30 października 2015

Rozdział 5

      Cześć.
Pierwszy raz dodaję rozdział na nowym miejscu i w moim pięknym nieumeblowanym mieszkaniu. Siedzę teraz na podłodze pomiędzy materacem, który służy mi za łóżko i deską do krojenia, która służy mi za stół i staram się nie zwracać uwagi na moją współlokatorkę, która nawija po japońsku przez telefon i jeszcze na mnie zerka, w obawie, jakbym ja miała coś zrozumieć. Deszcz pada trzeci dzień, jest zimno i wieje wiatr, ale ja czuję się nadzwyczajnie szczęśliwa, aczkolwiek przerażona. To tyle z informacji z mojego życia, które nikogo nie interesują. Z takich ważniejszych spraw, chciałabym podziękować wszystkim za komentarze i obecność na tym blogu. Dla mnie to naprawdę wiele znaczy. A teraz zapraszam na rozdział. Czytania i oczywiście komentowania! 
I najważniejsze! 
Asiu, mewy, które ciągle bezczelnie budzą mnie z samego rana, powiedziały mi, że miałaś wczoraj urodziny, więc ten rozdział dedykuję właśnie Tobie! I oczywiście - STO LAT! 



Rozdział 5

Cash wpatrywał się w brata i czekał, aż ten zdecyduje się cokolwiek powiedzieć. Zaczynało mu się to już trochę nudzić. Skoro London miał takie opory, to mógł przyjść pogadać za jakieś dwie godziny, kiedy będzie miał już wszystko przemyślane i po prostu powie, to co mu na sercu leży.
            - Wiesz, czuję od pewnego czasu taką pustkę. - Odezwał się w końcu. Cash zmierzył go wzrokiem. I co mogło mu w tym momencie chodzić? Jaką znów pustkę? On chyba naprawdę zaczynał się nudzić. Tylko, dlaczego musiał męczyć tym wszystkim młodszego brata? - Jakby mi czegoś brakowało. Sam nie wiem, ostatnio na przykład zdałem sobie sprawę z tego, że nie będę nigdy wydobywał ropy i mnie to przygnębia, a przecież nigdy nie chciałem być górnikiem, prawda? Mam wrażenie, że pewne drzwi się już za mną zamknęły i ... no nie wiem, tak jakoś ostatnio mam poczucie, że moje życie stoi w miejscu. Nic się nie dzieje...
            London zaczął mówić jak nakręcony, a Cash tylko mu się dokładnie przyglądał. Starał się, to wszystko zrozumieć, co takiego brat pragnie mu przekazać, jednak im więcej padało słów z jego ust tym bardziej Cash zdawał sobie sprawę, iż to wszystko jest niezrozumiałe. Skoro London tak bardzo chciał iść na matematykę, a do tego na anglistykę da rozrywki, nadal tego chce i mu się nie znudziło, to dlaczego ma jakieś takie dziwne myśli, że nigdy nie będzie górnikiem, czy akrobatą? To wszystko wydawało się nie mieć sensu. Jednak, czy z drugiej strony, to co robił London, mówił, miało zawsze jakiś sens? Niby ścisłowiec powinien mieć wszystko poukładane, ale jakoś po Londonie tego nie było widać. Był zaprzeczeniem każdej definicji naukowca.
             - ... no i co o tym myślisz? - Zakończył London wpatrując się w Casha, który starał się wykazywać nadal zainteresowanie sprawami brata.
            - No ja myślę, że powinieneś zadać sobie pytanie, czego ci tak naprawdę brakuje.
            W tym momencie wydała się być to najbardziej racjonalna odpowiedź, chociaż sam Cash wiedział, że nie ma ona sensu. London wspominał, że nie wie, dlaczego czuje pustkę.
             - Inspiracji.
             - No ale inspiracji do czego? Uczenia się? Czy coś... bo nie wiem.
            - No, kurwa, ja też nie wiem! Czuje pustkę, jakby moje życie nie miało wyglądać, tak jak wygląda i.. muszę znaleźć coś, co by mi pomogło się ukierunkować na właściwi tor.
             Teraz to było już bardziej logiczne, chociaż Cash nadal nie wiedział, co ma takiego powiedzieć bratu. Chciał mu już rzucić pomysł, aby może zapisał się do wolontariatu, ale krótkim namyśle stwierdził, że jednak to nie jest dobry pomysł. London po prostu nie miał na to czasu. Przecież i tak przez większość doby spędzał na nauce, to gdzie by miał jeszcze chodzić do pracy za darmo. Co nie wykluczało tego, iż może by mu to pomogło odnaleźć jakiś sens.
            - Może... dziewczyny cię brakuje, co? Ty miałeś w ogóle jakaś dziewczynę?!
            London wbił wzrok w podłogę, bo w tym momencie nie wiedział, co miał powiedzieć. Dlaczego, nagle wszyscy zaczęli wypytywać go o dziewczynę? Nie mieli jakieś ciekawszych tematów, tylko jego życie uczuciowe? Zaczynało go to już powoli wkurzać. Cash natomiast patrzył się na brata i nie wierzył, że London nigdy nie miał dziewczyny. W sumie, to wydawało mu się to być dziwne. Dobra, London zawsze był trochę inny niż cała reszta świata, ale chyba nie sięgało to takich rozmiarów. A przecież, to syn Slasha i ten chłopak w wieku dwudziestu lat nie miał jeszcze dziewczyny?! Czy to nie było dziwne?
             Dla Casha było. Starał się w tym momencie nie wybuchnąć śmiechem, chociaż nie wiedział, jak ma skomentować milczenie brata. Może po prostu zmienić temat? Ale też nie było na jaki. Podszedł do okna i w tym momencie zobaczył coś jeszcze bardziej dziwnego, niż to, iż London teoretycznie jest jeszcze prawiczkiem. Odsunął firankę, aby lepiej widzieć. Może Cash miał tylko omany, albo coś mu się wydawało i w ogrodzie wcale nie było Slasha. Ojciec wcale nie grzebał w ziemi i wcale nie wyglądał tak, jakby miał sadzić kwiatki.
             - London, chodź tu... - jęknął chłopak. - Bo ja nie wiem, czy widzę, to co tam jest, czy może już mi na głowę pada i mam omany.
             - Ale co tam masz?
            - No to sam chodź i zobacz, bo tego nie da się opisać.
            London pytająco popatrzył na brata. Nie chciało mu się ponosić tyłka z wygodnego łóżka, ale w końcu stanął przy oknie obok Casha. Popatrzył i w tym momencie zrozumiał, o co chodziło. Też raczej nie mógł uwierzyć w to co widział. Mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, iż Slash będzie sadził jakieś kwiatki. Wydawało się, że to już wychodziło poza wyobraźnię na temat jego rodziny.
            - Noo... może ojcu też brakuje inspiracji, co? - Zapytał ze śmiechem.
            - I myślisz, że odnalazł się w ogrodnictwie? Czy on na pewno dobrze się czuje? Może jest chory...
            - Albo ma kryzys wieku średniego. Jest w takim wieku, że go mogło to dopaść.
            - Czyli mu na łeb siadło. No a mówiłem, że baby mu brakuje!
            - Cash... - London popatrzył na brata. - Ja już nie wierzę, że kiedykolwiek... Z Jackie mu nie wyszło... a teraz to minęło już pięć lat i nic.
            - Jackie była skończoną suką. - Cash odszedł od okna i usiadł na łóżko. - A wczoraj... widziałem, jak się wpatrywał w jakaś babę, co przechodziła ulicą. Normalnie, jakby nie wiem... jakimś działem sztuki była, czy coś. Dziecko na słodycze się tak patrzy, jak on gapił się na tę kobietę.
            London usiadł obok brata, a potem położył się na łóżku. Zdał sobie sprawę, iż już nawet nie pamiętał, kiedy w ten sposób rozmawiał z Cashem. Może i nigdy nie było między nimi takiej rozmowy? Ostania jaką przeprowadzili, to było, kiedy byli jeszcze dziećmi i wymyślili sobie, iż chcą mieć domek na drzewie, więc trzeba było sporządzić dokładny plan. Tak, chyba to był ostatni raz, kiedy pogadali, jak przyjaciele. Bracia, a nie wrogowie, albo ludzie, którzy ciągle wytykają sobie błędy i irytują siebie nawzajem.
            - Ale od patrzenia, do działania jest długa droga. To że się gapił nic nie znaczy. - Westchnął, a Cash chcą nie chcąc musiał przyznać mu rację.


***

Nick Hunt i Kurt Cabot nie należeli do ludzie z którymi każdy chciał się zdawać. Oni sami nie mieli potrzeby posiadania większej ilości znajomych. Można było powiedzieć, iż aby wejść w ich towarzystwo na pewno trzeba było być kimś. Zwykły szaraczek nie miał szans. Nie był w polu zainteresowania, bo nie mógł wnieść nic ciekawego. Wszystko może by było dobrze, gdyby ta dwójka nastolatków nie migała się od obowiązku szkolnego, nie doprowadzając swoich rodziców na skraj wytrzymałości nerwowej i nie zabawiała się czasem narkotykami. Cabot i Hunt mieli w szkole opinię drobnych przestępców, nauczyciele za każdym razem wyrywali sobie włosy, kiedy przychodziła pora na zajęcia z klasą tej dwójki. Niewątpliwe Nick i Kurt mieli swoje własne prawo, które niewątpliwie różniło się od prawa powszechnie stosowanego.
            Niewątpliwie osoba Casha Hudsona była w kręgu zainteresowań tego duetu. Sam syn gitarzysty nie wiedzieć czemu się z nimi zadawał. Przecież miał trochę inne aspiracje życiowe niż jego dwaj koledzy, jednak często przesiadywał z nimi w jakiś podejrzanych miejscach z puszką piwa. Cash musiał przyznać sam przed sobą, że praca w wolontariacie uratowała go przed stoczeniem się na same dno, jednak nie uchroniła przed znajomością z Kurtem i Nickiem.
            Tej niedzieli Cash wyszedł z domu, ponownie nie powiedział nikomu gdzie idzie, chociaż sam nie miał ustalonego celu. Jego głowę jak zawsze zaprzątała Angie, ale teraz zaczął zastanawiać się też nad słowami brata. Może młodszy z braci Hudsonów też czuł w pewnym sensie jakaś pustkę? Tylko nigdy głębiej się nie zastanawiał nad tym, czym to jest spowodowane. W sumie, to odpowiedź była nawet prosta - brakiem matki. Perla zmarła, kiedy Cash miał zaledwie trochę ponad osiem lat. Był jeszcze na tyle małym dzieckiem, że potrzebował matki na każdym kroku swojego życia i tu nagle jej zabrakło. Szczerze mówiąc, ojca wtedy też zabrakło. Slash przez bardzo długi czas nie robił nic innego, tylko ćpał, pił, ćpał i jeszcze raz pił, a jak się przebudzał to tylko po to, aby ruszyć na miasto po nowy towar. Chłopcy przez ten czas w dużej mierze zostali pozostawieni sami sobie. Nie mieli do kogo się zwrócić. Co prawda była przy nich rodzina, ale to nie było to samo. Od tamtej pory w Cashowi pozostało jakieś poczucie braku czegoś bliżej nieokreślonego. Miłości i czułości.
            Przechodził właśnie przez park. Jak zawsze miał zaciągnięty kaptur od bluzy na głowę i szedł z spuszczoną głowę. Co prawda nie często napadali go dziennikarze, ale nie oznaczało to, iż wcale to nie miało miejsca. A Cash raczej nie lubił rozmawiać z obcymi i odpowiadać na ich jakieś bezsensowne pytania, które i tak do niczego nie prowadziły. W pewnym momencie usłyszał, jak ktoś go woła. Doskonale rozpoznał głos Nicka. Zaklął w myślach, bo nie miał ochoty na spotkanie z nimi. Szczerze mówiąc, to nadszedł taki czas, iż chciał po prostu zerwać wszystkie kontakty z tym towarzystwem, ale jak sam zaczął się przekonywać, to wcale nie było takie łatwe.
            - No, Cash, starych kumpli nie poznajesz?
            Kurt powiedział to z taką kpiną, iż Hudson miał ochotę od razu zrobić w tył zwrot i uciekać, ale nie zrobił nic. Stał i się na nich patrzył zastanawiając się co ma takiego odpowiedz. Musiał znaleźć szybko jakaś wymówkę, bo przecież jakby się przyznał, ze pracuje za darmo z chorymi dziećmi (które dla tej dwójki była po prostu bandą świrów) to by został wyśmiany.
            - Zajęty byłem. - Odparł.
            - Ciekawe czym. - Nick odpalił papierosa. - Nie mów, mi, że tatuś nie pozwalał wychodzić ci z domu, bo dostałeś szlaban. - Zaśmiał się.
            - Coś w tym stylu. - Wzruszył ramionami. - Ale to naprawdę nie jest ciekawe.
            - I kto by pomyślał, że taki ktoś, jak Slash trzyma swojego dzieciaka tak krótko, że mu daje szlabany.
            - Bo mój stary ma najebane w głowie i jest hipokrytą. - Stwierdził Cash, chociaż te słowa przeszły mu przez gardło bardzo ciężko. Nie myślał tak, nigdy by nawet nie odważył się tak pomyśleć. Wszystko było po prostu przybraną maską, aby nie ośmieszyć się przed kolegami. Tylko, czy było warto? Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że nie.


***

Stracił poczucie czasu. Sam już nie wiedział ile czasu spędził z Nickiem i Kurtem. Alkohol, który wpił powoli zaczynał z niego wyparowywać. Popatrzył na telefon. Ojciec się nie dobijał, to chyba nie było jeszcze tak źle. Chociaż na dworze zaczynało robić się już ciemno.
            Nick rozbił butelkę po piwie, która leżała obok niego. Popatrzył na dwójkę swoich kolegów.
            - Wiecie co sobie myślę? Pijemy piwo, jak jakieś szczeniaki. A ja mam ze sobą coś mocniejszego.
             - Co masz takiego na myśli? - Spytał Kurt.
             Nick zaśmiał się pod nosem. Odgarnął sobie blond włosy, które opadały mu na oczy, a potem sięgnął do kieszeni spodni. Wyjął z nich torebkę z proszkiem. Kurtowi zaświeciły się na to oczy, a na ustach pojawił się złowieszczy uśmieszek. Wyglądał tak, jakby właśnie w tej chwili tego potrzebował. Tylko sam nie zdawał sobie sprawy, dlaczego Nick tyle zwlekał. Cash na początku nie patrzył na to, co tam ma jego kolega, jednak kiedy Hunt pomachał mu woreczkiem przed oczami, poczuł, jak robi mi się gorąco. Doskonale wiedział, co to jest. Doskonale wiedział, jak to działa i doskonale wiedział do czego to prowadzi. Jeszcze przed oczami miał obraz ojca, który leżał w kuchnie pod szafkami o obok niego było pełno strzykawek. Patrzył wtedy przepraszającym wzorkiem na synów. Jakby chciał, aby mu to wybaczyli. O ile u Kurta heroina wywołała radosny przypływ uczuć, chociaż jeszcze nic nie wziął, to u Casha tylko złe wspomnienia.
            - To ja będę zbierał się już do domu. - Powiedział wstając z ziemi.
            - Że co? - Nick złapał ja za rękę. - Teraz też spierdolić.
            - Boi się. - Prychnął Kurt. - Sra w gacie, że jego stary się dowie, że ćpa i wtedy mu wpierdoli.
            Cash zatrzymał się. Dotknęły go te słowa. Wcale się nie bał. Był po prostu trochę bardziej rozsądny niż jego koledzy, ale przecież niezależnie co by teraz zrobił i tak by został okrzyknięty tchórzem. Popatrzył jeszcze raz na Kurta, który autentycznie się z niego śmiał.
            - Myślisz, że Slasha to obchodzi? Gówno go to obchodzi. Sam jest ćpunem. - Padło z ust Nicka.
            - Wiecie co? Żal mi was. Myślicie, że to takie zajebiste? Dobra, może w tym momencie, kiedy weźmiesz i będziesz miał odlot, to będzie zajebiste, ale potem? Nie wiecie co jest potem. Nie widzieliście tego. Ten kto ci, to sprzedał, nic nie wspomniał o tym, prawda? Ja się nie będę bawił z wami w to gówno, bo za dużo już widziałem. I miejcie sobie mnie za tchórza, który boi się własnego ojca. Tak naprawdę, to gówno wiecie. - Powiedział, a potem po prostu odszedł zostawiając kolegów samych. Już nikt go nie zatrzymał.
            Wracał do domu, niby był z siebie dumny, że nie uległ ich wpływom, ale z drugiej strony zastanowił się, jak to jest. Ten moment, kiedy narkotyk krąży w żyłach i czuje się, że można wszystko. Jak to jest? To uczucie chyba musi mieć coś w sobie niezwykłego skoro Slash przez tyle lat po prostu nie potrafił się z niego wyzbyć i za każdym razem wracał do niego, kiedy działo się źle. Tylko chyba odpowiedź na to pytanie i spróbowanie, nie było niczego warte. Ciężko westchnął. Popatrzył jeszcze raz na telefon, czy przypadkiem Angie się do niego nie odezwała. Milczała. Dlaczego, to on zawsze musiał o nią zabiegać? Dziewczyna tak po prostu nigdy nie odezwała się do niego sama. Może Cash po prostu się jej narzucał? Angie miała swój własny świat, swoich znajomych i swoje życie.
            Kiedy wrócił do domu panowała w nim cisza. Zdał sobie sprawę z tego, iż jest sam. Ściągnął buty, poszedł do kuchni, gdzie zobaczył kartkę napisaną przez Slasha iż wybrali się z Londonem do matki Perli. W tym momencie chłopak nawet zaczął się cieszyć, że nie było go w domu i nie musi teraz siedzieć u tej kobiety, która jeszcze nie pogodziła się ze śmiercią swojej córki, a o wszystko oczywiście obwinia Slasha. W ogóle po co oni do jej jeszcze jeździli? Cash przedarł kartkę na pół i wyrzucił ją do kosza. Zdjął bluzę, zobaczył, że coś mu wypadło z kieszeni. Woreczek, który trzymał Nick.
            - A to dupek. - Szepnął do siebie chłopak.
            Niewątpliwie kolega podrzucił mu te narkotyki, a Cash w tym momencie nie wiedział, co miał z nimi zrobić. Przecież nie mógł tak po prostu wyrzucić ich do kosza, bo Slash by mógł to zobaczyć. Wcisnął torebkę ponownie do kieszeni bluzy, a tą zaniósł do swojego pokoju i wcisnął do szafy. Pomyśli o tym później co ma z tym zrobić. Teraz nie miał do tego głowy.
             Miał już wyjść z pokoju, kiedy zdał sobie sprawę z tego, iż bluza to jednak nie jest dobry pomysł. Skoro Slashowi zachciało się sadzić sobie kwiatki rano, to co będzie, jak nagle zachce mu się zrobić pranie? Cofnął się do szafy. Wyjął torebkę z bluzy i rozejrzał się po pokoju, gdzie by mógł ją schować. Wzrok Casha zatrzymał się na szufladzie biurka. Wydawało się być to bezpieczne miejsce, bo przecież ojciec nie szperał swoim synom po szafkach, nie przeszukiwał ich rzeczy. Zostawił narkotyki w tej szufladzie i wyszedł z pokoju.
             - Cash, jesteś już?!
             Zamknął za sobą drzwi od pokoju, kiedy usłyszał głos swojego ojca. Uff, zdążył przed nim. Tylko teraz musiał zachować się normalnie, jakby nic się nie stało. Zszedł na parter, a tam zobaczył Londona, który miał na smyczy psa. Cash popatrzył pytająco na brata, a ten tylko wzruszył ramionami.
            - Tato, kupiłeś nam psa?!
            - Jeszcze czego. - Odparł Slash zamykając drzwi od domu. - Babcia jedzie się relaksować na na Hawaje, a nie może zabrać tego kundla ze sobą, to nam go wcisnęła.
            Cash przykucnął przy brązowym psiaku, który zaczął machać ogonem na jego widok. Poczekał, aż Slash przejdzie do następnego pomieszczenia. Kiedy tylko to się stało, to London popatrzył na brata, a potem wybuchnął śmiechem.
            - Wiesz co? Ojcu chyba naprawdę zaczyna odwalać. Dał sobie wcisnąć psa. I to na całe cztery tygodnie.
            - Przecież tato lubi zwierzęta. - Odpowiedział Cash drapiąc za uchem Lou. - Nie pamiętasz, jak w domu mieliśmy prawie, że zoo?
            - Taaa, pamiętam, jak siedzieliśmy z nim w salonie i gapiliśmy się na węże w tym wielkim terrarium, a mama za nim ciągle biegała, że jak któryś z tych gadów wyjdzie i zrobi nam krzywdę, to wyleci razem ze swoim całym zwierzyńcem z tego domu. - Zaśmiał się London, ale Cash momentalnie posmutniał.
            - Właśnie o to mi chodzi. - Westchnął

23 października 2015

Rozdział 4


Rozdział 4

Sięgnęła po telefon i napisała SMS'a do Casha. Poczekała jeszcze chwilę na odpowiedź, jednak się nie doczekała. Angie odłożyła telefon i zastanowiła się, co właściwie takiego ma robić. Bała się wyjść z pokoju, bo zaraz by ją napadła matka i zaczęła wypytywać się o wszystko. Przecież rodziców nie było w domu tylko dwa tygodnie. Naprawdę, przez ten czas niewiele się zmieniło, ale Amy jakoś nie mogła tego pojąć. Dziewczyna usiadła do komputera, ale stwierdziła, że i tak nie ma nic ciekawego do roboty. Może by się pouczyła? No dobra, ale nie miała z czego. Książkę poczytała? Jakby miała jaką, to pewnie by się za to zabrała. Popatrzyła na zegarek. Dochodziła dopiero dwudziesta druga. Zdecydowanie za wcześnie, aby iść spać. Przecież i tak by nie usnęła. Angie doszła do jednego prostego wniosku. Zaczęło się jej nudzić. Mogła co prawda jeszcze wymknąć się z domu na połowę nocy, ale to też raczej nie wchodziło w grę. Nie chciała dawać popalić rodzicom już pierwszego dnia ich powrotu. Nie pozostawało nic innego, jak po prostu być grzeczną dziewczynką, chociaż to nie leżało w jej naturze.
            Mimo to położyła się na łóżko. Sięgnęła po telefon i założyła słuchawki na uszy. Przewijała listę utworów szybko zdając sobie sprawę, że tak naprawdę każda piosenka, którą miała nagraną już dawno się jej znudziła. Ponownie popatrzyła na komputer. Może właśnie znalazła sobie zajęcie. Zrobienie nowej play listy, ale ostatecznie stwierdziła, że jest na to za leniwa. Ciężko westchnęła.
            Drzwi do pokoju Angie się uchyliły. Dziewczyna popatrzyła na osobę, która zajrzała do środka. Na szczęście był to tylko Izzy. Z ojcem mogła się jeszcze jakoś dogadać. Chociaż nie chciał jej kontrolować i na chama nie wypytywał się o jej własne sprawy. Dziewczyna blado się uśmiechnęła do niego. Jednak nie widziało się jej przesiadywanie z Izzy'm o tak późnej porze w pokoju. I nagle zapaliła jej się w głowie czerwona lampka, o co może tak właściwie chodzić? Stradlin jakoś nigdy nie miał zwyczaju przychodzić do pokoju córki o tak późnej porze, szczerze mówiąc odkąd dziewczyna wkroczyła w nastoletni wiek, to raczej unikał to pomieszczenie w domu. 
            - Dobra, Młoda chodź na dół, bo tu jeszcze nas matka nakryje. - Odezwał się Izzy wyglądając na korytarz, czy przypadkiem Amy nie przechodzi.
            Angie popatrzyła niepewnie na ojca. O co mu właściwie chodziło i dlaczego, by matka miała się o czymś nie dowiedzieć? Zaczynał oblatywać ją strach.
            - Ale po co? Tato... co ty chcesz... - jęknęła.
            - Nie gadaj, a chodź. Na dole się dowiesz.
            Stradlin złapał Angie za rękę i niemal siłą wyciągnął ją z pokoju. Dziewczyna przerażona szła po schodach. Starała się zachowywać naturalnie, ale nie potrafiła. Chociaż sama nie wierzyła, że Izzy by mógł coś jej zrobić, tym bardziej, kiedy Amy była w domu. Obróciła się i popatrzyła na niego. Cały czas rozglądał się, czy przypadkiem Amy nie wyjdzie z sypialni. Co prawda była tak zmęczona, że od razu zasnęła, ale przecież to nie znaczyło, iż nie mogła zaraz się przebudzić, a tego Stradlin nie chciał.
            Angie skierowała się w stronę salonu, ale Izzy pociągnął ją za rękę w stronę drzwi wyjściowych. Dziewczyna już o nic nie pytała, tylko pokornie poszła za ojcem, chociaż strach co raz bardziej w niej narastał. Została zaprowadzona pod garaż. Popatrzyła pytająco na ojca, który nadal nic nie wyjaśniał. Dziewczyna głośno przełknęła ślinę.
            Weszła, a raczej została wepchnięta do środka. Stradlin zamknął za sobą drzwi, a potem zapalił światło. Oprócz samochodu, oczom dziewczyny ukazała się butelka Jacka Danielsa i paczka papierosów. Teraz to już kompletnie nie wiedziała, o co może chodzić.
            - Wsiadaj do samochodu, no chyba, że wolisz siedzieć na masce.
            - Ale, tato, o co chodzi...?
            - Ang, masz już szesnastkę, dzieckiem nie jesteś, a jak byłaś mała i robiłaś jeszcze w pieluchy, to obiecałem ci, że twoje szesnaste urodziny napijemy się Danielsa, no to?
            Pierwsze co, to Angie się zakrztusiła. Mogła się spodziewać po swoim ojcu wszystkiego, ale na pewno nie tego. Chociaż sama już nie wiedziała. Wydawało się jej to dość dziwne, że ma siedzieć z nim w ukryciu przed matką i tak po prostu pić sobie alkohol i palić papierosy. Patrzyła na niego w szoku z przysłowiową szczęką na podłodze. Izzy tylko się zaśmiał.
            - Tato, czy ty serio do mnie mówisz? - Zdołała z siebie wykrztusić.
            - Yhm, i dziś nie jestem żadnym tatą, a po prostu Izzy, więc się nie krępuj. No chyba, że nie chcesz to możesz wracać do domu. Jednak uprzedzam, że taka okazja się nie powtórzy.
            - Dobrzee... a co na to wszystko mama?
            - Mama... mama nic nie wie i śpi i niech tak zostanie. Jak się dowie, to wykopie z domu nas oboje. No to co? Zostajesz, czy idziesz?
            Wydawało się jej, że to jest najbardziej surrealistyczne przeżycie jakie do tej pory ją spotkało. Zastanowiła się nad tym wszystkim głębiej. W sumie, to dlaczego miała nie przystać na propozycje. Kto z jej znajomych miał taką okazję? Kto będzie miał? Raczej nikt. Chociaż nie była pewna, czy będzie chciała się tym chwalić. Wolała to zachować dla siebie. Otworzyła drzwi do samochodu i usiadła na miejscu pasażera. Izzy się uśmiechnął i zajął zaraz miejsce kierowcy. Otworzył butelkę Danielsa i podał córce.
            - Ja chyba śnie. - Powiedziała z przejęciem Angie. - Mój własny ojciec daje mi Jacka.
            - Dziś nie jestem twoim ojcem. I tego się trzymaj.
            Przejęła niepewnie od niego butelkę. Jeszcze raz popatrzyła pytająco na ojca, ten tylko kiwnął twierdząco głową. Popatrzyła butelkę do ust i pociągnęła jednego łyka.



***

            - Izzy, powiedz mi, dlaczego odszedłeś z zespołu?
            - Bo ty się urodziłaś.
            - Cooooo? To przeze mnie? Nieeee...
            - Albo masz zespół, albo rodzinę. Jakbym został, to bym zaniedbywał albo jedno, albo drugie. No wybacz, ale nie chciałem zostawić rodziny, więc wyszło na to, że trzeba było pożegnać się z zespołem.
            Angie i Izzy leżeli na trawniku przed domem i obserwowali gwiazdy. Dziewczyna czuła, jak lekko szumi jej w głowie. Co prawda Stradlin nie pozwolił wypić jej połowy butelki, ale to co znalazło się w jej organizmie i tak wystarczyło, aby wprowadzić Angie w lekki stan upojenia alkoholowego. Nie było jej to obce uczucie, ale jednak tym razem czuła się inaczej. Może chodziło o to, że obok niej leżał jej ojciec, do którego aktualnie zwracała się po imieniu, a dwie godziny wcześniej paliła z nim papierosy i piła. Blado się uśmiechnęła. W sumie, to nigdy się nie zastanawiała nad tym, dlaczego Izzy odszedł z zespołu. Co prawda zrobił to jakiś czas po tym, jak się urodziła, ale jakoś nigdy nie wiązała tych spraw.
            - A jak to się stało, że ja w ogóle się urodziłam, skoro mama była z tym całym Chrisem?
            Izzy zamyślił się na chwilę. W sumie, to było dobre pytanie, bo sam do końca nie wiedział, kiedy to jego związek z Amy się rozpoczął. Podniósł się do pozycji siedzącej i starał się odnaleźć w głowie jakieś istotne wspomnienie, ale w tej chwili wydawało mu się, że takiego nie posiada. Po siedemnastu latach życia z siostrą Axla miał wrażenie, że jest z nią od zawsze. Prawda była taka, że przecież znali się od zawsze. Razem się wychowywali, razem chodzili do przedszkola, potem do szkoły, potem razem wyjechali do Los Angeles. I prawda też była taka, że ją kochał od zawsze. Niestety po drodze do ich uczucia musiał stanąć ten dupek Chris i trochę namieszać w życiu Amy. 
            - Twoja mama chyba bardziej bała się Chrisa niż go kochała. On nie był dobrym człowiekiem, a mogę nawet powiedzieć, że był skończonym dupkiem. Wszyscy się o nie baliśmy. Amy kiedyś przyszła do mnie. Był środek nocy, a ona stała w moich drzwiach, w samej koszulce nocnej, trzymając zapłakaną Laurę na rękach, która błagalnie na mnie patrzyła, abym zrobił cokolwiek... No i wtedy już tak zostały, a potem urodziłaś się ty i wszystko było jasne. - Wzruszył ramionami.
            - Rozumiem... - Odpowiedziała Angie po chwili milczenia.
            - Wiesz co? Dzień dziecka się skończył. Spadaj do łóżka i grzecznie udawaj, że nic się tu nie działo.
            - Ale Izzy... tak fajnie jest. - Zaprotestowała Angie.
            - A chcesz, aby matka jutro stała nad nami z nożem kuchennym i zastanawiała się, którego ma pierwszego zakatrupić?
            - No nie...
            - No to mykaj.
            Angie niechętnie się poniosła z trawnika. Chciała już tak po prostu odejść, ale się jeszcze cofnęła. Ucałowała ojca w policzek, a potem wbiegła do domu.
            Amy siedziała na trasie domu i obserwowała dwójkę leżącą na trawniku. Co prawda, pierwszą jej myślą było dokonanie mordu na mężu, ale kiedy dokładnie się im przyjrzała, to ten widok po prostu ją rozczulił. Oparła się łokciami o barierkę i słuchała każdego słowa. Sama nie wiedziała z czego to wynikało, ale czuła jakaś taką magię w tym wszystkim. Zamknęła oczy i starała się przypomnieć sobie coś związanego ze Stradlinem z czasów dzieciństwa, kiedy to musiała udawać, że wcale nie lubiła tego przemądrzałego kolegi brata.
            Z zamyślenia wyrwało ją protestowanie Angie, iż nie chce jeszcze iść spać. Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła na dwójkę na trawniku. W tym momencie Izzy siedział już sam. Amy odgarnęła sobie niesforny kosmyk włosów, który cały czas opadał jej na twarz i zastanawiała się, czy ma się odezwać.
            - Wiesz, że cię kocham? - Jednak się odezwała i dała tym samym o sobie znać. - Ale to nie zmienia faktu, że kurwa... rozpijesz naszą córkę!
            Izzy poderwał się z trawy. Popatrzył na taras, a kiedy zobaczył tam Lily, to mu serce szybciej zabiło. A jednak wszystko nie poszło tak gładko, jak się tego spodziewał. Podparł się po głowie i zastanowił się, co ma właściwie takiego powiedzieć tej kobiecie. Żadne tłumaczenia i tak by go nie usprawiedliwiły. W końcu blado się do niej uśmiechnął.
            - Kochanie... zaraz do ciebie przyjdę. - Powiedział najseksowniejszym głosem jakim potrafił.
            - Już się boje. Zmęczona jestem. Dwa dni przesiedziałam na lotnisku. Nie mówiąc o zamianie czasu. - Westchnęła.
            - No to uznaj, że po prostu ci się to śniło, albo masz jakieś omany.
            Zaśmiała się pod nosem.
            - Wariat.
            - Z miłości do ciebie.
            Nawet jeśli chciała by gniewać się na Izzy'ego, to i tak tego nie potrafiła.


***

Niedziela wydawała się być Cashowi najgorszym dniem tygodnia. Ośrodek terapeutyczny był zamknięty, więc nie mógł tak po prostu wymknąć się do wolontariatu. London co drugi tydzień miał wolne. Slash też jakoś nigdy w tym dniu nie palił się do tego, aby pojechać do studia. Niedziela zawsze była pod znakiem rodzinnego obiadku i spędzania popołudnia na rozmowach o tym, co słychać u prawie dorosłych synków. Był to niewątpliwie czas dla rodziny, jednak Cash najchętniej by z niego zrezygnował. Nienawidził niedzieli od dnia śmierci swojej matki. Umarła właśnie w tym dniu. Dwa dni po wypadku.
            Popatrzył na zegarek. Dochodziła godzina dziewiąta rano. Nakrył sobie głowę poduszką i sam nie wiedział, na co liczył. Przecież i tak by nikt mu nie pozwolił zostać w łóżku do samego wieczora. Usłyszał, jak drzwi do jego pokoju się uchylają. Pierwsze, co to pomyślał, iż jest to Slash, aby wyciągnąć go na śniadanie, jednak szybko zdał sobie sprawę, że to tylko London. No tak, teraz właśnie była ta niedziela, kiedy jego brat miał wolne.
            London usiadł na łóżku. Zdjął poduszkę z głowy Casha. Ten wrogo na niego popatrzył. Miał ochotę zacząć się z nim bić tylko dlatego, iż naruszył jego przestrzeń osobistą, a o dziewiątej rano, to było raczej nie do pomyślenia. Niewybaczalny błąd.
            - Idź do siebie. Po co ty tu. - Jęknął Cash. - Wystarczy mi, że przy śniadaniu będę musiał cię oglądać.
            - Chcę pogadać. - Padła odpowiedź.
            - Teraz? No to też ci się nieźle zebrało. Człowieku, jest rano. Czy ty nie masz, co robić? Jak ci się nudzi, to idź się poucz do następnego egzaminu!
            Jakoś ta sugestia nie rozśmieszyła Londona. Utwierdziło go to w przekonaniu, iż jego młodszy brat ma rację. Życie opierało się głównie na nauce i nie było nic poza tym. Na początku może i było to dobre rozwiązanie. London miał poczucie, że ojciec jest z niego dumny, nie zawiódł by matki, ale jednak od pewnego czasu zaczęło mu coś doskwierać. Miał jakieś dziwne poczucie, że jednak coś w jego życiu jest nie tak. I musiał z kimś o tym pogadać, a że jego przyjaciele nie nadawali się raczej do poważnych rozmów, to pozostawał tylko młodszy brat. Komu miał ufać, jak właśnie nie jemu?
            - Tak, teraz. Bo potem to gdzieś przepadniesz. Wrócisz bardzo późno i będziesz jęczeć, że jesteś zmęczony. To przychodzę rano, kiedy jesteś bardzo wypoczęty.
            Cash usiadł na łóżku i popatrzył na brata. Nagle zdał sobie sprawę z komizmu tej sytuacji. W tym momencie, to miał wrażenie, że on jest starszy, a London młodszy. Zrobił jakaś niezadowoloną minę. Sięgnął na podłogę, aby chwycić pierwszą lepszą bluzkę.
            - No dobra, to mów, co cię trapi.
            - Ale się nie śmiej, dobra? Bo naprawdę, nie potrzebuje teraz, abyś sobie ze mnie jaja robił.
            - Nie przeciągaj, a mów. Poznałeś jakaś laskę i nie wiesz, jak ją przelecieć? - Zaśmiał się Cash. - To najlepiej idź z tym do ojca.
            London chwycił poduszkę i rzucił w nią brata, który właśnie naciągał na siebie spodnie. Popatrzył na niego wrogo.
            - Mówiłem ci, że masz sobie nie robić jaj.
            - No dobra, już, dobra. To słucham.
            Chłopak zamyślił się przez chwilę. Popatrzył na Casha i sam zadawał sobie pytanie, czy zwierzanie się młodszemu bratu to był dobry pomysł. Czy w ogóle Cash zrozumie, co takiego trapi Londona? To była raczej wątpliwa kwestia. Młodszy bart chyba nie miał większych problemów życiowych i raczej nie zastanawiał się nad sensem egzystencji. O ile w ogóle się nad tym zastanawiał. Przecież jego życie opierało się głownie na pasożytowaniu na ojcu, który jakoś nie potrafił jasno powiedzieć, że koniec z zabawą. Tylko szkoda, że London nie wiedział, jak bardzo w tej chwili się mylił. Prawda była taka, że nie znał swojego młodszego brata. Kiedy Perla zniknęła z ich życia, to więź, która łączyła braci nagle uległa zatraceniu. Jeśli jako dzieci byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, to teraz ich relacje można było porównywać do dobrych znajomych, którzy spotykają się tylko raz na jakiś czas, a na co dzień o sobie nie myślą. Cash nie wiele wiedział o sprawach Londona, natomiast London nie wiedział nic o sprawach Casha. I w pewnym sensie było to dla nich przykre, ale nie potrafili nic zrobić, aby to wszystko w jakikolwiek sposób zmienić.

16 października 2015

Rozdział 3

      Cześć. 
Muszę Wam coś napisać, ale tak naprawdę nie wiem, jak mam to ubrać w słowa. Wiem, że deklarowałam się, że rozdziały będę ukazywały się co tydzień, w piątek, jednak w najbliższym czasie mogę mieć z tym znaczny problem. I już tłumaczę dlaczego. Dwa lata temu podjęłam jedną z ważniejszych życiowych decyzji. Po skończonej edukacji wyprowadzam się z domu, ale nie do innego miasta, a do innego kraju. Teraz zaczęło się to dziać. Za tydzień w sobotę mam samolot do nowego świata, w którym będę zaczynała wszystko od zera, zaczynając od urządzenia mieszkania, a kończąc na szukaniu pracy, poprzez poznawanie miasta i nowych ludzi. Mogę mieć problem z czasem, aby to wszystko ogarnąć. Jednak postaram się być punktualna. A teraz kończę już moje przynudzanie i zapraszam na nowy rozdział. Oczywiście proszę o komentarze, a za wszystkie, które się tu pojawiły pragnę serdecznie podziękować. 



Rozdział 3

London przesiadywał na uczelni, Cash zamknął się w swoim pokoju i nie miał ochoty raczej z nikim rozmawiać. Lauren wpadła, jak po ogień i zaraz sobie poszła twierdząc, że nie ma czasu. W domu zapadła cisza, słuchać było tylko, iż lodówka co jakiś czas się włącza. Slash stał na środku salonu i zastanowił się, co on właściwie takiego tu robi? Co się właściwie takiego stało, że właśnie znalazł się w tym miejscu w swoim życiu, a nie w innym? Czy to wszystko nie miało przypadkiem wyglądać trochę inaczej? No może i miało, ale najwyraźniej ktoś miał inny plan na jego marne egzystowanie. Popatrzył na schody. Zastanowił się przez chwilę, czy by nie przydało się pogadać z Cashem, ale odechciewało mu się na samą myśl, że syn ponownie go spławi. Co prawda był już dorosły. W pewnym sensie dorosły. Wydawało mu się, że był dorosły, bo za parę miesięcy kończy osiemnaście lat, jednak w oczach Slasha ten chłopak był jeszcze małym dzieckiem, które raczej nie potrafiło poradzić sobie ze wszystkim.
            Hudson wyszedł na taras domu. Mimo tego, iż była końcówka lutego,  pogoda w Los Angeles wydawała się być czysto wiosenna. Słonce przyjemnie grzało, wiał lekki wietrzyk i na pewno nie było zimno. Zamknął oczy i wsłuchał się w gwar ulicy, który głównie opierał się na samochodach, piskach dzieci, szumu przelatującego samolotu. Nie raz marzył o takiej chwili spokoju, jednak w tym momencie, to wszystko zaczynało go dobijać. Niby nie był sam, bo wokół niego było pełno ludzi, ale czuł się jakby oni wszyscy należeli do trochę innego świata. Jakby do końca nie zdawali sobie sprawy z tego, co takiego Slash przeżywa, myśli i czuje. No i może właśnie tak było? A może wszyscy nie chcieli po prostu tak bardzo zagłębiać się w życie Hudsona, bo tak było łatwiej?
            Otworzył oczy i pierwsze, co to jego wzrok przykuła kobieta, która właśnie przechodziła ulicą. Miała na smyczy labradora, który się jej ciągnął, a ona za wszelką cenę starała się zapanować nad psem. Wiatr rozwiewał jej długie, ciemne i falowane włosy. Sukienka delikatnie powiewała na wietrze. W tym momencie wyglądała trochę, jak anielskie wcielenia człowieka. Hudson nie mógł oderwać od niej oczu. I nagle zdał sobie sprawę z tego, iż pierwszy raz popatrzył na jakaś kobietę, tak jak patrzy facet na kobietę od dnia śmierci żony. Dziwnie się z tym poczuł. Jakby nagle obudził się z jakiegoś snu i spostrzegł się, iż na tym świecie, całkiem blisko niego żyją też kobiety. Przyglądał się ciemnowłosej, która w tym momencie przykucnęła, aby dać coś psu. Zastanowił się, kim ona jest w swoim życiu? Wyprowadza psy na spacer? Jest treserką? A może to jej zwierzak i nie potrafi nad nim zapanować? Lekko się uśmiechnął. Usłyszał czyjeś kroki na schodach.
            - Tato, wychodzę.
            Slash odwrócił się i popatrzył na Casha, który wyglądał, jakby przez ostanie dni nie robił nic innego, jak tylko imprezował.
            - Gdzie?
            - Nie wiem, gdzieś. Do kumpla idę. - Padła odpowiedź. - Co? Mam ci podać adres, telefon? Numer do jego matki? Może jeszcze bank w jakim ma konto?
            - Nie, idź, ale wróć o względnej porze.
            Ponowie się odwrócił. Miał nadzieję, że ta kobieta jeszcze będzie na ulicy. Była. Głaskała psa i teraz tak pięknie się uśmiechała. Cash popatrzył na ojca wielkimi oczami. Chłopak zastanowił się, co się właściwie takiego stało. Jeszcze parę godzin temu Slash najchętniej by zrobił mu przesłuchanie, a teraz tak po prostu powiedział, że ma sobie iść. Wszedł na taras, stanął obok ojca i popatrzył w ta samą stronę. Trochę się zdziwił, kiedy jego oczy dostrzegły kobietę. Jakąś tam szarą myszkę z psem, na którą by tak normalnie nikt raczej nie zwrócił uwagi, bo przecież tacy ludzie robią wszystko, aby po porostu zapaść się pod ziemię.
            - Aż taka ładna jest? - Zapytał ojca. Slash nie reagował tylko dalej na nią patrzył. - Halo, Slash, tu ziemia! - Pomachał ojcu ręką przed oczami. - Wróć do świata żywych.
            - Co?
            - Podoba ci się ta dziewczyna?
            - Jaka dziewczyna? Skąd ci przyszło to do głowy. Zamyśliłem się. Miałeś gdzieś iść, to idź.
            Kobieta pogłaskała jeszcze psa, a potem zniknęła za zakrętem. W tym samym momencie Slash zszedł z tarasu zostawiając Casha samego. Chłopak popatrzył na ojca z pobłażliwym spojrzeniem. W końcu coś się zaczynało zmieniać, chociaż może sam Slash nie chciał się do tego przyznać.


***

Szedł przez miasto z puszczoną głową. Miał na głowie kaptur i za wszelką cenę starał się, aby nikt go nie rozpoznał. Bycie dzieckiem Slasha nie było łatwe. Już dawno zdał sobie z tego sprawę, ale poczuł to jeszcze bardziej po śmierci matki. Wtedy dopiero jego rodzina stanęła na świeczniku. A sami dziennikarze tak naprawdę nie pomagali w pogodzeniu się z tą całą tragedią. Cash oglądał się za sobą, czy przypadkiem nikt za nim nie idzie. Niby było czysto, chociaż hieny znajdowali już przeróżne techniki zdobywania ciekawych zdjęć. A to zdjęcie by było na pewno dla nich bardzo dobrą pożywką. Zaszedł na tył budynku, aby wejść przez wejście dla personelu, prześlizgnął się do środka. Chyba mu się udało, chociaż to będzie dopiero wiadomo za parę godzin. Zdjął kaptur, dopiero tu mógł poczuć się swobodnie. Odetchnął z ulgą i skierował się w schodami na drugie piętro.
            Pewnym krokiem wszedł do dużej sali, gdzie ściany były pomalowane na niebiesko, a podłoga wyłożona wykładziną. Kilka par oczu skierowało się na Casha, a niektórzy ich właściciele nawet się do niego uśmiechnęli. Chłopak zdjął kurtkę, buty i wszedł na miękki dywan. Kobieta,  która siedziała właśnie przy stoliku i rysowała biedronkę popatrzyła na młodego Hudsona i przewróciła oczami. Chłopak usiadł na przeciw niej.
            - Cash, masz dziś wolne, po co ty tu? Weekend jest, mało podopiecznych. Idź do domu i spędź ten czas z rodziną, hmm?
            - Nie chce mi się siedzieć w domu. Prawda jest taka, że tylko tu mogę być sobą. - Odpowiedział z westchnięciem. - Ale chyba nikt nie będzie w stanie tego zrozumieć. - Popatrzył w oczy kobiety, która była opiekunką grupy, a także w pewnym sensie jego szefową. - Wiesz? Tu jestem po prostu Cash, a nie.. Cash Hudson, cudowne dziecko tego cudownego gitarzysty. - Westchnął.
            - Ale do szkoły chodzić musisz. Dobrze wiem, że wczoraj od rana miałeś zajęcia w szkole, a byłeś tu zamiast tam.
            - Obiecałem Taylorowi, że będę w piątek, to musiałem być. Przecież wiesz, jakie to dla niego ważne.
            Kobieta nic już nie odpowiedziała. Skończyła rysować szkic i podała kartkę dziewczynce z Zespołem Downa, która siedziała obok niej. Mała blondynka o imieniu Nadia zaraz wzięła do rączki kredki i zaczęła kolorować rysunek. Cash rozejrzał się po sali i zastanowił się, co by miał takiego robić. Prawda była taka, iż w dziennym domu pomocy w weekendy nie było co robić, bo większość dzieci spędzała ten czas ze swoimi rodzicami.
            Bycie wolontariuszem i praca w takim właśnie miejscu dawała bardzo wiele młodemu Hudsonowi. W jakimś sensie spełniał się przez i wiedział, że robi coś dobrego. Może jego brat London był jednym z lepszych studentów na roku, może i Slash mógł  być z niego dumny, a matka nie przewracała się w grobie na jego wybryki, ale tak naprawdę, to London nie robił nic dla świata. Żył zamknięty w swoim własnym, a inni go mało obchodzili. Cash może i zawalał szkołę, ale przecież nie robił tego, aby iść z kolegami na wagary. Kiedy nie było go na zajęciach, to przesiadywał własnie w tym ośrodku i bawił się z chorymi dziećmi. W pewnym sensie czuł z nimi pewną więź. One były wykluczone przez swoją chorobę. Ludzie się bali tylko dlatego, że inaczej wyglądali. Czasem inaczej się zachowywali. Mieli inny świat niezrozumiały i tak bardzo inny. Cash był wykluczony, bo wszyscy brali go za snoba, który nie widzi nic innego niż czubek własnego nosa. A przecież wcale tak nie było. Obchodził go los innych. Nie bez powodu tu przychodził. Przecież nikt go do tego nie zmuszał.
            Pomógł Nadii pokolorować rysunek. Dziewczyna wręczyła Cashowi czerwoną kredkę i pokazała dokładnie, gdzie chłopak ma zamalowywać. Po skończonej pracy napisał na kartce imię dziewczynki. Mała blondynka pobiegła do swojej szafki i schowała malunek, a potem zaciągnęła chłopaka do układania klocków.
            - Chash, możemy pogadać?
            Zaczął budować właśnie kolejną ścianę domku, kiedy stanęła nad nim opiekunka grupy. Hudson przeprosił dziewczynkę i udał się z kobietą na bok.
            - O co chodzi?
            - Posłuchaj mnie. Wiem, że chcesz to robić, ale Cash... od pewnego czasu, to ja mam wrażenie, że ty bardziej potrzebujesz pomocy niż te dzieciaki. Przesiadujesz tu prawie całe dnie. Zawalasz przez nas szkołę, życie rodzinne. Dobrze wiesz, że tak nie może być. Praca tu ma być dodatkiem do twojego życia, a nie formą ucieczki.
            Chłopak wbił wzrok w podłogę. Prawda była taka, iż ta kobieta miała rację. Cash powoli zaczynał zamykać się w swoim własnym świecie, a przebywanie z niepełnosprawnymi dziećmi mu to ułatwiało. W tym momencie nie wiedział, co miał powiedzieć. Jakby zaprzeczył, to by przecież skłamał. Jakby powiedział prawdę, to decyzja opiekunki by była łatwa do przewidzenia.
            - Nicole, ale wszystko jest w porządku. - Wymamrotał w końcu. - Naprawdę, nie musisz się o mnie martwić. Przecież nic takiego się nie dzieje.
            - Hudson, Hudson. Wracaj dziś do domu. Pogadaj z ojcem, bratem. Spędźcie trochę czasu razem. - Poklepała chłopaka po ramieniu. - A w poniedziałek przyjdź dopiero po swoich zajęciach w szkole. Naprawdę, nie chce mieć cię na sumieniu, iż zawaliłeś szkołę przez nas.
            Cash już nic nie odpowiedział. Wiedział dobrze, że nie wygra z opiekunką. Nicole była kobietą, która twardo stąpała po ziemi i raczej robienie słodkich oczek nie działo na nią tak jak na każdego. Nie pozostało mu nic innego, jak po prostu pożegnać się z dziećmi i wrócić do domu.


***

Lauren zaparkowała samochód pod domem rodziców. Popatrzyła na matkę, która spała z przyklejonym policzkiem do szyby. Stradlin tylko blado się uśmiechał. Po przeżyciach z ostatnich dni powiedział sobie, że chyba już nigdy nie ruszy się poza granice Stanów Zjednoczonych. Nie wiele go to obchodziło, iż przy jego zawodzie było to raczej niewykonalne. W końcu był gwiazdą i może raz na jakiś czas mógł zachować się właśnie jak taka gwiazda. Amy otworzyła oczy i kiedy zobaczyła swój ukochany płot, który by przydało się odmalować serce zaczynało się jej radować. W końcu, w domu. Wysiadła z samochodu i zaczęła wdychać kalifornijskie powietrze. A następnie popatrzyła na swoją najmłodszą córkę, która siedziała na schodach domu.
            Amy mogła by się spodziewać trochę milszego powitania. W tym momencie, to miała wrażenie, że Angie tak naprawdę czuje się załamana, iż rodzice wrócili. Istotnie, tak było. Kiedy znajdowała się pod opieką Lauren, miała trochę więcej luzu. Teraz ponownie musiała wrócić do sztywnych zasad, które jej raczej nie odpowiadały. Blado uśmiechnęła się do matki, która właśnie weszła na posesję domu. Angie nawet się nie ruszyła. Błagalnie popatrzyła na Lauren, aby dziewczyna nie zwierzała się rodzicom z dwóch ostatnich dni. Teraz najmniej potrzebowała kazania matki i wzruszenia ramionami ojca.
            - Cześć mamo, cześć tato. Miło, że jesteście już w domu. Tęskniłam. - Powiedziała automatycznie patrząc na nich i blado się uśmiechając. Miało to wszystko wyglądać trochę inaczej, ale w tym momencie nie było stać ją na nic więcej. Wydawać by się mogło, że nawet i to było za dużo.
            - Rozumiem twój żal, Młoda. - Odezwał się Izzy poklepując córkę po ramieniu i wszedł do domu.
            Lauren poszła zaraz za nim, natomiast Amy uporczywie stała na schodach. Przyglądnęła się córce i już wszystko wiedziała. Znamiona wczorajszej imprezy Angie miała wypisane na twarzy. Niepewnie przytuliła córkę, która raczej nie była chętna do jakichkolwiek czułości.
            - Wszystkiego najlepszego, skarbie. - Szepnęła jej do ucha.
            - Mamo, przestań. Stara już jestem. Nic mnie w życiu nie czeka. - Odpowiedziała Angie przewracając oczami, a potem przytulając się jednak do matki. Przecież nie chciała sprawić jej przykrości.
            Lauren wyszła z domu. Popatrzyła na ten obrazek i sama nie wiedziała, czy miała przerywać taką piękną scenę. W sumie, to najchętniej by zrobiła w tym momencie zdjęcie, aby uwiecznić tą chwilę. Nie często się one zdarzały. Mogła powiedzieć, że prawie wcale. Amy odsunęła się na chwilę od Angie i popatrzyła na starszą córkę.
            - Laurie, możemy chwilę pogadać?
            - Yhm, ale nie mam za wiele czasu. Dylan został z Młodym, a za dwie godziny musi iść do pracy. - Westchnęła.
              - No dobrze, to chodź, nie zajmę ci za wiele czasu.
            Angie szeroko się uśmiechnęła, miała ochotę składać kwiaty dziękczynne Lauren, iż tak szybko przerwała tą chwilę czułości. Sama weszła do domu zostawiając siostrę i matkę same.
            Lauren znacząco popatrzyła na matkę, która wyglądała na taką, jakby miała zaraz zasnąć na stojąco. Ziewnęła kilka razy i usiadła na schodach. Lauren zaraz obok niej.
            - Powiedz mi. Byłaś ostatnio u Slasha? - Zadała pytanie.
            - Noo, dziś wpadłam na chwilkę, bo miałam sprawę do Casha.
            - I jak z nim?
            - Jak zawsze wkurzający.
            - Nie pytam o Casha, a o Slasha.
            - Slash, jak Slash.. a co ma z nim być? Chyba go trochę nosi, bo wziął sobie wolny weekend. - Wzruszyła ramionami. - A jak chcesz wiedzieć coś więcej, to najlepiej sama się z nim spotkaj.
      Amy ciężko westchnęła. Lauren w sumie miała rację. Tylko, że spotkania z przyjacielem przychodziły jej od pewnego czasu dość ciężko, ale.. sama nie wiedziała w tym leżał problem. Może chodziło o to, iż Amy była po prostu szczęśliwa. Odnalazła spokój, spełnienie, spokojnie spała. Czuła miłość i troskę. A Slasha.. od pewnego czasu żył w swoim własnym świecie i uciekał w pracę. Amy chyba nie chciała tak obnosić się przed nim swoim szczęściem. To była jedyna racjonalna odpowiedź.