29 stycznia 2016

Rozdział 20

     Witam. 
Przyznam szczerze, że ciężko było napisać rozmowę Amy z córką, ale dałam radę... a mogę nawet napisać, że dałyśmy. W tym momencie pragnę podziękować Hani za pomoc w realizacji tego fragmentu. I przepraszam, że jednak nie ma pewnego urywku rozmowy, ale obiecuję, że to jeszcze wykorzystam. No i jest jeszcze jedna sprawa. Do tej pory było tak, że rozdziały ukazywały się co piątek. Teraz mogę mieć małe poślizgi, bo w nowej pracy mam piątki całe zajęte i w sumie siedzę w pracy od ósmej rano do późnego wieczora. Tylko w ciągu dnia mam małą przerwę. I być może zmienię dzień publikacji, ale o tym wszystkim jeszcze poinformuję. A teraz zapraszam do czytania i komentowania!



Rozdział 20

Amy ciężko westchnęła. Rozmowa z córką wydawała się być jeszcze bardziej przerażająca niż samo powiedzenie mężowi prawdy. Po Izzy'm wiedziała czego może się spodziewać. Od chwili, w której dowiedziała się, że jest w ciąży zaczynała przyzwyczajać się do myśli o rozstaniu. Z Angie sprawa wyglądała całkiem inaczej. Nastolatka była nieprzewidywalna i mogła zrobić wszystko. Przyjąć to spokojnie, jakby była już dojrzałą dziewczyną, albo zacząć zachowywać się jak mała dziewczynka, która nic nie rozumie. Amy najbardziej bała się tej drugiej możliwości. Mimo wszystko nie wyobrażała sobie stracić córki. W dniu, w którym urodziła Angie obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby ta mała, krucha istotka była szczęśliwa i bezpieczna... aby nigdy w oczach Angie nie pojawiło się takie samo przerażenie, które widywała w oczach Laury. Jednak w tym momencie Amy zdała sobie sprawę z tego, że cały plan legł w gruzach. Anige patrzyła na matkę z wyrzutami, pytaniami, smutkiem, żalem, a zarazem strachem przed przyszłością. Nerwowo poruszyła się na swoim miejscu i starała się nie patrzeć na matkę. Amy ciepło się do niej uśmiechnęła, ale Angie nie wykazała żadnej reakcji. Może tylko kpiący uśmieszek.
            - Fajnie, że sobie o mnie przypomniałaś... ale rozumiem, teraz masz nową rodzinę, a ja jestem już prawie dorosła... ogólnie nie masz czasu... - Angie przerwała ciszę, spojrzała na matkę.
            Amy ciężko westchnęła. Nadal nie wiedziała, jak miała to wszystko wytłumaczyć.
            - Angie, to nie tak... nie mam żadnej nowej rodziny i pewnie nie będę miała... - zawiesiła głos, aby spojrzeć na córkę. Dziewczyna obojętna na słowa matki patrzyła przez okno kawiarni. Czasami tylko wzdychała, albo wywracała oczami. - Dobrze, porozmawiamy jak dwie dorosłe kobiety, bo przecież sama utrzymujesz, że nie jesteś już małą dziewczynką. Domyślam się, co takiego już wiesz, ale ja chcę, abyś wiedziała, że to nie było nic poważnego. I wiem, jak dziwie może to brzmieć, ale nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Po prostu się stało.... a ja sama nie chcę o tym pamiętać.
            Angie oderwała wzrok od okna i spojrzała na matkę. Nie wierzyła w to co usłyszała. W tym momencie siedziała przed nią całkiem obca kobieta, na pewno nie jej mama, która zawsze mówiła o miłości i zaufaniu, o szczerości o tym, że rodzina jest najważniejsza. Angie poczuła w sobie nagły przypływ złości. Przecież Amy momentalnie zaprzeczyła wszystkiemu, co Angie słyszała od dziecka. Po prostu wszystko zburzyła.
            - Nie jesteś z tym gościem?! Nie zakochałaś się w nim...? Tak... tak po prostu... się z nim przespałaś...?!
            W jej głosie było słychać obrzydzenie. Niewątpliwie byłoby łatwiej znieść całą sytuację, jakby Amy powiedziała, że niestety przestała kochać już Izzy'ego, poznała kogoś nowego... ludzie się zakochują, uczuć przecież nie da się oszukać i się nad nimi nie panuje... Idea miłości cały czas by trwała.
            - Tak, po prostu się z nim przespałam. - Powiedziała twierdząco kiwając głową. Zdała sobie sprawę z tego, że dopiero teraz dotarło do niej, co takiego naprawdę zrobiła. Nie zdradziła tylko męża, ale także siebie. - Nie planowałam tego...
            - Kim on jest?
            - Olivier... mój aplikant.
            - Co?! Przecież... przecież on jest niewiele starszy od Laury!
            Angie wstała od stolika i w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że ludzie zaczynają się im przyglądać. Dziewczyna przygryzła dolną wargę i usiadła ponownie na swoje miejsce. Chciała zachować się spokojnie, chociaż to nie było takie łatwe, bo wszystko w niej wrzało. W takich momentach przypominała sobie także, że całe życie jest na cenzurowanym. Tylko u w domu może czuć się w pełni swobodnie i tam nikt nie zwraca uwagi na to, co takiego powie. Amy także poczuła na sobie spojrzenie innych osób.
            - Angie, dobrze wiem ile on ma lat... ale proszę cię, spokojniej... chyba obie nie chcemy czytać jutro o sobie w internecie...
            - Mamo, chodźmy stąd. - Powiedziała Angie.
            - Gdzie chcesz iść?
            - Nie wiem... gdziekolwiek... tu jest za dużo ludzi.
            Amy kiwnęła głową. Córka miała rację. Co prawda nieczęsto mogła przeczytać o sobie w internecie, albo jakiejś gazecie. Może tylko jak Izzy coś sam powiedział, albo gdzieś się z nim pojawiła. Ludzie raczej się nią nie interesowali, bo jak prawnik wydawała się być naprawdę nudną pożywką dla mediów, ale teraz sytuacja wyglądała inaczej. Przecież nie rozmawiała z córką o nowym kolorze ściany w salonie, czy innej mało istotnej rzeczy. Rozmowa dotyczyła Izzy'ego... a sam fakt, że Stradlin rozwodzi się z ciężarną żoną jest już bardzo ciekawy, a jeszcze ciekawsze jest to, że ojcem tego dziecka jest jakiś małolat. Amy zostawiła na stoliku pieniądze, a następnie dała Angie kluczyki do samochodu i powiedziała, że tam ma na nią zaczekać. Sama udała się jeszcze do toalety. Cały czas nie czuła się dobrze, a ból w podbrzuszu nie dawał jej spokoju.
            Angie bez słowa wzięła kluczyki i wyszła z kawiarni. Nerwowo wsiadła do samochodu trzaskając drzwiami. Cała ta sytuacja wydawała się być absurdalna, a może nawet trochę zabawna. Nie, to wcale nie było zabawne, ale dziewczyna momentalnie zaczęła się śmiać, kiedy tylko została sama. Czuła złość do samej siebie, ale nie mogła powstrzymać napadu śmiechu. Nawet kiedy Amy wsiadła do samochodu, Angie ocierała łzy, które spływały jej po policzkach. Powoli zaczynała dusić się ze śmiechu.
            - Co cię tak bawi? - Zapytała Amy ciężko oddychając. Za dużo stresu... lekarz przecież powiedział, że powinna teraz mieć spokój, odpoczywać i cieszyć się perspektywą macierzyństwa.
            - To wszystko! - Odpowiedziała Angie. - Ty mnie bawisz, mamo! Jesteś żałosna, wiesz...? Przez całe życie mówiłaś mi o miłości... i gdzie ta miłość? No gdzie...? Może jestem gówniarą, może nigdy nie miałam chłopaka, może... jeszcze nigdy nie kochałam mężczyzny... może gówno wiem na temat życia z inną osobą, ale wiem jedno! Jak się kocha, to tak po prostu się nie zdradza! Nawet się nie myśli o tym, że można inną osobę... że... przecież to jest obrzydliwe! Mamo, co ty zrobiłaś...?! Pieprzyłaś się z Olivierem, a potem wróciłaś do domu... do taty i udawałaś... i z nim... mamo! Jak mogłaś... jak... - Angie załamał się głos.
            Amy zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy.
            - Kochanie, wiem, jak to wszystko brzmi... wiem, jak to wszystko wygląda i masz rację. Nie mogę niczemu zaprzeczyć... skrzywdziłam twojego ojca, ciebie... Laurę.
            - Szkoda, że ten twój pierwszy mąż cie zostawił... tata zasługuje na kogoś lepszego niż ty. Nienawidzę cię za to co zrobiłaś... i nigdy ci tego nie wybaczę. - Powiedziała przez zęby, chociaż sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że te słowa będzie tak ciężko wypowiedzieć.
            - Angie, ja sama siebie nienawidzę. - Westchnęła Amy. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
            W samochodzie zapadła cisza. Angie otarła łzy, chociaż nie były spowodowane śmiechem. Nie wiedziała co miała więcej powiedzieć, a nawet bała się odezwać. Sama słyszała swoje słowa pełne jadu, nienawiści. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że obraża matkę. I może widziała w niej obcą kobietę, może przychodziło to w tej chwili z łatwością, ale nie mogła zaprzeczyć temu, że nadal przecież była to jej mama. Mama, która czasami denerwowała, która często nie rozumiała, że Angie nie jest już małą dziewczynką. Mama, która przytuliła, kiedy działo się źle, która siedziała przy niej, kiedy była chora. Mama, która kochała. Mama, którą kochała ona. Nie chciała więcej jej krzywdzić, mimo tego, że sama czuła się skrzywdzona. Powoli zaczynało docierać do niej, że rodzice się rozwiodą... że już nic nie będzie takie samo, że już nigdy... oparła głowę o szybę, a Amy głaszcząc córkę po kolanie odpaliła silnik.
            - Odwiozę cię do domu. - Powiedziała.
            - Nie chcę jechać do domu... mamo, ja już nie mam domu... - Szepnęła.
            - Angie, nie mów tak... masz dom... masz mnie, masz tatę... nie ważne, co się stało między mną, a nim... my zawsze będziemy twoimi rodzicami i zawsze będziemy cię kochać... i nie ważne, że ja urodzę teraz dziecko... to nie ma wpływu na nas. Oczywiście, noworodek będzie wymagał bardzo dużo uwagi, czasu... tym bardziej, że będę z tym sama... ale ty zawsze będziesz moją córką... Małą, kochaną córeczką... - powiedziała z uśmiechem. - Szczęściem i nadzieją... Kiedy się urodziłaś chciałam dać ci na imię Nadia... bo wiedziałam, że już wszystko będzie dobrze, ale Izzy nie chciał się na to zgodzić. Od zawsze powtarzał, że jeśli kiedykolwiek będzie miał córkę da jej na imię Angie... i nie wiem, czy chodziło o piosenkę Stonesów, czy tak po prostu... on bardzo cię kocha... najbardziej na świecie.
            - Może teraz będzie Nadia... chociaż... chyba nie przynosi nadziei na lepsze jutro... szkoda, szkoda, że temu dziecku nigdy nie będziesz mogła powiedzieć tego co mnie... bo ono... ono nie jest niczemu winne, że jest...
            - Miłość zawsze będzie trwać, choćby zło miało najlepszy czas... - szepnęła Amy.
            - Mamo, może da się... to wszystko jakoś ułożyć? Jak... jak nie jesteś z Olivierem i nigdy nie będziesz... jak... no przecież tato cię kocha, a ty kochasz jego... mamo... przecież sama powiedziałaś, że miłość zawsze będzie trwać...
            - Czasami sama miłość nie wystarczy... czasami wydarzy się za wiele, aby ponownie spojrzeć sobie w oczy... Nie daje nam ona prawa do własności, władz nad drugim człowiekiem. Jest tylko prezentem, przepustką do życia z nim... ale tak naprawdę nie można nikogo zmusić do uczuć, a tym bardziej twojego ojca. Zakochałam się w Izzy'm, kiedy byłam niewiele starsza od ciebie. Ogólnie nie lubiłam kumpli Axla. Wszyscy byli tacy sami... myśleli tylko o jednym... z resztą dobrze wiesz jacy są chłopcy w twoim wieku... ale Jeffrey, on był trochę inny... nie śmiał się z tych głupich żartów, miał swój własny świat, który chciałam poznać... i nie chodzi tu o muzykę, chodziło o coś więcej... zaczęłam spędzać z nim bardzo dużo czasu. Nawet wkurzałam się, jak nagle w naszym otoczeniu pojawiał się Axl, bo wtedy schodziłam na drugi plan... aż zrozumiałam, że się w nim zakochałam, że... chcę z nim być, chociaż wiedziałam, jak to absurdalnie brzmiało, ale przy Jeffrey'u czułam się bezpiecznie. On ze mnie nie żartował, nie naciskał na seks, nie sprowadzał mnie do roli kury domowej. Angie, my wychowaliśmy się w małym miasteczku, w którym prawie wszyscy się znali. Tam role społeczne były jasno podzielone. Mężczyzna pracuje na rodzinę, a kobieta siedzi w domu z dziećmi i gotuje obiadki... czasami miałam wrażenie, że moje koleżanki spotykają się z chłopakami tylko po to, aby znaleźć męża, aby spełnić ten wzór, który wpoiły im matki... mnie mama powiedziała co innego. Wychowaliśmy się bez ojca, bo umarł, kiedy ja miałam dwa latka... mnie mama powiedziała, że muszę być silną kobietą, że muszę się spełniać. Czułam, że przy Jeffrey'u będę mogła... on mi pomoże, bo jemu także zależało na mnie... jako na kobiecie.
            Angie oderwała wzrok od szyby i popatrzyła na Amy. Tak naprawdę niewiele wiedziała o przeszłości rodziców, bo oni niechętni o tym mówili. Angie co prawda domyślała się, że zapewne przez Chrisa, przez to, jak wyglądało życie Izzy'ego.
            - To dlaczego wyszłaś za Chrisa...? - Zapytała.
            - Chris także był kolegą wujka. W sumie... było ich trzech. Axl, Chris i Izzy... Długo ukrywałam się z moim uczuciem do twojego taty. Bałam się powiedzieć prawdę, bo nie chciałam go stracić. Nie wiedziałam, co on do mnie czuje. Rozmawiałam o tym z mamą... radziła mi, że w końcu muszę zrobić pierwszy krok, bo to nie jest tak, że to facet zawsze musi. Mama ogólnie lubiła Jeffrey'a... chyba najbardziej ze wszystkich kumpli Axla. Dużo myślałam o tym. Nie chodziliśmy ze sobą, ale... on był względem mnie taki opiekuńczy, czuły... ostrożny, a zarazem czasami speszony. Wiedziałam, że jestem dla niego ważna, a potwierdzenie dostałam, kiedy zgodził się ze mną iść na mój bal maturalny. Wiesz jaki jest ojciec, on najchętniej by nigdzie nie wychodził... wtedy także taki był... ale zgodził się, bez słowa... po prostu. Poszedł jeszcze ze mną kupić mi sukienkę... wbił się w garnitur, który miał ze swojej matury i... poszedł... a ja uznałam, że to jest dobry moment, aby powiedzieć, co takiego czuję... a na drugi dzień obudziłam się sama... nie było go przy mnie, nie było żadnej kartki... nie było nic. Axl powiedział mi, że na pewno pojechał do Los Angeles, bo przecież wszystko miał uzgodnione... Poczułam się zraniona... bardzo.
            - Zostawił cię po tym jak powiedziałaś, że go kochasz...?
            - Teraz wiem, że się przestraszył... tego obowiązku. Miłość niesie za sobą obowiązki... odpowiedzialność za drugiego człowieka. Uciekł, bo chciał dla mnie dobrze... a Chris... pocieszał mnie... niedługo potem zaszłam z nim w ciążę... no i stało się to przed czym mama mnie ostrzegała. Zostałam kurą domową, z dzieckiem, pieluchami i mężem, który kocha spędzać czas przed telewizorem, z kolegami... ale nie z żoną. Nie z rodziną... - Powiedziała Amy zamyślając się na chwilę. Pamiętała każde upokorzenie, każde słowo, które jej powiedział, pamiętała ból każdego ciosu i płacz Laury. Tak, Izzy chciał dobrze. Zapłacił Chrisowi, to wydaje się obrzydliwie, ale zrobił to w dobrej wierze... tylko Amy tak naprawdę bolało co innego. Może na początku poczuła się oszukana, poczuła, że Izzy ją kupił, ale szybko zdała sobie sprawę z tego, że to nie wyglądało tak. Bolało ją co innego. To co zrobił Chris. To on ją sprzedał. Wystarczyły pieniądze, aby zniknął, aby odszedł... potraktował ją i córkę jako towar. Były dla niego warte pieniądze, które dostał od dawnego kumpla. Nic więcej.



***

Mimo kiepskiego poranka Cash zdecydował się iść ośrodka. W końcu, ostatni raz był tydzień temu, a też czuł jakieś poczucie winy. Niedawno jeszcze się deklarował, iż weźmie sobie więcej dyżurów, a teraz tak po prostu olał sprawę. Ponownie przemierzał ulicę ze spuszczoną głową i zaciągniętym kapturem od bluzy. Patrzył tylko pod nogi. Wszystko, aby uniknąć spojrzenia przechodniów. Wszędzie było słychać wrzeszczące dzieciaki, a w powietrzy unosiła się rodzinna atmosfera, jednak Cashowi na to wszystko po prostu chciał się rzygać. I tak musiał przyznać sam przed sobą, że nawet nie miał ochoty iść pomagać Nicole. Tylko co miał ze sobą zrobić? London od rana jęczał, ze umrze. Slash gdzieś pojechał. Angie nie odbierała telefonu. Ten ośrodek ponownie stał się jedyną alternatywą. Ciężko westchnął, kiedy zaszedł na tyły budynku i wślizgnął się do środka, tak jak zawsze, aby nikt go tylko nie zauważył. Kiedy znalazł się w budynku, jak zawsze mógł odetchnąć z ulgą. Ruszył schodami do góry, aby za parę chwil znaleźć się w odpowiedniej sali.
            Jednak kiedy szedł po schodach, to coś wydało być mu się nie tak. Dzieci zawsze było słychać na cały korytarz. Tym razem panowała cisza, co raczej było dziwne. Takie coś po prostu się nie zdarzało. Może Nicole wzięła sobie wolną sobotę? Przecież tez miała do tego prawo, ale wydawało się to Cashowi dość dziwne. Ta praca była całym jej życiem i nie miała nic poza nią. Przecież kochała swoich podopiecznych, jak własne dzieci i Hudson dobrze wiedział, że ciężko było jej wytrzymać każdy dzień wolny. Stanął przy drzwiach. Jeszcze nasłuchiwał, ale tak naprawdę nadal panowała cisza. Wzruszył ramionami i nacisnął klamkę. Były otwarte.
            Zajrzał do środka. Nicole siedziała przy komputerze i najprawdopodobniej zajmowała się dokumentacją. Cash ogarnął wzrokiem salę. Nie było za wiele dzieci. Tylko czworo. No w sumie, to pogoda była ładna, to może rodzice w końcu zdecydowali się spędzić czas ze swoimi pociechami. Chłopak zamknął za sobą drzwi i wszedł do środka. Oczy Nicole oderwały się od monitora komputera i popatrzyły na Casha. Chłopak czegoś nie zrozumiał. Opiekunka grupy patrzyła na niego z współczuciem. Jakby coś się stało, jakby coś się stało Cashowi, ale przecież nic takiego się nie działo. No oprócz stałych problemów, ale Nicole raczej mu nie współczuła z tych powodów.
            - Cash, kupę lat. - Powiedziała opiekunka wymuszając na sobie uśmiech.
            - Wybacz. Zająłem się szkołą, jak mi radziłaś. - Odpowiedział wzruszając ramionami. - Nicole, czy coś się stało?
            Kobieta w tym momencie posmutniała. Powiedziała Cashowi, aby sobie usiadł. Chłopak wszedł do sali i zajął miejsce przy jednym ze stolików, gdzie leżały prace plastyczne podopiecznych ośrodka. Zaczął je przeglądać i już żałował, że nie brał udziału w tworzeniu tych wyklejanek. Patrzył na imiona i nazwiska poszczególnych dzieci, jednak jednego mu brakowało Taylora Robertsa. Jego ulubionego podopiecznego.
            Nicole po chwili pojawiła się z dwiema szklankami herbaty. Postawiła je przed synem gitarzysty i miło się do niego uśmiechnęła. Potem zajęła miejsce na przeciw niego. Cash znacząco popatrzył na kobietę.
            - Taylor nadal nie przychodzi? - Zapytał. - Nie ma tu jego pracy.
            - Cash... powinieneś wiedzieć, coś na temat Taylora...
            Nicole nie powiedziała tego radośnie. W jej głosie było słychać ból. Nie patrzyła na Casha tylko mocniej zacisnęła dłonie na szklance. Nie zważała już nawet na to, że jest w środku gorąca herbata i po prostu poparzy sobie dłonie. Zastanawiała się, jak ma przekazać tę informację.
            - Co się stało? Źle reaguje na leki...? Jego rodzice się przeprowadzają?
            - Cash, on nie żyje.
            Młody Hudson poczuł, jakby ktoś go walnął deską w głowę. Wbił wzrok w Nicole. Kobieta siedziała skulona i wyglądała, tak jakby miała się popłakać. Czuła, jakby straciła swoje własne dziecko. Natomiast Cash nie wiedział, co ma myśleć. Po prostu Taylora już nie było. Nagle dotarło do niego, że ponownie stracił osobę na której mu zależało, którą kochał. Tylko tym razem to już nie była matka, a dziecko obcych ludzi, które pokazało mu swój skomplikowany świat. W tym momencie, kiedy usłyszał te słowa od Nicole to miał wrażenie, że wszystkie emocje z niego uszły. Po prostu nie było już nic. Ani żalu, złości, smutku, tęsknoty. Po prostu jedna wielka pustka, jakby znajdował się w jakiejś próżni. Nicole zaczęła mu mówić, co się stało takiego z chłopcem, ale to też nie docierało do Casha. Słyszał słowa, ale nie potrafił odczytać z nich sensu. Po prostu ponownie wszystko się zawaliło mu na głowę. Chciał się popłakać, aby sobie jakoś ulżyć, ale to też nie było takie łatwe, bo przecież nie odczuwał żadnych emocji. Popatrzył w końcu nieprzytomnie na Nicole i pokręcił przecząco głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, co mu kobieta opowiedziała. A potem po prostu ciemność. Nie wiedział, co się dzieje, nie wiedział, gdzie jest. Już nie tylko myśli, ale on cały znajdował się w tej nicości.




***

Otworzył oczy. Pierwsze, co to poraziło go światło. Miał wrażenie, że ktoś świeci mu żarówką po oczach. Może jednak, to co powiedziała Nicole było tylko snem? Następnie do świadomości Casha dotarło to, że leży na łóżku i czuje ten szpitalny zapach. Kompletnie nie rozumiał, co takiego się stało. Podniósł się i rozejrzał po sali. To był szpital. Był tego pewien. Problem polegał na tym, że miał podłączoną kroplówkę i nie dość siły w nogach, aby iść i się kogoś zapytać, co się właściwie dzieje. Na łóżku obok też nikt nie leżał. Opadł na poduszkę i zadawał sobie pytanie, czy Taylor naprawdę nie żyje. Nicole powiedziała mu, że chłopiec dostał zapalenia opon mózgowych i po prostu nie przeżył choroby. Tak po prostu. Kolejny przypadek do odnotowania, który nie żyje. Dla statystyk głupia liczba, dla Casha za tą liczbą stoi mały człowiek. Hudson patrzył się w sufit. Chyba dopiero teraz zaczęło docierać do niego, co takiego stało się z jego małym przyjacielem. Nie raz chłopak miał wrażenie, że tylko Taylor go rozumie. Tylko ten chory chłopiec ma ochotę go zrozumieć. On także nie rozumiał świata i wszystkiego co się wokół niego działo. I tęsknił za swoją mamą, mimo tego, że każdego dnia miał ją przy sobie.
            Cash usłyszał czyjeś kroki. Odwrócił głowę w stronę wejścia do sali i zobaczył Slasha w fartuchu ochronnym. Skrzywił się. Nie chciało mi się tłumaczyć przed ojcem, który i tak pewnie będzie miał stos pretensji, że musiał zawalać swoje sprawy. Z resztą nie musiał. Przecież nikt go nie zmuszał do tego, aby się tu pojawił. Cash nic nie powiedział, tylko odwrócił głowę w drugą stronę. Slash ciężko westchnął. Wszedł do sali i zajął miejsce na krześle obok łóżka syna.
            - Cash, może chcesz o czymś porozmawiać?
            Chłopak milczał. Nie chciał rozmawiać, chciał być sam. Z resztą jak zawsze. Dlaczego Slash nie mógł jeszcze tego zrozumieć? Rano podejrzewa go o branie narkotyków, a teraz taka nagła troska. Przecież, to wszystko nie miało sensu.
            - Bo ja mam chyba ci trochę do powiedzenia. Powinienem cię przeprosić za to wszystko, co o tobie myślałem. I już rozumiem po co ci był samochód i dlaczego opuszczałeś szkołę. W sumie, to jestem z ciebie dumny, że tak się poświęciłeś dla innych, bo mnie chyba by nie było stać na taki gest. Uświadomiłeś mi, że tak naprawdę, to ja jestem egoistą. I nie wiem, co bym miał ci jeszcze powiedzieć. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego tu jesteś. Proste. Od paru dni nic nie jadłeś, wczoraj jeszcze trochę wypiłeś. Ogólnie to jesteś osłabiony... Masz anemię.
            Cash słuchał tego wszystkiego. Nie patrzył na Slasha, bo w tym momencie wydawało mu się to być trudne. Pewnie jakby popatrzył na niego, to by Hudson nagle zamilkł. Słuchał prawie, że płaczliwego tonu głosu i zadawał sobie pytanie, czy wyznanie ojca jest szczere. Chyba było. Jakby nie, to po co to wszystko? Cash ciężko westchnął.
            - On był moim jedynym przyjacielem. - Mruknął. - Mam wrażenie, że tylko on mnie rozumiał... nie zadawał głupich pytań, nie gadał żadnych głupot, nie pocieszał... po prostu był, wiesz? Ciągnął mnie do zabawy... tak po prostu... tak, był inny... zamknięty w sobie... czasami mnie nie słuchał, czasami miał mnie gdzieś i nie zwracał na mnie uwagi, ale ja mu to wybaczałem, a wiesz dlaczego? Bo był chory, bo nie umiał inaczej, bo miał prawo do takich zachowań! Bo jemu to mogłem wybaczyć...! - Odwrócił się w stronę ojca, który nic się nie odzywał. Być może Cash miał rację, że słucha go pierwszy raz od śmierci Perli. - Ja pokochałem tego dzieciaka... chyba... chyba pierwszy raz od śmierci mamy kogoś kochałem... i czułem się kochany... a on odszedł jak mama. Bez pożegnania, bez słowa wyjaśnienia... tak nagle... tak jak mama... zostawił mnie tu samego!
            Pierwszy raz powiedział ojcu, co takiego czuje. Zawsze się przed tym bronił, ale tym razem już nie dał rady się powstrzymać. Przypomniał sobie słowa Londona o tym, że przecież Slash jest ich najlepszym przyjacielem. A może powiedział to wszystko pod wpływem chwili. Po prostu musiał się komuś wygadać, a nikogo innego nie było wtedy przy nim? Jednak musiał przyznać sam przed sobą, iż poczuł się z tym wszystkim lepiej. Jakby na chwilę kamień spadł mu z serca. Slash nadal nic się nie odzywał. Ponownie zobaczył w Cashu tego małego, przerażonego chłopca. Coś ścisnęło go w sercu. Niewiele myśląc usiadł na łóżko syna i po prostu przytulił go do siebie. Pierwszy raz od pogrzebu żony...

15 komentarzy:

  1. Jaka ta końcówka jest wzruszająca... To takie słodkie jednak. ^^ Slash tulący Casha! *.* Nareszcie coś się ruszyło! Ej, ale Hudson chyba nie zacznie chodzić do ośrodka razem z Cashem, co? XD Bo w sumie czemu nie... Ale gdzie London? (Btw. dalej nie rozumiem, jak można nazwać dziecko Londyn i Gotówka XD Hej! Czy tylko mi się wydaje, że to ma jakiś związek ze sobą?) Co on powie bratu? To będzie jeszcze bardziej rozczulające - ja to czuję. No bo w końcu chyba porozmawiają, nie? Aha, powalił mnie Slash w fartuchu! Już o sobie wyobrażam! Jakiś nawiedzony lekarz! A wgl Cash w szpitalu? @.@ To było takie: yyyy...? Anemia? No cóż. Czyli Hudson mu już wierzy, że nie ćpa, prawda? Czy to jest zbieg okoliczności, że w nich wszystkich się coś ruszyło? W Cashu, Londonie i Slashu. Tak nagle we wszystkich trzech? To oczywiście dobrze, bo do tej pory to bardziej miałam wrażenie, że mieszkają w hotelu, znają się z imienia i nazwiska, bo się spotykają na korytarzach, ale nic poza tym. Wgl wow. W domu SLASHA jest tak spokojnie? Bo jak tak się nad tym zastanowić, to spodziewałabym się, że będzie szum, ciągle odwiedziny znajomych, fani pod oknami itd. Czekaj, ale skoro akcja rozgrywa si,e w czasach współczesnych, kiedy GN'R raczej już przebrzmiało, to czy prasa wgl się jeszcze nimi interesuje? Prasa, oprócz tej muzycznej, która zawsze, ale ona się bardziej mimo wszystko skupia na twórczości. Myślę o tej wrednej prasie, które tylko chce robić skandale. Oni jeszcze pamiętają o GN'R i ich członkach? Bo dlaczego Amy i Angie bały się,że ktoś podsłucha? Tzn. rozumiem, że to Twoje opowiadanie i nie musi być wcale tak jak naprawdę jest (tak, wiem, że Perla żyje, Izzy nie ożenił się z Amy itd.), ale to mnie zastanowiło.
    Amy mnie zaczyna irytować. Co ona wgl chciała wyjaśniać córce? To było bardziej poinformowanie o fakcie, bo do wyjaśniania to tu za bardzo nic nie ma. Wiesz, ja czytam Twoje opowiadanie z uwagą. Bo ja postrzegam świat jak Angie, nie potrafię spojrzeć na wszystko z punktu widzenia Amy. Nawet go sobie zbyt nie wyobrażam. A ty ten jej światopogląd jasno przedstawiasz. I kryje się w tym jakieś doświadczenie, jakaś mądrość. Może jakoś przemycasz tam swoje własne opinie na różne tematy. W każdym razie widać wyraźną różnicę między sposobem myślenia AMy, a Angie. I to jest właśnie bardzo ciekawe. Z pewnością trochę zastanawia. Ja to wszystko oceniam tak jak Angie. Nie rozumiem Amy: jej wskazówek, przemyśleń, prawd o miłości. No po prostu NIE. Wydaje mi się to być absurdalne (a może jest...?). Przynajmniej Amy przestała obwiniać Izzy'ego.
    Jeszcze jedno. Amy zamierza sama wychowywać dziecko? A skąd pieniądze? Bo jeśli nie będzie pracować, to skąd fundusze? A jeśli będzie nadal pracować, to jak sobie wyobraża opiekę? To jest wykonalne? Pracować i zajmować się ledwo narodzonym dzieckiem?
    A wiesz, że nawet nie skojarzyłam Angie z piosenką Stonesów? :P
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama nie rozumiem sposobu spostrzegania Amy. W ogóle, ja nie rozumiem Amy... i tworząc jej postać pisałam wszystko, co słyszałam przez całe swoje życie o miłości, co widziałam... co mnie starano się przekazać... i skupiłam w niej wszystkiego czego nie rozumiem... a w Angie, dałam swoje patrzenie na świat. Tak jak ja bym to widziała...
      Ale dobra do rzeczy. Warto pamiętać o tym, że Amy nie jest utrzymanką Izzy'ego i nie żyje TYLKO na jego rachunek. Jest wziętym prawnikiem, ma swoją kancelarię prawną i... jak się potem dowiemy, jest jednym z lepszych prawników, więc Amy Isbell jest kimś, a nie tylko żoną Stradlina. I szczerze? O pieniądze ona nie musi się martwić, nawet jak się z mężem rozwiedzie, a wychowanie dziecka? Ona jest właścicielką kancelarii i na dobrą sprawę nie musi siedzieć tam od rana do wieczora. Poza tym na pewno stać ją na opiekunkę. Ma jeszcze brata... wiem, to jest Axl, ale uwierz mi, że w tym opowiadaniu można zostawić mu dziecko pod opieką. Jest jeszcze Kim... no i Laurę, Angie... Dlatego Amy nie boi się tego, jak ona sobie poradzi bez męża. Jak tu wspomniała... mama nauczyła ją, aby być śliną i niezależną kobietą.
      Druga sprawa, jak to wygląda z fanami. Dobra, sama się nad tym zastanawiam. W rzeczywistości mamy tak, że Izzy w sumie... nie istnieje na rynku muzycznym... ale to rzeczywistość. W opowiadaniu jest tak, że on istnieje, ma swoją solową karierę, ogólnie tworzy sobie tu ze Slashem ten jego nowy album... No i można powiedzieć, że sława z czasem nie przeminęła.. każdy wie, że ta Amy to jego żona, ta Angie to jego córka i tak dalej... i ogólnie... nadal jest ciekawie. Oczywiście nikt się już nie jara informacją, że Izzy był w sklepie, jak to jest w przypadku młodszego pokolenia gwiazd, ale informacja, że Izzy się rozwodzi z żoną, bo ona go zdradziła... to już nie tylko ciekawe dla fanów.
      No tak, dom Slasha jest dość spokojny.. Ale mnie wydaje się, że my mamy takie wyobrażenie, że jakbym mieszkała w Los Angeles, to bym koczowała pod jego domem. Nie, tak chyba nie jest... trzeba pamiętać, że ci ludzie mieszkają w Los Angeles, dla nich spotkanie swojego idola, czy kogoś sławnego na ulicy, w sklepie, gdziekolwiek jest czymś naturalnym... i może zdarzać się bardzo często.
      Fani fanami, ale są jeszcze znajomi. No tak, tam jest naprawdę spokojnie. Nie ma ruchu jak na dworcu... ale takie było moje założenie, ze ten dom... jest właśnie taką ostoją spokoju. Chociaż ostatnio zdałam sobie sprawę, że jak mieszka tam trzech chłopów i pies, to na pewno jest sprzątaczka i kucharka, haha...

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. A jeszcze jedna sprawa (jak mi już tak wszystko ładnie wyjaśniasz ^^) co do Amy. Będzie mieć nowe mieszkanie? Czy ma jakieś? W sensie musi coś kupować? No bo tak czy inaczej wyprowadzi się z domu. Ale na stałe? Heh, tego mi nie powiesz, bo byś zdradziła czy wróci do Izzy'ego czy nie XD A w sumie... Pewnie zamieszka u Axla...
    Haha, no tak, nie pomyślałam. XD Już sobie wyobrażam jakby Slash robił obiady! :P Przecież tam musiałby być taki syf w tym domu... No, może London by od czasu do czasu się zlitował i posprzątał, ale po Cashu czy Saulu jakoś się tego nie spodziewam. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No czy na stałe, to nie mogę powiedzieć, chociaż nieźle mnie podchodzisz, haha.
      Amy nie ma mieszkanie w Los Angeles, bo nawet jak coś miała z czasów, kiedy nie była jeszcze z Izzy'm, to na pewno to sprzedała. Jednak można wnioskować, że Stradliny mają więcej mieszkań, niż ten dom, o który głównie się rozchodzi. Aczkolwiek Amy na pewno nie zostanie u Axla, być może ku jego niezadowoleniu. Kupi sobie jakiś ładny apartament. Haha.

      Usuń
  3. Przybywam na komputerze!
    Amy boi się porozmawiać z córką, między innymi dlatego, że jest jej wstyd, że się puściła i dlatego, że nie wie jak Angie zareaguje. W końcu nastolatki mają różne pomysły. Od zapicia, poprzez ćpanie do żyletki. Nie dziwię się Amy, że perspektywa rozmowy ją przeraża. I na dodatek puścila się z chłopakiem mniej więcej w wieku Laury...a to w ogóle wstyd. No i pozostaje kwestia jak to wszystko Angie przedstawić. Bardzo ciężka rozmowa czekała Amy i Angie, ciężka dla obydwu. W końcu Izzy'emu było łatwiej to powiedzieć, jest dorosły, jest mężem, którego charakter Amy dobrze znała (choć właściwie nie do końca...(nikt nie wie, co tak naprawdę, głęboko może kryć Izzy, przecież on czasem też się musi wkurzyć)), za to Angie jako nastolatka (nie chodzi o to, że jest dzieckiem), jest nieprzewidywalna.
    Teraz przejdę do tego z perspektywy Angie.
    Kpiąca reakcja Angie na początku. Młoda ma rację, bo matka wyleciała z domu i wcale się z nią nie kontaktowała, wręcz zapomniała o niej. Ale błędnie założyła, że mama będzie mieć nową rodzinę. Ale nie można Angie winić za ten błąd, bo skąd miała wiedzieć, jak było naprawdę.
    "Przecież Amy momentalnie zaprzeczyła wszystkiemu, co Angie słyszała od dziecka. Po prostu wszystko zburzyła."- mocne. Naprawdę mocne. Wierzysz w coś od dziecka, potem to zostaje w jednej chwili zburzone. Takie uczucie jest niezmiernie przykre.
    "Tak... tak po prostu... się z nim przespałaś...?!"- niedowierzanie. Wpajano jej od dziecka wierność, miłość, wszystko zburzone w jednej chwili. Zapewne Angie myślała w tym momencie, że Amy zachowała się po prostu jak tania dziwka.Znaczy może nie nazwała tego po imieniu, ale na to wychodziło.
    I następnie oburzenie, że kochanek jest w wieku Laury. Tym bardziej ją wzięłą za dziwkę, a to, w co wierzyła, runęło jeszcze bardziej.
    W sumie Izzy całkiem nieźle opanował sztukę chowania się przed mediami. Tak w realnym świecie. Jedynie tylko Axl potrafi na tą chwilę wskazać, gdzie znajduje się Stradlin. O Izzy'm ani widu, ani słychu. W opowiadaniu też się świetnie maskuje, ale zapewne hieny dziennikarskie by go dopadły, jakby się dowiedziały, że rozwodzi się z żoną w ciąży. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie, to byłaby masakra.
    Monolog Angie, zaczynający się w aucie. Dziewczyna wlała wszystkie swoje emocje. Rozżalenie, wściekłość...wszystko. I to, co mówi; "udawałaś". Udawała, że wszystko jest w porządku.
    "- Szkoda, że ten twój pierwszy mąż cie zostawił... tata zasługuje na kogoś lepszego niż ty. Nienawidzę cię za to co zrobiłaś... i nigdy ci tego nie wybaczę"- pojechała po całości. Powiedziała to w nieludzkim gniewie, normalnie by pewnie tego nie wydusiła. Zapewne żal jej jest Izzy'ego i siebie samej. Bo jakby nie patrzeć to Amy wbiła Izzy'emu i Angie nóż w plecy.
    Co dalej...ale zawsze to będzie mama. Cokolwiek zrobi, cokolwiek się stanie, zawsze to będzie mama, która tuliła, pocieszała, całowała...wszystko.
    Teoretycznie Amy będzie sama, w praktyce na jakiś czas zadekuje się u Axla. Slash ją pewnie odwiedzi. Zresztą nawet nie wiadomo, czy urodzi to dziecko. Ale cokolwiek by się stało, pomiędzy Stradlinami i tak nie będzie jak było. Zdrada Amy jest nie tylko jak nóż w plecy, ale drzazga w sercu Izzy'ego. Drzazga może z czasem wypaść, choć nie musi, ale blizna zostanie. Izzy zawsze to będzie pamiętał...zawsze...
    Opowieść Amy jak zakochała się w Jeffreyu. To mi się podobało. On zawsze był inny niż reszta, ale w pozytywnym sensie. Różnił się też od innych Gunsów, po jego odejściu z zespołu nigdy nie było tak samo.
    Amy jednak dobrze wiedziała, co ją czeka jak wyjdzie za Chrisa. Te obiadki i pieluchy. Dobrze wiedziała też, że jakby Stradlin został to by nie była tą kurą domową, jak przy Chrisie. Jednak to on ją pocieszał, kiedy Izzy odjechał, to w nim miała wówczas oparcie, chociaż Isbell zrobił to dla jej dobra. Dla jej dobra ją zostawił.
    I nawet w garniak się wbił! Izzy jest wspaniały,hahaha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I Amy w końcu zrozumiała. Mimo, że to tak wygląda, że Stradlin ją kupił, on tego nie zrobił. Kierowało nim serce. Ale Chris ją po prostu sprzedał. Bez niczego. Zgarnął pieniądze od kumpla, który zrobił to, by Amy i Laura miały święty spokój. I chociaż mógł się do niej zbliżyć i wszystko...nie zrobił tego. Nie naciskał, ponownie ją zostawił, dał jej czas, święty spokój i poczucie wolności, chociaż ona tego wcześniej nie doceniała, bo zastanawiała się, gdzie zginął tamten. Może teraz to doceniła.


      A teraz chłopak, który w każdym zbudza sympatię.
      CASH! Uwielbiam Młodego i jego brata. Są świetni. To moje dwie ulubione postacie w tym opowiadaniu.
      Wiesz, trudno uwierzyć, że w opowiadaniu minał zaledwie tydzień. Tyle się wydarzyło, tyle tego wszystkiego...w zaledwie tydzień. Ale, jak już mówiłyśmy sobie o tym, czasami tyle wystarczy, by życie się zmieniło. I nigdy nie wiadomo kiedy to może nastąpić. Jutro? Pojutrze? Jeszcze poźniej? Nikt nie wie.
      Cash...może myśleć, że olał sprawę, ale też miał sporo na głowie. I do szkoły też musiał pochodzić. Nie zawsze znajduje się czas na wszystko, Cash.
      Cisza w ośrodku w pewniej chwili mnie przeraziła. I prawie brak dzieci. Już się bałam, że Nicole powie coś z stylu "Cash, ośrodek został zamknięty" (nie bierz tego za sugestię, Rose!) i młody Hudson się załamie. Bo dzieci, z którymi czuł więź znikną, a on znowu zostanie sam. Tego się bałam.
      Jednak nie...zdarzyło się coś innego. Coś gorszego.
      Te prace plastyczne...i zauważył natychmiast brak pracy Taylora. "Jego ulubionego podopiecznego". Cash zapewne czuł z nim największą więź, może wydawało mu się, że są podobni. Taylor wykluczony przez chorobę, a Hudson...no wiemy wszyscy.
      Ale gdy tylko Nicole zaczęła, Cash od razu się zorientował, że coś jest nie tak. Że zdarzyło się coś złego. I naprawdę, zanim Nicole skonczyła, bardzo się tym przejął.
      Rzucił kilka pytań. Jednak okazało się, że Taylor nie żyje. I świat Casha ponownie się zawalił. Jego ulubiony podopieczny, dziecko, z którym czuł więź, którym się zajmował, z którym spędzał czas, na którym mu zależało...nie żyje. To był dosłownie cios deską po głowie.
      Aż zemdlał z tego wszystkiego. Brak jedzenia, odwodniony po imprezie, stres, problemy, wszystko zwaliło się na Casha w jednym momencie, wysyłając go do szpitala.
      Miał rację. Dla lekarzy, dla świata to kolejna liczba, kolejny przypadek.Ale za nim stoi Taylor, chłopiec, którego Cash kochał. I ktorego stracił, tak jak stracił matkę. Nawzajem obaj się rozumieli. Obaj chcieli się zrozumieć. A teraz los zabiera Młodemu kolejną osobę. To jest bardzo smutne...nawet nie ma takich słów, żeby określić jak bardzo to jest smutne.
      Slash po raz pierwszy od tych dziesięciu lat porozmawiał z Cashem. Wybaczył mu wszystko, z tym samochodem, ze szkołą, bo się dowiedział dlaczego tak się stało, dlaczego tak było. I prawdopodobnie w tym momencie zrozumiał Casha. Juz wie.
      Cash ma anemię? Zapewne Slash teraz siebie o to obwinia. W końcu parę lat Cash żył w stresie i w ogóle...
      I to wyznanie uczuć przed Slashem. Teraz Hudson zapewne wie, dlaczego syn się tak zachowywał i kim był dla niego mały Taylor i dlaczego tak wstrząsneła nim jego śmierć. Mały człowiek, chłopiec, wykluczony przez swoją chorobę, który umiał zrozumieć Casha i odwrotnie. I kolejna, ważna osoba dla Casha, ta, którą pokochał od śmierci mamy...odeszła. Odeszła na zawsze.
      I może Cash na początku nie chciał rozmawiać z Slashem, ale po tej rozmowie niesamowicie mu ulżyło. W końcu Hudson to jego ojciec...i może z nim rozmawiać, kiedy poczuje potrzebę.
      Z drugiej strony, Slash właśnie ponownie zobaczył w synu małego, przerażonego chłopca, którym właściwie Cash jest nadal.
      I ta końcówka, taka piękna...ojciec tuli syna...pierwszy raz od dziesięciu lat...aż się łezka w oku kręci.

      Rose, jak Ty potrafisz wciągnąć...ja muszę stąd wychodzić? Nie mogę tu zostać?
      Aż trudno mi uwierzyć, że jesteśmy w ponad połowie opowiadania. Ojej, ja tu będę zawsze, zaawsze!
      Weny i czekam (jak zawsze) na kolejny!
      :*






      Usuń
    2. Długo wyczekiwany komentarz, chociaż nie tak długo, bo połowę dnia.. ale ogólnie długo, haha. Och, już Ci pisałam, że to chyba najpiękniejszy komentarz, jaki mi napisałaś. I sama zastanawiasz się, dlaczego, haha... nie umiem tego powiedzieć. Bo to chyba czuje tylko osoba, do której taki komentarz jest skierowany. Ale tyle uczuć, emocji... po prostu napisałaś tu wszystko! Wszystko co ja chciałam przeczytać od czytelniczki!

      Wiadomo, że Izzy'emu zawalił się świat i nie ma co tu nad tym dyskutować. Jednak Angie także. Jak napisałaś, wszystko w co wierzyła przez lata po prostu runęło w gruzach. I jak było wspomniane w rozdziale, Angie lepiej by zniosła zdradę Amy, jakby matka powiedziała jej, że ma nowego faceta, że no zakochała się, może przypadkiem zaszła w ciążę, ale chcą ze sobą być, chcą się kochać... przecież Angie tak z góry zakładała... i nie była w sumie zła o sam fakt zdrady, ale o to, że Amy się do niej nie odzywa. Co prawda runęłaby jej rodzina, ale nie to w co wierzyła od dziecka. A tu Amy wyskoczyła z tym, że się w sumie kolokwialnie mówiąc puściła. Nie ważne ile Olivier ma lat, ważne, że... tylko się z nim przespała. Bez uczucia, bez emocji... po prostu... to jest dla Angie cios. Chociaż dla Izzy'ego pewnie mniejszy, bo jemu chyba lepiej jest znieść to, że jednak Amy nie zakochała się w innym facecie, haha...
      W sumie Angie teraz targają takie emocje, że ona chyba sama nie wie, co ma czuć. Tak, z jednej strony jest zła, nienawidzi matki za to co zrobiła. Ma ją za śmiecia, nie chce jej widzieć, ale z drugiej strony przecież to jest TA KOCHANA MAMA. Mama... w jej oczach najlepsza mama jaką by mogła mieć... i co tu czuć? Jak tu się teraz do tego odnieść... co zrobić...

      No i Cash...
      Jak mi jest jego szkoda. Ja nie wiem, dlaczego ja byłam tak okropna, że napisałam jemu takie życie... ech, i jeszcze zabrałam Taylora. No tak... ten chłopiec był dla niego bardzo ważny. Akurat ten jeden, konkretny chłopiec. Jego własna rodzina nie chciała spędzać z nim czasu, a Cash tylko czekał na ten moment, aż znów się z nim zobaczy. Ten chłopiec dał mu miłość... czułość, bezpieczeństwo... wszytko to co powinien dać Slash po śmierci Perli, a nawet za jej życia, ale Cash tego od niego nie dostał... dostał to od chłopca, który umarł. I została pustka. Trochę się boję teraz o Casha, bo wiesz ten ośrodek był dla niego sensem życia, Taylor motywacją, a teraz nie ma już nic... pamiętasz jak rozmawiałyśmy "Kiedy nie masz nic do stracenia, nie masz żadnych granic"... robi się niebezpiecznie, haha.
      A Slash... on też w sumie jest w tym biedny, bo nawet nie wie jak ma pomóc synowi. Wiadomo, kocha go, bardzo go kocha.. ale trudna to miłość. A czasami wydaje się, że za trudna. Ech...

      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Robi, robi się niebezpiecznie. Już o tym rozmawiałyśmy, do czego zdolny może być zdesperowany Cash. Czy jego "bomba" nadejdzie niedługo? Niby wiem co zrobi, teoretycznie mogę przypuszczać, co go do tego zmusi...ale czekam na opis!

      Usuń
  4. Tak! Wreszcie rozdzial, na ktory czekalam! W sumie to tak napisalas rozdzial rodzic- dziecko. I to takie konfrontacje, na ktore mysle ze kazdy czekal. Bardzo mnie satysfakcjonuje rozmowa Amy z Angie, jest dokladnie taka jaka sobie wyobrazalam. A Cash ze Slashem mnie zaskoczyli, kompletnie sie tego nie spodziewalam, ale bardzo bym chciala by ich relacje polepszyly sie i wreszcie mogli ze soba rozmawiac normalnie, przyjacielsko.
    Ciesze sie, ze znalazlas prace! Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Cash ze Slashem sobie porozmawiali, a w sumie wymienili parę zdań, ale tak naprawdę to jeszcze nic nie świadczy, niestety... To jest naprawdę ciężka relacja, której raczej nie da się naprawić z dnia na dzień. Jedną rozmową.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. O nie, fakt. Tego jednego urywku nie ma, ale proszę wykorzystaj to kiedyś, bo to było zbyt cudowne haha. Tak, tak wiem jak to i tak wyjdzie w przyszłości, ale mimo wszystko... niech to kiedyś w jakiejś rozmowie wyniknie. Dziękować nie masz za co, dobrze wiesz, bo to czysta przyjemność. Z resztą nie wiesz jak się to fajnie czytało, że byłam małą bazą do stworzenia tej konwersacji na którą tak bardzo czekałam i jak pisze moja poprzedniczka, ja również tak to sobie wyobrażałam, jednak jak przeczytałam to teraz tak w całości to bardzo mocno wczułam się w Angie i fakt jak mi kiedyś napisałaś, to jest szalenie ciężka postać. Angie ma charakterek i to wie każdy, dlatego nie ma co się dziwić, że Amy tak bardzo bała się tej rozmowy. Z resztą jej mały koszmar się pewnie spełnił, bo pomimo dość "dobrego" zakończenia to jej córka kilkukrotnie wyraziła swoje obrzydzenie, w nerwach czy nie żadna matka nie chce usłyszeć takich słów od swojego dziecka, dlatego (tak, tak mam za miękkie serce) ale przy słowach "Szkoda, że ten twój pierwszy mąż cie zostawił... tata zasługuje na kogoś lepszego niż ty. Nienawidzę cię za to co zrobiłaś... i nigdy ci tego nie wybaczę." było mi po prostu szkoda Amy (tak, wiem sama narobiła sobie tego wszystkiego, jednak... nikt nie chciał by usłyszeć czegoś takiego).
    A teraz część, której się nie spodziewałam, bo myślałam, że ten rozdział zakończy się na tym wątku, jednak proszę... Kurde Cash to jest człowiek zagadka. Dla swojego ojca, brata, przyjaciół. Dla każdego. Nikt nie wie co siedzi w głowie tego chłopaka i nikt go nie rozumie... To znaczy była jedna osoba. Mały chłopczyk, który nawet sobie nie zdawał sprawy jak jest ważny dla tego nastolatka ile mu daje, czasem nie robiąc nic. On zachęcał go do zabawy, rysowania, układania klocków- czegokolwiek, co odciągało myśli młodego Hudsona od wszystkiego co się działo. Było i tak szkoda Casha, gdy Nicole przekazała mu tę wiadomość. Kolejny raz kogoś stracił. Znowu. Znowu ta pustka i bezsilność. Kolejne zaskoczenie to szpital. Nie spodziewałam się, że tak to się zakończy i fakt Cash chyba nie za bardzo o siebie dba, więc nadszedł czas by to zmienić. Z początku obawiałam się, że może tam wyniknąć jakaś okropna kłótnia, jednak... W końcu porozmawiali. To nie była ogromna konwersacja, w której wytłumaczyliby sobie wszystko. W końcu jak ująć w rozmowie tyle lat? Slash niby nie powiedział nic szczególnego, ale padły tam ważne słowa t.j "Jestem z ciebie dumny" Czy kiedykolwiek Cash to usłyszał? Nie wiem, ale z pewnością tego potrzebował i po tym wszystkim co powiedział Cash, Hudson zrobił najlepszą rzecz: nie gadał, nie pocieszał, nie oskarżał po prostu był i W KOŃCU okazał jakieś uczucia względem syna. Jego syna... Kurde wiadomo, że Hudson go kocha, jest jego dzieckiem i to jasne, że Cash potrzebuje jego miłości, bo ma tylko jego... Jego i Londona. Są najbliższą rodziną, a ich relacje wyglądają tak a nie inaczej, więc mam nadzieję, że jest to mały krok do przodu i teraz nie będziemy się już cofać w tej relacji tylko pojawi się progres. Tego potrzebują, a ta krótka rozmowa to już dobry początek. Oby! Choć znając życie sprawy i tak bardzo się skomplikują... No nic. Zobaczymy co będzie dalej. Czekam już na następny, bo nawet nie mam pomysłu jaki wątek się pojawi. Rozdział wyszedł świetnie jak zawsze, uwielbiam taką długość, serio! Chociaż jak ja się wczytam to i tak jakoś szybko mi się tekst kończy i wypada napisać komentarz i jakoś zawsze muszę przemyśleć i ochłonąć haha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno wykorzystam ten urywek. W jakiś lepszych okolicznościach rozmowy, ha. A dziękować mam za co i będę dziękować, o!

      Masz rację, sprawy się skomplikują... i jak teraz jest jeden krok do przodu, to zaraz będzie pięć do tył... ale o tym w przyszłości.
      No tak jak wczoraj rozmawiałyśmy, Cash chyba pierwszy raz usłyszał od ojca, że jest z niego dumny. Że zrobił coś, co wzbudza w Slashu podziw... takie słowa zazwyczaj zgarniał London. On się dobrze uczył, on się dobrze zachowywał. On zawsze był tym lepszym, tym idealnym... tym "Dlaczego nie możesz być taki jak London?" A tak naprawdę Cash zrobił coś o wiele bardziej przydatnego niż London. Może on się nie uczy, może ma gdzieś to jaki jest... ale jednak jego działanie zbawi trochę więcej świata niż cyferki Londona. Ale cóż... Cash pierwszy raz to usłyszał... może dlatego postanowił się wygadać Slashowi. Może pierwszy raz nie zobaczył w nim wroga, który ma pretensje, bo przecież pierwszą jego myślą, kiedy zobaczył ojca w szpitalu było to, że zaraz padnie lista oskarżeń, na które ponownie będzie musiał odpowiadać, a nie ma na to ochoty. A jednak nie... chociaż powiedział coś bardzo istotnego. Od śmierci mamy, czuł się pierwszy raz kochany... przez chłopca, dziecko... chore dziecko. Czuł, że Taylor go kocha... a teraz znów czuje pustkę, bo nie kogo go już nikt, bo jedyna osoba, która go kochała odeszła. Smutne to jest, powiedział to własnemu ojcu. Powiedział mu, że nie czuje się przez niego kochany, powiedział mu, że Slash nigdy go nie słuchał... w sumie to taki coś dla Slasha...

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Ale ale później cyferki Londona może zbawią świat haha, wiadomo co on tam wymyśli.

      Usuń
  6. nareszcie witam.

    spodziewałam się zupełnej reakcji Angie. jasne, chodziło mi o to, żeby mała wzbudziła w matce poczucie winy, żeby jej powiedziała całą prawdę, jak skrzywdziła Izzy'ego, że rozwaliła ich rodzinę. bo to przecież prawda! a wszyscy robią z niej wielką ofiarę, Izzy'm przejęła się tylko Angie i Laura... nie spodziewałam się później tego "mamo, zabierz mnie stąd", "nie mam już domu"... jeszcze niech zamieszka z nią i zostawi Izzy'ego samego...

    lubiłam na początku małżeństwo Izzy'ego z Amy, ale po tym co się teraz wydarzyło nie mogę jej zdzierżyć. i chyba już nawet nie chodzi o samą zdradę, tylko o to, że ona sama wszystko spierdoliła, a każdy wokół robi z niej jakąś pokrzywdzoną ofiarę, jakby to Izzy zdradził ją z koleżanką Angie. jak się jeszcze okaże że Izzy jej wszystko wybaczy, odwoła rozwód i zajmie się tym dzieckiem, a Amy będzie spelnioną mamusią noworodka (dziecka jakiegoś gówniarza, który pewnie sam mógłby być jej dzieckiem) to chyba jebnę. naprawdę, chyba w żadnym opowiadaniu nie obwiniałam tak o wszystko kobiety. ale nie umiem inaczej w tej sytuacji, haha.

    no cóż, Cash chyba musiał stracić kolejną ważną dla niego osobę, żeby w końcu pogadać ze Slashem jak ojciec z synem. mimo że rozmowa do jakichś miłych nie należała, to cieszę się, że w końcu się przed nim otworzył. może w końcu są na dobrej drodze żeby odnowić kontakt. albo w ogole zbudować go na nowo...

    OdpowiedzUsuń
  7. Uch...chyba nie przepadam za Angie. Nie, nie dlatego, że tak potraktowała Amy, bo to zrozumiałe. Amy też zresztą nie bardzo lubię.
    Współczuję Izzy'emu...
    Och Cash... pogubiony chłopak, a tu kolejny cios...ale może to w końcu jakiś punkt przełomowy w jego relacji z ojcem..

    OdpowiedzUsuń