28 listopada 2015

Rozdział 9

      Hej. 
Przepraszam za poślizg. Teraz może to się często zdarzać, bo prawie całe piątki spędzam w pracy. 
No tak, i w końcu nadszedł długo wyczekiwany rozdział. Sama nie mogłam się go doczekać. Ha, dopiero teraz czuję, że tak naprawdę zaczynam publikować to opowiadanie na nowo. I proszę mnie nie bić za to, co się w tym rozdziale wydarzyło... i proszę mi tu nie wyzywać Amy, o! Zapraszam do czytania i komentowania. Pozdrawiam!


Rozdział 9

Chciał już otworzyć torebkę, kiedy usłyszał, iż drzwi do jego pokoju się otwierają. Szybko rzucił narkotyki pod poduszkę. Pierwsze, co to przez jemu myśl przeszło, iż jest to Slash, ale odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że tylko London. Ten popatrzył na młodszego brata i wcale się nie przejął miną, która mówiła tylko tyle, że Cash nie ma ochoty teraz na żadne rozmowy. Starszy z chłopców zamknął za sobą drzwi, a potem usiadł na biurku ciągle obserwując brata. No rzeczywiście z nim coś było nie tak, a Slash wcale nie robił afery z niczego.
            - Słuchaj... z ojcem to możesz sobie tak pogrywać, ale ze mną to już nie będzie tak łatwo. Jestem twoim bratem... - Powiedział dość stanowczym tonem. Przecież był starszy, mógł mieć nad Cashem chociaż odrobinę władzy.
            Cash natomiast zmierzył go wzrokiem i zastanowił się, czy London przypadkiem nie czuje się gorzej. Może z przepracowania zaczęły mu już przepalać się jakieś przewody w mózgu i po prostu zaczyna paplać głupoty. Chciał wybuchnąć śmiechem i wywalić go za drzwi, ale się powstrzymał. Pewnie wtedy wywiązała by się między nimi szarpanina, a to mogło oznaczać tylko tyle, że postawią cały dom na nogi, czyli Slasha. A tego jednak Cash wolał uniknąć, więc siedział i tylko patrzył się na brata, jak na skończonego idiotę.
            - Ale o co ci chodzi? Też mi będziesz prawił morały na temat samochodu?
            - Cash... oboje dobrze wiemy, że coś się dzieje. Ojciec z resztą też to wie, wypytywał mnie dziś o co tobie właściwie chodzi... rozumiem, że nie chcesz z nim rozmawiać na ten temat, bo ja też bym nie chciał, ale wiesz.. mi możesz powiedzieć... przecież jestem twoim bratem.
            - Daruj sobie. - Padła odpowiedź.
            London powoli zaczynał rozumieć, dlaczego Slash tracił już cierpliwość. Przy Cashu inaczej się nie dało.
            - Wiem, że jest ci ciężko, wiem, że ty to wszystko widziałeś, wiem, że tam byłeś, kiedy to się stało... ja to wszystko wiem, i tato pewnie też wie, ale... posłuchaj, nadal jesteśmy rodziną i tak naprawdę, to mamy tylko siebie, prawda? Wiesz, jaka jest babcia. Najchętniej by wysłała ojca do pierdla, a nas do szkoły wojskowej, aby w końcu wychować na ludzi. A Ash przypomina sobie o nas, kiedy tylko coś chce, albo kiedy nazwisko jest mu potrzebne... i tak naprawdę, to mamy tylko siebie, więc Cash... weź czasem pomyśl. Uciekasz od nas i nie wiem po co, skoro jesteśmy ci najbliższymi osobami. Myślisz, że mama by tego chciała, gdyby to się nie stało?
            Każde słowo Londona przeszywało Casha. Chłopak już po pierwszym zdaniu stracił najmniejszą ochotę, aby słuchać brata. Ciągle wszystko coś do niego mówili, powtarzali to samo. To już stawało się nudne, a na domiar złego London też musiał do nich dołączyć. Dlaczego nikt nie mógł zrozumieć, że Cash chce być po prostu sam? Czy to było takie trudne do pojęcia?
            - Dlaczego ciągle powtarzasz to. Nazwij rzeczy po imieniu. Mama nie żyje. Mama umarła. Mama zginęła w wypadku. Mamę potracił jakiś debil. Widziałem wypadek, widziałem, jak w mamę wjeżdża ten chuj. To co się stało ma swoją nazwę, wiesz? Prawisz mi tu kazania, a tak naprawdę sam nie potrafisz nazwać rzeczy po imieniu. No powiedz to: Mama nie żyje.
            London wbił wzrok w podłogę. Tym razem, to Cash miał rację. Straszy z braci tak po prostu bał się nazwać to wszystko odpowiednimi słowami. Kiedy mówił ogródkami, jakby omijał temat miał wrażenie, że opowiada o czymś całkiem innym. Może o czymś, co mu się wcale nie przytrafiło, ale prawda była taka, iż przyszedł czas, aby po prostu stawić tego czoła. Ale chyba nie potrafił. Był na to za słaby. Od dnia wypadku matki wbił sobie do głowy, że to on musi zaopiekować się Cashem i ojcem, bo przecież ta dwójka nie była kompletnie do niczego zdolna. Jednak powoli zdawał sobie sprawę, że zdanie, jakie sobie postawił powoli zaczynało go przerastać.
            - Dobrze. Mama nie żyje. Umarła. LEŻY DWA METRY POD ZIEMIĄ NA CMENTARZU!. Zadowolony? - Syknął.
            - Nie, zostaw mnie i wracaj do swoich książek.
            - Nie, Cash. Nie wyjdę stąd dopóki mi nie powiesz, co jest grane.
            - To chyba będę musiał się przeprowadzić do twojego pokoju, bo wygląda na to, że zamieszkasz tu do spokojnej starości. Chociaż ona nie będzie taka spokojna, bo będzie cię męczyło, co mi jest. NIC MI, KURWA, NIE JEST. ROZUMIESZ?!
            - Tak po prostu nas nie potrzebujesz? Mamy zniknąć z twojego życia i po prostu dać ci spokój?
            Cash chciał już przytaknąć, kiedy nagle uświadomił sobie, że tak może się naprawdę stać, a wtedy zostanie sam. Może i w tym momencie ojciec i brat denerwowali go na tyle, że nie mógł znieść ich towarzystwa, ale kiedy pomyślał sobie, że by mieli zniknąć na zawsze, po prostu miało by ich zabraknąć, tak jak matki, to przeszło go ogromne przerażenie. Nie, tego nie chciał. Bo gdzieś tam w głębi serca tęsknił za nimi, chociaż sam przed sobą bał się do tego przyznać. Jego zachowanie wydawało się być dość irracjonalne. Uciekał przed nimi, bo bał się ich stracić. Myślał sobie, że jak nie będzie się angażował w sprawy rodzinne, to będzie po prostu lepiej, bo jakby miał kogoś stracić, to nie będzie już tak bolało. Ale z drugiej strony potwornie bał się tej straty i widział, iż swoim zachowaniem niszczył wszystkie więzy rodzinne jakie były między nim, a bratem. Popatrzył błagalnie na Londona. Nie wiedział, co miał mu w tym momencie powiedzieć.
            - Nie... naprawdę nie... - westchnął. - Po prostu... czasem to się trochę za bardzo w tym wszystkim gubię. Ja... ja tu nie pasuję, do tego pieprzonego świata, w którym żyjemy... do tych wszystkich szczeniaków, dla których liczy się tylko kasa rodziców, ich sława i znajomości... ja mam dość tego walnego świata, wiesz? Mam dość tego, że Slash jest pieprzonym gitarzystą i miliony dzieciaków na świecie go kocha, kiedy ja tego nie potrafię! Mam dość ciebie, twojego idealnego życia, tego że zawsze byłeś lepszy, tego że ciebie zawsze chwalono, bo London taki wspaniały, bo London dobrze się uczy, bo London to i tamto... i kurwa, mam dość, rozumiesz?! Mam dość, bo... ja... mi się to śni każdej nocy. Ten wypadek... przeżywam to na nowo... stoję tam jak jakiś idiota, i tylko się gapię na to wszystko i ponownie nie mogę nic zrobić... przecież jakbym coś zrobił, cokolwiek... to moja wina... i tak tęsknie za mamą... chciałbym się do niej przytulić, chociaż raz... ten ostatni raz i powiedzieć jej, że ją kocham... - Końcówkę wymamrotał już w poduszkę. Postarał się pohamować łzy, ale tym razem też mu się nie udało.
            London przez pewną chwilę milczał po tym, jak Cash przestał mówić. W pewnym sensie rozumiał brata, bo przecież w dużej mierze czuł się tak samo. Na pewno nie było łatwo sobie poradzić, ale przecież nie było też to niewykonalne. A uciekanie i zamykanie się w sobie w niczym nie pomaga, a tylko bardziej szkodzi. Jednak cieszył się, że Cash w końcu powiedział komuś, co mu na sercu leży, tylko szkoda, że London nie potrafił pomóc bratu.
            Zeskoczył z biurka i usiadł na łóżku obok Casha. Zastanawiał się, co ma mu odpowiedzieć. Następnie położył się obok niego i wspomniały mu się czasy, kiedy to byli jeszcze małymi dziećmi i często razem spali. Wszystko razem robili.
            - Cash... rozumiem, ale myślę, że jak powiesz o tym wszystkim tacie, to będzie ci lepiej. Bo wiesz, ojciec nie jest naszym wrogiem. Wiem, czasem bywa nieznośny, bo tylko jęczy, ale taka jest już rola rodzica. - Powiedział z uśmiechem. - Ale naprawdę możesz mu zaufać. On się o ciebie martwi i każdego dnia głowi się nad tym, co zrobić, aby było lepiej... a ja wcale nie jestem taki idealny. - Dodał z uśmiechem.
            Cash już nic nie odpowiedział tylko przytulił się do brata.


***

Amy zmierzyła wzrokiem lekarza i zastanowiła się, czy ten facet na pewno dobrze się czuje. Może zaszła jakaś pomyłka, bo przecież, to co jej przed chwilą przekazał nie mogło być prawda. Praktycznie mogło... no ale, w tym wieku? Nie wiedziała, co miała powiedzieć, tylko wpatrywała się w zdjęcie USG i zastanawiała się, jak to teraz właściwie będzie. No jakoś będzie. Tak sobie myślała przy każdej ciąży, chociaż i tak przeżyła silne załamanie nerwowe kiedy siedemnaście lat temu dowiedziała się, że ma urodzić Angie. Był to czas pisania pracy magisterskiej i start w życie zawodowe, a tu nagle małe dziecko. A teraz, kiedy w końcu osiągnęła pozycję jednego z lepszych prawników w Los Angeles, ma własną kancelarię i nie jest już kojarzona tylko z nazwiskiem swojego męża, czy też brata znów musi wszystko przerwać? Przełknęła głośniej ślinę i błagalnie popatrzyła na lekarza, by facet powiedział, jej, że zaszła jakaś pomyłka i to wcale nie jest prawda, jednak nic takiego nie usłyszała.
            - To jest pani w piątym siódmym ciąży. Płód jak na razie rozwija się prawidłowo, jednak, rozumie pani, ciąża po czterdziestym roku życia zawsze wiąże się z ryzykiem, więc radzę na siebie uważać. Widzimy się na badaniach kontrolnych za miesiąc. - Powiedział z uśmiechem, jakby recytował jakiś wierszyk na szkolnym przedstawieniu.
            Amy też blado się uśmiechnęła, a potem wybuchnęła nerwowym śmiechem. Wstała z krzesła i wyszła z gabinetu, gdzie pod drzwiami czekała jakaś młoda dziewczyna. Blondynka weszła, a Amy została na holu sama. Ściskała w dłoni wyniki badań i chciało się jej śmiać, płakać, krzyczeć i wszystko na raz. Pierwsze, co to jej przyszło do głowy, jak powie o tym wszystkim Izzy'emu. W sumie, to nie mogła liczyć na to, że on będzie zadowolony. No jasne, że nie będzie. Skoro nie chciał mieć kolejnego dziecka dziesięć lat temu, kiedy to Lily poczuła nagły przypływ uczuć macierzyńskich, to nagle teraz by zechciał je mieć. Kobieta wyzwała siebie w myślach w myślach. Co ma teraz zrobić? A przecież było jeszcze coś...
            Usiadła za kierownicą samochodu. Rzuciła wyniki badań na tylne siedzenie, gdzie znajdowała się sterta różnych akt spraw sądowych. Miała jechać do domu, taki był plan, jednak teraz zdała sobie sprawę z tego, iż nie ma czego w domu szukać. Przynajmniej póki jakoś się nie uspokoi. Pierwszą myślą, gdzie by mogła się przechować i z kimś pogadać, to był jej brat, chociaż też nie była pewna, że Axl będzie chciał jej słuchać. Ostatnio między nimi nie układało się za dobrze. Amy miała do niego pretensję o tą zimną wojnę prowadzoną ze Slashem, sam Axl ciągle wykazywał postawę, że wszyscy są winni, a on jako jedyny jest taki biedny i pokrzywdzony. Oparła głowę o kierownicę i policzyła po cichu do dziesięciu. Jak mogłam być taka głupia? No kurwa, jak?! Zdawała sobie pytanie na odpowiedź, ale nie mogła jej znaleźć. Próbowała też odszukać moment w pamięci, kiedy to się stało. Przecież stale brała tabletki i musiało coś nie zadziałać właśnie wtedy? Dlaczego...?!
            Jednak zdecydowała się pojechać do brata, bo nie widziała w tej chwili innego rozwiązania. Po drodze oczywiście musiała złamać wszystkie możliwe przepisy drogowe. Dziękowała Bogu w duchu, że żaden glina nie wlepił jej mandatu, bo to by na pewno nie ucieszyło Izzy'ego. Byłby kolejny podwód do kłótni. Zaparkowała przed domem swojego brata i jeszcze raz ciężko odetchnęła. Właściwie sama nie wiedziała po co do niego idzie, skoro i tak się zaraz zdenerwuje. Nie miało to żadnego sensu, ale mimo wszystko wysiadła z samochodu. Zastanawiała się, czy tak po prostu ma dzwonić do furtki, a potem negocjować z ochroniarzem wejście na teren posesji, czy może po prostu sobie wejść, jakby była u siebie. No bo w sumie była, miała przecież klucze i tak dalej. No nic, to weszła.
            W ogrodzie panowała cisza. Ogólnie wszędzie panowała cisza. Amy zastanowiła się, czy właściwie ktoś jest w domu. Jednak odwiedziny bez żadnej zapowiedzi, to może nie był dobry pomysł. Przeszła alejką wykładaną granitową kostką brukową, do drzwi domu. Nacisnęła klamkę. Otwarte były. Wślizgnęła się do środka. Wtedy usłyszała melodie grana na fortepianie. Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła skradać się do salonu, gdzie przy instrumencie siedział Axl. Jak zawsze podczas gry wydawał się być w innym świecie, wiec i teraz nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś do niego przyszedł. Amy zaczęła się skradać, zaszła go od tył i położyła mu dłonie na oczach. Axl wzdrygnął się ze strachu.
            - Am, kurwa, bo na zawał przez ciebie zejdę.
            - Ej, skąd wiedziałeś, że to ja.
            - Bo tylko ty masz takie głupie pomysły. - Odpowiedział z uśmiechem. - Ale miło cię widzieć. - Dał jej buziaka na przywitanie. - I jak było w Londynie?
            Amy usiadła zrezygnowana na fortepianie. Axl krzywo na nią popatrzył, ale ostatecznie nic nie powiedział. Kobieta może i chciała przyjść tu tylko po to, aby opowiedzieć bratu, jak było ciekawie spędzić dwa dni na lotnisku czekając na samolot, ale teraz miała poważniejszy problem, a najgorsze było to, iż nie wiedziała, jak ma zacząć. Przeniosła wzrok na podłogę i zaczęła coś tam mamrotać pod nosem, oczywiście wszystko, co powiedziała to było kompletnie niezrozumiałe dla Axla. Popatrzyła na siostrę i już wiedział, iż coś jest nie tak. Zawsze, kiedy Amy miała jakieś problemy, to właśnie tak się zachowywała.
            - Sam jesteś? - Zapytała. Jak miała się już zwierzać, to jednak wolała, aby nikt jej nie przeszkadzał.
            - No tak się złożyło, że tak. Kim w pracy siedzi.
            Amy wzdrygnęła się na dźwięk imienia partnerki brata. Zawsze zastanawiało ją dlaczego oni wszyscy muszą wiązać się z takimi idiotkami, jak Jackie, czy właśnie Kim. Może to wszystko było genetycznie uwarunkowane, ale już może i społecznie, ale wolała w to nie wnikać. W końcu nie przyjechała do brata, aby robić mu wyrzuty, co do jego związku.
            - Wiesz... chyba mam problem. - Powiedziała skubiąc swoją bluzkę. - Taki dość duży problem, który raczej się nie skończy za parę miesięcy, a nawet urośnie trochę większy.
            - A co się dzieje?
            Amy ciężko westchnęła. Popatrzyła w oczy brata. Nie uciekł wzrokiem. Amy to była jedyna osoba, która mogła nawiązać z Axlem kontakt wzrokowy.
            - Będziesz wujkiem. - Powiedziała z bladym uśmiechem.
            - A tak na serio, to co się dzieje?
            - No kurwa, mówię. Wujkiem będziesz! Jestem w ciąży... - jęknęła.
            Normalną reakcję, to by było ucieszyć się na taką wiadomość. Ludzie zawsze się cieszą, jak się dowiadują, ze jakaś kobieta jest w ciąży. Składają jej gratulacje i tak dalej, jednak kiedy Axl widział minę swojej siostry, to ochota na podzielenie się swoją radością odeszła do niego, tak szybko jak się pojawiła. Ale też nie rozumiał zachowania Amy. Zawsze marzyła o dużej rodzinie i tak dalej. Nie musiała się przecież martwić, że nie da rady utrzymać tego dziecka, a jej wiek. Nie ona pierwsza i nie ostatnia, która dość późno zachodzi w ciąże, wiec w tym momencie kompletnie nie rozumiał siostry.
            - Ale jest coś jeszcze, prawda? - Usiadł obok niej. Lily położyła mu głowę na ramieniu.
            - Tak jest... oprócz tego, że wiem, że Izzy nie będzie zadowolony... bo skoro te parę lat temu nie chciał mieć dziecka, to przecież teraz też nie będzie chciał, ale... to może nie być jego dziecko. - Szepnęła.
            - Ale jak to...? Jak nie Izzy, to kto..!
            - To jest takie żałosne, że aż... nie, no...
            - Slash?!
            - No chyba gorzej się czujesz! Slash jest ostatnią osobą, która mogłaby być ojcem mojego dziecka!
            - To kto jest tą pierwszą?
            - Mój aplikant - Amy ciężko westchnęła. - Nie patrz tak na mnie, ja sama nie wiem, jak to się stało... nie, nie poleciałam na szczeniaka... nie kręcą mnie chłopcy w wieku Laury... Po prostu za dużo wypiłam, a wiesz, że ja pić nie potrafię, o jeden drink za daleko. Tego dnia, rano pokłóciłam się z Izzy'm, i byłam na niego taka wściekła, że... ogólnie miałam ochotę go udusić, bo z nim naprawdę czasami nie da się rozmawiać, wyszłam wkurwiona, trzaskając drzwiami i pojechałam do sądu. Wygraliśmy tę sprawę, więc poszliśmy świętować, a... rano obudziłam się obok Oliviera... - schowała twarz w dłoniach. - Chciałam o tym zapomnieć... o tym poranku, bo całej nocy i tak nie pamiętam... i myślałam, że wszystko wróciło do normy, a tu... nie wiem, co mam zrobić, nie wiem...
            - Amy... ty, taka mądra kobieta i wjebałaś się w jakie gówno? No nie wierzę. Ale zawsze jest szansa, że to jednak dziecko Izzy'ego.. - westchnęła Axl. Co mógł więcej powiedzieć? Chyba żadne słowa teraz nie były odpowiednie.
            - Mogę trochę u ciebie zostać? Wiesz, muszę sobie to wszystko jakoś przemyśleć, a w domu nie będę miała takiej możliwości.
            - Jasne.. wiesz, że ten dom też jest twoim domem.
            Amy lekko się uśmiechnęła, a potem powiedziała Axlowi, że pójdzie tylko zadzwonić do Izzy'ego, aby go powiedzieć o swoich planach. Rudy kiwnął głową i odprowadził siostrę do drzwi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak się zachowała. To nie było podobne do jego siostry, która miała swoje twarde zasady.
            Amy usiadła na równo przystrzyżonym trawniku i wyjęła z kieszeni telefon komórkowy. Popatrzyła na swoje i Izzy'ego zdjęcie, które miała ustawione na wyświetlaczu jako tapetę. Nie chciała tego wszystkiego stracić przez jeden błahą, chwilą słabości, kiedy nie była w stanie nad sobą zapanować. Wybrała w końcu numer do Stradlina, ale ten nie odpowiedział. Pewnie był zajęty, przecież to była taka pora, ze pewnie siedział ze Slashem w studiu. No tak, miał tam trochę udzielić się na nowej płycie Hudsona. Amy ciężko westchnęła i ostatecznie napisała do męża SMS'a iż zostanie parę dni u Axla, bo Rudy ma jakiś problem. Skłamała i pozostawało jej mieć tylko nadzieje, że to kłamstwo nie wyjdzie na jaw.

20 listopada 2015

Rozdział 8


Rozdział 8 

- Czy ty, synu, mój kochany, chcesz mnie przyprawić o zawał? Albo chcesz, abym już całkiem osiwiał? A może pragniesz, żebym dostał nerwicy?
            Cash siedział w samochodzie, miał minę, jakby zaraz miał iść na skazanie. Starał się nie patrzeć na Slasha, chociaż dobrze wiedział, że przegiął. Tylko przecież nie było jego winą, iż był mu potrzebny samochód, aby pomóc przywieźć Nicole trochę zabawek na świetlice. Chłopak jakoś sobie nie wyobrażał tego, że opiekunka grupy by miała to wszystko nosić w kartonach. A to, iż Cash nie posiadał własnego samochodu, to już była tylko wina Slasha. Mógł to wszystko powiedzieć, ale nie chciał. 
            Slash zacisnął mocnej ręce na kierownicy. Zatrzymał się właśnie na światłach i spojrzał na syna, który milczał, jak zaklęty. Przez noc jakoś wszystkie negatywne uczucia nie opadły. Wyglądało na to, iż długa nocna rozmowa z Amy nie przyniosła żadnych efektów. Prawda była taka, iż Slash i Cash byli siebie warci. Oboje tak samo uparci i oboje twierdzili, że każdy z nich miał rację. W takich okolicznościach mogło być ciężko o jakikolwiek kompromis między nimi. Hudson ciężko westchnął. Zdał sobie sprawę, że nic nie wyciągnie z nastolatka, bo ten teraz jak na złość będzie udawał, że jest niemową, albo nic nie słyszy. Nawet nie raczył na niego popatrzeć. Cash to by chyba była w stanie świętego wyprowadzić z równowagi.
            Cash wcześniej miał wbity wzrok w deskę rozdzielczą, ale przeniósł go na przednią szybę samochodu. Popatrzył przed siebie. Dla zwykłego przechodnia, to miejsce nie miało większego znaczenia. Zwykłe przejście w centrum miasta. Tysiące ludzi przechodzi przez to miejsce każdego dnia i nad niczym się nie zastanawia. Jednak dla Casha, to było coś więcej. Nagle poczuł, jak mu się zaczynają pocić ręce, zaczął też ciężej oddychać, chociaż za wszelką cenę chciał to ukryć przed Slashem. Niewątpliwie to miejsca napawało młodego Hudsona paniką z którą tak naprawdę nie potrafił sobie poradzić. Bo przed oczami miał tylko jeden obraz. Wydarzenie, którego od dziesięciu lat starał się wymazać ze swojej pamięci, ale chyba nie potrafił. To wszystko stało się właśnie w tym miejscu. Na tym przejściu. Na jego własnych oczach. Widział cały wypadek...
            Postarał się pohamować łzy. Popatrzył na Slasha, który w tym momencie zaczął szukać czegoś w schowku. Światło już dawno się zmieniło, ale z racji tego, iż byli sami na drodze, to nikt nie trąbił i ich nie poganiał.
            - Kurwa, możesz w końcu jechać?! - Wrzasnął na ojca. Slash momentalnie na niego popatrzył i miał ochotę już się na niego wydrzeć, kiedy zobaczył, że Cash zaczyna kulić się w sobie, wygina sobie ręce i zachowuje się nienormalnie. - Proszę cie... jedź już... zabierz mnie  stąd. - Powiedział błagalnym tonem przez łzy, których nie udało mu się powstrzymać.
            - Cash, co jest...?
            - Jedź, po prostu jedź!
            Slash już nie odpowiedział tylko ruszył. Cash ciągle siedział skulony na fotelu. Hudson co chwila nerwowo na niego zerkał starając się zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. W końcu zatrzymał się na jakimś parkingu. Cash znacznie się już uspokoił, chociaż ręce dalej mu się trzęsły i miał problemy z oddychaniem.
            - Nie pytaj. - Jęknął chowając twarz w dłoniach. - Tato, proszę cię, o nic nie pytaj. Najlepiej zapomnij, że w ogóle takie coś widziałeś.
            - Nie, tak się bawić nie będziemy. Porozmawiamy, jak dwoje dorosłych ludzi.
            - Ale ja nie chce o tym rozmawiać, rozumiesz? Kurwa, tak po prostu nie chce! A na pewno nie z tobą!
            Zerknął na zdziwionego ojca, który w tym momencie został kompletnie zbity z tropu. Sam Cash doskonale zdawał sobie sprawę, że jakby tak po prostu pogadał ze Slashem, to pewnie by im oboje było lepiej, ale chyba nie czuł się jeszcze na to gotowy. Co drugi dzień powtarzał podopiecznym Nicole, aby rozmawiali z rodzicami o uczuciach. Wymądrzał się prawie każdego dnia, ale kiedy sam miał to zastosować w praktyce, to już nie było takie łatwe. W tym momencie, to nawet sama obecność Slasha zaczęła mu przeszkadzać. Chciał być po prostu sam, to też wysiadł z samochodu. Trzasnął drzwiami i rzucił się do biegu, aby ojciec przypadkiem go nie złapał. Slash nawet nie miał takiego zamiaru. Patrzył już się w puste miejsce, gdzie przez chwilą siedział jego syn i starał się, to wszystko jakoś zrozumieć, jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.


***

            - London, musimy tak szczerze pogadać. Tylko musisz być naprawdę ze mną szczery.
            Chłopak oderwał wzrok notatek i popatrzył na ojca, który siedział na jego łóżku. Jakieś takie przerażenie go przeszło, bo przecież jakoś nigdy Slash nie przychodził do niego w takich sprawach. Szczere rozmowy i jeszcze słowa wypowiedziane takim tonem, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że jak nie będzie szczery, to będzie surowa kara. Zamknął podręcznik, schował do niego notatki odwrócił się do Slasha. Przełknął głośniej ślinę.
            - A o co chodzi? - Zapytał niepewnie.
            - O Casha. Powiedz mi, czy Młody nic ci nie mówił, gdzie tak znika, gdzie jest kiedy go nie ma w szkole, ogólnie co go męczy?
            - Nie... - Odpowiedział szczerze. - Ja nic nie wiem. Bo nawet jakbym chciał coś wiedzieć, to by mi nic nie powiedział. Ma mnie przecież za jakiegoś kompletnego idiotę i nudziarza, więc na pewno nie wpisuje się w jego krąg zainteresowań.
            - A jesteś ze mną szczery? Nie kryjesz go?
            - Tak jestem. Jakbym coś wiedział, to bym ci powiedział.
            Slash ciężko westchnął. Wyglądało na to, iż London mówił prawdę. Starszy syn za wszelką cenę nie potrafił kłamać i od razu było widać, kiedy starał się coś kręcić. Teraz nic takiego nie zauważył, po prostu mówił prawdę. Nie pozostało Slashowi nic innego, jak szukać dalej przyczyny tych dziwnych zachowań, chociaż sam już zaczynał wątpić, iż kiedykolwiek ją znajdzie. Może z Cahem nic złego się nie działo, a Slash po prostu był przewrażliwiony? Tak też mogło być. Sam gitarzysta, jak był nastolatkiem, to przecież za aniołka nie uchodził, a robił jeszcze gorsze rzeczy niż Cash, to może faktycznie nic takiego się nie działo. Zostawił Londona samego, bo nie chciał mu dalej przeszkadzać w nauce. Wyszedł z pokoju syna. Oczywiście pod drzwiami musiał siedzieć pies teściowej. Hudsona zaczynało już to trochę irytować, iż ten kundel wszędzie musiał za nim chodzić.
            Kiedy znalazł się w salonie, to Lou zaraz za nim wskoczył na kanapę i położył się obok. Normalnie Slash go by zgonił, ale jak popatrzył na tego psa, który wpatrywał się w niego dużymi smutnymi oczami (bo zapewne tęsknił za swoim panią, chociaż Slash nie wiedział jak można tęsknić za taką straszną babą) to serce mu zmiękło. Przełamał się nawet do tego, aby pogłaskać Lou za uchem. Pies zaczął merdać ogonem, a Slash przypomniał sobie czasy, kiedy to w domu miał pełno zwierząt. Oczywiście obowiązkowo zawsze musiał być pies. I dlaczego teraz nie miał żadnego? To był dobre pytanie, ale też znał odpowiedź. Od dziesięciu lat czuł jakaś dziwną niechęć do zwierząt, tylko sam nie wiedział skąd się ona u niego wzięła? Może po prostu psy, koty, węże, chomiku i inne domowe pupile za bardzo kojarzyły mu się z jego dawnym życiem, które przecież przeminęło i już nigdy nie wróci?
            Sięgnął po laptopa, zalogował się na pocztę. Oprócz tysiąca maili od fanów zaczął szukać czegoś, co by go bardziej zainteresowało. Już dawno miał założyć na swoje prywatne wiadomości osobną skrzynkę, ale zawsze jakoś wypadało mu to z głowy. Zaczął przeglądać listę wiadomości, aż w oczy padła mu jedna, która niewątpliwie by go mogła zainteresować. Była ona bowiem od Jackie Mayhew. Wpatrywał się w napis, który wyświetlał się na ekranie komputera i nie wierzył, iż ta kobieta się do niego odezwała. Dobra, niby rozstali się w pokoju, bo oboje doszli do wniosku, iż nie łączy ich nic więcej niż seks i wspólne dawanie sobie w żyłę. Inna sprawa, że ten związek jak dla Slasha, ale też i Jackie skończył się na odwyku. Ostatni raz widzieli się zanim Hudson poszedł na leczenie do kliniki. Wtedy niedoszła modelka jeszcze nie chciała przyjąć do wiadomości, iż ma naprawdę problem z heroiną.
            Ale zdecydował się przeczytać tego maila. Otworzył go i zaczął wodzić oczami po tekście.

                        Cześć, Slash.
Ha, to pewnie teraz masz zdziwko, że do Ciebie piszę, nie? W sumie, to ja też jestem dość zdziwiona, że się na to zdobyłam. Wiem, miałam na Ciebie foch za to, że stwierdziłeś, że już się tak nie będziesz ze mną bawił. No ale miałeś rację, bo każdego dnia, to chyba byliśmy bliżej grobu, niż życia. Dobra, nie ważne. Nie chcę tego wspominać, bo tak naprawdę, to chyba nie ma czego, a Ty sam pewnie nie chcesz o tym czytać, prawda? Piszę do Ciebie, bo... jestem w Los Angeles. Dostałam jakaś tam poboczną rolę w jakimś nisko budżetowym filmie, ale zawsze coś, prawda? I tak sobie pomyślałam, że byśmy mogli się spotkać. Nie bój się, ja jestem już czysta i od trzech lat nawet nie myślę o prochach. Możesz być o to spokojny. Decyzję zostawiam Tobie, bo nie chcę się też za bardzo narzucać. Podaje Ci jeszcze mój numer telefonu. No to tyle. Cześć.
Jackie.

            - No i co ja mam o tym myśleć? - Szepnął sam do siebie. Przeczytał maila jeszcze raz. Nie rozumiał do końca, dlaczego Jackie chciała w ogóle się z nim spotkać. No dobra, mógł się domyślać dlaczego. Skoro ich związek opierał się tylko na ćpaniu i seksie, a to pierwsze już od dawna nie istniało w ich życiu, to odpowiedź pozostawała dość prosta. Wylogował się z poczty i zamknął klapkę od laptopa. Sam już nie wiedział, co miał takiego zrobić. W sumie, to od pięciu lat, odkąd wziął się za siebie, to tak naprawdę nie myślał o sobie. Ważne były sprawy zespołu, dzieci, rodziny, przyjaciół i wszystkich dookoła, ale tak naprawdę, to nie jego. To może i przyszedł czas, aby to zmienić, ale sam nie wiedział, czy chciał to zmieniać z Jackie. Jednak mimo wszystko, ta wariatka nie wydawała się być odpowiednia osobą do tego wszystkiego.
            Usłyszał, że ktoś wchodzi do domu. Po chwili w salonie pojawił się Cash. Od kiedy, rankiem wysiadł z samochodu i gdzieś pobiegł, to Slash nawet nie próbował się z nim skontaktować. Wiedział, iż tak to nie miało głębszego sensu. Chłopak popatrzył na swojego ojca i chociaż, że Slash nie zadał jeszcze żadnego pytania, to poczuł się, jak na przesłuchaniu.
            - O nic nie pytaj. - Mruknął.
            - Przecież nie pytam. - Odpowiedział Slash nawet już na niego nie patrząc. - Kolację masz w lodówce.
            - Nie jestem głodny. - Padła odpowiedź, a nim Slash zdążył cokolwiek odpowiedzieć, to syn znikł mu z pola widzenia.
            Cash wpadł do swojego pokoju. Oparł się o drzwi i odetchnął. Odbyło się bez poważnej rozmowy. Chociaż, to nie znaczyło, że zaraz ona nie nastąpi. Popatrzył na szufladę w biurku i przypomniał sobie, ze ma w niej narkotyki. Poszedł, wyciągnął małą torebeczkę.
            - Ciekawe jak to jest. Może faktycznie pomaga na problemy?
            Usiadł na łóżku i wpatrywał się w proszek. Powiedział Kurtowi, że jest głupi, nie wie co się dzieje potem i tak dalej, ale w tym momencie sam Cash zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem tego nie spróbować. Przecież by wziął tylko ten jeden raz, aby zobaczyć, jak to jest, a potem nigdy by już do tego nie wrócił. Nie zrobił by nic takiego złego, prawda?

13 listopada 2015

Rozdział 7

Rozdział 7 

Przekręciła klucz w zamku drzwi wejściowych do swojego mieszkania.  Pierwsze, co to skoczył na nią pies rasy labrador o imieniu Sally, który zaraz zaczął lizać Kate po twarzy. Kobieta już od ponad dwóch lat starała się oduczyć tego swojego pupila, ale wydawało się być to raczej niemożliwe. Potem usłyszała pisk dziecka i krzyk kobiety, raz wrzask kota. Czyli w sumie, to nic się nie zmieniło, kiedy była w pracy. Wszystko było tak samo. Ogólnie mówiąc jeden wielki bałagan.
            - Sally, do kąta! - Krzyknęła na psa.
            Labrador zszedł z niej i z podkulonym ogonem położył się pod drzwiami do łazienki. Katie podniosła się z podłogi i zaczęła otrzepywać ubranie z sierści psa, chociaż w tym momencie i tak to już nie miało głębszego znaczenia. Ubranie, które miała na sobie tego dnia nie nadawało się do niczego innego, jak tylko do prania. Ciężko westchnęła. Dzień stawał się co raz bardziej dobijający, a jedyna dobra wiadomość była taka, iż Myles podwiózł ją do domu i przez to jest o prawię godzinę wcześniej. Chociaż sama nie wiedziała, czy to dobrze. Alan - jej siedmioletni synek nawet chyba nie zwrócił uwagi na to, iż ktoś przyszedł do domu. Młodsza siostra Kate, a zarazem niania chłopca też raczej nie, bo z salonu nadal było słychać głośne krzyki, które mogły wskazywać na zabawę.
            Kate zdjęła buty, które ją obtarły, zajęczała pod nosem. Chciało się jej chodzić elegancko ubrana do pracy. Jakby nie mogła po prostu założyć adidasów i dresów. No dobra, wtedy to najprawdopodobniej nikt by jej nie przyjął do pracy, bo przecież trzeba się jakoś odpowiednio prezentować. Przeczesała włosy ręką, popatrzyła w lustro, które wisiało w salonie. Przeraziła się na swój własny widok. Miała wrażenie, że po drugiej stronie stoi całkiem obca kobieta, która w żadnym wypadku nie jest Kate, którą znała. Niestety to był tylko szary obraz rzeczywistości. Nic dziwnego, iż żaden facet nie zwrócił na nią uwagi i ciągle była sama z synem. Gdyby Katie była osobnikiem płci męskiej, to pewnie też by omijała takie kobiety, jak ona. Wory pod oczami, wiecznie wykrzywiona mina, do tego brak jakiejkolwiek figury. Za małe cycki, za duża pupa. Niewątpliwie Kate była posiadaczką wielu kompleksów. Wydawało się jej nawet, iż ma za duży nos w stosunku do całej twarzy. A główny problem polegał na tym, iż potwór którego widziała w lustrze istniał tylko w jej głowie. Nikt więcej go nie widział.
            Wolała już się sobie nie przyglądać, bo to był załamujący widok, jak dla niej. Rzuciła torebkę, w której znajdował się projekt Slasha na okładkę płyty. Przeszła po puchatym dywanie, który oczywiście był zabrudzony przez pas i kota, do salonu. Tam zobaczyła Emmę przywiązaną do krzesła, Alana biegającego z zabawkowym toporkiem i wystraszonego kota, który za wszelką cenę pragną wcisnąć się po kanapę, zapewne aby unikając bliskiego spotkania z rozbrykanym siedmiolatkiem. Kate patrzyła na to całe zamieszanie i zaczęła się zastanawiać, czy tak jest za każdym razem, kiedy nie ma jej w domu. Co prawda, gdy już wraca, to wszystko jest posprzątane, Alan grzecznie się uczy, a Emma zazwyczaj uczy się do roli. Jednak teraz Katie wróciła godzinę wcześniej i nikt się nie spodziewał jej powrotu o tej porze.
            - Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy ktoś może mi powiedzieć, dlaczego tu jest taki bałagan?!
            W tym momencie w mieszkaniu zapadła cisza. Kot tylko prychnął. Oczy Alana skierowały się w stronę drzwi do salonu. Popatrzył na swoją matkę i cicho jęknął z lekkim przerażeniem. Emma natomiast miała nadzieję w oczach, iż zaraz zostanie uwolniona.
            - A mama nie powinna być jeszcze w pracy? - Zapytał chłopiec poprawiając sobie opaskę na głowie.
            - Mama też się cieszy, że cię widzi. - Odparła Kate wchodząc do salonu. - I z łaski swojej weź Sally i wyprowadź ją na siku.
            Alan zrobił niezadowoloną minę, ale zaraz posłusznie wykonał polecenie. Katie przykucnęła przy Emmie, której ręce były skrępowane. Pierwsze co to odkleiła jej taśmę z ust.
            - Boże, to dziecko to jakiś diabeł. Myślałam, że mnie spali na stosie!
            - To dlaczego wymyślasz takie głupie zabawy?
            - Bo nic innego go nie interesuje.
            Kate zaśmiała się pod nosem. Tak, zainteresować czymś jej syna nie było naprawdę łatwo. Uwolniła ręce siostry z  węzła i przepraszająco popatrzyła na Emmę, która tylko pokręciła głową. Bałagan w mieszkaniu był przerażający.


***

Kate zalała herbatę. Popatrzyła na Emmę, która siedziała przy kuchennym stole i poprawiała sobie właśnie makijaż. Alan od ponad pół godziny grzecznie spał w swoim łóżku, a w mieszkaniu w końcu zapanowała chwila ciszy. Tylko ciekawe na jak długo. Kobieta postawiła przed siostrą szklankę z herbatą, a potem usiadła na przeciw niej. Oczy Kate samoistnie skierowały się na torebkę, z której wystawał projekt okładki płyty. W tym momencie przypomniała sobie o środzie o o tym, co obiecała Slashowi. Jednak powoli zaczynała się obawiać, czy to nie były przypadkiem słowa rzucane na wiatr. Em była jedynym ratunkiem. Tylko ona mogła zostać z Alanem, ale Kate zaczynała już wątpić, czy po dzisiejszym dniu się na to zgodzi. Brunetka ciężko westchnęła. Upiła swój łyk herbaty i zebrała w sobie wszystko swoje siły, aby zdać to istotne pytanie.
            - Zostaniesz w środę wieczorem z Alanem?
            Emma odłożyła kredę do oczu i popatrzyła na swoją siostrę, jak na kompletna wariatkę. To graniczyło z cudem, iż uda się jej przeżyć. Nie bez powodu niania chłopca, która była zatrudniona do opieki nad nim zrezygnowała po trzech miesiącach. Kobieta po prostu nie dawała sobie z nim rady, a przecież miała do tego odpowiednie uprawienia. Emma była tylko niespełnioną aktorką, która nie miała w tym momencie życie nic innego do roboty. Blondynka ciężko westchnęła. Sama już nie wiedziała.
            - A dlaczego? Gdzie się wybierasz? Jakiś facet cię na randkę zaprosił? - Zagwizdała pod nosem.
            - Nie, to tylko spotkanie biznesowe, ale wiesz... no muszę iść, bo dziś owa gwiazda i tak dała już mi popalić. Miałam wrażenie, że chce mnie zabić tylko za to, że istnieje i będę się zajmowała okładką jego albumu. Maskara.
            Em znacząco popatrzyła na Kate. Odsunęła lusterko, aby lepiej wiedzieć siostrę.
            - A kto jest tą gwiazda?
            - Slash.
            - Ten kudłacz, który wygląda jak stworek z rodzinki Adamsów? I grał kiedyś w Guns N' Roses?
            - No dokładnie ten. W sumie, to miałam o nim inne zdanie, bo wiesz... wydawał mi się być sympatycznym człowiekiem, ale dziś... czar prysł.Chyba jest jeszcze gorszy niż ten cały Axl.
            - A bo oni są wszyscy po jednych pieniądzach. Ale dobra, jak musisz iść, to ja zostanę z Alanem.
            Kate lekko się uśmiechnęła. Jeśli miała na kimś polegać, to niewątpliwie była to jej siostra. Jedyna osoba, która tak naprawdę się od niej nie odwróciła i postarała się zrozumieć.


***

Slash zaczynał już powoli się denerwować. Mijała godzina dwudziesta druga, a Casha jak nie było tak nie było. Syn też nie raczył obierać telefonu. Po głowie Hudsona miotało już się tysiące scenariuszy, które mogły być całkiem prawdopodobne. Wypadek, chociaż jedyny wypadek jaki się stał w Los Angeles tego dnia, to ten który skutecznie zablokował połowę miasta. Ale tam nie było Casha. Następny scenariusz, to ucieczka z domu. To też mogło być całkiem prawdopodobne. Nastolatki często uciekają. Sam Slash nawiewał i chociaż teraz nie rozumiał tego postępowania, to kiedy był młodym, zbuntowanym człowiekiem wydawało mu się być to jak najbardziej naturalne i rozsądne. Tylko, co jeśli Cash naprawdę nawiał? Ostatnio chłopak dziwnie się zachowywał. Ciągle powtarzał, że ma swoje sprawy, że jak coś nie pasuje Slashowi, to Cash przecież może się wyprowadzić. A jak doszedł do wniosku, że to by było najlepsze rozwiązanie. Hudson zaklął w myślach. Popatrzył na telefon. Do Casha nie było sensu dzwonić, bo pewnie i tak by nie odebrał.
            Chciał już wybrać numer do Angie, kiedy zobaczył, że na wyświetlaczu pojawia się informacja, iż ktoś dzwoni. Była to Amy. Telepatia. Nie raz Slash miał wrażenie, iż jest połączony z siostrą Axla jakaś dziwną więzią, która odzywa się właśnie w takich momentach. Co prawda miał zadzwonić do jej córki, ale jednak mimo wszystko to blisko niej. Tylko co Amy chciała w takim momencie? I o tej porze. Nagle przeszła go przerażająca myśl, że może Angie nawiała z Cashem, a przecież to też mogło być całkiem możliwe. Odebrał.
            - Tylko nie mów mi, że stało się coś strasznego. - Powiedział drżącym głosem.
            - Nic się nie stało. - Slash odetchnął z ulgą. Chociaż co do Angie mógł być spokojny.  - Dzwonię, bo domyślam się, że szukasz swojego samochodu i złodzieja tego samochodu. To zajedź do mnie.
            - CO? CASH JEST U WAS?!
            - Z tego co wiem, to tak.
            - Zabije gnoja. Normalnie chyba naprawdę uruchomię tę kosiarkę Mylesa!
            - Co? Jakaś kosiarkę? Slash, czy ty się dobrze czujesz?!
             Rozłączył się i rzucił telefon, a potem syknął, kiedy zobaczył, że komórka odbił się od ściany i upadł na podłogę. Wyświetlacz nadal się świecił, to chyba urządzenie się nie zepsuło.
            I co w tym momencie Slash miał zrobić? Po prostu pojechać do Stradlina i wyciągnąć Casha za fraki, dać mu szlaban? Czy może kompletnie go olać i nie zwracać uwagi na to, co syn robi? Chyba żadna z tych opcji nie była odpowiednia. Wszystkie wydawały się tak beznadziejne i bez sensu. Niezależnie, którą by wybrał, to i tak by było źle.
            Po dłuższym namyśle zerwał się z łóżka i chciał już iść do garażu, kiedy uświadomił sobie, że przecież nie ma samochodu. Na samą myśl o taksówce zrobiło mu się nie dobrze. Chyba po dzisiejszym dniu miał traumę do końca życia. Kopnął kamień, który leżał na chodniki i wyszedł z posesji domu. Szedł drogą, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że przecież nie dojdzie tam na piechotę. Po pół godzinie marszu poboczem drogi złapał pierwszą lepszą taksówkę, która właśnie przejeżdżała.


***

            - Slash, weź się uspokój. To, że mu wpierdolisz, to i tak nic nie da!
            Amy stanęła przy drzwiach do domu i popatrzyła wrogo na Hudsona, którego nosiło, aby zaraz poważnie porozmawiać z synem. Popatrzył na rudą kobietę i zdał sobie sprawę z tego, że nawet jakby chciał to i tak nie jest w stanie zrobić nic, aby ustąpiła. No chyba, że by musiał zrobić jej krzywdę, a przecież tego nie chciał.
            - Chociaż ty byś mogła go nie bronić. Przejrzyj na oczy, że ten szczeniak, to wcale nie jest taki grzeczny chłopiec, jak ci się wydaje!
            - Hudson, czy chociaż raz możesz mi nie robić rozpierduchy pod domem? Idź drzeć mordę gdzieś na pola, co?
            Slash odwrócił się i zobaczył Izzy'ego stojącego parę metrów od niego. Stradlin właśnie palił papierosa i w tym momencie wyglądał, jak jakiś cieć, który pilnuje bram wpływowej firmy. Slash nic już nie powiedział tylko minął przyjaciela i zgodnie z jego sugestią skierował się w stronę drogi wyjazdowej z miasta. Może i faktycznie to było dobre rozwiązanie. Po prostu jakoś się wyżyć i mieć spokój. Chyba za długo dusił w sobie wszystkie negatywne emocje, ale co mógł poradzić na to, że tak naprawdę, to Cash doprowadzał go już na skraj wytrzymałości nerwowej? Ten dzień naprawdę zaczynał robić się już coraz bardziej męczący. Pies, graficzka, korek, irytujący taksówkarz i kochany synek, który tak po prostu nie może być taki jak... London. Właśnie, dlaczego z Londonem nie było prawie żadnych problemów? Uczył się, nie włóczył się, nie kradł samochodów, nie pyskował, nie wdawał się w bójki, był spokojny. Nie trzeba było się o niego martwić każdego dnia, że wykombinuje coś co przyprawia o siwiznę. Dlaczego Cash też taki nie mógł być? 
            Szedł kopiąc kamień, aż doszedł do krawężnika. No przecież nie będzie łaził nocą po pustkowiu, bo to też nie miało najmniejszego sensu. Tylko co w jego życiu ostatnio miało sens? No chyba, tak naprawdę to nic. Usiadł na krawężniku i zanurzył dłonie w swoich lokach. Postarał się jakoś uspokoić, ale to też nie było takie łatwe. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż jak zobaczy Casha, to po prostu nie będzie mógł się powstrzymać. Siedział tak przez jakiś czas, aż usłyszał czyjeś kroki, a potem ktoś usiadł obok niego. Popatrzył błagalnie na rudowłosą kobietę, która tylko ciężko westchnęła.
            - Nie bronie go, tylko staram się zrozumieć. - Przyznała.
            - A ja niby się nie staram? Każdego dnia próbuje do niego jakoś dotrzeć, ale jedyne co słyszę od niego to słowa Tato, wychodzę albo Tato, daj mi spokój albo jeszcze Tato, to są moje sprawy dobrze, że jeszcze w ogóle nazywa mnie tatą a nie wali bezosobowo.
            Amy ciężko westchnęła. Sprawa niewątpliwie nie należała do łatwych, a w tym momencie po prostu nie wiedziała, co by miała powiedzieć. Angie też nie była święta, ale jednak nie odstawiała takich rzeczy, a sama Amy miała z nią dość dobry kontakt. Położyła dłoń na ramieniu Slasha, chcąc dać mu do zrozumienia, że jakoś go w tym wszystkim wspiera.
            - Wiem, że tęsknisz za tym chłopcem, którym był Cash zanim to wszystko się stało, ale... musisz też się pogodzić z tym, że tego chłopca już nie ma... i zaakceptować tego Casha, jakim jest teraz. Bo to co było, to już nie wróci...
            - Jakby tego, KURWA, nie wiedział! Walisz mi tu jakieś teorię, jakbyś była psychologiem, a tak naprawdę, to gówno wiesz. Ciesz się, że masz Stradlina i ciesz się, że jeszcze go masz!
            - Co masz na myśli?
            - A to, że ludzie umierają. - Slash wzruszył ramionami. - Wiesz, tak po prostu sobie umierają,  albo odchodzą, a ty zostajesz sama i kurwa musisz sobie ze wszystkim, jakoś radzić, więc doceń to co masz póki to masz, bo skąd wiesz, że dziś nie widzisz Stradlina ostatni raz w życiu?
            Te słowa przeszyły Amy, chociaż taka była prawdę. Nigdy nie wiedziała, co się wydarzy następnego dnia, a przecież może stać się wszystko. Niepewnie przytuliła Slasha do siebie. 
            - Slash, co się dzieje, hmm? - Szepnęła mu do ucha.
            - Chyba mam dość, wiesz? Czasem mam takie myśli, aby pojechać na miasto, znaleźć jakiegoś dilera i wiesz...
            - Hudson... to tak nie myśl. Od pięciu lat jesteś czysty... i proszę cię, nie zmarnuj tego. Wtedy na pewno stracisz Casha, Londona...
            - Wiem i tylko to mnie trzyma przy tym, aby tego nie zrobić. - Jęknął i zdał sobie sprawę z tego, że własnie ma głowę na poziomie piersi Amy i tak na prawdę mamrocze do jej biustu.
            - Może jest ci potrzebny odpoczynek, co? Pojedź z chłopakami, na ferie, gdzieś...
            Nic na to nie odpowiedział. Cash pewnie i tak nigdzie by nie chciał jechać. London może by się zgodził, ale i tak pozostawała sprawa płyty. Prawda była taka, iż teraz Slash nie mógł ruszyć się z Los Angeles, chociaż by się waliło i paliło. Oderwał się od Amy, bo nagle poczuł się jakoś tak dziwnie. Siedział pod domem Stradlina i obmacywał jego żonę. No jednak coś tu było nie tak.
            - Przepraszam... 
          - Och, daj spokój. - Westchnęła Amy odsuwając się od Slasha. - Przenocujesz u nas. Nie ma sensu, abyście wracali po nocy w takim stanie. - Powiedziała wstając.
            Slash kiwnął głową, a kobieta nieznacznie się do niego uśmiechnęła i zniknęła za drzwiami domu. Hudson ciężko westchnął i popatrzył w gwiazdy.
            - Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakuje. - Szepnął sam do siebie.
            Cash w tym momencie stał na tarasie domu i spoglądał na ojca. Przez chwilę coś się zmieniło w chłopaku, coś w nim drgnęło. Także popatrzył w gwiazdy.
            - Mnie też... - Powiedział. - mnie też, mamo...
            Poczuł jak łzy napływają mu do oczu, jednak nie pozwolił sobie na płacz. Przecież to było takie niemęskie.
            - I jak? - Usłyszał za sobą głos Angie.
            - Chyba będę jeszcze żył. - Odpowiedział odwracając się do dziewczyny i wymuszając uśmiech. Angie szybko zauważyła, że coś jest nie tak. Podeszła do chłopaka i przetarła mu oczy, a on odwróci głowę.
            - Cash...?
            - Tak, wiem... mam trzymać łapy przy sobie... - powiedział.