29 stycznia 2016

Rozdział 20

     Witam. 
Przyznam szczerze, że ciężko było napisać rozmowę Amy z córką, ale dałam radę... a mogę nawet napisać, że dałyśmy. W tym momencie pragnę podziękować Hani za pomoc w realizacji tego fragmentu. I przepraszam, że jednak nie ma pewnego urywku rozmowy, ale obiecuję, że to jeszcze wykorzystam. No i jest jeszcze jedna sprawa. Do tej pory było tak, że rozdziały ukazywały się co piątek. Teraz mogę mieć małe poślizgi, bo w nowej pracy mam piątki całe zajęte i w sumie siedzę w pracy od ósmej rano do późnego wieczora. Tylko w ciągu dnia mam małą przerwę. I być może zmienię dzień publikacji, ale o tym wszystkim jeszcze poinformuję. A teraz zapraszam do czytania i komentowania!



Rozdział 20

Amy ciężko westchnęła. Rozmowa z córką wydawała się być jeszcze bardziej przerażająca niż samo powiedzenie mężowi prawdy. Po Izzy'm wiedziała czego może się spodziewać. Od chwili, w której dowiedziała się, że jest w ciąży zaczynała przyzwyczajać się do myśli o rozstaniu. Z Angie sprawa wyglądała całkiem inaczej. Nastolatka była nieprzewidywalna i mogła zrobić wszystko. Przyjąć to spokojnie, jakby była już dojrzałą dziewczyną, albo zacząć zachowywać się jak mała dziewczynka, która nic nie rozumie. Amy najbardziej bała się tej drugiej możliwości. Mimo wszystko nie wyobrażała sobie stracić córki. W dniu, w którym urodziła Angie obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby ta mała, krucha istotka była szczęśliwa i bezpieczna... aby nigdy w oczach Angie nie pojawiło się takie samo przerażenie, które widywała w oczach Laury. Jednak w tym momencie Amy zdała sobie sprawę z tego, że cały plan legł w gruzach. Anige patrzyła na matkę z wyrzutami, pytaniami, smutkiem, żalem, a zarazem strachem przed przyszłością. Nerwowo poruszyła się na swoim miejscu i starała się nie patrzeć na matkę. Amy ciepło się do niej uśmiechnęła, ale Angie nie wykazała żadnej reakcji. Może tylko kpiący uśmieszek.
            - Fajnie, że sobie o mnie przypomniałaś... ale rozumiem, teraz masz nową rodzinę, a ja jestem już prawie dorosła... ogólnie nie masz czasu... - Angie przerwała ciszę, spojrzała na matkę.
            Amy ciężko westchnęła. Nadal nie wiedziała, jak miała to wszystko wytłumaczyć.
            - Angie, to nie tak... nie mam żadnej nowej rodziny i pewnie nie będę miała... - zawiesiła głos, aby spojrzeć na córkę. Dziewczyna obojętna na słowa matki patrzyła przez okno kawiarni. Czasami tylko wzdychała, albo wywracała oczami. - Dobrze, porozmawiamy jak dwie dorosłe kobiety, bo przecież sama utrzymujesz, że nie jesteś już małą dziewczynką. Domyślam się, co takiego już wiesz, ale ja chcę, abyś wiedziała, że to nie było nic poważnego. I wiem, jak dziwie może to brzmieć, ale nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Po prostu się stało.... a ja sama nie chcę o tym pamiętać.
            Angie oderwała wzrok od okna i spojrzała na matkę. Nie wierzyła w to co usłyszała. W tym momencie siedziała przed nią całkiem obca kobieta, na pewno nie jej mama, która zawsze mówiła o miłości i zaufaniu, o szczerości o tym, że rodzina jest najważniejsza. Angie poczuła w sobie nagły przypływ złości. Przecież Amy momentalnie zaprzeczyła wszystkiemu, co Angie słyszała od dziecka. Po prostu wszystko zburzyła.
            - Nie jesteś z tym gościem?! Nie zakochałaś się w nim...? Tak... tak po prostu... się z nim przespałaś...?!
            W jej głosie było słychać obrzydzenie. Niewątpliwie byłoby łatwiej znieść całą sytuację, jakby Amy powiedziała, że niestety przestała kochać już Izzy'ego, poznała kogoś nowego... ludzie się zakochują, uczuć przecież nie da się oszukać i się nad nimi nie panuje... Idea miłości cały czas by trwała.
            - Tak, po prostu się z nim przespałam. - Powiedziała twierdząco kiwając głową. Zdała sobie sprawę z tego, że dopiero teraz dotarło do niej, co takiego naprawdę zrobiła. Nie zdradziła tylko męża, ale także siebie. - Nie planowałam tego...
            - Kim on jest?
            - Olivier... mój aplikant.
            - Co?! Przecież... przecież on jest niewiele starszy od Laury!
            Angie wstała od stolika i w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że ludzie zaczynają się im przyglądać. Dziewczyna przygryzła dolną wargę i usiadła ponownie na swoje miejsce. Chciała zachować się spokojnie, chociaż to nie było takie łatwe, bo wszystko w niej wrzało. W takich momentach przypominała sobie także, że całe życie jest na cenzurowanym. Tylko u w domu może czuć się w pełni swobodnie i tam nikt nie zwraca uwagi na to, co takiego powie. Amy także poczuła na sobie spojrzenie innych osób.
            - Angie, dobrze wiem ile on ma lat... ale proszę cię, spokojniej... chyba obie nie chcemy czytać jutro o sobie w internecie...
            - Mamo, chodźmy stąd. - Powiedziała Angie.
            - Gdzie chcesz iść?
            - Nie wiem... gdziekolwiek... tu jest za dużo ludzi.
            Amy kiwnęła głową. Córka miała rację. Co prawda nieczęsto mogła przeczytać o sobie w internecie, albo jakiejś gazecie. Może tylko jak Izzy coś sam powiedział, albo gdzieś się z nim pojawiła. Ludzie raczej się nią nie interesowali, bo jak prawnik wydawała się być naprawdę nudną pożywką dla mediów, ale teraz sytuacja wyglądała inaczej. Przecież nie rozmawiała z córką o nowym kolorze ściany w salonie, czy innej mało istotnej rzeczy. Rozmowa dotyczyła Izzy'ego... a sam fakt, że Stradlin rozwodzi się z ciężarną żoną jest już bardzo ciekawy, a jeszcze ciekawsze jest to, że ojcem tego dziecka jest jakiś małolat. Amy zostawiła na stoliku pieniądze, a następnie dała Angie kluczyki do samochodu i powiedziała, że tam ma na nią zaczekać. Sama udała się jeszcze do toalety. Cały czas nie czuła się dobrze, a ból w podbrzuszu nie dawał jej spokoju.
            Angie bez słowa wzięła kluczyki i wyszła z kawiarni. Nerwowo wsiadła do samochodu trzaskając drzwiami. Cała ta sytuacja wydawała się być absurdalna, a może nawet trochę zabawna. Nie, to wcale nie było zabawne, ale dziewczyna momentalnie zaczęła się śmiać, kiedy tylko została sama. Czuła złość do samej siebie, ale nie mogła powstrzymać napadu śmiechu. Nawet kiedy Amy wsiadła do samochodu, Angie ocierała łzy, które spływały jej po policzkach. Powoli zaczynała dusić się ze śmiechu.
            - Co cię tak bawi? - Zapytała Amy ciężko oddychając. Za dużo stresu... lekarz przecież powiedział, że powinna teraz mieć spokój, odpoczywać i cieszyć się perspektywą macierzyństwa.
            - To wszystko! - Odpowiedziała Angie. - Ty mnie bawisz, mamo! Jesteś żałosna, wiesz...? Przez całe życie mówiłaś mi o miłości... i gdzie ta miłość? No gdzie...? Może jestem gówniarą, może nigdy nie miałam chłopaka, może... jeszcze nigdy nie kochałam mężczyzny... może gówno wiem na temat życia z inną osobą, ale wiem jedno! Jak się kocha, to tak po prostu się nie zdradza! Nawet się nie myśli o tym, że można inną osobę... że... przecież to jest obrzydliwe! Mamo, co ty zrobiłaś...?! Pieprzyłaś się z Olivierem, a potem wróciłaś do domu... do taty i udawałaś... i z nim... mamo! Jak mogłaś... jak... - Angie załamał się głos.
            Amy zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy.
            - Kochanie, wiem, jak to wszystko brzmi... wiem, jak to wszystko wygląda i masz rację. Nie mogę niczemu zaprzeczyć... skrzywdziłam twojego ojca, ciebie... Laurę.
            - Szkoda, że ten twój pierwszy mąż cie zostawił... tata zasługuje na kogoś lepszego niż ty. Nienawidzę cię za to co zrobiłaś... i nigdy ci tego nie wybaczę. - Powiedziała przez zęby, chociaż sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że te słowa będzie tak ciężko wypowiedzieć.
            - Angie, ja sama siebie nienawidzę. - Westchnęła Amy. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
            W samochodzie zapadła cisza. Angie otarła łzy, chociaż nie były spowodowane śmiechem. Nie wiedziała co miała więcej powiedzieć, a nawet bała się odezwać. Sama słyszała swoje słowa pełne jadu, nienawiści. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że obraża matkę. I może widziała w niej obcą kobietę, może przychodziło to w tej chwili z łatwością, ale nie mogła zaprzeczyć temu, że nadal przecież była to jej mama. Mama, która czasami denerwowała, która często nie rozumiała, że Angie nie jest już małą dziewczynką. Mama, która przytuliła, kiedy działo się źle, która siedziała przy niej, kiedy była chora. Mama, która kochała. Mama, którą kochała ona. Nie chciała więcej jej krzywdzić, mimo tego, że sama czuła się skrzywdzona. Powoli zaczynało docierać do niej, że rodzice się rozwiodą... że już nic nie będzie takie samo, że już nigdy... oparła głowę o szybę, a Amy głaszcząc córkę po kolanie odpaliła silnik.
            - Odwiozę cię do domu. - Powiedziała.
            - Nie chcę jechać do domu... mamo, ja już nie mam domu... - Szepnęła.
            - Angie, nie mów tak... masz dom... masz mnie, masz tatę... nie ważne, co się stało między mną, a nim... my zawsze będziemy twoimi rodzicami i zawsze będziemy cię kochać... i nie ważne, że ja urodzę teraz dziecko... to nie ma wpływu na nas. Oczywiście, noworodek będzie wymagał bardzo dużo uwagi, czasu... tym bardziej, że będę z tym sama... ale ty zawsze będziesz moją córką... Małą, kochaną córeczką... - powiedziała z uśmiechem. - Szczęściem i nadzieją... Kiedy się urodziłaś chciałam dać ci na imię Nadia... bo wiedziałam, że już wszystko będzie dobrze, ale Izzy nie chciał się na to zgodzić. Od zawsze powtarzał, że jeśli kiedykolwiek będzie miał córkę da jej na imię Angie... i nie wiem, czy chodziło o piosenkę Stonesów, czy tak po prostu... on bardzo cię kocha... najbardziej na świecie.
            - Może teraz będzie Nadia... chociaż... chyba nie przynosi nadziei na lepsze jutro... szkoda, szkoda, że temu dziecku nigdy nie będziesz mogła powiedzieć tego co mnie... bo ono... ono nie jest niczemu winne, że jest...
            - Miłość zawsze będzie trwać, choćby zło miało najlepszy czas... - szepnęła Amy.
            - Mamo, może da się... to wszystko jakoś ułożyć? Jak... jak nie jesteś z Olivierem i nigdy nie będziesz... jak... no przecież tato cię kocha, a ty kochasz jego... mamo... przecież sama powiedziałaś, że miłość zawsze będzie trwać...
            - Czasami sama miłość nie wystarczy... czasami wydarzy się za wiele, aby ponownie spojrzeć sobie w oczy... Nie daje nam ona prawa do własności, władz nad drugim człowiekiem. Jest tylko prezentem, przepustką do życia z nim... ale tak naprawdę nie można nikogo zmusić do uczuć, a tym bardziej twojego ojca. Zakochałam się w Izzy'm, kiedy byłam niewiele starsza od ciebie. Ogólnie nie lubiłam kumpli Axla. Wszyscy byli tacy sami... myśleli tylko o jednym... z resztą dobrze wiesz jacy są chłopcy w twoim wieku... ale Jeffrey, on był trochę inny... nie śmiał się z tych głupich żartów, miał swój własny świat, który chciałam poznać... i nie chodzi tu o muzykę, chodziło o coś więcej... zaczęłam spędzać z nim bardzo dużo czasu. Nawet wkurzałam się, jak nagle w naszym otoczeniu pojawiał się Axl, bo wtedy schodziłam na drugi plan... aż zrozumiałam, że się w nim zakochałam, że... chcę z nim być, chociaż wiedziałam, jak to absurdalnie brzmiało, ale przy Jeffrey'u czułam się bezpiecznie. On ze mnie nie żartował, nie naciskał na seks, nie sprowadzał mnie do roli kury domowej. Angie, my wychowaliśmy się w małym miasteczku, w którym prawie wszyscy się znali. Tam role społeczne były jasno podzielone. Mężczyzna pracuje na rodzinę, a kobieta siedzi w domu z dziećmi i gotuje obiadki... czasami miałam wrażenie, że moje koleżanki spotykają się z chłopakami tylko po to, aby znaleźć męża, aby spełnić ten wzór, który wpoiły im matki... mnie mama powiedziała co innego. Wychowaliśmy się bez ojca, bo umarł, kiedy ja miałam dwa latka... mnie mama powiedziała, że muszę być silną kobietą, że muszę się spełniać. Czułam, że przy Jeffrey'u będę mogła... on mi pomoże, bo jemu także zależało na mnie... jako na kobiecie.
            Angie oderwała wzrok od szyby i popatrzyła na Amy. Tak naprawdę niewiele wiedziała o przeszłości rodziców, bo oni niechętni o tym mówili. Angie co prawda domyślała się, że zapewne przez Chrisa, przez to, jak wyglądało życie Izzy'ego.
            - To dlaczego wyszłaś za Chrisa...? - Zapytała.
            - Chris także był kolegą wujka. W sumie... było ich trzech. Axl, Chris i Izzy... Długo ukrywałam się z moim uczuciem do twojego taty. Bałam się powiedzieć prawdę, bo nie chciałam go stracić. Nie wiedziałam, co on do mnie czuje. Rozmawiałam o tym z mamą... radziła mi, że w końcu muszę zrobić pierwszy krok, bo to nie jest tak, że to facet zawsze musi. Mama ogólnie lubiła Jeffrey'a... chyba najbardziej ze wszystkich kumpli Axla. Dużo myślałam o tym. Nie chodziliśmy ze sobą, ale... on był względem mnie taki opiekuńczy, czuły... ostrożny, a zarazem czasami speszony. Wiedziałam, że jestem dla niego ważna, a potwierdzenie dostałam, kiedy zgodził się ze mną iść na mój bal maturalny. Wiesz jaki jest ojciec, on najchętniej by nigdzie nie wychodził... wtedy także taki był... ale zgodził się, bez słowa... po prostu. Poszedł jeszcze ze mną kupić mi sukienkę... wbił się w garnitur, który miał ze swojej matury i... poszedł... a ja uznałam, że to jest dobry moment, aby powiedzieć, co takiego czuję... a na drugi dzień obudziłam się sama... nie było go przy mnie, nie było żadnej kartki... nie było nic. Axl powiedział mi, że na pewno pojechał do Los Angeles, bo przecież wszystko miał uzgodnione... Poczułam się zraniona... bardzo.
            - Zostawił cię po tym jak powiedziałaś, że go kochasz...?
            - Teraz wiem, że się przestraszył... tego obowiązku. Miłość niesie za sobą obowiązki... odpowiedzialność za drugiego człowieka. Uciekł, bo chciał dla mnie dobrze... a Chris... pocieszał mnie... niedługo potem zaszłam z nim w ciążę... no i stało się to przed czym mama mnie ostrzegała. Zostałam kurą domową, z dzieckiem, pieluchami i mężem, który kocha spędzać czas przed telewizorem, z kolegami... ale nie z żoną. Nie z rodziną... - Powiedziała Amy zamyślając się na chwilę. Pamiętała każde upokorzenie, każde słowo, które jej powiedział, pamiętała ból każdego ciosu i płacz Laury. Tak, Izzy chciał dobrze. Zapłacił Chrisowi, to wydaje się obrzydliwie, ale zrobił to w dobrej wierze... tylko Amy tak naprawdę bolało co innego. Może na początku poczuła się oszukana, poczuła, że Izzy ją kupił, ale szybko zdała sobie sprawę z tego, że to nie wyglądało tak. Bolało ją co innego. To co zrobił Chris. To on ją sprzedał. Wystarczyły pieniądze, aby zniknął, aby odszedł... potraktował ją i córkę jako towar. Były dla niego warte pieniądze, które dostał od dawnego kumpla. Nic więcej.



***

Mimo kiepskiego poranka Cash zdecydował się iść ośrodka. W końcu, ostatni raz był tydzień temu, a też czuł jakieś poczucie winy. Niedawno jeszcze się deklarował, iż weźmie sobie więcej dyżurów, a teraz tak po prostu olał sprawę. Ponownie przemierzał ulicę ze spuszczoną głową i zaciągniętym kapturem od bluzy. Patrzył tylko pod nogi. Wszystko, aby uniknąć spojrzenia przechodniów. Wszędzie było słychać wrzeszczące dzieciaki, a w powietrzy unosiła się rodzinna atmosfera, jednak Cashowi na to wszystko po prostu chciał się rzygać. I tak musiał przyznać sam przed sobą, że nawet nie miał ochoty iść pomagać Nicole. Tylko co miał ze sobą zrobić? London od rana jęczał, ze umrze. Slash gdzieś pojechał. Angie nie odbierała telefonu. Ten ośrodek ponownie stał się jedyną alternatywą. Ciężko westchnął, kiedy zaszedł na tyły budynku i wślizgnął się do środka, tak jak zawsze, aby nikt go tylko nie zauważył. Kiedy znalazł się w budynku, jak zawsze mógł odetchnąć z ulgą. Ruszył schodami do góry, aby za parę chwil znaleźć się w odpowiedniej sali.
            Jednak kiedy szedł po schodach, to coś wydało być mu się nie tak. Dzieci zawsze było słychać na cały korytarz. Tym razem panowała cisza, co raczej było dziwne. Takie coś po prostu się nie zdarzało. Może Nicole wzięła sobie wolną sobotę? Przecież tez miała do tego prawo, ale wydawało się to Cashowi dość dziwne. Ta praca była całym jej życiem i nie miała nic poza nią. Przecież kochała swoich podopiecznych, jak własne dzieci i Hudson dobrze wiedział, że ciężko było jej wytrzymać każdy dzień wolny. Stanął przy drzwiach. Jeszcze nasłuchiwał, ale tak naprawdę nadal panowała cisza. Wzruszył ramionami i nacisnął klamkę. Były otwarte.
            Zajrzał do środka. Nicole siedziała przy komputerze i najprawdopodobniej zajmowała się dokumentacją. Cash ogarnął wzrokiem salę. Nie było za wiele dzieci. Tylko czworo. No w sumie, to pogoda była ładna, to może rodzice w końcu zdecydowali się spędzić czas ze swoimi pociechami. Chłopak zamknął za sobą drzwi i wszedł do środka. Oczy Nicole oderwały się od monitora komputera i popatrzyły na Casha. Chłopak czegoś nie zrozumiał. Opiekunka grupy patrzyła na niego z współczuciem. Jakby coś się stało, jakby coś się stało Cashowi, ale przecież nic takiego się nie działo. No oprócz stałych problemów, ale Nicole raczej mu nie współczuła z tych powodów.
            - Cash, kupę lat. - Powiedziała opiekunka wymuszając na sobie uśmiech.
            - Wybacz. Zająłem się szkołą, jak mi radziłaś. - Odpowiedział wzruszając ramionami. - Nicole, czy coś się stało?
            Kobieta w tym momencie posmutniała. Powiedziała Cashowi, aby sobie usiadł. Chłopak wszedł do sali i zajął miejsce przy jednym ze stolików, gdzie leżały prace plastyczne podopiecznych ośrodka. Zaczął je przeglądać i już żałował, że nie brał udziału w tworzeniu tych wyklejanek. Patrzył na imiona i nazwiska poszczególnych dzieci, jednak jednego mu brakowało Taylora Robertsa. Jego ulubionego podopiecznego.
            Nicole po chwili pojawiła się z dwiema szklankami herbaty. Postawiła je przed synem gitarzysty i miło się do niego uśmiechnęła. Potem zajęła miejsce na przeciw niego. Cash znacząco popatrzył na kobietę.
            - Taylor nadal nie przychodzi? - Zapytał. - Nie ma tu jego pracy.
            - Cash... powinieneś wiedzieć, coś na temat Taylora...
            Nicole nie powiedziała tego radośnie. W jej głosie było słychać ból. Nie patrzyła na Casha tylko mocniej zacisnęła dłonie na szklance. Nie zważała już nawet na to, że jest w środku gorąca herbata i po prostu poparzy sobie dłonie. Zastanawiała się, jak ma przekazać tę informację.
            - Co się stało? Źle reaguje na leki...? Jego rodzice się przeprowadzają?
            - Cash, on nie żyje.
            Młody Hudson poczuł, jakby ktoś go walnął deską w głowę. Wbił wzrok w Nicole. Kobieta siedziała skulona i wyglądała, tak jakby miała się popłakać. Czuła, jakby straciła swoje własne dziecko. Natomiast Cash nie wiedział, co ma myśleć. Po prostu Taylora już nie było. Nagle dotarło do niego, że ponownie stracił osobę na której mu zależało, którą kochał. Tylko tym razem to już nie była matka, a dziecko obcych ludzi, które pokazało mu swój skomplikowany świat. W tym momencie, kiedy usłyszał te słowa od Nicole to miał wrażenie, że wszystkie emocje z niego uszły. Po prostu nie było już nic. Ani żalu, złości, smutku, tęsknoty. Po prostu jedna wielka pustka, jakby znajdował się w jakiejś próżni. Nicole zaczęła mu mówić, co się stało takiego z chłopcem, ale to też nie docierało do Casha. Słyszał słowa, ale nie potrafił odczytać z nich sensu. Po prostu ponownie wszystko się zawaliło mu na głowę. Chciał się popłakać, aby sobie jakoś ulżyć, ale to też nie było takie łatwe, bo przecież nie odczuwał żadnych emocji. Popatrzył w końcu nieprzytomnie na Nicole i pokręcił przecząco głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, co mu kobieta opowiedziała. A potem po prostu ciemność. Nie wiedział, co się dzieje, nie wiedział, gdzie jest. Już nie tylko myśli, ale on cały znajdował się w tej nicości.




***

Otworzył oczy. Pierwsze, co to poraziło go światło. Miał wrażenie, że ktoś świeci mu żarówką po oczach. Może jednak, to co powiedziała Nicole było tylko snem? Następnie do świadomości Casha dotarło to, że leży na łóżku i czuje ten szpitalny zapach. Kompletnie nie rozumiał, co takiego się stało. Podniósł się i rozejrzał po sali. To był szpital. Był tego pewien. Problem polegał na tym, że miał podłączoną kroplówkę i nie dość siły w nogach, aby iść i się kogoś zapytać, co się właściwie dzieje. Na łóżku obok też nikt nie leżał. Opadł na poduszkę i zadawał sobie pytanie, czy Taylor naprawdę nie żyje. Nicole powiedziała mu, że chłopiec dostał zapalenia opon mózgowych i po prostu nie przeżył choroby. Tak po prostu. Kolejny przypadek do odnotowania, który nie żyje. Dla statystyk głupia liczba, dla Casha za tą liczbą stoi mały człowiek. Hudson patrzył się w sufit. Chyba dopiero teraz zaczęło docierać do niego, co takiego stało się z jego małym przyjacielem. Nie raz chłopak miał wrażenie, że tylko Taylor go rozumie. Tylko ten chory chłopiec ma ochotę go zrozumieć. On także nie rozumiał świata i wszystkiego co się wokół niego działo. I tęsknił za swoją mamą, mimo tego, że każdego dnia miał ją przy sobie.
            Cash usłyszał czyjeś kroki. Odwrócił głowę w stronę wejścia do sali i zobaczył Slasha w fartuchu ochronnym. Skrzywił się. Nie chciało mi się tłumaczyć przed ojcem, który i tak pewnie będzie miał stos pretensji, że musiał zawalać swoje sprawy. Z resztą nie musiał. Przecież nikt go nie zmuszał do tego, aby się tu pojawił. Cash nic nie powiedział, tylko odwrócił głowę w drugą stronę. Slash ciężko westchnął. Wszedł do sali i zajął miejsce na krześle obok łóżka syna.
            - Cash, może chcesz o czymś porozmawiać?
            Chłopak milczał. Nie chciał rozmawiać, chciał być sam. Z resztą jak zawsze. Dlaczego Slash nie mógł jeszcze tego zrozumieć? Rano podejrzewa go o branie narkotyków, a teraz taka nagła troska. Przecież, to wszystko nie miało sensu.
            - Bo ja mam chyba ci trochę do powiedzenia. Powinienem cię przeprosić za to wszystko, co o tobie myślałem. I już rozumiem po co ci był samochód i dlaczego opuszczałeś szkołę. W sumie, to jestem z ciebie dumny, że tak się poświęciłeś dla innych, bo mnie chyba by nie było stać na taki gest. Uświadomiłeś mi, że tak naprawdę, to ja jestem egoistą. I nie wiem, co bym miał ci jeszcze powiedzieć. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego tu jesteś. Proste. Od paru dni nic nie jadłeś, wczoraj jeszcze trochę wypiłeś. Ogólnie to jesteś osłabiony... Masz anemię.
            Cash słuchał tego wszystkiego. Nie patrzył na Slasha, bo w tym momencie wydawało mu się to być trudne. Pewnie jakby popatrzył na niego, to by Hudson nagle zamilkł. Słuchał prawie, że płaczliwego tonu głosu i zadawał sobie pytanie, czy wyznanie ojca jest szczere. Chyba było. Jakby nie, to po co to wszystko? Cash ciężko westchnął.
            - On był moim jedynym przyjacielem. - Mruknął. - Mam wrażenie, że tylko on mnie rozumiał... nie zadawał głupich pytań, nie gadał żadnych głupot, nie pocieszał... po prostu był, wiesz? Ciągnął mnie do zabawy... tak po prostu... tak, był inny... zamknięty w sobie... czasami mnie nie słuchał, czasami miał mnie gdzieś i nie zwracał na mnie uwagi, ale ja mu to wybaczałem, a wiesz dlaczego? Bo był chory, bo nie umiał inaczej, bo miał prawo do takich zachowań! Bo jemu to mogłem wybaczyć...! - Odwrócił się w stronę ojca, który nic się nie odzywał. Być może Cash miał rację, że słucha go pierwszy raz od śmierci Perli. - Ja pokochałem tego dzieciaka... chyba... chyba pierwszy raz od śmierci mamy kogoś kochałem... i czułem się kochany... a on odszedł jak mama. Bez pożegnania, bez słowa wyjaśnienia... tak nagle... tak jak mama... zostawił mnie tu samego!
            Pierwszy raz powiedział ojcu, co takiego czuje. Zawsze się przed tym bronił, ale tym razem już nie dał rady się powstrzymać. Przypomniał sobie słowa Londona o tym, że przecież Slash jest ich najlepszym przyjacielem. A może powiedział to wszystko pod wpływem chwili. Po prostu musiał się komuś wygadać, a nikogo innego nie było wtedy przy nim? Jednak musiał przyznać sam przed sobą, iż poczuł się z tym wszystkim lepiej. Jakby na chwilę kamień spadł mu z serca. Slash nadal nic się nie odzywał. Ponownie zobaczył w Cashu tego małego, przerażonego chłopca. Coś ścisnęło go w sercu. Niewiele myśląc usiadł na łóżko syna i po prostu przytulił go do siebie. Pierwszy raz od pogrzebu żony...

22 stycznia 2016

Rozdział 19

      Cześć.
Kolorowy zawrót głowy z tym rozdziałem. Jest on dopisany, bo stwierdziłam, że są pewne sprawy, które ogólnie pominęłam, kiedy pisałam to opowiadanie. Miałam zamiar zamieścić tu rozmowę Amy z córką, ale oczywiście za bardzo mnie poniosło... a rozmowy i tak nie ma... tak to jest, kiedy Rose bierze się za pisanie czegoś konkretnego. Ale muszę powiedzieć, że w sumie jestem z siebie zadowolona, bo jest to pierwsza duża forma, którą napisałam od paru miesięcy i nawet mi się podoba, a do tego narracja w trzeciej osobie. Ostatni raz pisałam w trzeciej osobie te trzy lata temu, kiedy walczyłam z tym opowiadaniem.... No cóż, to zapraszam do czytania i komentowania. Pozdrawiam!



Rozdział 19

Angie przemyła twarz zimną wodą, a następnie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądała dobrze, a mogła nawet powiedzieć, że było bardzo źle. Oczywiście musiała wziąć na poprawkę fakt, że była dzień po imprezie, jednak i tak lekko się skrzywiła na swój widok. Ciężko westchnęła starając się ułożyć sobie włosy, ale po paru próbach niepogodzeń postanowiła wziąć je w kucyk. Nie miała ochoty wracać do domu, bo nawet nie wiedziała, co tam takiego zastanie. Izzy był w rozsypce, a sama Angie miała wrażenie, że upada razem z nim. Za dnia niby się trzymał. Jeździł do studia, pisał nowe piosenki, nawet czasami coś ugotował, ale wszystko zaczynało pękać nocą, kiedy słyszała płacz swojego ojca. Sama miała wtedy ochotę zawinąć się w pościel po prostu zacząć płakać. Nie wiedziała, jak miałaby jemu pomóc, a także nie chciała się już wtrącać. Wszystko zaczynało ją przerastać, a razem z kacem przyszła chwila, w której zdała sobie sprawę, że czuje się jak mała, bezradna dziewczynka. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i wyszła z łazienki. Obiecała Hannie, że zostanie u niej, aby pomóc ogarnąć po imprezie, ale powoli zaczęła tego żałować, bo dom wyglądał jak po bitwie. Mogła zatrzymać Casha i Londona, aby jednak także zostali, chociaż... nie, London nawet nie był w stanie ustać na nogach. Dziewczyna zaśmiała się na wspomnienie swojego przyjaciela i weszła do kuchni. Hanna siedziała przy stole z kubkiem mocnej kawy i nieprzytomnie wpatrywała się w zdjęcia, która były przyczepione na lodówkę. Przez chwilę zastanowiła się, czy kiedykolwiek ona będzie miała taką własną lodówkę, na którą z uporem maniaka będzie przypinała zdjęcia swoich dzieci. Z zamyślenia wyrwało ją westchnięcie Angie. Dziewczyna popatrzyła na kubek z kawą, a następnie wzięła parę łyków siadając przy stole. W tym momencie zaczęła rozumieć, dlaczego jej rodzice nigdy nie zgadzali się na imprezy urodzinowe w domu. Amy na pewno dostałaby zawału, jakby zobaczyła swój piękny salon... chociaż chyba nawet już nie swój. Ruda położyła głowę na stół. Zimny blat dał chwilę ukojenia.
            - London ma dziewczynę? - Zapytała Hanna wstając z miejsca i odstawiając kubek do starty brudnych naczyń.
            - Dla niego liczą się tylko jego książki, a kochać to chyba z matematyką się lubi. - Odparła Angie ziewając. - Swoją drogą, nie dziwię się, że nie ma, bo jest po prostu nudny.
            Hanna załamała ręce, kiedy rozejrzała się wokół siebie. Nie miała na to wszystko siły, a do tego w głowie całkiem inne myśli. Nie mogła zapomnieć o Londonie i tych paru godzinach z nim spędzonych. Angie może miała rację, że był trochę zakręcony na punkcie matematyki, ale to było w nim właśnie inne. Nie mówił o jakiś głupotach, o których Hanna nawet nie miała już ochoty słuchać, nie był nachalny względem niej i nie zależało jemu tylko na tym, aby zaciągnąć ją do łóżka. Może wydawał się być trochę za poważny, ale za to zależało mu na naprawdę poważnych rzeczach i właśnie chyba to było w nim urocze.
            - A dasz mi jego numer? - Zapytała niepewnie.
Angie poderwała głowę i się uśmiechnęła.
            - Widziałam was wczoraj jak się całowaliście... no, myślałam, że to tylko tak, bo on przegiął z alkoholem, ale teraz widzę, że raczej nie... fajnie. Może uda ci się wyciągnąć go z tych książek!
            - A myślisz, że... mogę robić sobie niepotrzebne nadzieje...?
            - Nie, London taki nie jest... - Westchnęła Angie wstając ze swojego miejsca. Podeszła do Hanny, która wzięła się właśnie za mycie naczyń. Wzięła od niej talerz i zaczęła go wycierać, przejrzała, przejrzała się w lśniącej tafli ceramiki. - On będzie kochał, na zawsze... do końca... jak mój tato... - Szepnęła, bardziej sama do siebie. - Tylko abyś ty nie była taka jak moja mama...
            - Co powiedziałaś? - Hanna odwróciła głowę w jej stronę. - Wiem, że mamy kaca, ale mów trochę głośniej.
            Angie przez dłuższy czas nic się nie odzywała. Czuła się jeszcze gorzej niż dzień wcześniej. Jednak wszyscy mieli rację, że alkohol nie rozwiązuje żadnych problemów. Problemy wróciły, a ona musiała zmagać się jeszcze z kacem moralnym, że tak po prostu się upiła. Nigdy by się tego po sobie nie spodziewała. Owszem lubiła dobrą zabawę, ale znała granicę, którą wczorajszego dnia gdzieś się zatraciła. Nigdy nie chciała przyznać sama przed sobą, że tak naprawdę pochodziła z rodziny alkoholików. Może jej samej to nie dotyczyło, ale jednak nic nie zmieniało faktu, że ojciec i wujek byli alkoholikami. Odłożyła talerz, który wycierała już od prawie piętnastu minut i wzięła następny. Zatrzymała machinalne ruchy.
            - Zabawne, jak możemy kogoś stracić w jednej sekundzie. Nawet się tego nie spodziewamy... wstajemy sobie rano, idziemy, gdzie mamy iść i nie myślimy o tym, że bliska nam osoba...
            - Mówisz o mamie chłopaków? - Zapytała Hanna odgarniając sobie kosmyk włosów. - To musi być straszne... ja sobie nie wyobrażam stracić rodziców. Wiem, narzekam na nich, ale są... rodzinę ma się tylko jedną i nie ważne jaka jest, ważne, że jest...
            - Tak, mówię o ich mamie. - Westchnęła Angie, chociaż tak naprawdę miała na myśli swoich rodziców. Może nie umarli, ale stracili siebie. W jednym dniu, w jednej sekundzie, która przeważyła o całym ich życiu. - Chyba wszyscy bardzo to przeżyli... nie tylko chłopaki, ale także Slash... no i moi rodzice.
            - Pamiętasz ich mamę?
            Angie zamyśliła się przez chwilę.
            - Nie, w sumie nie... miałam niecałe sześć lat, kiedy zmarła... chyba moja mama się z nią nie lubiła - powiedziała z lekkim uśmiechem kpiny. - Pewnie chodziło o Slasha. Tak naprawdę ja poznałam chłopaków dopiero po śmierci Perli. Moi rodzice wtedy zajmowali się Cashem i Londonem, bo Slash nie był w stanie... a sama Perla jest dla mnie abstrakcją, jakby nigdy nie istniała. Cash nie chce o niej rozmawiać, London tak samo. Mam wrażenie, że ich mama jest tematem tabu. Chyba... chyba nigdy o niej nie rozmawiali, między sobą, ale także ze Slashem... - Westchnęła. - Ja wiem, że to ciężkie, ale trzeba ze sobą rozmawiać, nie? Nie wszystko jesteśmy w stanie zrozumieć, może wybaczyć. - Angie zaczęła mówić co raz bardziej nerwowo. - Ale trzeba ze sobą rozmawiać, bo przecież rozmowa jest najważniejsza, nie można tak po prostu zostawić niektórych rzeczy! - Upuściła talerz, który rozsypał się na podłodze w drobny mak.
            Hanna popatrzyła na nią lekko przerażona.
            - Angie, wszystko w porządku? - Zapytała z troską.
            - Nic nie jest w porządku. - Odpowiedziała. - Nic nie jest i już nie będzie. I nie chodzi o matkę chłopaków! Chodzi o mnie... i o moich rodziców. Rozwodzą się, bo matka się puściła i zaszła w ciążę... a teraz ma mnie kompletnie gdzieś i mnie unika... a ojciec totalnie się rozsypał, ja nie wiem co mam robić! Mam już tego wszystkiego dość... Hanna, ja... - Zawiesiła głos płacząc. Jej przyjaciółka stała przerażona i wpatrywała się w rudą. Nie miała o niczym pojęcia. Rodzina Angie zawsze wydawała się być idealna, jakby była zaprzeczeniem całego świata Hollywood. Prędzej mogła spodziewać się takiego czegoś po swoich rodzicach, ale nie po państwu Isbell. Angie stała bezradna i po prostu płakała. Hanna w końcu odłożyła szklankę, którą właśnie myła i przytuliła do siebie przyjaciółkę mówiąc, że wszystko będzie dobrze... że jej pomoże przez to przejść.



***

Izzy rzucił niedopałek papierosa na schody i przydeptał. Ciężko westchnął opierając się o drewniany słup podtrzymujący dach ganku. Lafayette co raz bardziej zaczynało go przytłaczać, nie mógł zostać tam wiecznie, ale z drugiej strony nie chciał zostawiać Amy samej. Ponownie. Chociaż teraz nic ich nie łączyło, nie uciekał dzień po tym, jak ona wyznała mu miłość. Bardzo tego żałował, ale wtedy wydawało mu się, że było to jedyne odpowiednie rozwiązanie. Przestraszył się. Amy miała trochę ponad osiemnaście lat, a on dwadzieścia dwa i ustawiony wyjazd do Los Angeles. Wszystko miało być takie proste, a tej jednej nocy się skomplikowało. Wtedy tak było lepiej. Wolał uciec, zanim cokolwiek się stało. Tym razem było przecież inaczej. Mógł być także spokojny o Amy, bo Chris zniknął. Jednak kiedy na nią spoglądał, nie mógł... czuł, że musi przy niej zostać, albo pociągnąć ją za sobą.
            - Za dwa dni wracam do Los Angeles. - Powiedział beznamiętnym głosem. - Postanowiłem, że sprzedam mieszkanie rodziców... zajmiesz się tym? - Spojrzał na Amy.
            Kobieta oderwała wzrok od księżyca i spojrzała na Izzy'ego. Blado się do niego uśmiechnęła.
            - Ponownie uciekasz. - Powiedziała szeptem. - Chyba już powinnam przywyknąć do tego, że nagle się pojawiasz i nagle znikasz.
            - Amy, przecież wiesz, że to nie tak... a to co się stało wtedy... - Zaczął się tłumaczyć, chociaż sam nie wiedział, co miał takiego powiedzieć. Chyba nie było dobrego wytłumaczenia.
            - To nie ma już znaczenia. Byłam młoda i głupia i zakochałam się w starszym chłopaku. - Wzruszyła ramionami. - Byłeś trochę inny niż ta cała banda debili. - Spojrzała na niego ukradkiem. - W sumie, nadal jesteś... - Powiedziała z uśmiechem. - Ale nie dla mnie, a ja nie jestem dla ciebie. Życie przecież nie jest bajką, prawda...? Poza tym muszę odnaleźć Chrisa.
            Zapadła między nimi cisza. Izzy nie spuszczał wzroku z Amy, a ona pociągnęła nosem i weszła do domu zostawiając Stradlina samego. Spojrzał na księżyc i zastanowił się nad sobą. Może całe jego dotychczasowe życie było tylko żartem, albo próbą zagłuszenia samego siebie. Pokręcił głową i usiadł na schodach. Może wcale nie powinien dawać tych pieniędzy Chrisowi. Może to wszystko nie miało większego sensu...
            Amy miała całkiem podobne myśli. Nie chciała przyznać sama przed sobą, że Izzy nie był jej obojętny. Popatrzyła przez szybę w drzwiach, jak Izzy siada na schodach i odpala kolejnego papierosa. Poczuła jakąś tęsknotę, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to wszystko nie miało większego sensu. Nie mogła zapomnieć o tym, że Stradlin był narkomanem, dilerem, alkoholikiem i miał takie same ciemne układy jak Chris. Pokręciła głową i weszła do salonu. Zobaczyła tam Axla śpiącego na kanapie z Laurą. Lekko uśmiechnęła się na ten widok, chciała ich przykryć, kiedy rudy otworzył oczy i spojrzał na siostrę. Delikatnie się podniósł, aby nie obudzić dziewczynki.
            - Dowiedziałaś się czegoś na policji? - Zapytał Axl.
            Amy pokręciła przecząco głową.
            - Niczego... w sumie, nawet za bardzo nikt nie chce szukać Chrisa. Usłyszałam, że jak zostawił te papiery rozwodowe i że zrzeka się Laury, to nie chce, abym go szukała... a że jest dorosłym człowiekiem... ja tam wiem, że im wszystkim jest to na rękę, że zniknął. - Westchnęła.
            - Tobie także powinno być na rękę. - Powiedział Axl spoglądając na Laurę.
            - Chris jest moim mężem, mamy córkę!
            - Siostra, daj już spokój z tą świętością węzła małżeńskiego... teraz jesteś wolna. Weź ten rozwód i po prostu zacznij żyć... zawsze chciałaś być prawnikiem, to co ci teraz stoi na przeszkodzie? Idź na studia, spełniaj się... spełniaj marzenia, a nie oglądasz się na tego dupka, który nawet o tobie teraz nie pomyśli!
            Amy nerwowo ruszyła się ze swojego miejsca i poszła do kuchni. Może Axl miał rację, ale ona nie mogła pogodzić się z tym, że ponownie została porzucona. Może z nią było coś nie tak, może nie miała prawa być szczęśliwa. Oparła się o blat kuchenny i zaczęła ciężko oddychać. Chrisa nie było około tygodnia, nikt nie chciał jej pomóc, wszyscy wpierali, że to dla nich lepiej. Tak, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale miała strach... przed nim, ale także przed tym, że zostanie sama. Bez nikogo... mimo wszystko... Chris był.
            Usłyszała kroki. Odwróciła się i zobaczyła Axla.
            - Jesteś hipokrytą. - Powiedziała w stronę brata. - Erin uciekła ci po tym, jak prawie zepchnąłeś ją ze schodów i przyjechałeś za nią aż tutaj... Chcesz zatrzymać ją przy sobie, a mnie mówisz, że mam cieszyć się życiem. Wiesz co ci powiem, Axl...? Może ty dasz żyć tej biednej dziewczynie, co? Nie wiem, co ona w tobie widziała, nie wiem, co chciała widzieć... - Syknęła. - Dajcie mi wszyscy święty spokój!
            Ponownie weszła do salonu, spojrzała na córkę. Wzięła ją na ręce i zaniosła do sypialni na pierwsze piętro.
            Axl wywrócił oczami. Nie mógł zrozumieć siostry, chociaż miała trochę racji co do Erin. Być może lepiej, że nie zdążył i dziewczyna od jego matki pojechać gdzieś dalej. Chwycił swoją kurtkę i wyszedł na ganek. Spojrzał na Izzy'ego, który siedział zamyślony.
            - Chłopie, weź coś zrób z moją siostrą, przecież wiem, że ją kochasz. - Powiedział spoglądając na niego ukradkiem i schodząc ze schodów.
               Izzy spojrzał na przyjaciela.
            - Nie chcę wykorzystywać tego, że Chris zniknął... z resztą, dlatego, że ją kocham, nie zrobię nic. - Westchnął. - Ze mną wcale nie będzie miała lepiej.
            - Chyba pojebało was wszystkich. - Jęknął Axl otwierając bramkę.

            Amy oparła głowę o kierownicę. Ciężko oddychała. Wszystko wydawało się być mało realistycznym snem, z którego zaraz się obudzi. Będzie deszczowy ranek, a ona sama nie będzie miała ochoty wstać z łóżka. Przytuli się do Izzy'ego i pomyśli sobie, że przecież wszystko jest dobrze. Nic nie ma większego znaczenia, bo mają siebie... marzenia. Tak, w tym momencie to były marzenia. Wszystko legło w gruzach. Jeszcze parę godzin temu miała ogromną determinację, aby ratować to małżeństwo, a tym momencie już sama nie wiedziała. Poczuła się oszukana, przez wszystkich, którym ufała, których kochała. Poczuła ukłucie bólu w podbrzuszu. Lekarz powiedział, że miała się nie denerwować. Otarła potok łez, który spływał jej po policzkach, chciała już ruszyć, kiedy usłyszała, że ktoś stuka w okno. Podniosła głowę i zobaczyła Izzy'ego. Opuściła szybę.
            - Am, musimy porozmawiać... i nie mów mi, że nie mamy o czym, kiedy dobrze wiesz, że mamy.
            - Nie wydaje mi się. - Odpowiedziała słowami, które pół godziny wcześniej usłyszała od męża. Tak samo chłodnym tonem, z taką samą obojętnością. W sumie, nawet zaczynała rozumieć taktykę swojego męża. Zaczynało się jej to podobać.
            - Amy, proszę...
            Kobieta wysiadła z samochodu i spojrzała na męża.
            - Dobrze... nie jestem tobą, więc słucham.
            Izzy otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś, ale zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie wiedział, co miał takiego powiedzieć. Patrzył tylko na Amy przepraszającym wzrokiem, a zarazem z taką samą złością, z którą walczył od paru dni.
            - Prawda, zapłaciłem Chrisowi, aby zniknął. - Zaczął mówić. Amy odwróciła od niego wzrok. Ponownie usłyszała te słowa, które ją przeszyły. - Ja wiem, że to wygląda tak, że was kupiłem, ale dobrze wiesz, że... przecież ja wtedy wyjechałem... mieliśmy ze sobą sporadyczny kontakt przez prawie rok, aż do śmierci twojej matki, kiedy zdecydowałaś się przyjechać do Axla i zacząć studia... Jakbym cię kupił, to chyba bym robił wszystko, aby... aby być z tobą od razu, prawda...? Z resztą... przecież jak byłaś już w Los Angeles, to nie naciskałem na ciebie...
            Kobieta ponownie otarła łzy. Nie mogła przestać płakać. Pociągnęła nosem i popatrzyła na Izzy'ego. Nie mogła zaprzeczyć jego słowom, bo tak właśnie było, ale nie rozumiała jednej rzeczy...
            - Masz rację, ale... nie rozumiem, po co dawałeś Chrisowi te pieniądze?
            - Zobaczyłem wtedy przestraszoną Laurę na ulicy, pobitą ciebie... zastraszoną... to nie byłaś ty... nie mogłem... nie mogłem na to wszystko patrzeć, pozwolić... chciałem twojej wolności, twojego dobra, abyś się rozwijała, abyś była szczęśliwa, abyś... była spokojna, przestała się bać. Chciałem, abyś po prostu żyła, a nie bała się każdego dnia! Chciałem, aby Laura miała normalne dzieciństwo! Rozumiesz...? Chciałem tego, bo mi zależało na was... bo cię kochałem...
            - Ile tego było?
            - Nie ważne...
            - No ile? Oddam ci te pieniądze.
            - Amy... nie bądź śmieszna. To nie ma znaczenia ile tego było!
            - Dla mnie ma znaczenie, nie chcę mieć wobec ciebie żadnego długu. - Powiedziała drżącym głosem, nad którym starała się zapanować i ponownie wsiadła do samochodu.  - Nie martw się, nie będę utrudniała ci rozwodu...
            - Nie masz wobec mnie żadnego długu! - Powiedział uporczywie się w nią wpatrując. - Bardziej zależy mi na tym, abyś porozmawiała z Angie.
            Amy nic nie odpowiedziała. Odpaliła silnik i ruszyła. Niby było łatwiej się rozstać, a zarazem o wiele trudniej.



***

Angie ziewając położyła się na kanapę w salonie przyjaciółki. Rozejrzała się dookoła siebie. Wszystko zostało posprzątane. Na szczęście Hanna zadzwoniła po jeszcze paru znajomych, aby pomogli ogarnąć ten bałagan. Nie mogła tylko dodzwonić się do Londona, co doprowadzało ją do białej gorączki. W głowie dziewczyny zrodziło się tysiące myśli i obaw. Może London pomyślał, że celowo go upiła? Albo ona wcale się jemu nie podoba i teraz zacznie jej unikać, co przecież wcale nie będzie takie trudne, bo wcześniej także nie zwracał na nią uwagi. Może się po prostu wystraszył, albo co gorsza nią zabawił. Angie mówiła, że taki nie jest, ale przecież ruda może nie wiedzieć wszystkiego. Hanna ciężko westchnęła i usiadła obok przyjaciółki. Spoglądała w wyświetlacz telefonu z zmartwioną miną. Angie podniosła się do pozycji siedzącej, objęła Hannę.
            - Widziałaś w jakim był wczoraj stanie, kiedy Cash zabierał go do domu... na pewno teraz śpi i nawet nie wie, że się do niego dobijasz. Daj chłopakowi odpocząć.
            - Myślisz...? Nie zrobiłam teraz siebie nachalnej idiotki?
            Angie opadła ponownie na kanapę. W takich momentach cieszyła się, że nigdy nie miała chłopaka, a nawet przez głowę jej nie przeszło, aby jakiegoś mieć. Może tylko Cash... tak, tylko ona nie robiła sobie względem niego takich wkrętów. Hanna była chyba trochę za wrażliwa, albo trochę za bardzo jej zależało.
            - Bo wiesz, ja chyba na naprawdę się w nim zakochałam...
            - Tak, wiem, wiem... i wyjedziesz za niego za mąż i urodzisz mu troje pięknych dzieci, a ich zdjęcia będziesz przyklejać na lodówkę.
            Hanna odłożyła telefon na stolik, popatrzyła na przyjaciółkę, a następnie rzuciła w nią poduszką.
            - Okropna jesteś, wiesz?
            Angie wybuchnęła śmiechem i chciała już się odegrać, chwytając poduszkę, kiedy obie dziewczyny usłyszały dzwonek telefonu. Hanna momentalnie spojrzała na swój, ale musiała z przykrością stwierdzić, że to nie do niej dzwoniono. Natomiast Angie siedziała nieprzytomna wpatrując się w wyświetlacz, na którym widniało - mama. - Dotarło do niej, że tak naprawdę nie ma ochoty z nią rozmawiać, albo boi się tego spotkania. Hanna kiwnęła głową, Angie wstała z kanapy i wychodząc na taras odebrała telefon.
            - Cześć, mamo... - Powiedziała cichym głosem.
            - Angie, córeczko, ja cię przepraszam...
            - Mamo, daruj sobie... rozumiem, masz teraz nową rodzinę... będziesz miała nowe dziecko, ja jestem prawie dorosła.
            - Angie, nie mów tak... - Odpowiedziała Amy drżącym głosem. - Wiem, wszystko nie poszło tak jak powinno... dlatego chcę się z tobą zobaczyć... porozmawiać...
            - Jestem u Hanny... możemy zobaczyć się na mieście... nie wiem, w tej kawiarni, gdzie zawsze chodziłyśmy na lody?
            - Dobrze. Do zobaczenia. Kocham cię, córeczko.
            Angie rozłączyła rozmowę bez słowa pożegnania. Miała ochotę rzucić telefon. Odwróciła się i zobaczyła Hannę. Przyjaciółka wpatrywała się w nią z zmartwioną miną, a Angie tylko blado się uśmiechnęła mówiąc, że musi już iść. Hanna twierdząco kiwnęła głową. Podziękowała tylko za pomoc i na pożegnanie przytuliła jeszcze do siebie przyjaciółkę.