26 lutego 2016

Rozdział 24



Rozdział 24

Siedział w samochodzie ze Stevenem, który przez cały czas wyzywał wszystkich kierowców dookoła, ale jakoś Adlera nie obchodziło to, że sam jeździ gorzej niż uczący się na prawo jazdy. Stanęli w korku, gdzie był ruch wahadłowy. Steven oczywiście miał dość sporo na ten temat do powiedzenia, a Slasha zaczynała już brać nerwica.
            - Stev, zamknij się w końcu!
            Steven odwrócił głowę w stronę Slasha i popatrzył na przyjaciela, który chyba zaraz by zaczął wyrywać sobie włosy, jakby coś się nie zmieniło.
            - Spokojnie, co ty takie znerwicowany?
            - Ja? Ja jestem znerwicowany? Ja?! A przepraszam, bardzo kto ciągle tu jęczy, że na tej drodze, to same ciołki są i w ogóle, to kto im dał prawo jazdy?! I to ja jestem zdenerwowany?! A kto zaraz nie rozjebie tego samochodu, bo stoimy w miejscu?!
            - Uspokój się. Wrzeszczysz nie wiadomo po co... spokojnie, przecież nic się nie dzieje. To tylko korek. - Steven mówił spokojnym głosem. Ktoś za nimi użył klaksonu. Adler się odwrócił. - TY, PIEPRZONY IDIOTO, NIE WIDZISZ, ŻE DROGA JEST ZAMKNIĘTA!
            Slashowi nie pozostawało nic innego, jak tylko uderzyć głowę w deskę rozdzielczą i przyznać rację, że całe życie spędził z idiotami, a naczelnym idiotą jest Steven Adler. Slash nie raz zastanawiał się nad tym, czy perkusista zatrzymał się w rozwoju na etapie dzieciaka z podstawówki, czy może tylko na takiego się zgrywa. Chociaż może i się zatrzymał. Takie są skutki, jak ktoś bierze ciężkie narkotyki od dwunastego roku życia. W tej chwili zaczynał żałować, że wsiadł do samochodu Stevena, który tak po prostu stwierdził, że jadą w samym kierunku. Slash musiał oddać swój samochód Londonowi,  więc Hudsonowi nie pozostało nic innego, jak komunikacja miejska. Po ostatnich zwierzeniach taksówkarza stwierdzi, że już nigdy nie wsiądzie do żadnej taksówki, jednak teraz zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że już by wolał słuchać o fantazjach erotycznych jakiegoś dziadka, niż Stevena.
            Mógł odetchnąć z ulgą, kiedy po dwóch godzinach zajechali pod budynek, gdzie mieściła się kancelaria Amy. Slash miał zamiar porozmawiać z nią na temat Kate. Chociaż nie był przekonany, czy rudowłosa ma głowę do jakichkolwiek innych spraw, niż swoje rozpadające się małżeństwo, ale skoro chodziła do pracy to pewnie tak. Steven ledwo wcisnął samochód między dwa inne. Slash już myślał, że zaraz właściciel auta po prawej stronie będzie wyzywał policję z racji urwanego lusterka, ale nic takiego się nie stało. Dobra, jeśli sądził, iż Cash jest kiepskim kierowcą, to właśnie zmienił zdanie. Wysiadł z samochodu i chciał już podziękować kumplowi mówiąc, że spotkają się za jakiś czas, kiedy Steven oznajmił mu, że idzie razem z nim.
            Przeszedł przez oszklone drzwi, chciał od razu skierować się na górę do gabinetu Amy, kiedy zaczepiła ich sekretarka prawniczki. Slash popatrzył na nią, jak na wariatkę, jednak blondynka siedząca w recepcji nie miała na twarzy żadnych oznak żartu. Nie byli umówieni, to mają spadać, a jak chcą się spotkać z Amy, to muszą się wpisać na pierwszy wolny termin, czyli za dwa tygodnie.
            - No chyba panią pojebało. - Warknął. - Czy pani w ogóle wie, kim ja jestem?!
            Blondynka zmierzyła Slasha wzrokiem. Trudno, aby nie wiedziała, kim on jest. Teraz ona popatrzyła na niego, jak na kompletnego wariata i tylko głupio się uśmiechnęła. I tak nie mogła nic zrobić, bo przecież to była jej praca, a dostała dokładne polecenia od swojej szefowej. Wpuszczać tylko umówionych klientów, ewentualnie męża, albo córki.
            - Wiem kim pan jest, ale przykro mi nie był pan umówiony. - Odpowiedziała uśmiechem.
            - Bo ja się nie muszę umawiać. Rozumiesz? Czy nie dociera to do twoje blond łba?
            Steven stał przed wejściem i kończył właśnie palić papierosa. Popatrzył przez szklane drzwi, jak Slash wykłóca się z sekretarką. Nie, no tak to nic nie wskóra. Po prostu trzeba podejść do tego sposobem. Przydepnął niedopałek papierosa i wszedł do budynku. Blondynka właśnie dobitnie tłumaczyła Hudsonowi, że nie może go wpuścić. Steven stanął obok swojego przyjaciela. Oparł się łokciami o blat i popatrzył w niebieskie oczy sekretarki.
            - Złotko, a możesz zrobić dla nas chociaż tyle, że zadzwonisz do Amy, aby tu zeszła?
            - Ale ja nie... - zająknęła się patrząc na Stevena.
            - No.. złotko, pewnie masz w swoich poleceniach służbowych wykonywanie telefonów, do szefowej w bardzo ważnych sprawach, prawda? A to jest ważna sprawa.
            Blondynka popatrzyła na uśmiech Stevena. I w tej chwili nie wiedziała, co miała zrobić. W sumie, to Adler miał rację. Zmroziła jeszcze spojrzeniem Slasha i powiedziała, że mają chwilę poczekać. Hudson popatrzył na swojego przyjaciela, który wzruszył tylko ramionami.
            - Mówiłem ci, że jesteś za bardzo znerwicowany. Spokojnie. - Stwierdził Steven bardziej sam do siebie niż do Slasha.



***

Matka Hanny otworzyła drzwi. Zmierzyła spojrzeniem młodego chłopaka, który niepewnie się na nią patrzył. Ubrany w garnitur wyglądał na speszonego. Kobieta uśmiechnęła się, chociaż sama nie wiedziała, co takiego miała myśleć.
            - A pan do kogo? - Zapytała, ale jak usłyszała swój głos wydał się jej wyjątkowo niemiły.
            - Dobry wieczór... jest może Hanna? - Zapytał London przełykając ślinę.
            - Tak... proszę wejść i chwilę poczekać. Zawołam ją.
            London niepewnie wszedł do domu. Oczywiście mógł się spodziewać, że spotka się z rodzicami Hanny, ale chyba nie był na to przygotowany. Stanął w korytarzu i czuł jak zaczynają pocić mu się ręce, a zimny dreszcz spływa po plecach. Nadal nie wiedział, co miał takiego powiedzieć tej dziewczynie, ale widział, że jakoś musi wyjaśnić tę całą absurdalną sytuację. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, a z kuchni wyszła dziewczyna. Nastolatka, mogła mieć na oko czternaście lat. Trzymając w ręku słoik z masłem orzechowym, a łyżeczkę w ustach popatrzyła na Londona, a następnie się lekko zarumieniła.
            - Jesteś chłopakiem mojej siostry? - Zapytała.
            - Nie, kolegą... - Odpowiedział London. - A ty pewnie jesteś Karen, tak?
            Dziewczyna uśmiechnęła się.
            - Nie wiedziałam, że Hanna ma takich fajnych kolegów... że w ogóle ma kolegów. Dla niej liczą się tylko treningi. - Westchnęła wzruszając ramionami. - Też tańczysz?
            London za bardzo nie wiedział, o czym ta dziewczyna mówi. Chciał już coś odpowiedzieć, kiedy usłyszał kroki na schodach, a następnie zdziwiony głos Hanny.
            - Eee, London...?
            Hanna nie kryła swojego zaskoczenia, chociaż jeszcze bardziej zaczęło się mieszać jej w głowie. Poprzedniego dnia London raczej jasno dał jej do zrozumienia, że między nimi nic nie będzie, a teraz stał u niej w domu, ubrany w garnitur i przepraszająco się na nią patrzył. Dziewczyna nie miała ochoty na rozmowy z nim. Przecież wszystko było jasne, chociaż jak poczuła na sobie wzrok zaskoczonej matki i siostry postanowiła złapać Londona za rękę i pociągnęła na górę do swojego pokoju. Chłopak został wepchnięty do niewielkiego pomieszczenia i momentalnie zaczął się rozglądać, aby chociaż trochę lepiej poznać. Jako pierwsza jego uwagę przykuła duża korkowa tablica ze zdjęciami. Niewiele myśląc podszedł do niej i zaczął przyglądać się fotografiom. Przedstawiały one głównie Hannę z rodziną, albo Hannę z przyjaciółmi, jednak znalazły się także takie na których dziewczyna była na sali prób, albo na jakimś występie. Oderwał wzrok od zdjęć i spojrzał na dziewczynę, która stała przy drzwiach i zawzięcie się na niego patrzyła.
            - Tańczysz? - Zapytał zaskoczony.
            - Tak. Tańczę w balecie... kiedyś chciałam zostać aktorką, ale jak miałam pięć lat to mama zapisała mnie na balet i tak mi się spodobało i zostało...
            - Nie wiedziałem... w ogóle... no szacunek, to na pewno wymaga dużo poświęceń.
            - Nie mam prawie czasu dla znajomych, kolana i kostki mnie czasami tak bolą, że się ruszać nie mogę... ale co tam. - Odpowiedziała z uśmiechem. - Kocham to...
            London także się uśmiechnął. Hanna była bardziej fascynująca niż mu się wcześniej wydawała. I może nie aż taka bardzo delikatna. Chociaż już wiedział miał wrażenie jakby chodziła w powietrzu i skąd u niej ta gracja i finezja ruchu. Jakby była świadoma każdej części swojego ciała. Bo pewnie była.
            - Przyszedłem, bo w sumie... chciałbym cię przeprosić...
            - London, nie. To ja muszę cię przerosić. Niepotrzebnie wpadłam w taką histerię pod szkołą. Wiem, trochę głupio wyszło, bo się po prostu popłakałam i uciekłam... i wcześniej moje zachowanie. Sama nie wiem, co mnie napadało... czasami... chyba jestem trochę za bardzo wrażliwa, ale uwierz mi, że na ogół tak się nie zachowuję... Po prostu... spodobałeś mi się i sama nie wiedziałam, co miałam zrobić. - Powiedziała na jednym wdechu.
            No tak, teraz kiedy na nią patrzył wydawała się być o wiele bardziej spokojna i jak sam usłyszał, to po prostu trzeźwo spojrzała na sytuację. Odszedł od tablicy i usiadł na łóżku. Dziewczyna zaraz usiadła obok niego i niepewnie się uśmiechnęła.
            - Może... jakbyś chciał, to na początku lepiej się poznajmy? Niewiele o sobie wiemy... - Dodała po chwili.
            - Myślę, że to dobry pomysł... - Odpowiedział. - Może uda mi się ciebie nie zanudzić moim gadaniem o gwiazdach.
            Zaczęli ze sobą rozmawiać. Tak po prostu o wszystkim, ale także o niczym. Oboje stracili poczucie czasu, jak i rzeczywistości. Hanna uśmiechała się, opowiadała o sobie, o tańcu, o szkole, a London dokładnie jej słuchał. On także dość sporo mówił. Żartował. Leżeli na dywanie i patrzyli się w biały sufit dziewczyny, kiedy zapadła między nimi cisza. Jednak to nie była taka męcząca ciężka cisza, która zaczęła ich przygniatać. Wydawała się być całkiem naturalna i na pewno w niczym nie przeszkadzała. Chłopak w pewnym momencie ciężko westchnął, bo zdał sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy zapomniał. O swoich problemach w domu, o problemach na studiach, o swoich myślach. Był tylko on i Hanna. Jakby byli czystą niezapisaną kartką. Ona natomiast pierwszy raz rozmawiała z jakimś chłopakiem tak swobodnie. Wcześniej zawsze się krępowała, bo miała świadomość, że większość z nich chce tylko jednego. Albo zaciągnąć ją do łóżka, albo zapytać o numer do Angie. Z Londonem przecież było całkiem inaczej. Jemu nie zależało na niczym... tylko na rozmowie z nią. W pewnym momencie podniosła się do pozycji siedzącej i popatrzyła na Londona, a on nie odrywał od niej spojrzenia.
            - Piękna jesteś... - szepnął.
            Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedziała co. London był pierwszym chłopakiem, który jej to powiedział. W tak delikatny i subtelny sposób. Może lekko banalny, śmieszny, ale jednak ona tego tak nie odebrała.
            - London... - zaczęła, ale nie skończyła. Położyła tylko głowę na jego brzuchu. Poczuła, jak zaczął ją głaskać.
            - Muszę jechać do domu... mam jutro od rana zajęcia, a ty też musisz iść do szkoły...
            - Wiem... - Szepnęła smutna. - Dziękuję ci za ten wieczór... Odprowadzę cię do drzwi, aby moja rodzina cię nie zjadła... i daj mi proszę znać, jak się odezwą z NASA. Chociaż na pewno dostaniesz tę pracę. Kto jak nie ty?
            London wstał z podłogi, a Hanna wyjrzała ze swojego pokoju, aby ocenić sytuację w domu. Na korytarzu panowała cisza, była tylko słychać, że telewizor grał w salonie. Kiwnęła głową na Londona, a następnie mocno ścisnęła jego rękę i zeszła z nim ze schodów. Poczuła na sobie spojrzenie całej rodziny i tylko modliła się, aby nikomu z nich nie przyszło do głowy wyjść na korytarz. Na szczęście nic takiego się nie stało. London ucałował ją jeszcze w policzek na pożegnanie, a następnie wyszedł. Hanna zamknęła za nim drzwi, oparła się o nie i zaczęła krzyczeć z radości i szybko zerwała się do swojego pokoju. Nie miała ochoty odpowiadać na tysiące pytań, które zaraz zostałby jej zadane. Rzuciła się na łóżko i zaczęła z radości piszczeć w poduszkę.




***

Tego dnia nie udało mu się porozmawiać z Amy, bo całą uwagę rudowłosej skupił Steven. Slashowi nie pozostało nic innego, jak tylko się z nią umówić. Kobieta jednak stwierdził, że najlepiej, jak porozmawiają w jakimś neutralnym miejscu, poza biurem. Tam nikt nie będzie im przeszkadzał. Po wyjściu z kancelarii Steven zaoferował się Hudsonowi, że jeszcze gdzieś może go podwieźć, jednak gitarzysta podniósł tylko dłonie w obronny geście. Nie miał zamiaru ponownie przechodzić tego wszystkiego ze Stevenem. Wymyślił bajeczkę, że ma w pobliżu jakaś sprawę do załatwienia. Uścisnął dłoń Stevenowi, Adler wsiadł do swojego samochodu, a Hudson został sam na parkingu.
            Ponownie usiadł na przystanku autobusowym. Ludzie się na niego jakoś dziwnie patrzyli, a sam Slash zaczynał wyczuwać absurd tej całej sytuacji. On i komunikacja miejska, to raczej nigdy nie był udany związek. Jeszcze w latach osiemdziesiątych dość często płacił karę (płacił, to za dużo powiedziane) za jeżdżenie na gapę, albo po prostu został wypraszany przez kierowcę za nieodpowiednie zachowanie. Potem wziął rozwód ze wszelkimi autobusami komunikacji miejskiej, a teraz tak po prostu czekał sobie na przystanku i palił papierosa mają gdzieś zakaz palenia w miejscach publicznych. Wszystko wydawało mu się być na tyle groteskowe, że po prostu zaczął się śmiać sam do siebie. Oczywiście zwracał na siebie jeszcze większą uwagę przechodniów.
            Rzucił niedopałek papierosa na chodnik i go przydeptał mając gdzieś, że powinien rzucić go do kosza. No dobra, Jackie jednak nie wpływała na niego za dobrze. Jeszcze się z nią nie spotkał, a już zaczynał się zachowywać nie tak jak powinien. A może chodziło o to, że po prosty w tym momencie był sobą i nikogo nie udawał? Wolał już się nad tym nie zastanawiać. Popatrzył przed siebie na drugą stronę ulicy, a po chwili Slash zrezygnował też z czekania na autobus i złapał po prostu taksówkę. Przełamał się. Tym razem nawet nie było tak źle, bo kierowca po prostu przez całą drogę milczał. Na koniec tylko podał sumę, jaka wyniosła za przejazd. Slash wręczył mu banknot z napiwkiem i wysiadł z samochodu.             Pierwsze co, kiedy wszedł do domu, to napadł  go Lou pisząc z radości i machając ogonem. Slash przykucnął przy nim i podrapał psa za uchem. Tak naprawdę, to było mu trochę żal, że za parę dni będzie musiał oddać tego zwierzaka teściowej. Zdążył się już do niego przyzwyczaić , a Lou chyba do Slasha.
            W salonie siedział Cash, wpatrywał się tępo w telewizor. Kiedy usłyszał zamieszanie przy drzwiach wychylił się w tamtą stronę i blado uśmiechnął się do ojca.
            - Jak się czujesz? - Zapytał Slash wchodząc do salonu. Jego syn ponownie wbił wzrok w telewizor, ale nawet nie wiedział o czym był program, który właśnie nadawali.
            - Bywało lepiej. - Odparł.
            - Jadłeś coś dzisiaj?
            - Tak.
            - A może chcesz pogadać?
            - Nie.
            - No dobrze. Ale jakbyś chciał pogadać, to wiesz... chętnie cię wysłucham.
            - Spoko.
            - Fajnie, że się rozumiemy.
            - Też się cieszę.
            Slash popatrzył na syna i ta dyskusja zaczęła się robić po prostu bez sensowna. Miał nadzieję, że po wczorajszym wieczorze być może zaczną ze sobą rozmawiać, ale jednak nie. Jego syn ponownie zamknął się w sobie i sprawiał wrażenie, że wszystko go denerwuje, a najbardziej, to jego ojciec. Slash ciężko westchnął i po prostu zostawił Casha samego. Dobrze wiedział, że nie mógł na niego naciskać, ale nie było też to takie łatwe. Z dnia na dzień martwił się o niego co raz bardziej. Od soboty, kiedy młody Hudson dowiedział się o śmierci Taylora, to wydawać by się mogło, że zamknął się w sobie jeszcze bardziej.
            Susan poradziła Slashowi, aby udać się z Cashem do psychologa, bo chłopak może po prostu nie radzi sobie z rzeczywistością i potrzebuje pomocy. Przecież widział na własne oczy śmierć matki, potem widział zaćpanego, lub pijanego ojca, następnie w ogóle nie było Slasha, bo był na odwyku. Cash musiał się przed tym wszystkim jakoś bronić i zamknął się w sobie, bo tak było lepiej. Sam sobie wmawia, że wszystko jest w porządku, chociaż wcale tak nie jest. Hudson odłożył szklankę ze sokiem i sięgnął po telefon komórkowy do kieszeni.
            - Cześć, Susie. Możesz mi jednak dać namiary na tego psychologa?
            - Nic się nie poprawiło?
            - Mam wrażenie, że jest jeszcze gorzej. - Westchnął.
            - Zaraz ci wyśle SMS'em. Tylko pamiętaj, że nic na siłę. Jak Cash nie będzie chciał, to nawet psycholog nie pomoże.
            - Tak, wiem. Dziękuję. 
         Rozłączył się, a już po chwili dostał adres jednego z lepszych psychologów w mieście. Pozostawała tylko jeszcze jedna kwestia. Namówić na co wszystko syna.

19 lutego 2016

Rozdział 23

      Witam. 
Jest to naprawdę bardzo ciężki i emocjonalny rozdział. Ja sama poczułam się po prostu podle jak go napisałam i naprawdę długo zastanawiałam się, czy mam opublikować go właśnie w takiej fermie. Z resztą nadal mam wątpliwości, ale myślę sobie, że pewne sprawy powinny wyjść na światło dzienne i pewne słowa powinny zostać powiedziane. Może to wydaje się śmieszne, ale dla mnie moi bohaterowie są bardzo ważni. Nie widzę w nich tylko fikcyjnych postaci, którzy nie istnieją i można zrobić z nimi wszystko, bo naprawdę nikomu krzywda się nie dzieje. U mnie tak nie działa. Ja widzę moich bohaterów jako ludzi, żywych ludzi, którzy także mają uczucia. Takie same jak my. Oni dla mnie żyją przed rozpoczęciem akcji opowiadania, a także po tym jak opowiadanie się skończy. Dlatego teraz czuję się podle, bo jest mi po prostu tak bardzo ich szkoda. To trochę jakby moim przyjaciołom działa się krzywda... ale nie wiem, czy ktoś z was to rozumie... czy może uważacie, że mam paranoje. 




Rozdział 23

London od piętnastu minut czytał tę samą stronę w podręczniku, jednak nic do niego nie docierało. Pierwszy raz czuł pustkę w głowie, którą wypełniała Hanna. Nie tak wszystko miało wyglądać. Dziewczyna przez niego płakała. Ciężko westchnął i zamknął podręcznik. Starał się z nią skontaktować, ale nie odbierała od niego telefonu, na wiadomości także nie odpisywała. Z resztą, przecież nawet nie miała powodu, aby to zrobić. London zaczął powoli w wszystko wątpić. W sens studiów i takiego życia. Oczywiście wybrał fizykę z astronomią ze względu na Jennifer, ale szybko zrozumiał, że jest to kierunek idealny dla niego. Trzeba poświęcić na nie dużo czasu. Można spokojnie odizolować się od ludzi, bo przecież trzeba się uczyć. Nikt nie zastanawiał się, dlaczego nigdzie nie wychodzi. Zawsze miał dobrą wymówkę. Jednak w tym momencie zrozumiał, że życie polega na czymś więcej niż astronomia i patrzenie się w gwiazdy. Nagle poczuł, że chciałby patrzeć się w te gwiazdy z kimś... i patrzeć się tak po prostu, jak robią to przeciętni ludzie. Ponownie otworzył książkę. Następnego dnia czekała go rozmowa w NASA. Musiał jakoś się do tego przygotować, jednak irytacja Londona osiągnęła szczyt, kiedy Cash wszedł do jego pokoju. Młodszy z braci stanął w drzwiach i ze złością popatrzył na brata. Nie mógł zrozumieć, dlaczego London tak bezkarnie wszedł w jego życie i zabrał sobie Hannę. Przecież nie miał do tego żadnego prawa. Poza tym był śmieciem, zdrajcą. Na pewno nikim wartym jej uwagi.
            - Puka się, kurwa! - Wrzasnął London rzucając w brata podręcznikiem. Cash zrobił unik i zdziwiony patrzył na brata, który krzyczał dalej. - Wchodzisz sobie jak do obory! Właśnie... Hanna ma rację, nie wiem, dlaczego jakoś specjalnie cię traktuję! Wypierdalaj!
            London zeskoczył z biurka i podszedł do Casha chcąc wypchnąć go za drzwi. Jednak młodszy z braci się postawił i popchnął Londona. Ten w rezultacie stracił równowagę. Zachwiał się i przez chwilę stracił orientację.
            - Masz odczepić się od Hanny, rozumiesz? Zostaw ją w spokoju! - Warknął Cash zaciskając dłonie w pięści.
            London podniósł wzrok, a następnie kpiąco się zaśmiał.
            - Bo co? Bo ty tak chcesz? Tak...? Znów mam robić coś, bo biedny Cash tego chce? Tak naprawdę jesteś żałosny! Znoszę cię przez całe życie, chociaż wcale nie muszę tego robić! Bo co? Biedny Cash widział jak mama wpadła pod samochód i teraz wszyscy mają się nad tobą litować?! Ja mam dość rozumiesz? Mam dość ciebie i tych twoich głupich żartów, docinek, poniżania mnie! Co ci to, kurwa daje! Czujesz się lepiej?
            Cash zaczął ciężko oddychać. Może jego brat miał rację, ale w tym momencie nie chciał się nad tym zastanawiać. Niewiele myśląc podszedł do Londona i uderzył go z pięści w twarz. Ten ponownie stracił równowagę i upadł na podłogę. Poczuł w ustach smak krwi. Chciał się podnieść, kiedy poczuł, że brat przygniata go do podłogi. Siedział na nim i skrępował każdy jego ruch. W tym momencie Cash czuł czystą nienawiść. Mógł nawet zabić tego gnoja i nie miałby żadnych wyrzutów sumienia.
            - Dobrze wiesz, że gdyby nie ja to byś nie przeżył ani dani po śmierci mamy! - Krzyknął London z kpiną w głosie.
            Cash przycisnął mocniej Londona do podłogi. Nie panował nad sobą, nie myślał nad tym co robi. Działał jakby trochę automatycznie, machinalnie.
            - Jesteś pieprzonym gnojem, London. Nienawidzę cię za to wszystko co zrobiłeś! Taki dobry i uczciwy jesteś? - Cash wybuchnął śmiechem. - Powiedz jej o wszystkim. Ciekawe, czy będzie dalej myślała o tobie, że taki kochany jesteś! Nie pozwolę ci jej skrzywdzić, rozumiesz? Nie tkniesz jej! Zabiję cię prędzej!
            London poczuł, że brakuje mu oddechu. Zebrał w sobie całą siłę, aby zepchnąć Casha, jednak to nie było takie łatwe. Nawet nie spodziewał się tego, że jego młodszy brat jest taki silny. Na chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami. Ugryzł Casha w rękę, a ten wrzasnął z bólu jednak go nie puścił. Zaczęli tylko szamotać się na podłodze.



***

Slash ponownie usiadł z laptopem na kolanach. Zalogował się na pocztę, a oczy ponownie wpadła mu wiadomość od Jackie. Przez to całe zamieszanie związane z Cashem oraz Kate całkiem o niej zapomniał. Może nawet to lepiej, chociaż sam nie wiedział. Jackie była pierwszą i jak na razie jedyną kobietą, z którą związał się po śmierci żony. Oczywiście to był toksyczny związek, który powoli ich wyniszczał, ale wszystkiemu winne były narkotyki. Sam Slash doprowadził właśnie do takiego stanu, przecież wtedy nikt go do tego nie zmuszał. Ciężko westchnął. Nie wiedział, co takiego miałby zrobić, chociaż niewinne uśmiechnął się na swoje wspomnienia związane z tą kobietą. Napisała mu, że jest już czysta, że nie bierze od paru lat, to chyba nie miał czego się obawiać. Z resztą, jedno spotkanie przecież nie zaszkodzi. Ten dom zdecydowanie był za duży, za pusty i za cichy. Zdecydowanie kogoś w nim brakowało. W życiu Slasha kogoś brakowało. 
            Jednak spisał numer telefonu z poczuciem winy i ciągłymi pytaniami, na które nie chciał sobie odpowiadać. Pokręcił się trochę po salonie, aż zdecydował się zadzwonić. Nie musiał długo czekać. Jackie odebrała po dwóch sygnałach, które dla Slasha i tak wydawały się być wiecznością.
            - Słucham? - Zaśpiewała radosnym głosem. Slash w tel usłyszał muzykę, głos innych ludzi, a następnie dotarła do niego analiza jej głosu. Chyba już zapomniał jak na niego działa. Zapomniał już, że potrafiła zdominować go tylko jednym spojrzeniem, a on o wszystkim zapominał. I właśnie w tym momencie przyszła do niego niebywała ochota na nią. Zdał sobie sprawę z tego, że był gotów wsiąść w samochodu i jechać gdziekolwiek teraz była, aby tylko poczuć ją.
            - Cześć, z tej strony Slash. - Powiedział drżącym głosem. - Wybacz, że dopiero teraz się odzywam, ale miałem w życiu małe zamieszanie. Miło, że napisałaś...
            Jackie oderwała telefon od ucha i spojrzała na wyświetlacz, a następnie uśmiechnęła się sama do siebie. Już dawno straciła nadzieję, że Hudson się do niej odezwie, a jednak. Kobieta popatrzyła na młodego chłopaka, któremu siedziała na kolanach. Nędzny aktorzyna, który myślał, że świat może należeć do niego. Tak, był przystojny, dobry w łóżku, można było się z nim zabawić, ale jednak nie dawał tego wszystkiego, co mógł dać jej Slash. Zaśmiała się i przeprosiła swojego kolegę, a następnie skierowała się w stronę toalety.
            - Slash! Jak miło, że dzwonisz... och, myślałam, że już się nie odezwiesz... przez to wszystko co się stało. - Wymusiła smutny głos. - Nawet nie wiesz jakie mam wyrzuty sumienia...
            - Było, minęło... - Mruknął Hudson. Nie miał ochoty wracać myślami do tamtych chwil. - A w końcu przecież nie zawsze było źle...
            - Ja nic chcę się tobie narzucać, ale chętnie bym się z tobą spotkała. Tak po prostu, aby porozmawiać. Powspominać stare czasy.
            - Myślę, że to dobry pomysł.
            Slash podszedł do komody na której stało parę zdjęć oprawionych w ramki. Wziął do ręki fotografię ślubną i ciężko westchnął. Zamknął oczy i przez chwilę postarał się przywołać w głowie obraz żony, jednak nie było to takie proste. Przerażało go to, że powoli zaczął zapominać. Nie raz desperacko starał się zachować takie szczegóły jak tonacja w głosu, dotyk, śmiech, uśmiech, w głowie, ale obrazy powoli uciekały. Ponownie otworzył oczy i odstawił zdjęcie na miejsce.
            - Może przyjedziesz po mnie na plan? Będę miała pretekst, aby zerwać się wcześniej...
            Slash chciał już coś odpowiedzieć, kiedy zauważył, że Lou, który wcześniej spokojnie leżał na kanapie momentalnie zerwał się z miejsca i pobiegł po schodach na górę. Zaraz po tym do uszu Slasha dobiegły krzyki, oraz odgłosy szamotaniny. Hudson spojrzał na schody i zastanowił się o co w tym wszystkim może chociaż. Niewiele myśląc rzucił do Jackie, że oddzwoni do niej później, a sam momentalnie zerwał się po schodach i wpadł do pokoju Londona. To co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Wiedział, że jego synowie nie mają ze sobą dobrego kontaktu, czasami się kłócą, albo wcale się do siebie nie odzywają. Dogryzają sobie, wyzywają się, są dla siebie często niemili, opryskliwi, ale przecież nigdy nie wdawali się w bójki. Widok Casha, który przygniatał zakrwawionego Londona do podłogi i krzyczał do niego, że go zabije, przeraził Slasha. Hudson niewiele myśląc, nie zadając żadnych pytań zerwał się, aby rozdzielić chłopaków. Ledwo zdołał oderwać Casha od starszego syna, który momentalnie złapał oddech i chciał się podnieść jednak nie miał na to siły. Wytarł sobie tylko krew z wargi, a Cash dalej się wyrywał.
            - Co tu się do cholery dzieje! - Krzyknął Slash spoglądając na młodszego syna. Cash wyrwał się mu z uścisku. London w tym czasie zdążył się podnieść. Hudson stanął pomiędzy nimi, aby ponownie się na siebie nie rzucili. - No? Któryś mi powie? - Popatrzył po synach.
            - Właśnie, London, może powiesz, co? - Warknął Cash, a następnie spojrzał ojcu w oczy. - Tak, twój idealny synek London się bije. Zaskoczenie, prawda? Jak on może... tak, pewnie to moja wina! - Zaczął syczeć zaciskając ponownie dłonie w pięści. Slash zobaczył w jego oczach furię, obłęd. Coś czego jeszcze nigdy nie widział. Młodszy z braci ponownie popatrzył na starszego. - Teraz nic nie mówisz? Ja jestem żałosny? To ty jesteś żałosny! No powiedz ojcu, kto go okradał... ile tego było? Sporo nie? Może powiesz, przez kogo ojciec wylądował na odwyku, przez kogo go zamknęli, a nas zabrali?! No dalej, powiedz, kto chciał wsadzić ojca do więzienia?! No kto! Tak... tato, twój idealny London. Och, zaskoczony? Pan idealny wcale nie jest taki idealny! Brawo, London... ty skończony śmieciu. Potrafisz tylko oczy ludziom mydlić, a tak naprawdę jesteś zdrajcą. Zdradziłeś nas... nas wszystkich!
            London usiadł na łóżku i ciężko oddychał. Slash oderwał od niego spojrzenie, a następnie wskazał Cashowi na drzwi.
            - Wynoś się! - Wrzasnął. - Wyjdź, albo ja ciebie wyrzucę!
            - Tak, staruszku. Lituj się nad tą szują. - Prychnął Cash. - Oboje jesteście siebie warci!
            - Do swojego pokoju i nawet nie waż mi się stamtąd wychodzić!
            Cash nic nie odpowiedział tylko wyszedł z pokoju brata. Slash nawet za nim nie popatrzył. London nadal siedział na łóżku i chował twarz w dłoniach. Hudson podszedł do syna i usiadł obok niego.
            - Wszystko w porządku? Co tu się w ogóle stało...?
            - Tato, idź do niego. - Jęknął London. - Proszę cię... idź, bo on zrobi jeszcze coś głupiego! Mną się nie przejmuj. Mnie nic nie jest.
            Wstał z łóżka i skierował się w stronę łazienki.



***

Cash wpadł do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Miał ochotę wrzeszczeć, coś rozwalić. Zrobić cokolwiek, aby poczuć się lepiej. Na początku zwalił wszystko, co leżało na jego biurku, jednak kiedy popatrzył na rozwalone rzeczy poczuł się tak bardzo beznadziejnie. Przecież w gruncie rzeczy nie chciał nic zrobić Londonowi, ale w tamtym momencie... sam nie wiedział, co go takiego napadało. Nie panował nad tym. Jakby przez chwilę nie był sobą tylko kimś całkiem innym. Stał przez chwilę i patrzył się na rozwalone książki, zeszyty, testy i inne rzeczy. Po prostu zaczął płakać. W końcu rzucił się na łóżko, a spod poduszki wyjął maskotkę. Starego pluszowego misia, którego dostał na siódme urodziny od mamy. Jedyna zabawka, której się nie pozbył, ale czasami wstydził się, że jeszcze ją mą... że z nią sypia. Jednak wtedy czuł się bezpieczniej. Skulił się w sobie przyciskając maskotkę do siebie i cicho płakał. Nie chciał z nikim teraz rozmawiać, dlatego, kiedy zobaczył, że Slash stanął w drzwiach jego pokoju nic nie powiedział. Natomiast Hudson już kompletnie nie wiedział, co miał o tym wszystkim myśleć. Przed chwilą zmagał się z ogromną złością do Casha, a teraz ponownie zobaczył w nim bezbronne dziecko, tak jak wtedy w samochodzie, gdy wracali od Stradlinów. Takie wahania nastrojów nie były normalne.
            - Wyjdź. - Powiedział Cash przyciskając mocniej do siebie maskotkę. - Nie chcę z tobą rozmawiać. Londonowi się należało... z resztą, to nie twoja sprawa... WYNOŚ SIĘ!
            - Cash... - Zaczął chociaż nie wiedział co miał powiedzieć.
            Chłopak usiadł na łóżku, nadal przyciskając do siebie maskotkę kiwał się w przód i w tył, patrzył się przed siebie nieprzytomnie, a czasami tracił oddech. Hudson przełknął ślinę. Mimo protestów syna podszedł do niego i usiadł obok.
            - Nic nie brałem. - Powiedział Cash. - Mówiłem ci, że nie ćpam... to wszystko... ja nie wiem... sam nie rozumiem.
            - Dobrze, o nic nie pytam. - Szepnął Slash i niepewnie położył rękę na ramieniu syna. - Ja się tylko martwię.
            Cash przez milczał przez parę minut. Przyciskał tylko do siebie maskotkę i dalej tak się kiwał, aż w końcu się uspokoił. Spuścił głowę i popatrzył na misia.
            - Kochałeś ją...? - Zapytał bez uczuć.
            To pytanie wyrwało z zamyślenia Slasha. Popatrzył niepewnie na syna, który trzymał wzrok na maskotce. Slash nawet nie wiedział, że Cash nadal ją ma, że ma jakąkolwiek zabawkę.
            - Kochałeś ją? - Cash powtórzył pytanie. - Kochałeś mamę?
            Slash dalej milczał. Nie wiedział, co miał takiego powiedzieć. Na początku zaskoczyło go pytanie syna, a potem szukał odpowiednich słów na odpowiedź. Oczywiście, że kochał żonę, ale czasami wydawało się mu, że tak naprawdę pokochał ją, kiedy umarła. Gdy zrozumiał ile dla niego znaczyła i kim naprawdę była w jego życiu. Przełknął ślinę i pogładził Casha po plecach. Ten oderwał wzrok od maskotki i spojrzał na ojca. Wyczekiwał odpowiedzi. Nie ważne jaka by była, po prostu chciał usłyszeć odpowiedź ojca.
            - Tak. Kochałem... bardzo... w sumie, to nadal kocham. - Szepnął Slash drżącym głosem. Zdał sobie sprawę z tego, że nigdy nie rozmawiał z synami o ich matce. Jakby chciał ją wymazać z ich życia w dniu jej śmierci.
            - Myślisz czasami o niej?
            - Myślę... bardzo często myślę...
            - Musiało być ci wtedy bardzo ciężko, że znów zacząłeś ćpać... - szepnął Cash ściskając mocniej maskotkę. - Chociaż ja nie rozumiem i nie chcę zrozumieć... bałem się. Bardzo się bałem... wtedy na ulicy... ludzie krzyczeli, coś do mnie mówili, a ja szukałem mamy... - Pokręcił głową. - Ona chyba mnie uratowała, chyba mnie odepchnęła... nie wiem, nie pamiętam... ale chyba poświęciła się dla mnie... rozumiesz? Nie wahała się ani chwili, aby... bałem się... jakaś kobieta pytała się mnie, co się takiego stało, a ja nie wiedziałem... chciała mnie zająć, abym się tylko nie odwrócił, abym nie zobaczył mamy, jak tam leżała... ale ja i tak się odwróciłem... i zobaczyłem ją... tam... - Cash zawiesił głos, zacisnął mocno powieki, spod których zaczęły wypływać mu ogromne łzy. - I ja nie wiedziałem, co miałem zrobić, ludzie coś krzyczeli, potem ktoś mnie zabrał i mówił, że wszystko będzie dobrze, że mam się o nic nie martwić... no ale jak miałem się nie martwić? No jak... rozumiesz? Ja wiedziałem, że jest źle. Przecież nie może być dobrze, jak człowiek leży w krwi... dużo krwi...
            Slash na chwilę zatrzymał oddech. Słuchał wszystkiego co syn miał do powiedzenia. Nie chciał mu przerywać, zadawać żadnych pytań. Czasami miał wrażenie, że znał na pamięć listę obrażeń, które odniosła żona w czasie wypadku, jednak nigdy nie zastanawiał się nad tym, że jego wtedy ośmioletni syn to wszystko zobaczył. Slash tylko usłyszał od lekarza, potem dostał raport na papierze i było mu ciężko znieść prawdę, a co dopiero dziecku, które zobaczyło na własne oczy. Hudson poczuł do siebie samego ogromną złość. Przecież był takim ignorantem. Myślał tylko o sobie, a dzieci w tamtym momencie nie były ważne. Cash nie był ważny. Liczył się tylko jego ból i jego strata.
            Cash zamilkł. Siedział po turecku na łóżku i nawet nie starał się hamować łez. Musiał to w końcu komuś powiedzieć, wyrzucić z siebie. Chociaż sam nie wiedział, czy Slash jest odpowiednią osobą, ale w tej chwili to nie miało żadnego większego znaczenia.
            - Bardzo za nią tęsknię. - Dodał po chwili. - Czasami chcę wierzyć, że nie umarła... albo sobie to wmawiam. Siedzę w oknie, albo na schodach i patrzę się na bramę i czekam... wiesz, że takie czekanie jest o wiele łatwiejsze niż myśl, że jej nie ma? Czekam na nią, chociaż wiem, że nie przyjdzie... ale tak jest mi prościej... ta nadzieja, rozumiesz? Nadzieja jest najważniejsza... nadzieja i wiara... ja mam tę nadzieję, chociaż... dobrze wiem...
            - Cash, synku...
            - Czasami to wszystko do mnie wraca. W nocy, budzę się z krzykiem, zalany potem, bo ponownie tam stałem i to wszystko wiedziałem. Nie mogłem nic zrobić... czasami... - zawiesił głos i spojrzał na ojca. - Czasami wyrywam sobie włosy, albo drapię się po kostkach aż do krwi... albo po prostu... mam mokro w łóżku... to takie upokarzające... Śpię z maskotką i moczę się w nocy jak jakiś dzieciak...
            Slash nic nie powiedział, bo żadne słowa nie wydawały się być odpowiednie w takiej chwili. Zdawał sobie sprawę, że powinien wiedzieć o tym o wiele wcześniej. Pokręcił tylko głową, a Cash ponownie położył się na łóżku. Był taki spokojny, a zarazem bez żadnych emocji. Wydawał się być szmacianą laleczką, z którą Slash mógł zrobić wszystko. Zaczął głaskać syna po ramieniu, ale ten napiął mięśnie i się skrzywił.
            - Chcę zostać sam. - Szepnął. - Wyjdź.
            - Ale Cash...
            - Proszę, zostaw mnie samego. Ja chcę być teraz sam...
            Slash pokręcił tylko głową i wstał z łóżka. Sam nie wiedział, co miał o tym wszystkim myśleć. Niewątpliwie musiał pomóc synowi, chociaż nie wiedział jak. Ciężko westchnął, odwrócił się do drzwi i wtedy zobaczył w nich Londona. Chłopak stał nieprzytomny i z przerażeniem wpatrywał się w ojca. Musiał wszystko słyszeć. No tak, przecież on też nie wiedział, co się tam dokładnie stało. Slash wyszedł z pokoju młodszego syna i wziął starszego pod ramię. London ciężko odetchnął.
            - Może ty też chcesz porozmawiać? - Zapytał Slash. - Bo jak tak, to wal. Dziś już nic mnie chyba nie zdziwi...
            - Tato, może ty się lepiej połóż, co? To chyba trochę za dużo jak dla ciebie... - London popatrzył w oczy ojcu. - Martwię się o twoje serce...
            - Spokojnie, nic mi nie jest... naprawdę, wszystko w porządku.
            - Ale obiecaj mi, że pójdziesz już spać, dobrze? Tato, proszę...
            - A ty się gdzieś wybierasz?
            - Wezmę tylko Lou na krótki spacer. Muszę się przewietrzyć... a ty idź spać...
            London niepewnie zszedł ze schodów, a Slash kiwnął głową. Miał rację, tego wszystkiego było już za dużo. O wiele za dużo i sam nie wiedział, co miał z tym wszystkim zrobić. Na początku Kate i jej problemy z byłym mężem, a teraz jeszcze Cash i to wszystko co powiedział. Slash w momencie poczuł ogromną niemoc, która go ogarnęła. Jakby stracił nad wszystkim kontrolę, chociaż tak naprawdę nigdy jej nie miał. Zajrzał jeszcze do pokoju Casha. Chłopak nadal leżał na łóżku w bezruchu i tulił do siebie maskotkę. Może Slash był dla niego za surowy przez ten cały czas? Może powinien podejść do niego inaczej. Martwiło go zachowanie syna... ten obłęd w oczach, napady złości, agresja, której nie potrafił wytłumaczyć, a następnie spokój. Jakby przed chwilą nic takiego się nie działo... to mogły  być narkotyki, chociaż tak naprawdę nic innego na to nie wskazywało. Przecież od razu zobaczyłby, że Cash coś brał. Była jeszcze jedna opcja, chociaż Hudson bał się o niej myśleć, a nawet nie chciał się nad tym zastanawiać. Zamknął drzwi do pokoju syna, a sam udał się do swojego pokoju.
            Noce zawsze wydawały się być najgorsze. Wtedy wszystko jeszcze bardziej do niego docierało. Czasami bał się spędzać noce w domu, bo tam bolało bardziej. Trasa koncertowa nie raz była dla niego niczym lek na wszystkie rany. Tam zawsze było pełno ludzi i ani chwili spokoju. W pokoju hotelowym tylko się bywało, a kiedy się do niego wracało, nie miało się siły na nic innego, tylko na sen. W domu tak nie było. Często mijały długie godziny zanim Slash zasnął. Wpatrywał się w sufit i wtedy nad wszystkim myślał. Zadawał sobie pytania i starał znaleźć jakąś odpowiedź, albo miał odpowiedź, ale nigdzie nie było pytania.
            To była kolejna nieprzespana noc.

12 lutego 2016

Rozdział 22

     Cześć. 
Trochę zamotałam się z rozdziałami i jestem na siebie zła, bo dopiero teraz widzę, że powinnam wszystko inaczej ułożyć. W rezultacie tego wszystkiego potrzymam was trochę w niepewności względem Hanny i Londona. Chociaż każdy chyba się domyśla w jakim kierunku zmierza ich znajomość. Jednak mogę was zapewnić, że za tydzień poznamy dalsze ich perypetie miłosne. To zapraszam do czytania i komentowania. 




Rozdział 22

Po godzinie spazmatycznego płaczu Kate zdołała się uspokoić. Siedziała teraz na fotelu w swoim salonie ze wzrokiem wbitym w dywan. Chowała się za swoimi włosami posklejanymi od łez. Co jakiś czas czuła na sobie wzrok Slasha. Jego obecność teraz była jej  jednak najmniej potrzebna. W sumie, to już ochota na bliskość dawno odeszła od Kate i jakby miała w sobie tylko trochę więcej siły, to by z chęcią wywaliła Hudsona ze swojego mieszkania. Skubała koszulkę w której miała zwyczaj spać. Właśnie, to był kolejny powód dla którego  czuła się skrępowana. Miała na sobie tylko za dużą, spraną i wyciągniętą koszulę, która należała kiedyś do Ricka.  A po jej domu panoszył się Slash i wyglądało na to, że czuł się jak u siebie, bo poszedł zrobić teraz herbatę.
            Nastawił wodę na gaz i oparł się o blat. Zerknął na Kate, która siedziała skulona. Slash już dawno nie wiedział żadnej kobiety w takim stanie. W sumie, to mógł powiedzieć, że nigdy nie widział. Z przestraszonej właścicielki mieszkania przeniósł wzrok na korkową tablicę, która wisiała na ścianie na przeciw niego. Były do niej przyczepione różne karteczki z informacją, co trzeba zrobić, co trzeba kupić. Pocztówki z różnych miejsc i zdjęcia. Podszedł bliżej i zaczął się temu wszystkiemu przyglądać. Większość fotografii przedstawiała małego chłopczyka o ciemnych włosach i szczerym uśmiechu. Jednak to dziecko miało coś w oczach. Coś podobnego, co miała Kate. Mimo tego, że był uśmiechnięty, to i tak było widać, że coś go w życiu dręczy. Slash domyślił się, że to musi być Alan. Na paru zdjęciach był też mężczyzna, który wydawał się być z Ameryki Południowej. No na pewno nie był biały. Mężczyzna z Alanem, albo Kate. Tylko, że ujęcia na których znajdowała się kobieta, coś było z nimi nie tak. Jakby były wymuszone. Oprócz tego na tablicy wisiały jeszcze fotografie pewnej blondynki, psa, kota i paru innych osób. Z zamyślenia wyrwał Hudsona gwizd czajnika, woda się zagotowała.
            Zalał herbatę, a następnie poszedł z nią do salonu. Postawił dwie szklanki na stoliki. Kate ani drgnęła. Siedziała tak, jakby każdy ruch sprawiał jej ogromny ból. Ciężko westchnęła i usiadł na fotelu na przeciw niej. Pociągnęła nosem. Kate dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że teraz będzie musiała powiedzieć Slashowi o tym wszystkim. Nie chciała, nie lubiła opowiadać. Wolała zachować dla siebie, wszystko to co się działo. Zawsze taka była. Nigdy nie pokazywała światu swoich problemów, bo uważała, że sama musi się z nimi uporać. Kończyło się na duszeniu w sobie, płaczach po nocach. Jednak teraz, po tym co odstawiła, kiedy Slash do niej przyszedł zdawała sobie sprawę z tego, że będzie żądał od niej wyjaśnień. Nie wyjdzie do póki się nie dowie prawdy.
            - Pewnie chcesz wyjaśnień, prawda? - Szepnęła niepewnie.
            - Katie, w to, że się w coś uderzyłaś ci nie uwierzę. Wyjaśnienia by się przydały, ale nie naciskam.
            Dobrze wiedział, że nie może jej do niczego zmuszać. Sama musi tego chcieć. Oczywiście nie było mu łatwo siedzieć tak bezczynie i patrzeć na to wszystko. Kate i jej synowi działa się krzywda, a on w sumie nie mógł nic zrobić, bo przecież był nikim dla tej kobiety. Wziął swoją szklankę z herbatą i upił łyk. Cierpliwie czekał, aż kobieta zacznie mówić. Kate zmieniła pozycję na fotelu. Odgarnęła sobie włosy za ucho. Wtedy Slash zobaczył, iż ma też bliznę na szyi, jakby kiedyś ktoś próbował podciąć jej gardło. We złości zacisnął mocniej dłonie na szklance. Nie wiedział, kto to wszystko zrobił, ale już miał ochotę rozszarpać tego człowieka.
            - Przeszłość po prostu za bardzo się za mną ciągnie. - Westchnęła. - Myślałam, że się uwolniłam. Miałam zacząć nowe życie. Nowa praca, nowe nadzieje, ale jak widać nie da się tak po prostu przed tym uciec.
            - Wiesz, nie zawsze tak jest, że po prostu nie da się zerwać z tym, co było. Wiem, co mówię. Ja też nie jestem taki kryształowy, a w życiu miałem już takie bagno, że już nie byłem na dnie, ja się już zakopywałem w tym dnie.
            Kate popatrzyła znacząco na swojego rozmówcę. W sumie, to jakoś nigdy nie zagłębiała się w życie prywatne gwiazd. Nigdy ja to nie obchodziło. Wiedziała oczywiście, że świat rocka, to raczej był świat seksu i narkotyków, ale nigdy się nad tym nie zastanawiała. Dopiero teraz przyszła taka chwila, kiedy popatrzyła na Slasha. No tak, pewnie nie raz przedawkował, był narkomanem. Ale jednak Kate miała inny problem. Z nałogiem chyba jest sobie łatwiej poradzić niż z psychopatycznym ojcem dziecka. Ciężko westchnęła. Nie wiedziała, czy ma mówić dalej, czy może po prostu dać sobie spokój. Jednak musiała się komuś wygadać. Ponownie padło na Slasha.
            - Ojciec Alana... nie wiem, co sobie myślałeś na jego temat, kiedy powiedziałam, że mam syna, ale nie mam faceta. Rick... wyciąga ode mnie pieniądze, mnie ma za ostatnią szmatę, dziecko go wcale nie obchodzi. Jeśli mu się postawię, tak jak ostatnio, to po tym właśnie tak wyglądam. Ja się go boje... nie wiem co może mu odwalić. Równie dobrze może tak po prostu porwać Alana, dla zabawy, nie wiem... on jest... to psychopata...
            Co prawda Slash się domyślał, że sprawcą tego całego zamieszania musi być jakiś facet, ktoś kogo Kate zna, ale nie spodziewał się, że to jest ojciec dziecka. Przypomniał sobie zdjęcia na tablicy. Pewnie to musiał być on. I już zrozumiał dlaczego w tych fotografiach było coś nie tak. Dlaczego wydawało się, że całe szczęście jest udawane. Bo właśnie tak było. Ciężko westchnął i popatrzył na Kate. Jedno było pewne. Kobieta nie mogła tego tak po prostu zostawić. Musiała zacząć walczyć o swoje, bo siedzenie i czekanie na to co się stanie nie miało żadnego sensu.
            - Wiesz, że możesz się starać o zakaz zbliżania się Ricka do was?
            - Nie mam pieniędzy na prawnika. Slash, nie każdy żyje w takiej bajce, wiesz? Ja ledwo mam na chleb, to co dopiero na prawnika!
- Spokojnie, o prawnika się nie martw. Po pierwsze, to ty musisz chcieć skończyć z tym dawnym życiem i zacząć od nowa. Jeśli sama nie znajdziesz w sobie takiej woli walki, to nic tego nie będzie.
            - Jak się mam nie martwić o prawnika! - Wybuchnęła. - Co ty kurwa, możesz wiedzieć o życiu?! Dobra, sam sobie je zniszczyłeś na własne życzenie, bo ćpałeś! Ale dobrze wiesz, ze wcale tego nie musiałeś robić. Kochająca mamusia, kochający tatuś, wszystko zajebiście, a tobie się znudziło, to zaczęło się buntować. I jeszcze tak przypadkiem wyszło, że masz wszystko to czego chciałeś! Tylko nie każdy ma takie szczęście! Ja nigdy nie miałam rodziców, nigdy nie miałam kogoś kto by mnie wspierał!
            Musiał przyznać, że zabolały go te słowa. Prawda, w narkotyki wpakował się sam na własne życzenie. Ale cała reszta spraw? Kate się myliła. Nie wiedziała, jak było dokładnie, to też nie miała prawa osądzać. Odłożył szklankę na stolik. Popatrzył na podirytowaną kobietę, która jeszcze bardziej nerwów skubała koszulę.
            - Kate... jeśli myślisz, że... jestem dzieckiem szczęścia, to się grubo mylisz. I tu nawet nie chodzi o to, że dziesięć lat temu moja żona zginęła w wypadku, bo jakiś dzieciak na koksie stwierdził, że fajnie pojeździć samochodem rodziców. Z resztą... wiesz co jest najgorsze? Parę lat wcześniej to mogłem być ja... i zabić komuś żonę, a dzieciom zabrać matkę... - powiedział drżącym głosem. - Kate, myślisz, że ja mam wszystko? Naprawdę? Bo mam pieniądze, bo mam wielki dom... który jest pusty, w którym... aż krzyczy o... normalne relacje! Myślisz, że szczęście jest w drogich wakacjach? Bo pojadę sobie tu i tam? Bo mam tysiące ludzi, którzy mnie kochają? Gówno prawda, bo ja nie mam nikogo. Mam tylko dwóch synów... jednego nie rozumiem, bo jest mądrzejszy ode mnie, a drugiego nie rozumiem, bo ma mnie za wroga. Wiem czym jest samotność, doskonale to wiem. Od dziecka to wiem. Moja matka urodziła mnie jak miała osiemnaście lat i nie zamknęła się w domu ze mną. Wyjechała sobie do Stanów robić karierę, a ja przez pierwsze pięć lat życia częściej rozmawiałem z nią przez telefon niż ją widziałem... a ojciec także miał swoje życie... dla nich liczyła się wolność wyznania. Dobrze, fajnie, fajnie... ale byłem dzieckiem i jednak potrzebowałem rodziców, a nie fajnych kumpli... a potem wywieźli mnie tu, do Stanów, do Los Angeles... i się rozstali. Ojciec miał swoje życie, matka swoje... a ja? A ja miałem babcię i to była jedyna osoba, u której czułem się bezpiecznie... nie mów mi, że ja nic nie wiem o życiu.
            Kate wbiła wzrok w podłogę. Zrobiło się jej głupio. Fakt, niewiele wiedziała.
            - Przepraszam. - Szepnęła.
            - Nie przepraszaj, tylko daj sobie pomóc. Dobrze wiesz, że tak nie może być. Alan potrzebuje ciebie jako silnej kobiety, a nie wiecznie pobitej i zastraszonej. Zawalcz o swoje.
            - Pomyślę.
            - To mam nadzieję, że podejmiesz odpowiednia decyzję.
            Nic nie odpowiedziała. Nie czuła się jeszcze na to wszystko gotowa. Slash wyciągnął z portfela, który miał w tylnej kieszeni spodni wizytówkę i położył ją na stoliku.
            - To jest wizytówka jednego z lepszych prawników w Los Angeles. O koszty się nie martw.
            Kate nawet na nią nie popatrzyła. Dopiero kiedy Slash wyszedł z jej mieszkania zostawiając ją samą karteczkę do ręki:
            - Amy Isbell, usługi prawne... - Przeczytała. - Isbell... - Zamyśliła się - Żona Izzy'ego Stradlina?



***

Przystanęła przy drzwiach wyjściowych i ogarnęła wzrokiem ulicę. Wśród uczniów swojej szkoły Hanna dostrzegła Londona. Chłopak kręcił się przy bramie. Miał spuszczoną głowę, co chwilę przystawał, aby kopnąć w krawężnik. Jego głowę zaprzątały różne myśli, nad którymi nie potrafił zapanować. Tak naprawdę nie wiedział, czego mógłby się spodziewać po tym spotkaniu. Miał mieszane uczucia. Z jednej strony bał się, że Hanna dorobiła sobie całą piękną historię do ostatniego wieczoru, a z drugiej nie chciał po raz kolejny usłyszeć od kobiety, że to naprawdę nie miało większego znaczenia. Właśnie, nie miało, a Hanna przecież jeszcze nie jest kobietą... a może jednak miało? Sam nie wiedział. Ta niewinna, a zarazem delikatna szatynka poważnie zawróciła mu w głowie. Przecież od rana London nie mógł skupić myśli na nikim, oraz niczym innym. Ciężko westchnął.
            Hanna przygryzła dolną warkę i przeniosła ciężar z jednej nogi, a na drugą. Czekała, aż teren wokół szkoły trochę opustoszenie. Popatrzyła nerwowo na zegarek. To wszystko trochę za długo trwało, chociaż podobno dobrze, gdy facet musi trochę poczekać. Poczuła, że ktoś stuka ją po ramieniu. Oderwała wzrok od Londona i popatrzyła za siebie. Zobaczyła Angie.
            - Teraz wyglądasz jakbyś się przed nim ukrywała. - Powiedziała ruda wywracając oczami.
            - Chyba byłam trochę za bardzo nachalna, więc postanowiłam go przetrzymać... a tak w ogóle, to co tu jeszcze robisz? Mówiłaś, że ci się spieszy...
            - Jacobson zatrzymał Casha... niby na chwilę, ale trochę się przedłużyło. Pewnie chodzi o jego zaległości... wiesz, on jest już prawie na granicy i cud, że jeszcze... nie wyleciał.
            - Casha? To on tu nadal jest?!
            - No przecież mówię, że siedzi u Jacobsona. Biedak pewnie ma kazanie...
            Hanna nerwowo popatrzyła na Angie, która stała z zmartwioną miną. Może nie chciała się nikomu do tego przyznać, ale naprawdę zależało jej na tym, aby Cash nie miał żadnych problemów. Po prostu się o niego bała i miała ochotę wyrywać sobie włosy z niemocy.
            - Przecież Cash nie może zobaczyć mnie i Londona... musisz go zatrzymać! Nie wiem, powiedz, że zgubiłaś zegarek na sali gimnastycznej czy coś!
            - Przecież ja nie noszę zegarka. - Westchnęła Angie.
            - Jesteś moją przyjaciółką?! To wymyśl coś!
            Angie ponownie wywróciła oczami i pokazała tylko, że ma się stuknąć w głowę. Hanna machnęła na nią ręką. Poczuła się jeszcze bardziej zdenerwowana. Angie pokręciła głową i skierowała się pod drzwi pokoju nauczycielskiego. Znała Hannę prawie od zawsze. Jako małe dziewczynki podzielały pasję do różowego koloru, przebierania się w ubrania matki Hanny, oraz marzenia o zostaniu aktorką. Razem siadały przed lustrem z ukradzionymi kosmetykami i starały się pomalować, aby pięknie wyglądać. Jednak z czasem coś zaczęło się zmieniać. Krótko po swoich trzynastych urodzinach znalazły w piwnicy karton ze starymi rzeczami Izzy'ego. Angie założyła na siebie jego katanę, oraz okulary. Spojrzała w lustro i w momencie zrozumiała, że tak naprawdę udaje słodką i niewinną dziewczynkę. Zrozumiała, kim tak naprawdę się urodziła, oraz kim chce się stać w przyszłości. Hanna nie raz czuła się przerażona, kiedy spoglądała na Angie, ale ostatecznie musiała ją taką zaakceptować. Przecież ich przyjaźń nie opierała się tylko na długopisach z piórkami. Hanna wyrosła z marzeń o zostaniu aktorką, różowych wstążeczek we włosach i koralików na szprychach roweru, a Angie nauczyła się być namiętną i sensualną kobietą, ale bywały takie momenty, że się ze sobą nie zgadzały, albo po prostu nie mogły się zrozumieć. To właśnie była jedna z takich chwil.
            Hanna odprowadziła powstrzymującą się od śmiechu Angie wzrokiem, a następnie wyjęła z torebki lusterko. Przejrzała się w nim... chyba było dobrze. Oczywiście, w piątek wyglądała o wiele lepiej. Miała na sobie sukienkę, buty na obcasie, była ładnie uczesana i pomalowana. Teraz wyglądała tak zwyczajnie, może trochę za bardzo zwyczajnie. Schowała lusterko do torebki i wyjrzała przez szybę w drzwiach. Policzyła w myślach do trzech i wyszła ze szkoły. Serce waliło jej jak oszalałe. Miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi, albo ona sama zemdleje. Chociaż to może nie byłoby takie złe rozwiązanie. Nie trzeba by było rozmawiać, a London... stanęła przed nim i niewinnie się uśmiechnęła.
            - Cześć... wybacz, musiała pomóc posprzątać po zajęciach z biologii.
            London popatrzył na nią i kiwnął głową.
            - Nic się nie stało... - Odpowiedział i... usłyszał głos Casha.
            - Ja pierdole, nie mów mi, że ojciec cię przysłał, abyś odprowadził mnie do... Hanna, a co ty tu z nim... TO ON MIAŁ PO CIEBIE PRZYJŚĆ?!
            Cash spojrzał na swojego speszonego brata, a następnie na dziewczynę i wybuchnął śmiechem. Podszedł do Londona i wziął go pod ramię.
            - Szkoda, że dopiero teraz się dowiaduję, że to właśnie ty jesteś tym amantem, który zawrócił jej w głowie. Szacunek, braciszku!
            London nic nie powiedział tylko przepraszająco popatrzył na Hannę, natomiast ona nie wytrzymała. Nigdy nie kryła swojej niechęci do Casha. Znosiła go tylko dlatego, że przyjaźnił się z Angie, jednak tym razem nie miała zamiaru się powstrzymywać. Podeszła do chłopaka, szarpnęła go za ramię i zmusiła, aby popatrzył jej w oczy. Cash zobaczył w ciemnych tęczówkach prawdziwą furię i w tym momencie zaczął współczuć Londonowi, chociaż miał ochotę wybuchnąć jeszcze większym śmiechem.
            - W dupie mam to, że u Angie masz jakieś specjalne warunki. - Syknęła. - A teraz mnie posłuchaj, tak, umówiłam się z twoim bratem, bo ty mu nawet do pięt nie dorastasz, nigdy nie będziesz taki jak on, rozumiesz? Dla mnie jesteś skończonym idiotą i gnojkiem, który myśli tylko o jednym, o ile w ogóle myśli. I na pewno taki ktoś jak ty nie zepsuje mi tego dnia, rozumiesz... więc... zabieraj swoją dupę i wypierdalaj... do domu, albo do tych swoich równie idiotycznych koleżków.
            Cashowi momentalnie zszedł uśmiech z twarzy i poczuł w sobie złość. Znów to samo. Idealny London i jego idealny świat. Tak, przecież on zawsze był lepszy. Zawsze lepiej się uczył, zawsze lepiej się zachowywał, zawsze był mądrzejszy i zawsze musieli go wychwalać. To z niego ojciec był dumny. Cash nabrał powietrza w płuca, a następnie spojrzał na brata, który tylko błagalnie na niego popatrzył. Nie było sensu się kłócić. Hanna odwróciła się na pięcie i złapała Londona za rękę, pociągnęła go. Cash zacisnął dłonie w pięści. Miała szczęście, że była dziewczyną, ale musiał coś powiedzieć.
            - Nie zapomnij o prezerwatywach, braciszku, bo wtedy już nie będziesz taki idealny!
            Hanna wywróciła oczami na te słowa. Zastanawiała się tylko, dlaczego Angie ją zawiodła. Z resztą, teraz to nie było ważne.
            - Kretyn. - Powiedziała w złości.
            - Nie mów tak o nim... i w ogóle, to co mu powiedziałaś... chyba powinnaś go przeprosić.
            Hanna przystanęła i popatrzyła w oczy Londona. Chyba sobie żartował.
            - Ja mam go przepraszać? Niby za co? London, o co chodzi? Wszyscy się nad nim trzęsiecie i nikt nie może powiedzieć jemu prawdy! On może się z ciebie wyśmiewać, tak? A ty nie możesz nic odpowiedzieć? Bo co...? Ja rozumiem, umarła wam mama... i tak dalej... ale przecież to także była twoja mama!
            - To nie jest takie czarno-białe jak ci się wydaje. - Westchnął London. - To jest... bardzo skomplikowane.
            - Co jest skomplikowane?
            - Cash ma chyba do mnie żal... i w sumie mu się nie dziwię.
            - Nie rozumiem... o co ma mieć do ciebie żal?
            London nic nie odpowiedział. Nie chciał wracać myślami do tamtych chwil. Czasami wydawało mu się, że to wszystko było tylko złym snem, z którego się obudził. Chłopak ciężko westchnął i pokręcił głową. Hanna wpatrywała się z niego spojrzeniem pełnym troski, a on nieznacznie się uśmiechnął. Postanowił szybko zmienić temat.
            - Chyba nie chciałaś rozmawiać ze mną o Cashu, prawda?
            - No tak... - westchnęła dziewczyna. - No bo ten... w piątek coś się między nami wydarzyło, pamiętasz? - London kiwnął głową. Hanna odetchnęła z ulgą. - Ja nie chcę się tobie narzucać, ale to nie było dla mnie bez znaczenia.
            London poczuł, że zalewa go fala gorąca. Zaczął wszystko analizować i w momencie poczuł się przerażony. Hanna stała przed nim i najwyraźniej oczekiwała odpowiedzi, a on sam nie wiedział, co miał takiego powiedzieć. Przecież nie chciał jej zranić, ale miał wrażenie, że kiedy powie, że to wszystko było spowodowane alkoholem, to właśnie tak się stanie.
            - Było miło. - Odpowiedział najbardziej dyplomatycznie jak potrafił.
            Hanna niewinnie się uśmiechnęła. Była taka śliczna... i te dołeczki.
            - Pewnie masz mnie za nachalną gówniarę, co? - Zapytała spuszczając wzrok.
            - Nie, Hanna... nie, tylko...
            - Tylko co?
            London ciężko westchnął. To wszystko wydawało się być takie skomplikowane. Hanna stała przed nim bezbronna. Miał wrażenie, że w tym momencie mógłby zrobić wszystko, a ona całkowicie by mu się podała. Podszedł do dziewczyny i zaczął głaskać ją po policzku. Hanna podniosła na niego wzrok. W oczach zaczynały zbierać się jej łzy, a może tylko się mu wydawało. Jednak w tym momencie to wszystko nie miało większego znaczenia.
            - Nie chcę cię skrzywdzić. - Szepnał. - Nie ciebie...
            Hanna niewiele myśląc cofnęła rękę Londona, a następnie nawet na niego nie patrząc zerwała się do biegu. Chłopak krzyknął jeszcze za nią, ale ona nie zareagowała na to. Stał przez chwilę, aż ruszył się z miejsca, aby ją dogonić, ale zniknęła gdzieś w tłumie.




***

Dlaczego Cash nie przyjął jej pomysłu? Przecież by była z tego wszystkiego całkiem dobra zabawa. Bo właśnie o to chodziło, aby dobrze się bawić, a nie wygrać ten program. No ale oczywiście Cash musiał barć wszystko na poważnie. W sumie, to mogła się tego domyślić, bo przecież jemu nigdy nic nie odpowiada i wszystko jest źle. Czasem jest bardziej marudny niż baba w ciąży... właśnie baba w ciąży. Matka Angie. Dziewczyna szła do domu kopiąc kamyk i z myśli na temat zgaszonego pomysłu przeszła do myśli o rodzicach. Czy naprawdę to był już koniec i nie dało nic się zrobić? Jakoś nie mogła w to uwierzyć. Przecież całkiem tak niedawno byli w Londynie. Tylko to nic nie znaczy. W sumie, to nad czym ona tak rozpaczała? Przecież nie była pierwszą, ani ostatnią której rodzice się rozwodzą. Połowa jej znajomych miała rozbite rodziny, bo rozwód, to było już coś naturalnego. W sumie, to wszyscy się dziwili, że jej rodzice są ze sobą już prawie dwadzieścia lat i nadal ze sobą są. No teraz będzie mogła dołączyć do grona dzieciaków, które mają podwójne święta i urodziny. Ciężko westchnęła. Skręciła w uliczkę, gdzie na samym końcu stał jej dom. Ale czy jeszcze jej, czy tylko jej ojca? No właśnie, jak to wszystko teraz będzie.
            Kopnęła kamyk tak, iż poleciał na trawę. Nie chciało się jej go wygrzebywać, więc postanowiła, że koniec zabawy. Podniosła głowę i zobaczyła samochód matki zaparkowany pod bramą. Pojawiła się w niej nagle jakaś iskierka nadziei, że może coś się zmieniło. Rodzice może doszli do porozumienia. Zerwała się z miejsca, aby jak najszybciej znaleźć się w domu, ale im była bliżej tym jej entuzjazm bardziej opadał. Kiedy stanęła przy samochodzie i zobaczyła w nim walizkę, to straciła jakąkolwiek nadzieję, że może być jeszcze dobrze.
            Weszła do domu, w którym panowała cisza. To dobrze, bo znaczyło tyle, że rodzice się nie kłócili. Jednak nie chciała zwracać na siebie uwagi, więc po cichu skierowała się w stronę salonu. Stanęła w progu, zajrzała do środka i zobaczyła rodziców, a na podłodze stał karton.
            - Gdzie teraz będziesz mieszkała? - Zapytał Izzy odchodząc od okna. Popatrzył na Amy. Od dnia, w którym dowiedział się o zdradzie starał się to wszystko jakoś ułożyć, jednak nie potrafił. Kochał ją, ale to wszystko za bardzo bolało. Dusiło go. Było niczym kamień przywiązany do nogi, a on sam znajdował się w rwącej rzecze.
            - Na razie u Axla, ale wiesz, nie chcę siedzieć mu na głowie... tym bardziej z małym dzieckiem. Szukam sobie czegoś przytulnego. - Odpowiedziała spokojnym głosem.
            - Ten dom jest nasz wspólny. - Westchnął. - Ja mogę się wyprowadzić, albo... możemy go sprzedać.
            - Nie, Izzy... to nie tylko nasz dom, ale także naszych... córek. - Powiedziała Amy. - Nie chcę zabierać Angie wszystkiego. Tu się wychowała, tu... tu jest jej miejsce na ziemi...
            - No właśnie? Co z Angie? Nie mam ochoty kłócić się o nią w sądzie.
            - Angie jest już prawie dorosła... myślę, że pozwolimy jej wybrać.
            Dziewczyna poczuła, jak zalewa ją fala gorąca. O czym oni takiego mówili... jak w ogóle mogli o tym wszystkim mówić, a do tego tak spokojnie... jakby rozmawiali o tym, co będzie na obiad następnego dnia. Nie wytrzymała i weszła do salonu.
            - Cześć.. - szepnęła. - Co tu się dzieje?
            Dwie pary oczu skierowały się w jej stronę.
            - Mama się wyprowadza. - Odparł Izzy.
            - Mama się wyprowadza, czy ty wyrzuciłeś mamę z domu?!
            Krzyknęła. Pierwszy raz krzyknęła na swojego ojca, bo po prostu nie wytrzymała. Zawsze była córeczką tatusia, a Izzy był dla niej po prostu bohaterem, ale ostatnim tygodniu coś się zmieniło. Mimo tego, że to jej matka zawiniła, to Angie nie mogła znieść ojca. Przecież Izzy mógł wszystko wybaczyć. Zrobić cokolwiek, aby uratować tą rodzinę, a on nie robił nic, a w sumie, to jeszcze bardziej ją dobijał. Oczy Amy skierowały się na córkę, która wyglądała tak, jakby miała zaraz rzucić się na Stradlina i po prostu go rozszarpać. Sama Angie własnie tak czuła.
            - Angie. - Amy podeszła do dziewczyny i ją przytuliła. - Tak będzie lepiej. Dla nas wszystkich.
            Angie nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy może płakać z głupoty swoich rodziców.
            - Tak będzie lepiej?! Czy ty w ogóle słyszysz, to ty mówisz?! Jak może być lepiej?! Jesteście dorosłymi ludźmi! Przecież możecie to wszystko jakoś wyjaśnić, poukładać. Zrobić cokolwiek! Nie możecie tak tego wszystkiego rozwalić! No przecież się kochacie!
            Wykrzyczała to wszystko i wyrywając się z objęć matki pobiegła schodami na górę do swojego pokoju. Trzasnęła drzwiami i rzuciła się na łóżko w płaczu. Ostatnio za często płakała. Ostatnio za często się łamała, ale chyba po prostu nie dawała już sobie ze wszystkim rady. No przecież była w gruncie rzeczy tylko dzieckiem. Do tego Laura miała wszystko gdzieś. Bo jasne, ona sobie już mieszkała na swoim z mężem i dzieckiem, co ją to obchodziło? Poza tym Izzy przecież nawet nie był jej ojcem, to nie zależało jej na tym, aby rodzice byli razem. Angie wzięła poduszkę i zaczęła w nią krzyczeć, aby jakoś dać upust wszystkim negatywnym emocjom.
            Amy uchyliła drzwi do pokoju córki. Popatrzyła na nią. Żal rozdzierał jej serce. Usiadła obok Angie i chwyciła jej dłoń. Dziewczyna nie reagowała.
            - Angie, nie jesteś już dzieckiem i po prostu musisz to zaakceptować. - Westchnęła Amy. - Wiem, że nie jest łatwo, ale nie możesz odtrącać taty... w sumie, to nie możesz stać po stronie żadnego z nas. Musisz być bezstronna, bo to nie dotyczy ciebie.
            - Nie rozumiem, dlaczego zrobiłaś to tacie! Nie rozumiem, dlaczego tata nie chce nic ratować. Nic nie rozumiem. Idzie na jakaś terapię rodziną, nie wiem... zróbcie cokolwiek.
           Amy nic nie opowiedziała tylko przytuliła córkę. W sumie, to Angie miała rację. Mogli iść, problem polegał na tym, iż chyba Izzy nie chciał już walczyć. Po prostu się poddał.
          Angie oderwała się od matki. Popatrzyła na nią. Przecież to wszystko było jej winą. To ona wszystko zniszczyła. To ona zabrała jej dom i to przez nią zaczęła kłócić się z ojcem. Dziewczyna wskazała na drzwi.
            - Wynos się! To wszystko twoja wina!
            Amy otworzyła usta, chciała coś powiedzieć, ale zaniemówiła. Pokręciła tylko głową i bez słowa wstała z łóżka córki. Wyszła. Angie trzasnęła drzwiami.
           - Szmata, pieprzona szmata. - Powiedziała do siebie.