimy się na badaniach kontrolnych za miesiąc. - Powiedział z uśmiechem,
jakby recytował jakiś wierszyk na szkolnym przedstawieniu.
Amy też blado się uśmiechnęła, a
potem wybuchnęła nerwowym śmiechem. Wstała z krzesła i wyszła z gabinetu, gdzie
pod drzwiami czekała jakaś młoda dziewczyna. Blondynka weszła, a Amy została na
holu sama. Ściskała w dłoni wyniki badań i chciało się jej śmiać, płakać,
krzyczeć i wszystko na raz. Pierwsze, co to jej przyszło do głowy, jak powie o
tym wszystkim Izzy'emu. W sumie, to nie mogła liczyć na to, że on będzie
zadowolony. No jasne, że nie będzie. Skoro nie chciał mieć kolejnego dziecka
dziesięć lat temu, kiedy to Lily poczuła nagły przypływ uczuć macierzyńskich,
to nagle teraz by zechciał je mieć. Kobieta wyzwała siebie w myślach w myślach. Co ma teraz
zrobić? A przecież było jeszcze coś...
Usiadła za kierownicą samochodu.
Rzuciła wyniki badań na tylne siedzenie, gdzie znajdowała się sterta różnych akt spraw sądowych. Miała jechać do domu, taki był plan, jednak teraz zdała
sobie sprawę z tego, iż nie ma czego w domu szukać. Przynajmniej póki jakoś się
nie uspokoi. Pierwszą myślą, gdzie by mogła się przechować i z kimś pogadać, to
był jej brat, chociaż też nie była pewna, że Axl będzie chciał jej słuchać.
Ostatnio między nimi nie układało się za dobrze. Amy miała do niego pretensję o
tą zimną wojnę prowadzoną ze Slashem, sam Axl ciągle wykazywał postawę, że
wszyscy są winni, a on jako jedyny jest taki biedny i pokrzywdzony. Oparła głowę
o kierownicę i policzyła po cichu do dziesięciu. Jak mogłam być taka głupia? No
kurwa, jak?! Zdawała sobie pytanie na odpowiedź, ale nie mogła jej znaleźć.
Próbowała też odszukać moment w pamięci, kiedy to się stało. Przecież stale brała
tabletki i musiało coś nie zadziałać właśnie wtedy? Dlaczego...?!
Jednak zdecydowała się pojechać do
brata, bo nie widziała w tej chwili innego rozwiązania. Po drodze oczywiście
musiała złamać wszystkie możliwe przepisy drogowe. Dziękowała Bogu w duchu, że żaden
glina nie wlepił jej mandatu, bo to by na pewno nie ucieszyło Izzy'ego. Byłby
kolejny podwód do kłótni. Zaparkowała przed domem swojego brata i jeszcze raz ciężko
odetchnęła. Właściwie sama nie wiedziała po co do niego idzie, skoro i tak się
zaraz zdenerwuje. Nie miało to żadnego sensu, ale mimo wszystko wysiadła z
samochodu. Zastanawiała się, czy tak po prostu ma dzwonić do furtki, a potem
negocjować z ochroniarzem wejście na teren posesji, czy może po prostu sobie
wejść, jakby była u siebie. No bo w sumie była, miała przecież klucze i tak
dalej. No nic, to weszła.
W ogrodzie panowała cisza. Ogólnie
wszędzie panowała cisza. Amy zastanowiła się, czy właściwie ktoś jest w domu.
Jednak odwiedziny bez żadnej zapowiedzi, to może nie był dobry pomysł. Przeszła
alejką wykładaną granitową kostką brukową, do drzwi domu. Nacisnęła klamkę.
Otwarte były. Wślizgnęła się do środka. Wtedy usłyszała melodie grana na
fortepianie. Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła skradać się do salonu, gdzie
przy instrumencie siedział Axl. Jak zawsze podczas gry wydawał się być w innym świecie,
wiec i teraz nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś do niego przyszedł.
Amy zaczęła się skradać, zaszła go od tył i położyła mu dłonie na oczach. Axl
wzdrygnął się ze strachu.
- Am, kurwa, bo na zawał przez
ciebie zejdę.
- Ej, skąd wiedziałeś, że to ja.
- Bo tylko ty masz takie głupie
pomysły. - Odpowiedział z uśmiechem. - Ale miło cię widzieć. - Dał jej buziaka
na przywitanie. - I jak było w Londynie?
Amy usiadła zrezygnowana na
fortepianie. Axl krzywo na nią popatrzył, ale ostatecznie nic nie powiedział.
Kobieta może i chciała przyjść tu tylko po to, aby opowiedzieć bratu, jak było
ciekawie spędzić dwa dni na lotnisku czekając na samolot, ale teraz miała poważniejszy
problem, a najgorsze było to, iż nie wiedziała, jak ma zacząć. Przeniosła wzrok
na podłogę i zaczęła coś tam mamrotać pod nosem, oczywiście wszystko, co
powiedziała to było kompletnie niezrozumiałe dla Axla. Popatrzyła na siostrę i
już wiedział, iż coś jest nie tak. Zawsze, kiedy Amy miała jakieś problemy, to
właśnie tak się zachowywała.
- Sam jesteś? - Zapytała. Jak miała
się już zwierzać, to jednak wolała, aby nikt jej nie przeszkadzał.
- No tak się złożyło, że tak. Kim w
pracy siedzi.
Amy wzdrygnęła się na dźwięk imienia
partnerki brata. Zawsze zastanawiało ją dlaczego oni wszyscy muszą wiązać się z
takimi idiotkami, jak Jackie, czy właśnie Kim. Może to wszystko było
genetycznie uwarunkowane, ale już może i społecznie, ale wolała w to nie wnikać.
W końcu nie przyjechała do brata, aby robić mu wyrzuty, co do jego związku.
- Wiesz... chyba mam problem. -
Powiedziała skubiąc swoją bluzkę. - Taki dość duży problem, który raczej się
nie skończy za parę miesięcy, a nawet urośnie trochę większy.
- A co się dzieje?
Amy ciężko westchnęła. Popatrzyła w
oczy brata. Nie uciekł wzrokiem. Amy to była jedyna osoba, która mogła nawiązać
z Axlem kontakt wzrokowy.
- Będziesz wujkiem. - Powiedziała z
bladym uśmiechem.
- A tak na serio, to co się dzieje?
- No kurwa, mówię. Wujkiem będziesz!
Jestem w ciąży... - jęknęła.
Normalną reakcję, to by było ucieszyć
się na taką wiadomość. Ludzie zawsze się cieszą, jak się dowiadują, ze jakaś
kobieta jest w ciąży. Składają jej gratulacje i tak dalej, jednak kiedy Axl
widział minę swojej siostry, to ochota na podzielenie się swoją radością odeszła
do niego, tak szybko jak się pojawiła. Ale też nie rozumiał zachowania Amy.
Zawsze marzyła o dużej rodzinie i tak dalej. Nie musiała się przecież martwić, że
nie da rady utrzymać tego dziecka, a jej wiek. Nie ona pierwsza i nie ostatnia,
która dość późno zachodzi w ciąże, wiec w tym momencie kompletnie nie rozumiał
siostry.
- Ale jest coś jeszcze, prawda? -
Usiadł obok niej. Lily położyła mu głowę na ramieniu.
- Tak jest... oprócz tego, że wiem, że
Izzy nie będzie zadowolony... bo skoro te parę lat temu nie chciał mieć
dziecka, to przecież teraz też nie będzie chciał, ale... to może nie być jego
dziecko. - Szepnęła.
- Ale jak to...? Jak nie Izzy, to
kto..!
- To jest takie żałosne, że aż...
nie, no...
- Slash?!
- No chyba gorzej się czujesz! Slash
jest ostatnią osobą, która mogłaby być ojcem mojego dziecka!
- To kto jest tą pierwszą?
- Mój aplikant - Amy ciężko westchnęła.
- Nie patrz tak na mnie, ja sama nie wiem, jak to się stało... nie, nie poleciałam
na szczeniaka... nie kręcą mnie chłopcy w wieku Laury... Po prostu za dużo wypiłam,
a wiesz, że ja pić nie potrafię, o jeden drink za daleko. Tego dnia, rano pokłóciłam
się z Izzy'm, i byłam na niego taka wściekła, że... ogólnie miałam ochotę go
udusić, bo z nim naprawdę czasami nie da się rozmawiać, wyszłam wkurwiona,
trzaskając drzwiami i pojechałam do sądu. Wygraliśmy tę sprawę, więc poszliśmy świętować,
a... rano obudziłam się obok Oliviera... - schowała twarz w dłoniach. - Chciałam
o tym zapomnieć... o tym poranku, bo całej nocy i tak nie pamiętam... i myślałam,
że wszystko wróciło do normy, a tu... nie wiem, co mam zrobić, nie wiem...
- Amy... ty, taka mądra kobieta i
wjebałaś się w jakie gówno? No nie wierzę. Ale zawsze jest szansa, że to jednak
dziecko Izzy'ego.. - westchnęła Axl. Co mógł więcej powiedzieć? Chyba żadne słowa
teraz nie były odpowiednie.
- Mogę trochę u ciebie zostać?
Wiesz, muszę sobie to wszystko jakoś przemyśleć, a w domu nie będę miała takiej
możliwości.
- Jasne.. wiesz, że ten dom też jest
twoim domem.
Amy lekko się uśmiechnęła, a potem
powiedziała Axlowi, że pójdzie tylko zadzwonić do Izzy'ego, aby go powiedzieć o
swoich planach. Rudy kiwnął głową i odprowadził siostrę do drzwi. Nie mógł
zrozumieć, dlaczego tak się zachowała. To nie było podobne do jego siostry, która
miała swoje twarde zasady.
Amy usiadła na równo przystrzyżonym
trawniku i wyjęła z kieszeni telefon komórkowy. Popatrzyła na swoje i Izzy'ego
zdjęcie, które miała ustawione na wyświetlaczu jako tapetę. Nie chciała tego
wszystkiego stracić przez jeden błahą, chwilą słabości, kiedy nie była w stanie
nad sobą zapanować. Wybrała w końcu numer do Stradlina, ale ten nie odpowiedział.
Pewnie był zajęty, przecież to była taka pora, ze pewnie siedział ze Slashem w
studiu. No tak, miał tam trochę udzielić się na nowej płycie Hudsona. Amy ciężko
westchnęła i ostatecznie napisała do męża SMS'a iż zostanie parę dni u Axla, bo
Rudy ma jakiś problem. Skłamała i pozostawało jej mieć tylko nadzieje, że to kłamstwo
nie wyjdzie na jaw.