Witam.
Przyznam szczerze, że ciężko było napisać rozmowę Amy z córką, ale dałam radę... a mogę nawet napisać, że dałyśmy. W tym momencie pragnę podziękować Hani za pomoc w realizacji tego fragmentu. I przepraszam, że jednak nie ma pewnego urywku rozmowy, ale obiecuję, że to jeszcze wykorzystam. No i jest jeszcze jedna sprawa. Do tej pory było tak, że rozdziały ukazywały się co piątek. Teraz mogę mieć małe poślizgi, bo w nowej pracy mam piątki całe zajęte i w sumie siedzę w pracy od ósmej rano do późnego wieczora. Tylko w ciągu dnia mam małą przerwę. I być może zmienię dzień publikacji, ale o tym wszystkim jeszcze poinformuję. A teraz zapraszam do czytania i komentowania!
Rozdział 20
Amy ciężko westchnęła. Rozmowa z córką wydawała się być
jeszcze bardziej przerażająca niż samo powiedzenie mężowi prawdy. Po Izzy'm
wiedziała czego może się spodziewać. Od chwili, w której dowiedziała się, że
jest w ciąży zaczynała przyzwyczajać się do myśli o rozstaniu. Z Angie sprawa
wyglądała całkiem inaczej. Nastolatka była nieprzewidywalna i mogła zrobić
wszystko. Przyjąć to spokojnie, jakby była już dojrzałą dziewczyną, albo zacząć
zachowywać się jak mała dziewczynka, która nic nie rozumie. Amy najbardziej
bała się tej drugiej możliwości. Mimo wszystko nie wyobrażała sobie stracić
córki. W dniu, w którym urodziła Angie obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby
ta mała, krucha istotka była szczęśliwa i bezpieczna... aby nigdy w oczach
Angie nie pojawiło się takie samo przerażenie, które widywała w oczach Laury.
Jednak w tym momencie Amy zdała sobie sprawę z tego, że cały plan legł w
gruzach. Anige patrzyła na matkę z wyrzutami, pytaniami, smutkiem, żalem, a
zarazem strachem przed przyszłością. Nerwowo poruszyła się na swoim miejscu i
starała się nie patrzeć na matkę. Amy ciepło się do niej uśmiechnęła, ale Angie
nie wykazała żadnej reakcji. Może tylko kpiący uśmieszek.
-
Fajnie, że sobie o mnie przypomniałaś... ale rozumiem, teraz masz nową rodzinę,
a ja jestem już prawie dorosła... ogólnie nie masz czasu... - Angie przerwała
ciszę, spojrzała na matkę.
Amy
ciężko westchnęła. Nadal nie wiedziała, jak miała to wszystko wytłumaczyć.
- Angie,
to nie tak... nie mam żadnej nowej rodziny i pewnie nie będę miała... -
zawiesiła głos, aby spojrzeć na córkę. Dziewczyna obojętna na słowa matki
patrzyła przez okno kawiarni. Czasami tylko wzdychała, albo wywracała oczami. -
Dobrze, porozmawiamy jak dwie dorosłe kobiety, bo przecież sama utrzymujesz, że
nie jesteś już małą dziewczynką. Domyślam się, co takiego już wiesz, ale ja
chcę, abyś wiedziała, że to nie było nic poważnego. I wiem, jak dziwie może to
brzmieć, ale nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Po prostu się stało.... a ja
sama nie chcę o tym pamiętać.
Angie
oderwała wzrok od okna i spojrzała na matkę. Nie wierzyła w to co usłyszała. W
tym momencie siedziała przed nią całkiem obca kobieta, na pewno nie jej mama,
która zawsze mówiła o miłości i zaufaniu, o szczerości o tym, że rodzina jest
najważniejsza. Angie poczuła w sobie nagły przypływ złości. Przecież Amy
momentalnie zaprzeczyła wszystkiemu, co Angie słyszała od dziecka. Po prostu
wszystko zburzyła.
- Nie
jesteś z tym gościem?! Nie zakochałaś się w nim...? Tak... tak po prostu... się
z nim przespałaś...?!
W jej
głosie było słychać obrzydzenie. Niewątpliwie byłoby łatwiej znieść całą
sytuację, jakby Amy powiedziała, że niestety przestała kochać już Izzy'ego,
poznała kogoś nowego... ludzie się zakochują, uczuć przecież nie da się oszukać
i się nad nimi nie panuje... Idea miłości cały czas by trwała.
- Tak,
po prostu się z nim przespałam. - Powiedziała twierdząco kiwając głową. Zdała
sobie sprawę z tego, że dopiero teraz dotarło do niej, co takiego naprawdę
zrobiła. Nie zdradziła tylko męża, ale także siebie. - Nie planowałam tego...
- Kim on
jest?
-
Olivier... mój aplikant.
- Co?!
Przecież... przecież on jest niewiele starszy od Laury!
Angie
wstała od stolika i w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że ludzie
zaczynają się im przyglądać. Dziewczyna przygryzła dolną wargę i usiadła
ponownie na swoje miejsce. Chciała zachować się spokojnie, chociaż to nie było
takie łatwe, bo wszystko w niej wrzało. W takich momentach przypominała sobie
także, że całe życie jest na cenzurowanym. Tylko u w domu może czuć się w pełni
swobodnie i tam nikt nie zwraca uwagi na to, co takiego powie. Amy także
poczuła na sobie spojrzenie innych osób.
- Angie,
dobrze wiem ile on ma lat... ale proszę cię, spokojniej... chyba obie nie
chcemy czytać jutro o sobie w internecie...
- Mamo,
chodźmy stąd. - Powiedziała Angie.
- Gdzie
chcesz iść?
- Nie
wiem... gdziekolwiek... tu jest za dużo ludzi.
Amy
kiwnęła głową. Córka miała rację. Co prawda nieczęsto mogła przeczytać o sobie
w internecie, albo jakiejś gazecie. Może tylko jak Izzy coś sam powiedział,
albo gdzieś się z nim pojawiła. Ludzie raczej się nią nie interesowali, bo jak
prawnik wydawała się być naprawdę nudną pożywką dla mediów, ale teraz sytuacja
wyglądała inaczej. Przecież nie rozmawiała z córką o nowym kolorze ściany w
salonie, czy innej mało istotnej rzeczy. Rozmowa dotyczyła Izzy'ego... a sam
fakt, że Stradlin rozwodzi się z ciężarną żoną jest już bardzo ciekawy, a
jeszcze ciekawsze jest to, że ojcem tego dziecka jest jakiś małolat. Amy zostawiła
na stoliku pieniądze, a następnie dała Angie kluczyki do samochodu i
powiedziała, że tam ma na nią zaczekać. Sama udała się jeszcze do toalety. Cały
czas nie czuła się dobrze, a ból w podbrzuszu nie dawał jej spokoju.
Angie
bez słowa wzięła kluczyki i wyszła z kawiarni. Nerwowo wsiadła do samochodu
trzaskając drzwiami. Cała ta sytuacja wydawała się być absurdalna, a może nawet
trochę zabawna. Nie, to wcale nie było zabawne, ale dziewczyna momentalnie
zaczęła się śmiać, kiedy tylko została sama. Czuła złość do samej siebie, ale
nie mogła powstrzymać napadu śmiechu. Nawet kiedy Amy wsiadła do samochodu,
Angie ocierała łzy, które spływały jej po policzkach. Powoli zaczynała dusić
się ze śmiechu.
- Co cię
tak bawi? - Zapytała Amy ciężko oddychając. Za dużo stresu... lekarz przecież
powiedział, że powinna teraz mieć spokój, odpoczywać i cieszyć się perspektywą
macierzyństwa.
- To
wszystko! - Odpowiedziała Angie. - Ty mnie bawisz, mamo! Jesteś żałosna,
wiesz...? Przez całe życie mówiłaś mi o miłości... i gdzie ta miłość? No
gdzie...? Może jestem gówniarą, może nigdy nie miałam chłopaka, może... jeszcze
nigdy nie kochałam mężczyzny... może gówno wiem na temat życia z inną osobą,
ale wiem jedno! Jak się kocha, to tak po prostu się nie zdradza! Nawet się nie
myśli o tym, że można inną osobę... że... przecież to jest obrzydliwe! Mamo, co
ty zrobiłaś...?! Pieprzyłaś się z Olivierem, a potem wróciłaś do domu... do
taty i udawałaś... i z nim... mamo! Jak mogłaś... jak... - Angie załamał się
głos.
Amy
zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy.
-
Kochanie, wiem, jak to wszystko brzmi... wiem, jak to wszystko wygląda i masz
rację. Nie mogę niczemu zaprzeczyć... skrzywdziłam twojego ojca, ciebie...
Laurę.
-
Szkoda, że ten twój pierwszy mąż cie zostawił... tata zasługuje na kogoś
lepszego niż ty. Nienawidzę cię za to co zrobiłaś... i nigdy ci tego nie
wybaczę. - Powiedziała przez zęby, chociaż sama nie zdawała sobie sprawy z
tego, że te słowa będzie tak ciężko wypowiedzieć.
- Angie,
ja sama siebie nienawidzę. - Westchnęła Amy. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
W
samochodzie zapadła cisza. Angie otarła łzy, chociaż nie były spowodowane
śmiechem. Nie wiedziała co miała więcej powiedzieć, a nawet bała się odezwać.
Sama słyszała swoje słowa pełne jadu, nienawiści. Dobrze zdawała sobie sprawę z
tego, że obraża matkę. I może widziała w niej obcą kobietę, może przychodziło
to w tej chwili z łatwością, ale nie mogła zaprzeczyć temu, że nadal przecież
była to jej mama. Mama, która czasami denerwowała, która często nie rozumiała,
że Angie nie jest już małą dziewczynką. Mama, która przytuliła, kiedy działo
się źle, która siedziała przy niej, kiedy była chora. Mama, która kochała.
Mama, którą kochała ona. Nie chciała więcej jej krzywdzić, mimo tego, że sama
czuła się skrzywdzona. Powoli zaczynało docierać do niej, że rodzice się
rozwiodą... że już nic nie będzie takie samo, że już nigdy... oparła głowę o
szybę, a Amy głaszcząc córkę po kolanie odpaliła silnik.
-
Odwiozę cię do domu. - Powiedziała.
- Nie
chcę jechać do domu... mamo, ja już nie mam domu... - Szepnęła.
- Angie,
nie mów tak... masz dom... masz mnie, masz tatę... nie ważne, co się stało
między mną, a nim... my zawsze będziemy twoimi rodzicami i zawsze będziemy cię
kochać... i nie ważne, że ja urodzę teraz dziecko... to nie ma wpływu na nas.
Oczywiście, noworodek będzie wymagał bardzo dużo uwagi, czasu... tym bardziej,
że będę z tym sama... ale ty zawsze będziesz moją córką... Małą, kochaną
córeczką... - powiedziała z uśmiechem. - Szczęściem i nadzieją... Kiedy się
urodziłaś chciałam dać ci na imię Nadia... bo wiedziałam, że już wszystko
będzie dobrze, ale Izzy nie chciał się na to zgodzić. Od zawsze powtarzał, że
jeśli kiedykolwiek będzie miał córkę da jej na imię Angie... i nie wiem, czy
chodziło o piosenkę Stonesów, czy tak po prostu... on bardzo cię kocha...
najbardziej na świecie.
- Może
teraz będzie Nadia... chociaż... chyba nie przynosi nadziei na lepsze jutro...
szkoda, szkoda, że temu dziecku nigdy nie będziesz mogła powiedzieć tego co
mnie... bo ono... ono nie jest niczemu winne, że jest...
- Miłość
zawsze będzie trwać, choćby zło miało najlepszy czas... - szepnęła Amy.
- Mamo,
może da się... to wszystko jakoś ułożyć? Jak... jak nie jesteś z Olivierem i
nigdy nie będziesz... jak... no przecież tato cię kocha, a ty kochasz jego...
mamo... przecież sama powiedziałaś, że miłość zawsze będzie trwać...
-
Czasami sama miłość nie wystarczy... czasami wydarzy się za wiele, aby ponownie
spojrzeć sobie w oczy... Nie daje nam ona prawa do własności, władz nad drugim człowiekiem. Jest tylko prezentem, przepustką do życia z nim... ale tak naprawdę nie można nikogo zmusić do uczuć, a tym bardziej twojego ojca. Zakochałam się w Izzy'm, kiedy byłam niewiele starsza
od ciebie. Ogólnie nie lubiłam kumpli Axla. Wszyscy byli tacy sami... myśleli
tylko o jednym... z resztą dobrze wiesz jacy są chłopcy w twoim wieku... ale
Jeffrey, on był trochę inny... nie śmiał się z tych głupich żartów, miał swój
własny świat, który chciałam poznać... i nie chodzi tu o muzykę, chodziło o coś
więcej... zaczęłam spędzać z nim bardzo dużo czasu. Nawet wkurzałam się, jak
nagle w naszym otoczeniu pojawiał się Axl, bo wtedy schodziłam na drugi plan...
aż zrozumiałam, że się w nim zakochałam, że... chcę z nim być, chociaż
wiedziałam, jak to absurdalnie brzmiało, ale przy Jeffrey'u czułam się
bezpiecznie. On ze mnie nie żartował, nie naciskał na seks, nie sprowadzał mnie
do roli kury domowej. Angie, my wychowaliśmy się w małym miasteczku, w którym
prawie wszyscy się znali. Tam role społeczne były jasno podzielone. Mężczyzna
pracuje na rodzinę, a kobieta siedzi w domu z dziećmi i gotuje obiadki...
czasami miałam wrażenie, że moje koleżanki spotykają się z chłopakami tylko po
to, aby znaleźć męża, aby spełnić ten wzór, który wpoiły im matki... mnie mama
powiedziała co innego. Wychowaliśmy się bez ojca, bo umarł, kiedy ja miałam dwa
latka... mnie mama powiedziała, że muszę być silną kobietą, że muszę się
spełniać. Czułam, że przy Jeffrey'u będę mogła... on mi pomoże, bo jemu także
zależało na mnie... jako na kobiecie.
Angie
oderwała wzrok od szyby i popatrzyła na Amy. Tak naprawdę niewiele wiedziała o
przeszłości rodziców, bo oni niechętni o tym mówili. Angie co prawda domyślała
się, że zapewne przez Chrisa, przez to, jak wyglądało życie Izzy'ego.
- To
dlaczego wyszłaś za Chrisa...? - Zapytała.
- Chris
także był kolegą wujka. W sumie... było ich trzech. Axl, Chris i Izzy... Długo
ukrywałam się z moim uczuciem do twojego taty. Bałam się powiedzieć prawdę, bo
nie chciałam go stracić. Nie wiedziałam, co on do mnie czuje. Rozmawiałam o tym
z mamą... radziła mi, że w końcu muszę zrobić pierwszy krok, bo to nie jest
tak, że to facet zawsze musi. Mama ogólnie lubiła Jeffrey'a... chyba
najbardziej ze wszystkich kumpli Axla. Dużo myślałam o tym. Nie chodziliśmy ze
sobą, ale... on był względem mnie taki opiekuńczy, czuły... ostrożny, a zarazem
czasami speszony. Wiedziałam, że jestem dla niego ważna, a potwierdzenie
dostałam, kiedy zgodził się ze mną iść na mój bal maturalny. Wiesz jaki jest
ojciec, on najchętniej by nigdzie nie wychodził... wtedy także taki był... ale
zgodził się, bez słowa... po prostu. Poszedł jeszcze ze mną kupić mi
sukienkę... wbił się w garnitur, który miał ze swojej matury i... poszedł... a
ja uznałam, że to jest dobry moment, aby powiedzieć, co takiego czuję... a na
drugi dzień obudziłam się sama... nie było go przy mnie, nie było żadnej
kartki... nie było nic. Axl powiedział mi, że na pewno pojechał do Los Angeles,
bo przecież wszystko miał uzgodnione... Poczułam się zraniona... bardzo.
-
Zostawił cię po tym jak powiedziałaś, że go kochasz...?
- Teraz
wiem, że się przestraszył... tego obowiązku. Miłość niesie za sobą obowiązki...
odpowiedzialność za drugiego człowieka. Uciekł, bo chciał dla mnie dobrze... a
Chris... pocieszał mnie... niedługo potem zaszłam z nim w ciążę... no i stało
się to przed czym mama mnie ostrzegała. Zostałam kurą domową, z dzieckiem,
pieluchami i mężem, który kocha spędzać czas przed telewizorem, z kolegami...
ale nie z żoną. Nie z rodziną... - Powiedziała Amy zamyślając się na chwilę.
Pamiętała każde upokorzenie, każde słowo, które jej powiedział, pamiętała ból
każdego ciosu i płacz Laury. Tak, Izzy chciał dobrze. Zapłacił Chrisowi, to
wydaje się obrzydliwie, ale zrobił to w dobrej wierze... tylko Amy tak naprawdę
bolało co innego. Może na początku poczuła się oszukana, poczuła, że Izzy ją
kupił, ale szybko zdała sobie sprawę z tego, że to nie wyglądało tak. Bolało ją
co innego. To co zrobił Chris. To on ją sprzedał. Wystarczyły pieniądze, aby
zniknął, aby odszedł... potraktował ją i córkę jako towar. Były dla niego warte
pieniądze, które dostał od dawnego kumpla. Nic więcej.
***
Mimo
kiepskiego poranka Cash zdecydował się iść ośrodka. W końcu, ostatni raz był tydzień temu,
a też czuł jakieś poczucie winy. Niedawno jeszcze się deklarował, iż weźmie
sobie więcej dyżurów, a teraz tak po prostu olał sprawę. Ponownie przemierzał
ulicę ze spuszczoną głową i zaciągniętym kapturem od bluzy. Patrzył tylko pod
nogi. Wszystko, aby uniknąć spojrzenia przechodniów. Wszędzie było słychać
wrzeszczące dzieciaki, a w powietrzy unosiła się rodzinna atmosfera, jednak
Cashowi na to wszystko po prostu chciał się rzygać. I tak musiał przyznać sam
przed sobą, że nawet nie miał ochoty iść pomagać Nicole. Tylko co miał ze sobą
zrobić? London od rana jęczał, ze umrze. Slash gdzieś pojechał. Angie nie
odbierała telefonu. Ten ośrodek ponownie stał się jedyną alternatywą. Ciężko
westchnął, kiedy zaszedł na tyły budynku i wślizgnął się do środka, tak jak
zawsze, aby nikt go tylko nie zauważył. Kiedy znalazł się w budynku, jak zawsze
mógł odetchnąć z ulgą. Ruszył schodami do góry, aby za parę chwil znaleźć się w
odpowiedniej sali.
Jednak
kiedy szedł po schodach, to coś wydało być mu się nie tak. Dzieci zawsze było
słychać na cały korytarz. Tym razem panowała cisza, co raczej było dziwne.
Takie coś po prostu się nie zdarzało. Może Nicole wzięła sobie wolną sobotę?
Przecież tez miała do tego prawo, ale wydawało się to Cashowi dość dziwne. Ta
praca była całym jej życiem i nie miała nic poza nią. Przecież kochała swoich
podopiecznych, jak własne dzieci i Hudson dobrze wiedział, że ciężko było jej
wytrzymać każdy dzień wolny. Stanął przy drzwiach. Jeszcze nasłuchiwał, ale tak
naprawdę nadal panowała cisza. Wzruszył ramionami i nacisnął klamkę. Były
otwarte.
Zajrzał
do środka. Nicole siedziała przy komputerze i najprawdopodobniej zajmowała się
dokumentacją. Cash ogarnął wzrokiem salę. Nie było za wiele dzieci. Tylko
czworo. No w sumie, to pogoda była ładna, to może rodzice w końcu zdecydowali
się spędzić czas ze swoimi pociechami. Chłopak zamknął za sobą drzwi i wszedł
do środka. Oczy Nicole oderwały się od monitora komputera i popatrzyły na
Casha. Chłopak czegoś nie zrozumiał. Opiekunka grupy patrzyła na niego z
współczuciem. Jakby coś się stało, jakby coś się stało Cashowi, ale przecież
nic takiego się nie działo. No oprócz stałych problemów, ale Nicole raczej mu
nie współczuła z tych powodów.
- Cash,
kupę lat. - Powiedziała opiekunka wymuszając na sobie uśmiech.
-
Wybacz. Zająłem się szkołą, jak mi radziłaś. - Odpowiedział wzruszając
ramionami. - Nicole, czy coś się stało?
Kobieta
w tym momencie posmutniała. Powiedziała Cashowi, aby sobie usiadł. Chłopak
wszedł do sali i zajął miejsce przy jednym ze stolików, gdzie leżały prace
plastyczne podopiecznych ośrodka. Zaczął je przeglądać i już żałował, że nie
brał udziału w tworzeniu tych wyklejanek. Patrzył na imiona i nazwiska
poszczególnych dzieci, jednak jednego mu brakowało Taylora Robertsa. Jego
ulubionego podopiecznego.
Nicole
po chwili pojawiła się z dwiema szklankami herbaty. Postawiła je przed synem
gitarzysty i miło się do niego uśmiechnęła. Potem zajęła miejsce na przeciw
niego. Cash znacząco popatrzył na kobietę.
- Taylor
nadal nie przychodzi? - Zapytał. - Nie ma tu jego pracy.
- Cash...
powinieneś wiedzieć, coś na temat Taylora...
Nicole
nie powiedziała tego radośnie. W jej głosie było słychać ból. Nie patrzyła na
Casha tylko mocniej zacisnęła dłonie na szklance. Nie zważała już nawet na to,
że jest w środku gorąca herbata i po prostu poparzy sobie dłonie. Zastanawiała
się, jak ma przekazać tę informację.
- Co się
stało? Źle reaguje na leki...? Jego rodzice się przeprowadzają?
- Cash,
on nie żyje.
Młody
Hudson poczuł, jakby ktoś go walnął deską w głowę. Wbił wzrok w Nicole. Kobieta
siedziała skulona i wyglądała, tak jakby miała się popłakać. Czuła, jakby
straciła swoje własne dziecko. Natomiast Cash nie wiedział, co ma myśleć. Po
prostu Taylora już nie było. Nagle dotarło do niego, że ponownie stracił osobę
na której mu zależało, którą kochał. Tylko tym razem to już nie była matka, a
dziecko obcych ludzi, które pokazało mu swój skomplikowany świat. W tym
momencie, kiedy usłyszał te słowa od Nicole to miał wrażenie, że wszystkie
emocje z niego uszły. Po prostu nie było już nic. Ani żalu, złości, smutku,
tęsknoty. Po prostu jedna wielka pustka, jakby znajdował się w jakiejś próżni.
Nicole zaczęła mu mówić, co się stało takiego z chłopcem, ale to też nie
docierało do Casha. Słyszał słowa, ale nie potrafił odczytać z nich sensu. Po
prostu ponownie wszystko się zawaliło mu na głowę. Chciał się popłakać, aby
sobie jakoś ulżyć, ale to też nie było takie łatwe, bo przecież nie odczuwał
żadnych emocji. Popatrzył w końcu nieprzytomnie na Nicole i pokręcił przecząco
głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, co mu kobieta opowiedziała. A potem po
prostu ciemność. Nie wiedział, co się dzieje, nie wiedział, gdzie jest. Już nie
tylko myśli, ale on cały znajdował się w tej nicości.
***
Otworzył oczy. Pierwsze, co to poraziło go światło. Miał
wrażenie, że ktoś świeci mu żarówką po oczach. Może jednak, to co powiedziała
Nicole było tylko snem? Następnie do świadomości Casha dotarło to, że leży na
łóżku i czuje ten szpitalny zapach. Kompletnie nie rozumiał, co takiego się
stało. Podniósł się i rozejrzał po sali. To był szpital. Był tego pewien.
Problem polegał na tym, że miał podłączoną kroplówkę i nie dość siły w nogach,
aby iść i się kogoś zapytać, co się właściwie dzieje. Na łóżku obok też nikt
nie leżał. Opadł na poduszkę i zadawał sobie pytanie, czy Taylor naprawdę nie
żyje. Nicole powiedziała mu, że chłopiec dostał zapalenia opon mózgowych i po
prostu nie przeżył choroby. Tak po prostu. Kolejny przypadek do odnotowania,
który nie żyje. Dla statystyk głupia liczba, dla Casha za tą liczbą stoi mały
człowiek. Hudson patrzył się w sufit. Chyba dopiero teraz zaczęło docierać do
niego, co takiego stało się z jego małym przyjacielem. Nie raz chłopak miał
wrażenie, że tylko Taylor go rozumie. Tylko ten chory chłopiec ma ochotę go
zrozumieć. On także nie rozumiał świata i wszystkiego co się wokół niego
działo. I tęsknił za swoją mamą, mimo tego, że każdego dnia miał ją przy sobie.
Cash
usłyszał czyjeś kroki. Odwrócił głowę w stronę wejścia do sali i zobaczył
Slasha w fartuchu ochronnym. Skrzywił się. Nie chciało mi się tłumaczyć przed
ojcem, który i tak pewnie będzie miał stos pretensji, że musiał zawalać swoje
sprawy. Z resztą nie musiał. Przecież nikt go nie zmuszał do tego, aby się tu
pojawił. Cash nic nie powiedział, tylko odwrócił głowę w drugą stronę. Slash
ciężko westchnął. Wszedł do sali i zajął miejsce na krześle obok łóżka syna.
- Cash,
może chcesz o czymś porozmawiać?
Chłopak
milczał. Nie chciał rozmawiać, chciał być sam. Z resztą jak zawsze. Dlaczego
Slash nie mógł jeszcze tego zrozumieć? Rano podejrzewa go o branie narkotyków,
a teraz taka nagła troska. Przecież, to wszystko nie miało sensu.
- Bo ja mam chyba ci trochę
do powiedzenia. Powinienem cię przeprosić za to wszystko, co o tobie myślałem.
I już rozumiem po co ci był samochód i dlaczego opuszczałeś szkołę. W sumie, to
jestem z ciebie dumny, że tak się poświęciłeś dla innych, bo mnie chyba by nie
było stać na taki gest. Uświadomiłeś mi, że tak naprawdę, to ja jestem egoistą.
I nie wiem, co bym miał ci jeszcze powiedzieć. Pewnie zastanawiasz się,
dlaczego tu jesteś. Proste. Od paru dni nic nie jadłeś, wczoraj jeszcze trochę
wypiłeś. Ogólnie to jesteś osłabiony... Masz anemię.
Cash
słuchał tego wszystkiego. Nie patrzył na Slasha, bo w tym momencie wydawało mu
się to być trudne. Pewnie jakby popatrzył na niego, to by Hudson nagle zamilkł.
Słuchał prawie, że płaczliwego tonu głosu i zadawał sobie pytanie, czy wyznanie
ojca jest szczere. Chyba było. Jakby nie, to po co to wszystko? Cash ciężko
westchnął.
- On był
moim jedynym przyjacielem. - Mruknął. - Mam wrażenie, że tylko on mnie
rozumiał... nie zadawał głupich pytań, nie gadał żadnych głupot, nie
pocieszał... po prostu był, wiesz? Ciągnął mnie do zabawy... tak po prostu...
tak, był inny... zamknięty w sobie... czasami mnie nie słuchał, czasami miał
mnie gdzieś i nie zwracał na mnie uwagi, ale ja mu to wybaczałem, a wiesz
dlaczego? Bo był chory, bo nie umiał inaczej, bo miał prawo do takich zachowań!
Bo jemu to mogłem wybaczyć...! - Odwrócił się w stronę ojca, który nic się nie
odzywał. Być może Cash miał rację, że słucha go pierwszy raz od śmierci Perli.
- Ja pokochałem tego dzieciaka... chyba... chyba pierwszy raz od śmierci mamy
kogoś kochałem... i czułem się kochany... a on odszedł jak mama. Bez
pożegnania, bez słowa wyjaśnienia... tak nagle... tak jak mama... zostawił mnie
tu samego!
Pierwszy
raz powiedział ojcu, co takiego czuje. Zawsze się przed tym bronił, ale tym
razem już nie dał rady się powstrzymać. Przypomniał sobie słowa Londona o tym,
że przecież Slash jest ich najlepszym przyjacielem. A może powiedział to
wszystko pod wpływem chwili. Po prostu musiał się komuś wygadać, a nikogo
innego nie było wtedy przy nim? Jednak musiał przyznać sam przed sobą, iż
poczuł się z tym wszystkim lepiej. Jakby na chwilę kamień spadł mu z serca.
Slash nadal nic się nie odzywał. Ponownie zobaczył w Cashu tego małego,
przerażonego chłopca. Coś ścisnęło go w sercu. Niewiele myśląc usiadł na łóżko
syna i po prostu przytulił go do siebie. Pierwszy raz od pogrzebu żony...