Rozdział 24
Siedział w
samochodzie ze Stevenem, który przez cały czas wyzywał wszystkich kierowców
dookoła, ale jakoś Adlera nie obchodziło to, że sam jeździ gorzej niż uczący
się na prawo jazdy. Stanęli w korku, gdzie był ruch wahadłowy. Steven oczywiście
miał dość sporo na ten temat do powiedzenia, a Slasha zaczynała już brać
nerwica.
- Stev,
zamknij się w końcu!
Steven
odwrócił głowę w stronę Slasha i popatrzył na przyjaciela, który chyba zaraz by
zaczął wyrywać sobie włosy, jakby coś się nie zmieniło.
- Spokojnie, co ty takie
znerwicowany?
- Ja? Ja
jestem znerwicowany? Ja?! A przepraszam, bardzo kto ciągle tu jęczy, że na tej
drodze, to same ciołki są i w ogóle, to kto im dał prawo jazdy?! I to ja jestem
zdenerwowany?! A kto zaraz nie rozjebie tego samochodu, bo stoimy w miejscu?!
-
Uspokój się. Wrzeszczysz nie wiadomo po co... spokojnie, przecież nic się nie
dzieje. To tylko korek. - Steven mówił spokojnym głosem. Ktoś za nimi użył
klaksonu. Adler się odwrócił. - TY, PIEPRZONY IDIOTO, NIE WIDZISZ, ŻE DROGA
JEST ZAMKNIĘTA!
Slashowi
nie pozostawało nic innego, jak tylko uderzyć głowę w deskę rozdzielczą i
przyznać rację, że całe życie spędził z idiotami, a naczelnym idiotą jest
Steven Adler. Slash nie raz zastanawiał się nad tym, czy perkusista zatrzymał
się w rozwoju na etapie dzieciaka z podstawówki, czy może tylko na takiego się
zgrywa. Chociaż może i się zatrzymał. Takie są skutki, jak ktoś bierze ciężkie
narkotyki od dwunastego roku życia. W tej chwili zaczynał żałować, że wsiadł do
samochodu Stevena, który tak po prostu stwierdził, że jadą w samym kierunku.
Slash musiał oddać swój samochód Londonowi,
więc Hudsonowi nie pozostało nic innego, jak komunikacja miejska. Po
ostatnich zwierzeniach taksówkarza stwierdzi, że już nigdy nie wsiądzie do
żadnej taksówki, jednak teraz zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że już by
wolał słuchać o fantazjach erotycznych jakiegoś dziadka, niż Stevena.
Mógł
odetchnąć z ulgą, kiedy po dwóch godzinach zajechali pod budynek, gdzie
mieściła się kancelaria Amy. Slash miał zamiar porozmawiać z nią na temat Kate.
Chociaż nie był przekonany, czy rudowłosa ma głowę do jakichkolwiek innych
spraw, niż swoje rozpadające się małżeństwo, ale skoro chodziła do pracy to
pewnie tak. Steven ledwo wcisnął samochód między dwa inne. Slash już myślał, że
zaraz właściciel auta po prawej stronie będzie wyzywał policję z racji urwanego
lusterka, ale nic takiego się nie stało. Dobra, jeśli sądził, iż Cash jest
kiepskim kierowcą, to właśnie zmienił zdanie. Wysiadł z samochodu i chciał już
podziękować kumplowi mówiąc, że spotkają się za jakiś czas, kiedy Steven
oznajmił mu, że idzie razem z nim.
Przeszedł
przez oszklone drzwi, chciał od razu skierować się na górę do gabinetu Amy,
kiedy zaczepiła ich sekretarka prawniczki. Slash popatrzył na nią, jak na
wariatkę, jednak blondynka siedząca w recepcji nie miała na twarzy żadnych
oznak żartu. Nie byli umówieni, to mają spadać, a jak chcą się spotkać z Amy,
to muszą się wpisać na pierwszy
wolny termin, czyli za dwa tygodnie.
- No
chyba panią pojebało. - Warknął. - Czy pani w ogóle wie, kim ja jestem?!
Blondynka
zmierzyła Slasha wzrokiem. Trudno, aby nie wiedziała, kim on jest. Teraz ona
popatrzyła na niego, jak na kompletnego wariata i tylko głupio się uśmiechnęła.
I tak nie mogła nic zrobić, bo przecież to była jej praca, a dostała dokładne
polecenia od swojej szefowej. Wpuszczać tylko umówionych klientów, ewentualnie
męża, albo córki.
- Wiem
kim pan jest, ale przykro mi nie był pan umówiony. - Odpowiedziała uśmiechem.
- Bo ja
się nie muszę umawiać. Rozumiesz? Czy nie dociera to do twoje blond łba?
Steven
stał przed wejściem i kończył właśnie palić papierosa. Popatrzył przez szklane
drzwi, jak Slash wykłóca się z sekretarką. Nie, no tak to nic nie wskóra. Po
prostu trzeba podejść do tego sposobem. Przydepnął niedopałek papierosa i
wszedł do budynku. Blondynka właśnie dobitnie tłumaczyła Hudsonowi, że nie może
go wpuścić. Steven stanął obok swojego przyjaciela. Oparł się łokciami o blat i
popatrzył w niebieskie oczy sekretarki.
- Złotko,
a możesz zrobić dla nas chociaż tyle, że zadzwonisz do Amy, aby tu zeszła?
- Ale ja
nie... - zająknęła się patrząc na Stevena.
- No..
złotko, pewnie masz w swoich poleceniach służbowych wykonywanie telefonów, do
szefowej w bardzo ważnych sprawach, prawda? A to jest ważna sprawa.
Blondynka
popatrzyła na uśmiech Stevena. I w tej chwili nie wiedziała, co miała zrobić. W
sumie, to Adler miał rację. Zmroziła jeszcze spojrzeniem Slasha i powiedziała,
że mają chwilę poczekać. Hudson popatrzył na swojego przyjaciela, który
wzruszył tylko ramionami.
-
Mówiłem ci, że jesteś za bardzo znerwicowany. Spokojnie. - Stwierdził Steven
bardziej sam do siebie niż do Slasha.
***
Matka Hanny otworzyła drzwi. Zmierzyła spojrzeniem
młodego chłopaka, który niepewnie się na nią patrzył. Ubrany w garnitur
wyglądał na speszonego. Kobieta uśmiechnęła się, chociaż sama nie wiedziała, co
takiego miała myśleć.
- A pan
do kogo? - Zapytała, ale jak usłyszała swój głos wydał się jej wyjątkowo
niemiły.
- Dobry
wieczór... jest może Hanna? - Zapytał London przełykając ślinę.
- Tak...
proszę wejść i chwilę poczekać. Zawołam ją.
London
niepewnie wszedł do domu. Oczywiście mógł się spodziewać, że spotka się z
rodzicami Hanny, ale chyba nie był na to przygotowany. Stanął w korytarzu i
czuł jak zaczynają pocić mu się ręce, a zimny dreszcz spływa po plecach. Nadal
nie wiedział, co miał takiego powiedzieć tej dziewczynie, ale widział, że jakoś
musi wyjaśnić tę całą absurdalną sytuację. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi
na drugą, a z kuchni wyszła dziewczyna. Nastolatka, mogła mieć na oko
czternaście lat. Trzymając w ręku słoik z masłem orzechowym, a łyżeczkę w
ustach popatrzyła na Londona, a następnie się lekko zarumieniła.
- Jesteś
chłopakiem mojej siostry? - Zapytała.
- Nie,
kolegą... - Odpowiedział London. - A ty pewnie jesteś Karen, tak?
Dziewczyna
uśmiechnęła się.
- Nie
wiedziałam, że Hanna ma takich fajnych kolegów... że w ogóle ma kolegów. Dla
niej liczą się tylko treningi. - Westchnęła wzruszając ramionami. - Też
tańczysz?
London
za bardzo nie wiedział, o czym ta dziewczyna mówi. Chciał już coś odpowiedzieć,
kiedy usłyszał kroki na schodach, a następnie zdziwiony głos Hanny.
- Eee,
London...?
Hanna
nie kryła swojego zaskoczenia, chociaż jeszcze bardziej zaczęło się mieszać jej
w głowie. Poprzedniego dnia London raczej jasno dał jej do zrozumienia, że
między nimi nic nie będzie, a teraz stał u niej w domu, ubrany w garnitur i
przepraszająco się na nią patrzył. Dziewczyna nie miała ochoty na rozmowy z nim.
Przecież wszystko było jasne, chociaż jak poczuła na sobie wzrok zaskoczonej
matki i siostry postanowiła złapać Londona za rękę i pociągnęła na górę do
swojego pokoju. Chłopak został wepchnięty do niewielkiego pomieszczenia i
momentalnie zaczął się rozglądać, aby chociaż trochę lepiej poznać. Jako
pierwsza jego uwagę przykuła duża korkowa tablica ze zdjęciami. Niewiele myśląc
podszedł do niej i zaczął przyglądać się fotografiom. Przedstawiały one głównie
Hannę z rodziną, albo Hannę z przyjaciółmi, jednak znalazły się także takie na
których dziewczyna była na sali prób, albo na jakimś występie. Oderwał wzrok od
zdjęć i spojrzał na dziewczynę, która stała przy drzwiach i zawzięcie się na
niego patrzyła.
-
Tańczysz? - Zapytał zaskoczony.
- Tak.
Tańczę w balecie... kiedyś chciałam zostać aktorką, ale jak miałam pięć lat to
mama zapisała mnie na balet i tak mi się spodobało i zostało...
- Nie
wiedziałem... w ogóle... no szacunek, to na pewno wymaga dużo poświęceń.
- Nie
mam prawie czasu dla znajomych, kolana i kostki mnie czasami tak bolą, że się
ruszać nie mogę... ale co tam. - Odpowiedziała z uśmiechem. - Kocham to...
London
także się uśmiechnął. Hanna była bardziej fascynująca niż mu się wcześniej
wydawała. I może nie aż taka bardzo delikatna. Chociaż już wiedział miał
wrażenie jakby chodziła w powietrzu i skąd u niej ta gracja i finezja ruchu.
Jakby była świadoma każdej części swojego ciała. Bo pewnie była.
-
Przyszedłem, bo w sumie... chciałbym cię przeprosić...
-
London, nie. To ja muszę cię przerosić. Niepotrzebnie wpadłam w taką histerię
pod szkołą. Wiem, trochę głupio wyszło, bo się po prostu popłakałam i
uciekłam... i wcześniej moje zachowanie. Sama nie wiem, co mnie napadało...
czasami... chyba jestem trochę za bardzo wrażliwa, ale uwierz mi, że na ogół
tak się nie zachowuję... Po prostu... spodobałeś mi się i sama nie wiedziałam,
co miałam zrobić. - Powiedziała na jednym wdechu.
No tak,
teraz kiedy na nią patrzył wydawała się być o wiele bardziej spokojna i jak sam
usłyszał, to po prostu trzeźwo spojrzała na sytuację. Odszedł od tablicy i
usiadł na łóżku. Dziewczyna zaraz usiadła obok niego i niepewnie się
uśmiechnęła.
-
Może... jakbyś chciał, to na początku lepiej się poznajmy? Niewiele o sobie
wiemy... - Dodała po chwili.
- Myślę,
że to dobry pomysł... - Odpowiedział. - Może uda mi się ciebie nie zanudzić
moim gadaniem o gwiazdach.
Zaczęli
ze sobą rozmawiać. Tak po prostu o wszystkim, ale także o niczym. Oboje
stracili poczucie czasu, jak i rzeczywistości. Hanna uśmiechała się, opowiadała
o sobie, o tańcu, o szkole, a London dokładnie jej słuchał. On także dość sporo
mówił. Żartował. Leżeli na dywanie i patrzyli się w biały sufit dziewczyny,
kiedy zapadła między nimi cisza. Jednak to nie była taka męcząca ciężka cisza,
która zaczęła ich przygniatać. Wydawała się być całkiem naturalna i na pewno w
niczym nie przeszkadzała. Chłopak w pewnym momencie ciężko westchnął, bo zdał
sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy zapomniał. O swoich problemach w domu,
o problemach na studiach, o swoich myślach. Był tylko on i Hanna. Jakby byli
czystą niezapisaną kartką. Ona natomiast pierwszy raz rozmawiała z jakimś
chłopakiem tak swobodnie. Wcześniej zawsze się krępowała, bo miała świadomość,
że większość z nich chce tylko jednego. Albo zaciągnąć ją do łóżka, albo
zapytać o numer do Angie. Z Londonem przecież było całkiem inaczej. Jemu nie
zależało na niczym... tylko na rozmowie z nią. W pewnym momencie podniosła się
do pozycji siedzącej i popatrzyła na Londona, a on nie odrywał od niej
spojrzenia.
- Piękna
jesteś... - szepnął.
Otworzyła
usta, aby coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedziała co. London był
pierwszym chłopakiem, który jej to powiedział. W tak delikatny i subtelny
sposób. Może lekko banalny, śmieszny, ale jednak ona tego tak nie odebrała.
- London...
- zaczęła, ale nie skończyła. Położyła tylko głowę na jego brzuchu. Poczuła,
jak zaczął ją głaskać.
- Muszę
jechać do domu... mam jutro od rana zajęcia, a ty też musisz iść do szkoły...
-
Wiem... - Szepnęła smutna. - Dziękuję ci za ten wieczór... Odprowadzę cię do
drzwi, aby moja rodzina cię nie zjadła... i daj mi proszę znać, jak się odezwą
z NASA. Chociaż na pewno dostaniesz tę pracę. Kto jak nie ty?
London
wstał z podłogi, a Hanna wyjrzała ze swojego pokoju, aby ocenić sytuację w
domu. Na korytarzu panowała cisza, była tylko słychać, że telewizor grał w
salonie. Kiwnęła głową na Londona, a następnie mocno ścisnęła jego rękę i
zeszła z nim ze schodów. Poczuła na sobie spojrzenie całej rodziny i tylko
modliła się, aby nikomu z nich nie przyszło do głowy wyjść na korytarz. Na
szczęście nic takiego się nie stało. London ucałował ją jeszcze w policzek na
pożegnanie, a następnie wyszedł. Hanna zamknęła za nim drzwi, oparła się o nie
i zaczęła krzyczeć z radości i szybko zerwała się do swojego pokoju. Nie miała
ochoty odpowiadać na tysiące pytań, które zaraz zostałby jej zadane. Rzuciła
się na łóżko i zaczęła z radości piszczeć w poduszkę.
***
Tego dnia nie udało mu się porozmawiać z Amy, bo całą
uwagę rudowłosej skupił Steven. Slashowi nie pozostało nic innego, jak tylko
się z nią umówić. Kobieta jednak stwierdził, że najlepiej, jak porozmawiają w
jakimś neutralnym miejscu, poza biurem. Tam nikt nie będzie im przeszkadzał. Po
wyjściu z kancelarii Steven zaoferował się Hudsonowi, że jeszcze gdzieś może go
podwieźć, jednak gitarzysta podniósł tylko dłonie w obronny geście. Nie miał
zamiaru ponownie przechodzić tego wszystkiego ze Stevenem. Wymyślił bajeczkę,
że ma w pobliżu jakaś sprawę do załatwienia. Uścisnął dłoń Stevenowi, Adler
wsiadł do swojego samochodu, a Hudson został sam na parkingu.
Ponownie
usiadł na przystanku autobusowym. Ludzie się na niego jakoś dziwnie patrzyli, a
sam Slash zaczynał wyczuwać absurd tej całej sytuacji. On i komunikacja
miejska, to raczej nigdy nie był udany związek. Jeszcze w latach
osiemdziesiątych dość często płacił karę (płacił, to za dużo powiedziane) za
jeżdżenie na gapę, albo po prostu został wypraszany przez kierowcę za
nieodpowiednie zachowanie. Potem wziął rozwód ze wszelkimi autobusami
komunikacji miejskiej, a teraz tak po prostu czekał sobie na przystanku i palił
papierosa mają gdzieś zakaz palenia w miejscach publicznych. Wszystko wydawało
mu się być na tyle groteskowe, że po prostu zaczął się śmiać sam do siebie.
Oczywiście zwracał na siebie jeszcze większą uwagę przechodniów.
Rzucił
niedopałek papierosa na chodnik i go przydeptał mając gdzieś, że powinien
rzucić go do kosza. No dobra, Jackie jednak nie wpływała na niego za dobrze.
Jeszcze się z nią nie spotkał, a już zaczynał się zachowywać nie tak jak
powinien. A może chodziło o to, że po prosty w tym momencie był sobą i nikogo
nie udawał? Wolał już się nad tym nie zastanawiać. Popatrzył przed siebie na
drugą stronę ulicy, a po chwili Slash zrezygnował też z czekania na autobus i
złapał po prostu taksówkę. Przełamał się. Tym razem nawet nie było tak źle, bo
kierowca po prostu przez całą drogę milczał. Na koniec tylko podał sumę, jaka
wyniosła za przejazd. Slash wręczył mu banknot z napiwkiem i wysiadł z
samochodu. Pierwsze co, kiedy
wszedł do domu, to napadł go Lou pisząc
z radości i machając ogonem. Slash przykucnął przy nim i podrapał psa za uchem.
Tak naprawdę, to było mu trochę żal, że za parę dni będzie musiał oddać tego
zwierzaka teściowej. Zdążył się już do niego przyzwyczaić , a Lou chyba do
Slasha.
W
salonie siedział Cash, wpatrywał się tępo w telewizor. Kiedy usłyszał
zamieszanie przy drzwiach wychylił się w tamtą stronę i blado uśmiechnął się do
ojca.
- Jak się
czujesz? - Zapytał Slash wchodząc do salonu. Jego syn ponownie wbił wzrok w
telewizor, ale nawet nie wiedział o czym był program, który właśnie nadawali.
- Bywało
lepiej. - Odparł.
- Jadłeś
coś dzisiaj?
- Tak.
- A może
chcesz pogadać?
- Nie.
- No
dobrze. Ale jakbyś chciał pogadać, to wiesz... chętnie cię wysłucham.
- Spoko.
-
Fajnie, że się rozumiemy.
- Też
się cieszę.
Slash
popatrzył na syna i ta dyskusja zaczęła się robić po prostu bez sensowna. Miał
nadzieję, że po wczorajszym wieczorze być może zaczną ze sobą rozmawiać, ale
jednak nie. Jego syn ponownie zamknął się w sobie i sprawiał wrażenie, że
wszystko go denerwuje, a najbardziej, to jego ojciec. Slash ciężko westchnął i
po prostu zostawił Casha samego. Dobrze wiedział, że nie mógł na niego
naciskać, ale nie było też to takie łatwe. Z dnia na dzień martwił się o niego
co raz bardziej. Od soboty, kiedy młody Hudson dowiedział się o śmierci
Taylora, to wydawać by się mogło, że zamknął się w sobie jeszcze bardziej.
Susan poradziła Slashowi,
aby udać się z Cashem do psychologa, bo chłopak może po prostu nie radzi sobie
z rzeczywistością i potrzebuje pomocy. Przecież widział na własne oczy śmierć
matki, potem widział zaćpanego, lub pijanego ojca, następnie w ogóle nie było
Slasha, bo był na odwyku. Cash musiał się przed tym wszystkim jakoś bronić i
zamknął się w sobie, bo tak było lepiej. Sam sobie wmawia, że wszystko jest w
porządku, chociaż wcale tak nie jest. Hudson odłożył szklankę ze sokiem i
sięgnął po telefon komórkowy do kieszeni.
- Cześć,
Susie. Możesz mi jednak dać namiary na tego psychologa?
- Nic
się nie poprawiło?
- Mam
wrażenie, że jest jeszcze gorzej. - Westchnął.
- Zaraz
ci wyśle SMS'em. Tylko pamiętaj, że nic na siłę. Jak Cash nie będzie chciał, to
nawet psycholog nie pomoże.
- Tak,
wiem. Dziękuję.
Rozłączył
się, a już po chwili dostał adres jednego z lepszych psychologów w mieście.
Pozostawała tylko jeszcze jedna kwestia. Namówić na co wszystko syna.