Cześć.
Pierwszy raz dodaję rozdział na nowym miejscu i w moim pięknym nieumeblowanym mieszkaniu. Siedzę teraz na podłodze pomiędzy materacem, który służy mi za łóżko i deską do krojenia, która służy mi za stół i staram się nie zwracać uwagi na moją współlokatorkę, która nawija po japońsku przez telefon i jeszcze na mnie zerka, w obawie, jakbym ja miała coś zrozumieć. Deszcz pada trzeci dzień, jest zimno i wieje wiatr, ale ja czuję się nadzwyczajnie szczęśliwa, aczkolwiek przerażona. To tyle z informacji z mojego życia, które nikogo nie interesują. Z takich ważniejszych spraw, chciałabym podziękować wszystkim za komentarze i obecność na tym blogu. Dla mnie to naprawdę wiele znaczy. A teraz zapraszam na rozdział. Czytania i oczywiście komentowania!
I najważniejsze!
Asiu, mewy, które ciągle bezczelnie budzą mnie z samego rana, powiedziały mi, że miałaś wczoraj urodziny, więc ten rozdział dedykuję właśnie Tobie! I oczywiście - STO LAT!
Rozdział 5
Cash
wpatrywał się w brata i czekał, aż ten zdecyduje się cokolwiek
powiedzieć. Zaczynało mu się to już trochę nudzić. Skoro London miał takie
opory, to mógł przyjść pogadać za jakieś dwie godziny, kiedy będzie miał już
wszystko przemyślane i po prostu powie, to co mu na sercu leży.
- Wiesz, czuję od pewnego czasu taką
pustkę. - Odezwał się w końcu. Cash zmierzył go wzrokiem. I co mogło mu w tym
momencie chodzić? Jaką znów pustkę? On chyba naprawdę zaczynał się nudzić.
Tylko, dlaczego musiał męczyć tym wszystkim młodszego brata? - Jakby mi czegoś
brakowało. Sam nie wiem, ostatnio na przykład zdałem sobie sprawę z tego, że
nie będę nigdy wydobywał ropy i mnie to przygnębia, a przecież nigdy nie
chciałem być górnikiem, prawda? Mam wrażenie, że pewne drzwi się już za mną
zamknęły i ... no nie wiem, tak jakoś ostatnio mam poczucie, że moje życie stoi
w miejscu. Nic się nie dzieje...
London zaczął mówić jak nakręcony, a
Cash tylko mu się dokładnie przyglądał. Starał się, to wszystko zrozumieć, co
takiego brat pragnie mu przekazać, jednak im więcej padało słów z jego ust tym
bardziej Cash zdawał sobie sprawę, iż to wszystko jest niezrozumiałe. Skoro
London tak bardzo chciał iść na matematykę, a do tego na anglistykę da rozrywki,
nadal tego chce i mu się nie znudziło, to dlaczego ma jakieś takie dziwne
myśli, że nigdy nie będzie górnikiem, czy akrobatą? To wszystko wydawało się
nie mieć sensu. Jednak, czy z drugiej strony, to co robił London, mówił, miało
zawsze jakiś sens? Niby ścisłowiec powinien mieć wszystko poukładane, ale jakoś
po Londonie tego nie było widać. Był zaprzeczeniem każdej definicji naukowca.
- ... no i co o tym myślisz? - Zakończył
London wpatrując się w Casha, który starał się wykazywać nadal zainteresowanie
sprawami brata.
- No ja myślę, że powinieneś zadać
sobie pytanie, czego ci tak naprawdę brakuje.
W tym
momencie wydała się być to najbardziej racjonalna odpowiedź, chociaż sam Cash
wiedział, że nie ma ona sensu. London wspominał, że nie wie, dlaczego czuje
pustkę.
- Inspiracji.
- No ale inspiracji do czego? Uczenia się? Czy
coś... bo nie wiem.
- No, kurwa, ja też nie wiem! Czuje
pustkę, jakby moje życie nie miało wyglądać, tak jak wygląda i.. muszę znaleźć
coś, co by mi pomogło się ukierunkować na właściwi tor.
Teraz to było już bardziej logiczne, chociaż
Cash nadal nie wiedział, co ma takiego powiedzieć bratu. Chciał mu już rzucić
pomysł, aby może zapisał się do wolontariatu, ale krótkim namyśle stwierdził,
że jednak to nie jest dobry pomysł. London po prostu nie miał na to czasu.
Przecież i tak przez większość doby spędzał na nauce, to gdzie by miał jeszcze
chodzić do pracy za darmo. Co nie wykluczało tego, iż może by mu to pomogło
odnaleźć jakiś sens.
- Może... dziewczyny cię brakuje, co?
Ty miałeś w ogóle jakaś dziewczynę?!
London wbił wzrok w podłogę, bo w tym
momencie nie wiedział, co miał powiedzieć. Dlaczego, nagle wszyscy zaczęli
wypytywać go o dziewczynę? Nie mieli jakieś ciekawszych tematów, tylko jego
życie uczuciowe? Zaczynało go to już powoli wkurzać. Cash natomiast patrzył się
na brata i nie wierzył, że London nigdy nie miał dziewczyny. W sumie, to
wydawało mu się to być dziwne. Dobra, London zawsze był trochę inny niż cała
reszta świata, ale chyba nie sięgało to takich rozmiarów. A przecież, to syn
Slasha i ten chłopak w wieku dwudziestu lat nie miał jeszcze dziewczyny?! Czy
to nie było dziwne?
Dla Casha było. Starał się w tym momencie nie
wybuchnąć śmiechem, chociaż nie wiedział, jak ma skomentować milczenie brata.
Może po prostu zmienić temat? Ale też nie było na jaki. Podszedł do okna i w
tym momencie zobaczył coś jeszcze bardziej dziwnego, niż to, iż London
teoretycznie jest jeszcze prawiczkiem. Odsunął firankę, aby lepiej widzieć.
Może Cash miał tylko omany, albo coś mu się wydawało i w ogrodzie wcale nie
było Slasha. Ojciec wcale nie grzebał w ziemi i wcale nie wyglądał tak, jakby
miał sadzić kwiatki.
- London, chodź tu... - jęknął chłopak. - Bo
ja nie wiem, czy widzę, to co tam jest, czy może już mi na głowę pada i mam
omany.
- Ale co tam masz?
- No to sam chodź i zobacz, bo tego
nie da się opisać.
London pytająco popatrzył na brata.
Nie chciało mu się ponosić tyłka z wygodnego łóżka, ale w końcu stanął przy
oknie obok Casha. Popatrzył i w tym momencie zrozumiał, o co chodziło. Też
raczej nie mógł uwierzyć w to co widział. Mógł spodziewać się wszystkiego, ale
nie tego, iż Slash będzie sadził jakieś kwiatki. Wydawało się, że to już
wychodziło poza wyobraźnię na temat jego rodziny.
- Noo... może ojcu też brakuje
inspiracji, co? - Zapytał ze śmiechem.
- I myślisz, że odnalazł się w
ogrodnictwie? Czy on na pewno dobrze się czuje? Może jest chory...
- Albo ma kryzys wieku średniego.
Jest w takim wieku, że go mogło to dopaść.
- Czyli mu na łeb siadło. No a
mówiłem, że baby mu brakuje!
- Cash... - London popatrzył na
brata. - Ja już nie wierzę, że kiedykolwiek... Z Jackie mu nie wyszło... a
teraz to minęło już pięć lat i nic.
- Jackie była skończoną suką. - Cash
odszedł od okna i usiadł na łóżko. - A wczoraj... widziałem, jak się wpatrywał
w jakaś babę, co przechodziła ulicą. Normalnie, jakby nie wiem... jakimś
działem sztuki była, czy coś. Dziecko na słodycze się tak patrzy, jak on gapił
się na tę kobietę.
London usiadł obok brata, a potem
położył się na łóżku. Zdał sobie sprawę, iż już nawet nie pamiętał, kiedy w ten
sposób rozmawiał z Cashem. Może i nigdy nie było między nimi takiej rozmowy?
Ostania jaką przeprowadzili, to było, kiedy byli jeszcze dziećmi i wymyślili
sobie, iż chcą mieć domek na drzewie, więc trzeba było sporządzić dokładny
plan. Tak, chyba to był ostatni raz, kiedy pogadali, jak przyjaciele. Bracia, a
nie wrogowie, albo ludzie, którzy ciągle wytykają sobie błędy i irytują siebie
nawzajem.
- Ale od patrzenia, do działania jest
długa droga. To że się gapił nic nie znaczy. - Westchnął, a Cash chcą nie chcąc
musiał przyznać mu rację.
***
Nick Hunt i Kurt Cabot nie należeli do ludzie z którymi
każdy chciał się zdawać. Oni sami nie mieli potrzeby posiadania większej ilości
znajomych. Można było powiedzieć, iż aby wejść w ich towarzystwo na pewno
trzeba było być kimś. Zwykły szaraczek nie miał szans. Nie był w polu
zainteresowania, bo nie mógł wnieść nic ciekawego. Wszystko może by było
dobrze, gdyby ta dwójka nastolatków nie migała się od obowiązku szkolnego, nie
doprowadzając swoich rodziców na skraj wytrzymałości nerwowej i nie zabawiała
się czasem narkotykami. Cabot i Hunt mieli w szkole opinię drobnych
przestępców, nauczyciele za każdym razem wyrywali sobie włosy, kiedy
przychodziła pora na zajęcia z klasą tej dwójki. Niewątpliwe Nick i Kurt mieli
swoje własne prawo, które niewątpliwie różniło się od prawa powszechnie
stosowanego.
Niewątpliwie osoba Casha Hudsona była
w kręgu zainteresowań tego duetu. Sam syn gitarzysty nie wiedzieć czemu się z
nimi zadawał. Przecież miał trochę inne aspiracje życiowe niż jego dwaj
koledzy, jednak często przesiadywał z nimi w jakiś podejrzanych miejscach z
puszką piwa. Cash musiał przyznać sam przed sobą, że praca w wolontariacie uratowała
go przed stoczeniem się na same dno, jednak nie uchroniła przed znajomością z
Kurtem i Nickiem.
Tej niedzieli Cash wyszedł z domu,
ponownie nie powiedział nikomu gdzie idzie, chociaż sam nie miał ustalonego
celu. Jego głowę jak zawsze zaprzątała Angie, ale teraz zaczął zastanawiać się
też nad słowami brata. Może młodszy z braci Hudsonów też czuł w pewnym sensie
jakaś pustkę? Tylko nigdy głębiej się nie zastanawiał nad tym, czym to jest
spowodowane. W sumie, to odpowiedź była nawet prosta - brakiem matki. Perla
zmarła, kiedy Cash miał zaledwie trochę ponad osiem lat. Był jeszcze na tyle
małym dzieckiem, że potrzebował matki na każdym kroku swojego życia i tu nagle
jej zabrakło. Szczerze mówiąc, ojca wtedy też zabrakło. Slash przez bardzo
długi czas nie robił nic innego, tylko ćpał, pił, ćpał i jeszcze raz pił, a jak
się przebudzał to tylko po to, aby ruszyć na miasto po nowy towar. Chłopcy
przez ten czas w dużej mierze zostali pozostawieni sami sobie. Nie mieli do
kogo się zwrócić. Co prawda była przy nich rodzina, ale to nie było to samo. Od
tamtej pory w Cashowi pozostało jakieś poczucie braku czegoś bliżej
nieokreślonego. Miłości i czułości.
Przechodził właśnie przez park. Jak
zawsze miał zaciągnięty kaptur od bluzy na głowę i szedł z spuszczoną głowę. Co
prawda nie często napadali go dziennikarze, ale nie oznaczało to, iż wcale to
nie miało miejsca. A Cash raczej nie lubił rozmawiać z obcymi i odpowiadać na
ich jakieś bezsensowne pytania, które i tak do niczego nie prowadziły. W pewnym
momencie usłyszał, jak ktoś go woła. Doskonale rozpoznał głos Nicka. Zaklął w
myślach, bo nie miał ochoty na spotkanie z nimi. Szczerze mówiąc, to nadszedł
taki czas, iż chciał po prostu zerwać wszystkie kontakty z tym towarzystwem,
ale jak sam zaczął się przekonywać, to wcale nie było takie łatwe.
- No, Cash, starych kumpli nie
poznajesz?
Kurt powiedział to z taką kpiną, iż
Hudson miał ochotę od razu zrobić w tył zwrot i uciekać, ale nie zrobił nic.
Stał i się na nich patrzył zastanawiając się co ma takiego odpowiedz. Musiał
znaleźć szybko jakaś wymówkę, bo przecież jakby się przyznał, ze pracuje za
darmo z chorymi dziećmi (które dla tej dwójki była po prostu bandą świrów) to
by został wyśmiany.
- Zajęty byłem. - Odparł.
- Ciekawe czym. - Nick odpalił papierosa.
- Nie mów, mi, że tatuś nie pozwalał wychodzić ci z domu, bo dostałeś szlaban.
- Zaśmiał się.
- Coś w tym stylu. - Wzruszył
ramionami. - Ale to naprawdę nie jest ciekawe.
- I kto by pomyślał, że taki ktoś,
jak Slash trzyma swojego dzieciaka tak krótko, że mu daje szlabany.
- Bo mój stary ma najebane w głowie i
jest hipokrytą. - Stwierdził Cash, chociaż te słowa przeszły mu przez gardło
bardzo ciężko. Nie myślał tak, nigdy by nawet nie odważył się tak pomyśleć.
Wszystko było po prostu przybraną maską, aby nie ośmieszyć się przed kolegami.
Tylko, czy było warto? Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że nie.
***
Stracił poczucie czasu. Sam już nie wiedział ile czasu
spędził z Nickiem i Kurtem. Alkohol, który wpił powoli zaczynał z niego wyparowywać.
Popatrzył na telefon. Ojciec się nie dobijał, to chyba nie było jeszcze tak
źle. Chociaż na dworze zaczynało robić się już ciemno.
Nick rozbił butelkę po piwie, która
leżała obok niego. Popatrzył na dwójkę swoich kolegów.
- Wiecie co sobie myślę? Pijemy piwo,
jak jakieś szczeniaki. A ja mam ze sobą coś mocniejszego.
- Co masz takiego na myśli? - Spytał Kurt.
Nick zaśmiał się pod nosem. Odgarnął sobie
blond włosy, które opadały mu na oczy, a potem sięgnął do kieszeni spodni.
Wyjął z nich torebkę z proszkiem. Kurtowi zaświeciły się na to oczy, a na
ustach pojawił się złowieszczy uśmieszek. Wyglądał tak, jakby właśnie w tej
chwili tego potrzebował. Tylko sam nie zdawał sobie sprawy, dlaczego Nick tyle
zwlekał. Cash na początku nie patrzył na to, co tam ma jego kolega, jednak
kiedy Hunt pomachał mu woreczkiem przed oczami, poczuł, jak robi mi się gorąco.
Doskonale wiedział, co to jest. Doskonale wiedział, jak to działa i doskonale
wiedział do czego to prowadzi. Jeszcze przed oczami miał obraz ojca, który
leżał w kuchnie pod szafkami o obok niego było pełno strzykawek. Patrzył wtedy
przepraszającym wzorkiem na synów. Jakby chciał, aby mu to wybaczyli. O ile u
Kurta heroina wywołała radosny przypływ uczuć, chociaż jeszcze nic nie wziął,
to u Casha tylko złe wspomnienia.
- To ja będę zbierał się już do domu.
- Powiedział wstając z ziemi.
- Że co? - Nick złapał ja za rękę. -
Teraz też spierdolić.
- Boi się. - Prychnął Kurt. - Sra w
gacie, że jego stary się dowie, że ćpa i wtedy mu wpierdoli.
Cash zatrzymał się. Dotknęły go te
słowa. Wcale się nie bał. Był po prostu trochę bardziej rozsądny niż jego
koledzy, ale przecież niezależnie co by teraz zrobił i tak by został
okrzyknięty tchórzem. Popatrzył jeszcze raz na Kurta, który autentycznie się z
niego śmiał.
- Myślisz, że Slasha to obchodzi?
Gówno go to obchodzi. Sam jest ćpunem. - Padło z ust Nicka.
- Wiecie co? Żal mi was. Myślicie, że
to takie zajebiste? Dobra, może w tym momencie, kiedy weźmiesz i będziesz miał
odlot, to będzie zajebiste, ale potem? Nie wiecie co jest potem. Nie
widzieliście tego. Ten kto ci, to sprzedał, nic nie wspomniał o tym, prawda? Ja
się nie będę bawił z wami w to gówno, bo za dużo już widziałem. I miejcie sobie
mnie za tchórza, który boi się własnego ojca. Tak naprawdę, to gówno wiecie. -
Powiedział, a potem po prostu odszedł zostawiając kolegów samych. Już nikt go
nie zatrzymał.
Wracał do domu, niby był z siebie
dumny, że nie uległ ich wpływom, ale z drugiej strony zastanowił się, jak to
jest. Ten moment, kiedy narkotyk krąży w żyłach i czuje się, że można wszystko.
Jak to jest? To uczucie chyba musi mieć coś w sobie niezwykłego skoro Slash
przez tyle lat po prostu nie potrafił się z niego wyzbyć i za każdym razem
wracał do niego, kiedy działo się źle. Tylko chyba odpowiedź na to pytanie i
spróbowanie, nie było niczego warte. Ciężko westchnął. Popatrzył jeszcze raz na
telefon, czy przypadkiem Angie się do niego nie odezwała. Milczała. Dlaczego,
to on zawsze musiał o nią zabiegać? Dziewczyna tak po prostu nigdy nie odezwała
się do niego sama. Może Cash po prostu się jej narzucał? Angie miała swój
własny świat, swoich znajomych i swoje życie.
Kiedy wrócił do domu panowała w nim
cisza. Zdał sobie sprawę z tego, iż jest sam. Ściągnął buty, poszedł do kuchni,
gdzie zobaczył kartkę napisaną przez Slasha iż wybrali się z Londonem do matki
Perli. W tym momencie chłopak nawet zaczął się cieszyć, że nie było go w domu i
nie musi teraz siedzieć u tej kobiety, która jeszcze nie pogodziła się ze
śmiercią swojej córki, a o wszystko oczywiście obwinia Slasha. W ogóle po co
oni do jej jeszcze jeździli? Cash przedarł kartkę na pół i wyrzucił ją do
kosza. Zdjął bluzę, zobaczył, że coś mu wypadło z kieszeni. Woreczek, który
trzymał Nick.
- A to dupek. - Szepnął do siebie
chłopak.
Niewątpliwie kolega podrzucił mu te
narkotyki, a Cash w tym momencie nie wiedział, co miał z nimi zrobić. Przecież
nie mógł tak po prostu wyrzucić ich do kosza, bo Slash by mógł to zobaczyć.
Wcisnął torebkę ponownie do kieszeni bluzy, a tą zaniósł do swojego pokoju i
wcisnął do szafy. Pomyśli o tym później co ma z tym zrobić. Teraz nie miał do
tego głowy.
Miał już wyjść z pokoju, kiedy zdał sobie
sprawę z tego, iż bluza to jednak nie jest dobry pomysł. Skoro Slashowi
zachciało się sadzić sobie kwiatki rano, to co będzie, jak nagle zachce mu się
zrobić pranie? Cofnął się do szafy. Wyjął torebkę z bluzy i rozejrzał się po
pokoju, gdzie by mógł ją schować. Wzrok Casha zatrzymał się na szufladzie
biurka. Wydawało się być to bezpieczne miejsce, bo przecież ojciec nie szperał
swoim synom po szafkach, nie przeszukiwał ich rzeczy. Zostawił narkotyki w tej
szufladzie i wyszedł z pokoju.
- Cash, jesteś już?!
Zamknął za sobą drzwi od pokoju, kiedy
usłyszał głos swojego ojca. Uff, zdążył przed nim. Tylko teraz musiał zachować
się normalnie, jakby nic się nie stało. Zszedł na parter, a tam zobaczył
Londona, który miał na smyczy psa. Cash popatrzył pytająco na brata, a ten
tylko wzruszył ramionami.
- Tato, kupiłeś nam psa?!
- Jeszcze czego. - Odparł Slash
zamykając drzwi od domu. - Babcia jedzie się relaksować na na Hawaje, a nie
może zabrać tego kundla ze sobą, to nam go wcisnęła.
Cash przykucnął przy brązowym psiaku,
który zaczął machać ogonem na jego widok. Poczekał, aż Slash przejdzie do
następnego pomieszczenia. Kiedy tylko to się stało, to London popatrzył na
brata, a potem wybuchnął śmiechem.
- Wiesz co? Ojcu chyba naprawdę
zaczyna odwalać. Dał sobie wcisnąć psa. I to na całe cztery tygodnie.
- Przecież tato lubi zwierzęta. - Odpowiedział
Cash drapiąc za uchem Lou. - Nie pamiętasz, jak w domu mieliśmy prawie, że zoo?
- Taaa, pamiętam, jak siedzieliśmy z
nim w salonie i gapiliśmy się na węże w tym wielkim terrarium, a mama za nim
ciągle biegała, że jak któryś z tych gadów wyjdzie i zrobi nam krzywdę, to
wyleci razem ze swoim całym zwierzyńcem z tego domu. - Zaśmiał się London, ale
Cash momentalnie posmutniał.
-
Właśnie o to mi chodzi. - Westchnął