21 stycznia 2017

Zaślepienie - część 2

      Witam. 
Chyba trochę żałuję, że porzuciłam pisanie tego opowiadania, bo wydaje mi się mieć potencjał. Pisałam wtedy, tak jak zawsze chciałam pisać. No ale niestety... to już wszystko co udało mi się odkopać z komputera, także zapraszam do czytania, oraz komentowania. Pozdrawiam! 





Dzwonek do drzwi przeszył ciszę niczym strzała wystrzelona przez wojownika w powietrze, tylko że grot nie dotarł do tarczy, a do uszu Michaela wywołując przy tym dreszcze na jego skórze. Zaraz potem mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, że na kartce, którą miał przed, sobą powstała okropna linia, z którą nie dało się już nic zrobić. Ten dzwonek do drzwi zmarnował właśnie jego pracę. Michael wyrwał kartkę z notesu. Pogniótł ją w dłoniach, robiąc przy tym idealną kulkę i rzucił ją przed siebie. Nawet nie zwracał uwagi na to, iż cała podłoga w tym mieszkaniu była już przykryta takimi właśnie kawałkami papieru. Ciężko westchnął. Popatrzył na pustą kartkę, która była tylko fabrycznie zapełniona kratką. Nie raz wydawało mu się, że jego życie kiedyś właśnie tak wyglądało. Było pustym kawałkiem papieru, który można było zapisać w dowolny sposób. Ale jednak coś go odróżniało od tej kartki, którą miał przed sobą. Jego życia nie dało się tak po prostu wymazać, wyrwać, pognieść i rzucić w kąt, zaczynając wszystko od nowa. To co zostało już zapisane piórem przeznaczenia, czy też przypadku musiało już pozostać, a sam Michael nie miał na to większego wpływu. Niestety z bólem serca nie raz musiał przyznać, że historia, która powstała na kartach jego życia, nie podobała mu się. Wcale nie był nią zafascynowany, a wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno.
            Przyłożył długopis do czystej, białej powierzchni, kiedy ponownie usłyszał dzwonek do drzwi. Wcześniej miał nadzieję, że ten ktoś da za wygraną, uzna, że nikogo nie ma w mieszkaniu i po porostu dalej pójdzie swoją drogą, tworzyć swoją własną historię. Jednak życie nie było takie piękne, a dzwonienie do drzwi stawało się być co raz bardziej uciążliwe. Michael z nerwami rzucił notesem, założył sobie długopis za ucho, a potem zerwał się z fotela. O mało co nie przewrócił przy tym kieliszka z czerwonym winem, który stał na białym puchatym dywanie. Pewnie powstała by przy tym dość nieprzyjemna plama, ale mężczyzna musiał przyznać sam przed sobą, że nie wiele by go to obchodziło. Karta jego życia była właśnie tak poplamiona.
            Nacisnął złotą klamkę od drzwi, która kleiła się od waty cukrowej. Kiedy Nadia ostatni raz była w tym mieszkaniu oczywiście nie umyła rączek, które miała brudne, a następnie dotykała wszystkiego. Samemu Michaelowi nie chciało się sprzątać, a nie miał czasu na to, aby wynająć kogoś do pomocy. Mieszkanie w Nowym Jorku pokazywało dokładnie, jak wygląda jego życie. Nic nie jest w nim poukładane i tak naprawdę, to nic nie ma swojego stałego miejsca. Pchnął drzwi, a jego oczom ukazała się kobieta, która miała na nosie ciemne okulary mimo tego, iż od paru dni padał deszcz. Kasztanowe włosy żyły swoim własnym życiem, a grzywka opadła na twarz tak, że czasem nie było jej widać. Kobieta opierała się o ścianę przy futrynie drzwi, a w dłoniach trzymała papierową torbę, która doskonale układała się w kształt butelki z winem. Michael lekko uśmiechnął się na ten widok.
            - Rose, skąd wiedziałaś, że tu jestem i co tu robisz? - Zapytał.
            Kobieta zsunęła sobie na nos lekko okulary, dzięki czemu Michael mógł zobaczyć przez jej włosy idealnie zielone oczy, które w tym momencie wpatrywały się w niego z nutką pożądania, ale też pogardy. Mężczyzna znał Rose już tyle lat, jednak postać ta zostawała dla niego nadal jedną wielką tajemnicą, która właśnie się do niego uśmiechała. Weszła do mieszkania bez większego zaproszenia. Po prostu go nie potrzebowała. Stukot obcasów przeszył ciszę, która nadal pozostawała w pomieszczeniu. Odwróciła się przodem do przyjaciela swojego męża i ponownie się zaśmiała. Odstawiła torebkę z butelką na stolik, a potem zrzuciła z siebie czerwony płaszcz. Oczom Michaela ukazała się czerwona sukienka, która idealnie podkreślała figurę kobiety.
            - Skoro nie ma cię w Jersey, to musisz być tu, proste. - Wzruszyła ramionami poprawiając sobie włosy. Michael chłonął jej każdy ruch. Wpatrywał się w nią, jak w obrazek i nie raz zadawał sobie pytanie, dlaczego nie ma już takich emocji, kiedy jego oczom ukazuje się Carlie. Dlaczego do swojej żony podchodzi całkiem obojętnie? - A co ja tu robię? Miałam konsultację ginekologiczną. - Westchnęła.
            - Byłaś tak ubrana u lekarza? - Uniósł jedną brew do góry.
            Rose rozsiadła się na kanapie, na której wcześniej siedział Michael i starał się coś stworzyć. Przewróciła nogami niczym Sharon Stone w "Nagim Instynkcie" i ponownie kpiąco się zaśmiała, kiedy popatrzyła na minę mężczyzny. Kochała prowokować, każdego. Nawet jeśli to by miał być przyjaciel jej męża, mąż jej przyjaciółki, albo po prostu lekarz ginekolog. Nie liczyło się to. Tylko wtedy ta kobieta o kasztanowych włosach czuła się dowartościowana i spełniona, kiedy właśnie widziała takie spojrzenie, jak w tamtym momencie u Michaela.
            - Wiesz dobrze, że w dresie nie wyjdę z domu. - Odpowiedziała przewracając oczami. - Chociaż Richie pewnie nie raz by chciał.
            - No właśnie... Richie. - Westchnął Michael. - Dlaczego po wizycie u ginekologa przychodzisz do mnie, a nie jedziesz do domu, do niego?
            - Bo mam ochotę się najebać. - Odpowiedziała twardo, już nie z taką kobiecością, jak przed chwilą. W momencie stała się chłopczycą, która w dzieciństwie skakała po drzewach i rzucała się kamieniami, a nie chodziła na palcach w kolorowych sukienkach. Sięgnęła po torebkę z alkoholem i kiwnęła na Michaela, który stał nadal po środku salonu, aby przyniósł kieliszki. Dopiero potem zobaczyła jeden stojący na dywanie i leciutko się uśmiechnęła. - Ale widzę, że ty już imprezę zaczynasz. Nie ładnie tak, beze mnie.
            - Wino pomaga mi w tworzeniu. - Odpowiedział wzruszając ramionami, a następnie podszedł do barku i wyjął z niego następny kieliszek. Przyjrzał się dokładnie szklanej powierzchni, która była zakurzona. Chwycił w dłoń koszulkę i zaczął wycierać naczynie, które miał w dłoniach. - A tobie w czym? - Zadał pytanie.
            Rose nalała wina do kieliszków. Popatrzyła na mężczyznę.
            - Zapomnieniu, że być może nigdy nie zajdę w ciążę. - Odpowiedziała szeptem.
            Michael uciekł wzorkiem. Dobrze wiedział, że para jego przyjaciół ma problem, aby zajść w ciążę. Starają się o to przeszło dwa lata i ciągle nic. Sięgnął po swój kieliszek wina i zaczął zastanawiać się nad przewrotnością życia. Sam był już ojcem, miał dziecko, a jednak czasami zdawał sobie sprawę z tego, że lepiej by było, jakby Nadii wcale na tym świecie nie było. Nienawidził sam siebie za te myśli, sprawiały jeszcze większy ból, kiedy widział Rose z Richie, którzy za wszelką cenę pragnęli mieć własne dziecko.
            - Przykro mi. - Odpowiedział tylko, bo nic więcej nie potrafił z siebie wykrztusić.
            - Pamiętaj, to, że macie Naddy to największy dar od losu, więc nie spieprz tego. - Westchnęła obracając swój kieliszek w dłoniach i patrząc się na czerwoną ciesz, która pozostawała na dnie. - Naprawdę, nie spierz tego, bo będziesz skończonym idiotą. - Dodała po chwili.
            Sam kiedyś myślał o tym w takich właśnie kategoriach. Kiedy pierwszy raz popatrzył na córkę, stojąc za szybą na oddziale położniczym, to poczuł szczęście, którego jeszcze nigdy nie czuł. Dziewczynka spała owinięta w różowy kocyk i wyglądała, jak mały aniołek, który właśnie zszedł z nieba dla nich, dla niego. Wtedy, kiedy położył rękę na szybie, to zdał sobie sprawę z tego, że jest to o wiele lepsze uczucie od tego, kiedy stał na scenie przed tłumem kochających go fanów. Po prostu w tej chwili wszystko nabrało sensu, a Michael zdał sobie sprawę z tego, że wszystko co działo się przed Nadią było tylko głupią grą. Tak czuł w tamtym momencie, kiedy jego córeczka miała zaledwie parę godzin. Wtedy wiedział, że Nadia jest darem, prezentem od losu, który zmieni całe jego i Carlie życie na lepsze. Jednak nie zdawał sobie sprawy, że te zmiany pójdą w całkiem innym kierunku. Wszystko zacznie się sypać, a samo dziecko stanie się przeszkodą, czy też ciężarem. Wiele razy słyszał, że nie Nadia, a jej choroba, jednak nie można było tego oddzielić. Nadia była chorobą, a choroba była Nadią. Dziewczynka bez wady słuchu już by nie była tą samą dziewczynką, która nosiła jego nazwisko i patrzyła się w Michaela tymi samymi oczami, którymi od wielu lat patrzy się Carlie. Ale wolał o tym nie wspominać Rose. Nie chciał zadawać jej dodatkowego bólu.



***


            Wizyta Rose wywołała u niego tylko dodatkowe emocje, których w tym momencie raczej nie chciał odczuwać. W momencie zamknięcia drzwi za przyjaciółką i poleceniu pozdrowienia Richie'go zdał sobie sprawę z tego, iż ich sprawy czasami są dla niego ważniejsze niż jego własne. Dlaczego w tym momencie myślał właśnie o Nesterach, a nie o tym, jak naprawić swoje życie? O ile dało się jeszcze coś naprawić. Nie bez powodu uciekał do Nowego Jorku. Zawsze tłumaczył się przed Carlie, że musi mieć spokój, aby tworzyć, jednak musiał też przyznać sam przed sobą, że w tym mieszkaniu nie powstała tak naprawdę żadna piosenka, żadna melodia, a to wszystko było tylko chorą wymówką. Miał miejsce, gdzie mógł się od wszystkiego oderwać, uciec, a więc to robił. I zawsze w takich chwilach pojawiało się pytanie, czy powinien mieć wyrzuty sumienia? Sam ich nie czuł, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że matka na pewno by się na nim zawiodła. Przecież nie tak go wychowała, nie takie wartości mu przekazała, a Michael w jednym momencie wszystko wyrzuca do kosza. Sprzeciwia się każdemu słowu Carol Moretii, jakby nigdy ta kobieta nie istniała, albo nie miała racji.
            Stał opary o drzwi, patrzył na kartki na podłodze, które były tylko aktem zagłuszenia, udowodnienia sobie, że nie ucieka, a przyjeżdża tu, aby właśnie pisać nowy materiał. Patrzył na pustką butelkę wina i dwa kieliszki. Ślad szminki na jednym z nich, a potem wróciły do jego głowy wszystkie grzeszne myśli, które przeplatały mu się przez umysł z każdym uśmiechem Rose. Zacisnął dłonie w pięści i zdał sobie sprawę z tego, że nie może dłużej zostać w tym mieszkaniu. Musi coś ze sobą zrobić. Zająć jakoś myśli... iść do ludzi. Rozmawiać z nimi, być. Nie może zamykać się na świat tak samo, jak robi to Carlie, która już nawet przy normalnej rozmowie zaczyna używać języka migowego.
            - No, Mike, jeszcze nie jesteś taki stary. Będziesz miał czas na siedzenie w papciach przed telewizorem i użalanie się nad sobą. - Szepnął sam do siebie, a potem chwycił skórzaną kurtkę z naszywkami różnych zespołów i wyszedł z mieszkania.
            Miasto wydawało się być uśpione. Ludzie nie zwracali uwagi na nic szczególnego. Deszcz lał się strugami z nieba i każdy przed nim uciekał. Każdy, ale nie Michael, który szedł z rękoma włożonymi w kieszenie, bez parasola. Woda ściekała mu po długich włosach, kapała na nos. Czuł przemoczony materiał kurtki na plecach, ale wcale się tym nie przejmował. Tak naprawdę, to nie wiele go obchodziło. Kiedy wychodził jeszcze z domu, to miał jakiś ustalony cel, jednak wszystko gdzieś uciekło z pierwszym powiewem zimnego wiatru. Wszystkie myśli. Przebywać z ludźmi, ciekawe, kiedy tak naprawdę w tym mieście nikogo nie zna. Musiał stanąć przed faktem, że nawet u siebie w Jersey nie znał za wielu ludzi. Wszyscy widzieli w nim wielką gwiazdę, wszyscy tylko dlatego chcieli utrzymywać z nim kontakt, ale jakoś już nikt nie zastanawiał się nad tym, że on jest człowiekiem takim, jak każdy inny.
            Przystanął przy przejściu na drugą stronę, gdzie znajdował się bar. Patrzył się najpierw na czerwone światło, ale potem jego wzrok przykuł neon z nazwą lokalu. Dłoń, którą trzymał w prawej kieszeni kurtki, miał zaciśniętą na portfelu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest w nim pewna suma pieniędzy, którą może tak po prostu wydać i Carlie nawet nie będzie musiała o tym wiedzieć. Uśmiechnął na tę myśl pod nosem. Przecież już dawno nie pamiętał, kiedy tak po prostu poszedł do baru, na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Kiedy światło zmieniło się na zielone, szybkim korkiem ruszył właśnie w tamtą stronę, a tuż po chwili do jego uszu dotarł kolejny dzwonek obwieszczający, że ktoś przyszedł. Michale poczuł chwilę niepewności, kiedy wszystkie oczy gości zostały skierowane na niego, ale ostatecznie wzruszył ramionami i usiadł przy barze.
            Barmanka odwróciła się do niego przodem. Trzymała w ustach lizaka i prowokacyjnie przewracała go językiem. Michael spojrzał na jej biust, który wylewał się z bluzki, a potem w niebieskie oczy dziewczyny i lekki uśmieszek.
            - Co dla pana? - Zapytała.
            - Coś mocnego. - Odparł bez zastanowienia. - Zdam się na twój instynkt.
            Barmanka przestała bawić się patyczkiem od lizaka i w tym samym momencie odwróciła się przodem do półki z alkoholami, aby wybrać coś specjalnego dla specjalnego gościa. W tym czasie Michael rozglądał się po pomieszczeniu. Jego mieszkanie znajdowało się tak blisko tego miejsca, a jeszcze nigdy tu nie był, a było bardzo klimatycznie, a nawet mógł powiedzieć, że mrocznie. Wystrój opierał się na nieładzie, a ciemne zasłony i tak nie pozwalały wedrzeć się do środka światłu dziennemu. W powietrzu unosił się kurz, jednak był to celowy zabieg. Tak po prostu miało być. Brudno, surowo, a zarazem tajemniczo.
            - Proszę. - Mruknęła seksownie dziewczyna stojąca za barem. - Mam nadzieję, że będzie smakowało. - Chciała jeszcze coś dodać, ale została zawołana przez następnego klienta. Przewróciła oczami i udała się do stolika.
            Michael został sam przy barze. Patrzył się w szklankę z brązowym trunkiem i ponownie wróciły do niego słowa matki. Rodzina jest najważniejsza, rodziny się nie zostawia, przed rodziną się nie ucieka. Zawsze kiwał twierdząco głową, teraz pewnie zrobiłby tak samo. Zamknął oczy, jakby wzięcie łyka tego alkoholu było jakąś zbrodnią, której nie chce popełnić, a jednak musi. Poczuł drętwy smak w ustach. Odstawił szklankę, odtworzył oczy i wtedy zobaczył, że na miejscu obok siedzi kobieta. Blondynka, ubrana jak dziewczyna z Los Angeles w latach osiemdziesiątych. W sumie cały klimat tego miejsca dawał Michaelowi do zrozumienia, że czas tu się po prostu zatrzymał.
            - No kogo ja tu widzę. - Zaśmiała się kobieta, zapalając papierosa, a potem wypuszczając dym z ust i patrząc się przy tym  w sufit.
            - Gwiazda też człowiek, napić się musi. - Odparł Michael bez przekonania.
            - No tak, gwiazda też człowiek i problemy z żoną miewa.
            - Szkoda, że człowiek, to nie człowiek i wchodzi z butami w życie innych. - Mruknął pod nosem.
            - Mike, spokojnie. Nie czytam gazet. Po prostu widzę po tobie. Jakbyś był szarym człowiekiem, to bym też zobaczyła, że masz problemy z żoną.
            - To aż tak widać? - Spojrzał na kobietę. Ona w tym momencie popatrzyła mu w oczy.
            - Jackie Thomason wie wszystko. - Uśmiechnęła się, a po plecach Michaela przeszedł dreszcz. Miał wrażenie, że blondynka przeszyła go wzrokiem.
            - Naprawdę, wydajesz mi się być czasem taki zabawny.
            Jackie poprawiła sobie długie blond włosy, które opadały jej na czoło, zasłaniając przy tym widok na mężczyznę siedzącego obok niej przy barze. Sięgnęła po zapalniczkę, która leżała przed nią, a potem subtelnym ruchem przybliżyła ją do ust, gdzie miała papierosa. Starała się uwodzić na każdym kroku. Każdy jej gest miał działać na Michaela, jak miód na pszczołę, jak czekolada na dzieci. Jednak on miał mieszane uczucia, kiedy patrzył na parę lat starszą od siebie kobietę. Przypominała mu trochę Rose, która też lubiła bawić się w kusicielkę, jednak Jackie różniła się od żony jego przyjaciela. Michael dobrze wiedział, że Rosie nigdy nie miała planu, aby ostatecznie wylądować z nim w łóżku. Co do blondynki siedzącej przy barze nie mógł być tego pewien.
            Oderwał wzrok od lustra, które wisiało za barem. Przez całą rozmowę z Jackie starał się na nią nie patrzeć. Jego oczy były skierowane głównie na swoje odbicie. Patrzył się na siebie i z każdą chwilą zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nienawidzi siebie za to jaki jest. Michael doskonale wiedział, że teraz powinien być w domu. Przy Carlie i Nadii. Nie raz powtarzał sobie, że jakby mógł, to by wstał, wyszedł z siebie i po prostu mocno sobie przyłożył w twarz. Ciężko westchnął i spojrzał na lustrzane odbicie Jackie, a zaraz potem popatrzył na jej osobę obok siebie. Kobieta cały czas uwodząco odgarniała sobie włosy, cały czas przekładała nogę na nogę, paliła papierosy. Jackie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że płeć piękna z papierosem, w dymie jest czynnikiem, który zawsze działa silnie na mężczyzn. Na Michaela też, chociaż on próbował się przed tym bronić.
            - No jasne. Dobij mnie. - Mruknął pod nosem obracając szklankę z alkoholem w dłoniach. Patrzył na tą brązową ciecz, która była już kolejnym drinkiem i zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma ochoty na to, aby się upić.
Jackie strzepała popiół z papierosa do popielniczki.
            - Rozumiem, że żona to jest jakiś obowiązek, tym bardziej, że macie przecież dziecko, ale Mike - Jackie mruczała mu do ucha. Czuł jej oddech na swoim karku, czuł zapach papierosów, który zaczynał go drażnić. Od kiedy sam rzucił palenie, miał trudności, aby przebywać z osobami, które jeszcze ciągną za sobą ten nałóg. Jednak dość szybko przestał skupiać się na przykrym zapachu, kiedy poczuł dłoń Jackie na swoim kolanie, jej dotyk, który zaczął przesuwać się delikatnie w stronę jego krocza. - No przecież tobie też się coś od życia należy, prawda?
            Michael nie reagował. Siedział tylko, patrząc się w swoje odbicie w lustrze i na pochyloną nad nim Jackie. Widział ten obrazek przed sobą i miał wrażenie, że to wcale nie dotyczy jego osoby. Patrzy się tylko na jakaś parę. Skupił się na osobie Jackie. Zaczął porównywać ją do Carlie. Jego żona nigdy by się tak nie zachowała w miejscu publicznym. Jego żona nigdy nie śmierdziała papierosami i nigdy nie uśmiechała się uwodzicielsko do kogo popadnie. I to właśnie było piękne w Carlie. Właśnie te parę cech odróżniło ją od innych kobiet z jakimi Michael miał przyjemność się spotkać. Carlie była wyjątkowa. I ta wyjątkowość sprawiała, że stracił dla niej głowę. Dlaczego więc teraz miał to wszystko stracić?
            Wiara, nadzieja, miłość - przez całe swoje dzieciństwo słyszał od matki, że właśnie tymi wartościami musi kierować się w życiu. Ksiądz w kościele mówił o Dekalogu, ale matka Michaela nie zawracała na niego nawet uwagi. Zawsze powtarzała, że jeśli Michael będzie się kierował tymi trzema zasadami, to Dziesięć Przykazań samo wejdzie w jego życie. Wiara, nadzieja, miłość są fundamentem, który trzyma wszystko w kupie, który nie pozwala, aby ludzie się ranili. Czy w tym momencie właśnie o czymś zapomniał? Zszedł z tej drogi, którą prowadziła go matka? Puścił jej rękę i postanowił, że pójdzie swoją własną ścieżką? Odwrócił się do niej plecami i tak naprawdę wyśmiał wszystkie zasady Carol Moretti?
            - Tak więc trwają: wiara, nadzieja i miłość – te trzy, a z nich  jest miłość.
            Jackie słysząc słowa z ust mężczyzny oderwała wzrok od jego krocza. Podniosła oczy i popatrzyła na Michaela. Zawsze zastanawiała się, jakim cudem tak przystojny facet został usidlony przez jakaś szarą myszkę, którą poznał w liceum. Przecież to nie mogło być możliwe. Prawda była taka, że Michael mógł mieć każdą dziewczynę, każda chciała mu wskoczyć do łóżka i każda chciała znaleźć się na miejscu Carlie. Niejedna pewnie i byłaby od niej lepsza. Dlaczego on tego wszystkiego nie widział i nadal był ślepo zapatrzony w swoją żonę, która i tak mu nic większego z życia nie dawała?
            Ponownie uwodzicielsko się uśmiechnęła.
            - Co powiedziałeś?
            - Wiara, nadzieja, miłość... z resztą, co ty możesz o tym wiedzieć. - Powiedział dość twardym głosem. Chwycił rękę Jacke za nadgarstek i szybkim ruchem pozbył się jej dłoni ze swojego uda. Poczuł przy tym ulgę. Jakby właśnie zagrożenie minęło.
            - Wiara? Nie bądź śmieszny. Nadzieja? Nie rozbawiaj mnie, a Miłość? Naprawdę wierzysz w miłość? Jakbyś wierzył w miłość, wiarę i nadzieję, to byś siedział teraz z żoną w domu, a nie pił drinki ze mną.
            Uwaga, która padła z ust Jackie była słuszna. Michael sam nie chciał się do tego przyznać, ale tak właśnie było. Nie wierzył już w te trzy wartości. Nigdy w nie wierzył. Nie miał w sobie odpowiedniej siły, aby uwierzyć. Nadzieja umarła, a miłość... nigdy nie wiedział czy uczucie, którym darzył żonę, to naprawdę była miłość. Cierpiał po jej stracie, ale może bardziej z uzależnienia, a nie z miłości? Carlie była jak narkotyk. Musiał ją mieć, musiał z nią żyć, ale nie koniecznie chciał. Narkoman też potrzebuje heroiny, ale wcale nie chce z nią przebywać.
            - Masz rację. - Odparł ponownie patrząc się w szklankę z alkoholem. - Dlatego postanawiam wrócić dziś do domu.
            - Dlatego twierdzę, że jesteś zabawny. Nie wiem po co chcesz tam wracać? Do niej? Zabawne to.
            - Może dla ciebie.
            - Mike, Mike, naprawdę, uroczy jesteś.
            Jackie sięgnęła po swoją torebkę, która leżała na krzesełku obok. Położyła sobie ją na kolanach i zaczęła szukać notatnika oraz długopisu. Jak przystało na prawdziwą kobietę, miała tam wszystko, ale nigdy nie to, czego potrzebowała. Michael patrzył się na odbicie Jackie i ponownie zaczął porównywać tę blondynkę do swojej żony. Powoli zaczynał zadawać sobie sprawę z tego, że Carlie tak naprawdę nigdy nie zachowywała się, jak prawdziwa kobieta. Wcale nie była kobieca. Wymuszała to tylko na sobie, kiedy musiała, bo sytuacja tego wymagała. Ciężko westchnął na tę myśl, bo nie raz myślał, że potrzebuje prawdziwej kobiety. Takiej, jaką była Jackie, albo Rose. Tylko, że Rosie była poza zasięgiem, a Jackie...?
            Znalazła kartkę i długopis. Chwyciła skuwkę w zęby, a potem na niewielkim skrawku papieru zapisała swój numer telefonu. Wsunęła Michaelowi do kieszeni spodni. Jeszcze się do niego uśmiechnęła, cmoknęła go w policzek.
            - Zadzwoń, jak zmienisz zdanie, a wydaje mi się, że będzie to dość szybko.
            Odeszła. Michael nawet się za nią nie obejrzał. Za to w lustrze zobaczył, że pozostawiła na jego policzku ślad ze szminki. Jednak to nie był taki zwykły ślad, który mógł po prostu zmyć w toalecie. To było coś więcej. Wyjął kartkę z numerem telefonu i popatrzył na klika cyfr zapisanych ciągiem. Fanki nie raz dawały mu takie prezenty. Za każdym razem wyrzucał je do pierwszego śmietnika, ale ta kartka wyjątkowo została w jego kieszeni.



***


            Butelka Jacka Danielsa zawsze musiała mieć stałe miejsce w lodówce. Nie ważne, co by się nie działo, Rose Nester wiedziała jedno - musi mieć pod ręką schłodzony alkohol, który w każdej chwili może wypić i ukoić tym sposobem swoje wszystkie smutki. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest dobre rozwiązanie. Nie raz słyszała od swojego męża, że jest alkoholiczką lub też jest na prostej drodze, aby się nią stać i wylądować na odwyku. Sama też miała taką świadomość, jednak to stawało się już silniejsze od niej. Nie potrafiła tak po prostu mówić o swoich problemach. Usiąść z przyjaciółką i zacząć mówić, co tak naprawdę leży jej na sercu i ugniata duszę. Rose otwierała się tylko po tym, jak w głowie zaczynało jej szumieć, wtedy gadała jak nakręcona, a cały świat należał do niej.
            Tym zaraz też miała zamiar właśnie w taki sposób wylać swoje wszystkie żale. Otworzyła lodówkę i przebiegła wzrokiem po drzwiach, ale jej oczy nie zatrzymały się na butelce z upragnionym płynem. Nie było go tam. Ciężko westchnęła. Nie znosiła takich sytuacji, bo wtedy zaczynało ją tylko nosić i czuła się jeszcze gorzej. Nie pozostało nic innego, jak po prostu sięgnąć po puszkę z piwem, chociaż wiedziała, że to nie to samo. Zamknęła lodówkę. Nerwowo trzasnęła drzwiczkami, lecz tak mocno, że o mały włos nie odpadły. Rose machnęła tylko na to ręką i wyszła z puszką piwa na taras. Usiadła przy stoliku, gdzie po drugiej stronie siedziała Carlie i przeglądała materiały do następnego numeru Murder Shift. Rose otworzyła puszkę z piwem, upiła jeden łyk, a następnie sięgnęła po paczkę papierosów, która leżała na stoliku. Carlie znacząco popatrzyła na przyjaciółkę.
            - Jak będziesz tyle piła i paliła, to na pewno nie zajedziesz w ciąże.
            Rose w tym momencie miała ochotę rzucić w swoją przyjaciółkę puszką, którą trzymała w dłoni. Od ostatniej konsultacji u ginekologa musiała pogrzebać wszystkie swoje marzenia związane z posiadaniem własnego dziecka, które miałaby pod sercem, a potem w bólach wydać na świat. Złość urosła w niej do tego stopnia, że miała już odruch, aby tę puszkę naprawdę rzucić w stronę Carlie, jednak się powstrzymała. Za to zacisnęła mocniej dłoń na zimnym jeszcze aluminium, po którym spływały kropelki wody.
            - Już mi przeszło. - Odparła. - Życie bez dziecka jest o wiele łatwiejsze. Poza tym i tak ja siedzę ciągle w redakcji, a Richie jeździ w trasy. Po co nam dziecko? Po co je krzywdzić tym, że nie ma nas w domu? Niania ma być mamą, czy ja? Bez sensu.
            Carlie nerwowo poruszyła się na swoim krześle.
            - Uważasz, że ja i Michael skrzywdziliśmy Nadię?
            - Ty może nie, ale Michael. Spójrz na to obiektywnie. Nadia w pewnym sensie jest półsierotą. W sumie to ma niedzielnego tatusia, a może i jeszcze gorzej, bo jak zespół jedzie w trasę, to nawet nie jest to weekendowy tatuś. - Westchnęła.
            Carlie zawsze była dość wrogo nastawiona do alkoholu. Mogła przyznać nawet sama przed sobą, że była jego głęboką przeciwniczką. Wolała nie pamiętać czasów, kiedy to jeszcze nie była matką, kiedy jej życie było proste, bez większych zmartwień, kiedy to jeździła ze swoim chłopakiem w trasy, a każdy wieczór kończył się w barze na paru drinkach. Wymazała to wszystko z pamięci, bo nie pasowało to do obrazu idealnej matki, którą starała się być dla córki. Jednak po tych słowach, które padły z mocno pomalowanych czerwoną szminką ust Rose, Carlie poczuła, że musi się napić. Wyrwała przyjaciółce puszkę z ręki i sama upiła parę łyków. Następnie skrzywiła się na lekki smak goryczki, bo właśnie przypomniała sobie, że przecież tak naprawdę nigdy nie lubiła piwa. Zawsze piła drinki, ale nigdy tej okropnej żółtej cieczy.
            - Dziękuję, że właśnie uświadomiłaś mi piękną prawdę. - Powiedziała odstawiając puszkę na stolik.
            - Jaką? Że piwo jest niedobre? Myślałam, że o tym pamiętasz.
            - To wcale nie jest śmieszne.
            - Wiem, chciałam Jacka, ale Richie musiał go wczoraj wypić.
            - Drań.
            - Cham i prostak.
            - Faceci tak mają, dobrze, że mam córkę!
            Zapadła chwila cisza, a potem obie kobiety wybuchły śmiechem. Rose zsunęła się na swoim krześle do półleżącej pozycji. Popatrzyła się w stronę ogrodu, gdzie w piaskownicy bawiła się Nadia. Za każdym razem, kiedy patrzyła na córkę swoich przyjaciół, czuła ukłucie w sercu. Słowa, które przed chwilą skierowała w stronę Carlie, wcale nie były prawdą. To tylko zagłuszenie swojego sumienia. Wmawianie sobie, że przecież z dzieckiem wcale by nie było lepiej. Można powiedzieć, że nawet dziecko by przeszkadzało. Nie... wszystko by się zmieniło. Patrzyła na małą blondynkę, która stawiała babki z piasku, a w jej oku zakręciła się łza. Nieraz wyobrażała sobie swojego szkraba, który bawi się w tej piaskownicy, a ona stoi na tarasie. Już nie z butelką Jacka Danielsa, czy też puszką piwa, tylko z kubkiem kawy i bacznie obserwuje, czy jej maleństwu nie dzieje się żadna krzywda. Czy jest bezpieczne.
            Kiedy Rose poczuła, że łza spływa jej po policzku, szybko otarła ją dłonią, aby Carlie przypadkiem niczego nie zobaczyła, jednak nic nie umknęło uwadze przyjaciółki. Popatrzyła na brunetkę w czerwonej sukience, która tępo wpatrywała się w jej córkę.
            - A nie myśleliście o adopcji? - Zapytała niepewnie.
            - Co? - Rose popatrzyła na nią lekko tępym wzrokiem. Wydawać się mogło, że została właśnie wyrwana z transu.
            - Adopcja... wiesz, aby być matką, nie zawsze trzeba dziecko urodzić... 
            - Kto da dziecko muzykowi, którego nie ma w domu i alkoholiczce, która ciągle siedzi w pracy. - Westchnęła Rose. Poprawiła się na krześle. Dopiła końcówkę piwa, a potem zaczęła przeglądać zdjęcia, które mogłaby wybrać do nowego numeru pisma. Carlie ciężko westchnęła. Nesterowie byli dla niej jak rodzina, ale nie zawsze wiedziała, jak ma im pomóc. Chociaż w tym momencie akurat sama potrzebowała pomocy. 

11 stycznia 2017

Zaślepienie

      Witam. 
Kiedy ostatnio byłam w Polsce znalazłam ten kawałek tekstu w moim biurku. Leżał sobie wciśnięty w jakąś książkę... Z ciekawości zaczęłam czytać i muszę powiedzieć, że jestem zaskoczona sama sobą. Tęsknię za tymi czasami, kiedy słowa tak ładnie się mnie trzymały... zapraszam do czytania, oraz komentowania. Pozdrawiam!

Ps: Dajcie znać, czy chcielibyście przeczytać trochę więcej z tej historii, bo coś jeszcze chowa mi się na komputerze.





            Zaciemnione pomieszczenie. Na oknach zaciągnięte zasłony nie pozwalające przedostać się ani jednemu promykowi słońca. Kurz unoszący się w powietrzu nie sprzyja młodemu mężczyźnie siedzącemu przy stoliku. Jest alergikiem, co jakiś czas wyciąga chusteczkę higieniczną, wycierając nos po kolejnym kichnięciu. Czuje zaduch. Można po tym stwierdzić, że już dawno nikt tu nie wietrzył. Rozgląda się po pomieszczeniu baru. Wodzi wzrokiem po obrazach wiszących na ścianach i dziwnych rzeczach, dziwnego pochodzenia poustawianych na półkach. Nie mają żadnego porządku. Wygląda tak, jakby ktoś przyniósł, co mu się żywnie podoba, postawił tam, gdzie mu pasuje, a reszta to zaakceptowała. Z jednej z nielicznych książek przenosi wzrok na kobietę siedzącą na przeciw niego. Widać po niej, że przeżyła już niejedno. Ma na twarzy wypisany ból, żal, a zarazem tęsknotę za czymś co już dawno uleciało. Dla niej czas się zatrzymał, a strach przed życiem nie pozwala iść do przodu. Blizny na jej nadgarstkach, które skrzętnie stara się ukryć przed swoim rozmówcą, mówią wszystko o jej burzliwej przeszłości.
            Gdy wzrok Jamesa zatrzymuje się na dłoni towarzyszki, kobieta naciąga rękawy starego swetra przesiąkniętego zapachem dymu papierosowego zmieszanego ze stylowymi perfumami. Dodaje jej to swojego rodzaju gracji. Mieszają się w niej dwa światy. Pani, znana na salonach, dama obracająca się w elitarnym towarzystwie z obrazkiem kobiety, która jest nikim. Zwykłą szarą obywatelką Stanów Zjednoczonych, której życie dało w kość jak mało komu. Blondynka wpatruje się niepewnym wzrokiem w młodego bruneta, który wyciera właśnie nos. Sięga po szklankę whisky stojącą na stoliku. Obok butelki Jacka Danielsa leży kupka zdjęć, na których widać pozornie szczęśliwą rodzinę. Dwójkę kochających się ludzi z córką. Fotografie robione w parku na spacerze, w sklepie na zakupach. W ogrodzie ich domu. W każdym miejscu, gdzie tylko można było ich uchwycić.
            James nerwowo zaciska pięści. Atmosfera tego pomieszczenia powoli zaczyna go przerażać. Nie czuje się pewnie przebywając w tym miejscu. Tajemnica, groza - to wszystko co w tej chwili czuje. Kobieta blado się do niego uśmiecha, zupełnie jakby chciała go pocieszyć i uspokoić, że nic złego się nie dzieje. Zsuwa z nosa ciemne okulary i bierze do ręki jedną z fotografii, na której widnieje postać lidera jednego z lepszych zespołów rockowych w Stanach Zjednoczonych. Tego człowieka rozpoznaje każda nastolatka, każda matka tej nastolatki. Wszyscy widzą, kim on jest. Kobieta siedząca w barze razem z młodym brunetem też doskonale zdają sobie z tego sprawę.
            - Dlaczego chcesz to zrobić? Jesteś młody.  Masz świadomość tego, że teraz godzisz się na niebezpieczną grę? - Pyta  blondynka, spoglądając na swojego towarzysza. Jeszcze raz  zerka na zdjęcie. Uśmiecha się pod nosem, a potem wyjmuje z kieszeni zapalniczkę. Światło płomienia odbija się w oczach bruneta, a kobieta przykłada do ognia zdjęcie, które powoli  zaczyna zamieniać się w popiół.
            - Dlaczego rozmawiam z tobą, a nie z szefem, kim ty jesteś?
            James nerwowo porusza się na krześle, a potem sięga po szklankę wody i łyka niewielką ilość. Krzywi się. Cytryna, a przecież mówił, składając zamówienie, że ma być sama czysta woda. Barmanka zrobiła mu to na złość, patrząc się w jego przenikliwe czekoladowe oczy, które mimowolnie utknęły w jej pełnych jędrnych piersiach, wylewających się z bluzki. Przechodząc obok jego stolika po raz kolejny, zalotnie się do niego  uśmiecha,  posyłając mu całusa. James odwzajemnia ten jakże miły gest i znów patrzy na kobietę siedzącą naprzeciw niego. Ona poprawia okulary i szepcze cichym, ledwo słyszalnym głosem.
            - Kim ja jestem? To pytanie zadaję sobie od bardzo dawna. Myślę sobie, że już dawno przestałam być człowiekiem, bo w tym świecie nie da się nim być. Kiedy po raz kolejny widzisz na własne oczy kulę lądującą w mózgu człowieka, sam zatracasz człowieczeństwo. Wierzysz w wampiry? - Przeszyła bruneta wzrokiem. On kiwnął przecząco głową. Kobieta się zaśmiała. - To radzę w nie uwierzyć. Ja jestem jednym z nich. Żyję tylko dlatego, że inni tracą życie na moich oczach. Kocham zapach krwi. Co prawda się nią nie żywię, ale ona daje mi siłę. Chłopcze, radzę ci się zastanowić, czy na pewno chcesz wejść do tego świata. Na pewno chcesz stać się jednym z nas?
            James wbija wzrok w swoją rozmówczynię. Jej sposób myślenia, mówienia wydaje mu się tak samo spoza tego świata i tajemniczy jak, to o czym mówiła. Blondynka wydawała mu się być zwykłą kobietą. Jednak krótka rozmowa z nią wprowadzała niepewność.  Zaciska dłonie na szklance. Przez moment  może sobie nic przypomnieć, jak się nazywa, kim jest, i co tu właściwie robi. 
            Zniecierpliwiona blondynka macha młodzieńcowi rękoma przed oczami. James po chwili wraca myślami do rzeczywistości. Czuje, że zbiera mu się na kichnięcie.  Przeciera nos i patrzy w oczy swojej towarzyszce. Żałuje, że ciemne okulary w dużej mierze uniemożliwiają kontakt wzrokowy między nimi.
            - Mam prywatne porachunki z Moretti. Musi mi za coś zapłacić.
            - Gra jest warta świeczki?
            - Jest. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Moretti coś mi odebrał. Coś bardzo cennego dla mnie. Teraz sobie spokojnie żyje ze swoją rodzinką i chodzi na niedzielne spacerki, a kiedy jego żona nie widzi, to pewnie pieprzy kolejną fankę. A ja? Ja straciłem wszystko. Musi mi za to zapłacić. Twój szef ma interes do żony Morettiego. Nasze sprawy się łączą. Można załatwić wszystko za jednym razem.
            Kobieta uśmiecha się mimowolnie. Widzi w oczach tego mężczyzny, że naprawdę jest zdeterminowany. Ma swój cel. Właśnie to się liczyło w tym świecie.
            - Myślę, że możesz się nam przydać. Powiem szefowi, że trafił się nam taki diament, ale pamiętaj. Jeden ruch, zrobisz tylko coś, co by mogło nam zaszkodzić... boleśnie tego pożałujesz.
            James kiwa głową. Blondynka wstaje od stołu, a potem  kieruje się w stronę zaplecza. Mężczyzna dokładnie ją obserwuje. Nadal czuje przerażenie, nadal ma wątpliwości, czy dobrze postępuje. Jednak ma swój cel. Musi się zemścić na Michaelu Moretti. Kiedy zostaje sam na sali patrzy jeszcze na jedno ze zdjęć, które przedstawia żonę Michaela z ich córką. James uśmiecha się pod nosem. Gładzi śliską taflę fotografii.
             - Jeszcze tego pożałujesz, Michael. - Szepcze sam do siebie. - Będziesz cierpiał tak samo, jak ja.



***

Patrzyła przez okno na strugi deszczu. W dłoniach ściskała kubek z herbatą. Zaparzyła ją tak całkiem niedawno temu, ale zdążyła już wystygnąć. Teraz pozostał tylko przyjemny aromat, który pieścił jej zmysły zapachu. Namoczyła usta w cieczy i poczułam owocowy smak. Uśmiechnęła się do siebie. Zawsze sprawiało jej to przyjemność, może dlatego że kojarzyło jej się to z ciepłem domu. Kiedy ojciec jeszcze nie pił, kiedy matka nie miała przez niego depresji, kiedy każde niedzielne popołudnie spędzali na piciu herbaty i opowieściach. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Usłyszała, że jakiś samochód podjechał pod dom. Wysiadł z niego mężczyzna w ciemnym płaszczu. Zamknął za sobą drzwiczki, a czarne auto odjechało z piskiem opon. Facet popatrzył w jej okno, a ona już wiedziałam, kim jest. Czekała na niego. Co prawda trochę się spóźnił, ale nic nie szkodziło. Brała pod uwagę złą pogodę.
            Już po chwili usłyszała dzwonek do swoich drzwi. Zeskoczyła z parapetu. Poczuła zimno posadzki. Nigdy nie lubiła mieć płytek na podłodze, jednak nie stać jej było na to, aby wymienić je na jakieś panele. Przeczesała włosy ręką i pobiegła do drzwi. Otworzyła je jednym zdecydowanym ruchem. Co prawda spotkania z tym mężczyzną nie należały do najbezpieczniejszych. Po gangsterach przecież można było się spodziewać wszystkiego, ale j miała jeden konkretny cel, który musiałam zrealizować.
            - Ile mam czekać? - Prychnął niezbyt miłe powitanie, a potem wtoczył się do małego przedpokoju. Zdjął swój przemoczony płaszcz. Skierował się w stronę kuchni. Oczywiście nie wytrzepał butów, to naniósł trochę błota. Jakby był to taki normalny gość, to pewnie by go upomniała, ale teraz musiała być ostrożna. Pilnować słów.
            Mężczyzna usiadł przy stole i popatrzył na Jackie. Rozbierał ją wzrokiem, a jej znów zebrało się na obrzydzenie. Pamiętała, jak jeszcze zawsze musiał ją obmacać, kiedy pracowała jako tancerka w jego klubie nocnym. Co prawda było to kupę lat temu, ale jej dobre układy z tymi ludźmi pozostały. Oczywiście wszystko musiało mieć swoją cenę. Nieraz zastanawiała się, czy dobrze robi. Ale zaraz potem mówiła sobie, że ktoś musi zapłacić za to wszystko. Ktoś musi ponieść karę. Facet w końcu przestał patrzeć się na jej piersi i sięgnął za swoją marynarkę. Wyjął z niej broń. Niewielki pistolet. Położył go na stole przede kobietą.
            - Jest zarejestrowany na Jamesa, więc ma prawo do posiadania broni. Oczywiście wszystkie papiery są fałszywe. Uważaj, aby się nie wsypał, kto ci pomaga. - Powiedział oschłym tonem. Jackie wzięła pistolet do ręki i nagle poczuła jakąś moc. Już sobie wyobrażała, jak jej ofiara błaga ją o litość. Właśnie, tego potrzebowała najbardziej. Widzieć ból w oczach ofiary.
            - Dzięki. Możesz być spokojny. On też ma swoje cele.
            - Jak na niego trafiłaś?
            - Szukał informacji o tobie, bo żona Morettiego zaczęła węszyć. Pracuje u niej. Wiesz, że te hieny z gazet są bardziej przebiegłe niż sama policja. - Odparła z lekkim uśmiechem patrząc na swojego towarzysza.
            Frank Grodon nie był przekonany. Dla niego wszystko to wydawało się być podejrzane. Nie co dzień zgłasza się młody chłopak, który nagle deklaruje chęć współpracy, a do tego okazuje się, iż podaje wszystko, jak na tacy. Tu musiał być jakiś haczyk, tylko mężczyzna jeszcze nie wiedział jaki. Nie był w stanie tego rozgryźć. Skoro James był w stanie zdradzić swoją szefową, to kto powiedział, że nie wystawi Grodona?
            - Tobie mogę ufać i mam nadzieję, że jemu też. Jeśli chodzi o rodzinę tego Michaela, to wiesz, że cała sprawa ma dla mnie szczególną wartość.
            - Wiem, pamiętam. Naprawdę, możesz być spokojny. Będę pilnowała młodego.
            Frank rozejrzał się jeszcze po kuchni. Jackie siedziała przy stole i dalej obracała broń w dłoniach. Dodawało jej to tylko wdzięku. Uśmiechnął się do nie, jak ojciec do córki, która właśnie zdała jakiś ważny egzamin, która w tej chwili stała się poważną kobietą. I mimo tego, iż Franka z Jackie łączyły czasami bardzo zażyłe relacje, które najczęściej kończyły się w łóżku, to Grodon traktował tą kobietę właśnie, jak swoją córeczkę, której wszystkiego musiał nauczyć. Niewątpliwie ta blondynka, która zaczynała u niego, jako prostytutka i tancerka była jego największą dumą.
            - Jeśli będziesz wiedziała coś o tej dziennikarce, to daj znać. Ja teraz wyjeżdżam, ale jestem pod telefonem.
            Jackie kiwnęła głową.


***

            Już od dawna zastanawiam się, czym tak właściwie jest człowieczeństwo. Kiedy człowiek ma ludzkie odruchy i kiedy można nazwać go człowiekiem, a kiedy staje się.. zwierzęciem? Jak dla mnie takie określanie, jakichś wyjątkowych psychopatów, czy też zwyrodnialców nie ma głębszego sensu. Zwierzęta często są bardziej ludzkie niż przedstawiciele gatunku homo sapiens. Jaka matka w świecie zwierząt zabije swoje młode, albo je porzuci? Żadna, jak już to odda swoje własne życie. A ludzie co robią? Ile noworodków straciło życie z rąk swoich własnych rodziców, to czy taką ludzką matkę można nazwać zwierzęciem? Jak dla mnie jest to obraza świata fauny. My, ludzie zakładamy sobie, że jak mamy władzę, to możemy już robić wszystko i oceniać wszystkich wobec swoich własnych przekonań, ale prawda jest taka, że jesteśmy mali, słabi i potrafimy tylko płakać. Wierność? Pies potrafi być wierny, człowiek nie. Miłość. Zwierzę potrafi pokochać swojego partnera (jeśli łączą się w pary na całe życie) człowiek musi zdradzać. Takie bociany, jak jeden z partnerów odejdzie z tego świata czasem i do końca życia zostaje sam, bo nie może wytrzymać straty. A człowiek? Czasem i sam zabije niby to swoją ukochaną osobę. Jedno jest pewne. Zwierzęta potrafią czuć, kochać, szanować, a człowiek nie...

            Przeczytała, to co przed chwilą napisała. Zsunęła okulary na nasadę nosa. Przeczesała włosy dłonią i wypuściła powietrze ze świstem. Nie, coś nie pasowało, tylko jeszcze nie wiedziała, co takiego. Chciała już dopisać kolejne zdanie, aby w niewielkim pomieszczeniu redakcji rozniósł się stukot maszyny do pisania, kiedy usłyszała, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Podniosła oczy na drzwi i zobaczyła w nich mężczyznę, który stał oparty o framugę. Trzymał w dłoniach paczkę papierosów, po blond włosach ściekała mu woda, która potem spływała po policzkach. Carlie uśmiechnęła się na ten widok. Nie raz miała już takie dni, że po prostu nie miała ochoty patrzeć na swojego męża, ale w tym momencie nawet się ucieszyła, kiedy go zobaczyła. Prawda taka, iż każda wymówka jest dobra do tego, aby oderwać się od pracy.
            Odepchnęła się od biurka, aby odjechać krzesłem trochę od blatu.
            - Co cię do mnie sprowadza? - Zapytała niepewnie patrząc w oczy Michaela. - Bo albo masz do mnie jakieś pretensje, że na przykład nie ma mleka w lodówce, albo masz do mnie jakieś pretensje, że na przykład nie ma w domu nic do jedzenia, albo też może masz do mnie jakieś pretensje, że nie masz czystych skarpetek. - Powiedziała przygryzając końcówkę ołówka nie spuszczając z męża ani na chwilę wzroku.
            Nie raz, kiedy tak na niego patrzyła, to zadawała sobie pytanie, jakim cudem udało się im przetrwać tyle lat. Carlie kiedy była jeszcze nastolatką, to nie raz marzyła sobie, że przeżyje tak wielką miłość. Ten chłopak, który będzie jej pierwszym zostanie też ostatnim. Jednak patrzyła na to trochę inaczej. Miał być ostatni z tego punktu widzenia, iż żaden już jej nie zechce, a ona tak naprawdę zostanie starą panną. Nigdy nie sądziła, że przeżyje tyle lat z jednym człowiekiem.
            - Dlaczego zaraz mam mieć jakieś pretensje? - Zapytał unosząc jedną brew do góry. - Widzę, że jesteś sama, bo James w terenie. Wszyscy w redakcji są zajęci i raczej nikt się nie przejmuje tym, co robi tu naczelna, więc... - Podszedł do biurka i oparł się łokciami o nie tak, że teraz patrzył wprost w oczy swojej żony. O dziwo nie uciekała wzrokiem. Carlie przez wiele lat miała problem, aby utrzymać kontakt wzrokowy. Przez wiele lat miała problem, aby w ogóle wyrażać swoje uczucia. Bardzo często pozostawała oschłą, zimną, nieczułą kobietą, z którą czasami nie dawało się żyć. - więc, tak sobie myślę, aby dokończyć, to co wczoraj zaczęliśmy, a Naddy nam przerwała. - Dokończył z uśmiechem.
            - Chcesz potem naszemu kolejnemu dziecku mówić, że zostało poczęte na biurku w mojej redakcji?
            - Może być w samochodzie przed szkołą Nad, albo też w jakieś toalecie publicznej, albo może w przebieralni? Ostatnio mówiłaś, że musisz iść kupić sobie jakaś bieliznę, to zawsze mogę pójść z tobą.
            Carlie zmierzyła Michaela wzrokiem. Jeszcze parę lat temu by nakrzyczała na niego za takie słowa wypowiedziane w miejscu publicznym. W domu z resztą też. Teraz co prawda para prawie, że poszła jej z uszu, bo nienawidziła, kiedy Mike tak się z nią droczył, jednak milczała. Za to wyjęła z maszyny do pisania kartkę, którą starała się przed chwilą zapełnić wstępem do nowego artykuły i rzuciła nią w męża. Michael delikatnie się uśmiechnął, a potem spojrzał na maszynopis i zaczął po cichu czytać. W takich chwilach zdawał sobie sprawę z tego, że chyba tak naprawdę, to nigdy nie zrozumie swojej żony. Od zawsze wiedział, że Carlie miała zamiłowanie do spraw kryminalnych, jednak nigdy nie przypuszczał, że w przyszłości jego żona będzie się właśnie tym zajmowała.
            - Jak już to czytasz, to może mi powiesz, co o tym myślisz?
            Michael usiadł na biurku tyłem do Carlie. Zatopił się w teksie jeszcze raz. Nie miał fachowego poglądu na takie sprawy, ale przez wiele lat czytania artykułów żony zdążył wyrobić swoją własną opinię. Tym bardziej, że Carlie zawsze twierdziła, iż jej teksty do niczego się nie nadają, a naprawdę były to jedne z najbardziej profesjonalnych artykułów, jakie trafiały na rynek.
            - Masz tu błąd. - Stwierdził.
            - Co? Jaki?! - Oburzyła się. - Z resztą, co ty o tym wiesz! To jest proza, a nie tekst piosenki. Do tego proza dziennikarska!
            - Ale nie mówię o błędzie stylistycznym. - Zaczął się bronić. - Po prostu masz napisane, że żadna matka w świecie zwierząt nie zabije swojego dziecka, a co z krokodylami, które zjadają młode? Albo z zającami, które je zagryzają zaraz po urodzeniu?
            Kobieta wyrwała kartkę mężowi i nawet na niego nie popatrzyła. Nie lubiła, kiedy zwracał jej uwagę na takie rzeczy. Ogólnie nie lubiła, kiedy ktokolwiek zwracał jej uwagę. Była bardzo czułą na krytykę kobietą. Co prawda nie często słyszała negatywne słowa na temat swoich artykułów, a nawet jeśli jakiś krytyk się nie wyraził pochlebnie, to i tak nie brała tego pod uwagę. Wychodziła z założenia, że przecież nie każdemu musiało się podobać. Jednak w tym momencie Michael wytknął jej dość poważny błąd i co gorsza miał rację. Zdjęła okulary, położyła je na biurku, a potem przekreśliła, to zdanie ołówkiem. Zrobiła to dość nerwowym ruchem.
            - Skąd ty wiesz takie rzeczy? - Warknęła.
            - Bo wiesz, jak siedzę przed telewizorem, to wcale nie oglądam takich głupot. Ty sobie tłuczesz w wolnych chwilach historie kryminalne, a ja programy przyrodnicze. - Odpowiedział wzruszając ramionami.
            - Dobrze, następnym razem będę z tobą konsultowała każdą sprawę dotyczącą zwierząt i ogólnie przyrody. - Odgryzła się.
            Michael uśmiechnął się do niej, a potem nachylił się nad żoną i zaczął ją namiętnie całować. W tym czasie James stał właśnie po drugiej stronie drzwi i przysłuchiwał się rozmowie. Każda informacja była dla niego ważna. Wszystko, co dotyczyło się ich prywatnych spraw można było przekazać potem Jackie. Kobieta powiedziała mu, że musi znaleźć cały punkt swojej szefowej. To było jasne, nie musiał nawet daleko szukać. Nadia. Ta pięcioletnie dziewczynka, to było wszystko na czym skupiało się życie Carlie. No i oczywiście jej denerwujący mąż, którego co jakiś czas James musiał znosić. Już wolał, kiedy Michael wyjeżdżał a trasy. Wtedy nie musiał go widywać, a sama Carlie też była bardziej skupiona na pracy.
            Stał tak pod drzwiami swojego i naczelnej gabinetu zastanawiając się, czy ma wejść, czy może jednak sobie podarować i wrócić za parę chwil. Mimo wszystko nadal musiał wzbudzać zaufanie. Carlie i Michael musieli mu w pełni ufać. Wchodzenie do pokoju w takim momencie nie było raczej dobrym rozwiązaniem. Chciał już odejść, kiedy usłyszał dzwonek telefonu. W tym momencie Carlie oderwała się od męża, który przewrócił oczami. W domu ciągle ktoś musiał przychodzić, albo córka ciągle musiała czegoś chcieć. W redakcji, ktoś ciągle musiał dzwonić. Alternatywa przebieralni w sklepie z bielizną zdawała się być co raz bardziej realna.
            - Tak? - Powiedziała Carlie do słuchawki. - Nie, Jamesa nie ma. Coś przekazać?
            Kiedy chłopak usłyszał swoje imię stojąc po drugiej stronie drzwi, to w momencie zdecydował się, że jednak wejdzie. Domyślał się, kto takiego mógł do niego dzwonić, a to był za ważny telefon, aby tak po prostu mógł sobie to odpuścić. Nacisnął klamkę, a potem wszedł do pomieszczenia. Zobaczył Michael'a siedzącego na biurku, który odgarniał włosy żony za jej ucho. Carlie ze słuchawkę telefonu w ręku, a drugą próbując zapiąć sobie guziki od koszuli. Kiedy James pojawił się w pokoju, to dwie pary oczu skierowały się na jego osobę. Państwo Moretti zawstydzili się tak samo, jak James.
            - Już jest.. - Powiedziała Carlie do słuchawki. Odstawiła ją od ucha. - Jakaś babka. Mówi, że to pilne. - Powiedziała bardzo oficjalnym tonem podając słuchawkę swojemu współpracownikowi, który starał się udawać, że tak naprawdę wcale nie wiedział, co się takiego tu stało zanim zadzwonił telefon, zanim przyszedł.
         James przejął słuchawkę od Carlie. Popatrzył jeszcze na Michael'a. Za każdym razem, kiedy tylko widział tego człowieka, to powstrzymywał się, aby nie rzucić się na niego. Aby po prostu go nie zabić. Stanął sztywno.
            - James Brown przy telefonie. - Powiedział w miarę oficjalnie.
            - Młody, musisz do mnie dziś wpaść. Frank u mnie był i coś dla ciebie mam.
            - Ale dziś nie mogę. - Zająknął się patrząc na swoją szefową. - W pracy jestem.
            - Mnie to gówno obchodzi! Mówiłam ci, że wchodzisz w bagno. Teraz jesteś nasz i musisz robić, to co ci mówię. Za dwie godziny chcę cię widzieć pod moimi drzwiami!
            James zagryzł zęby. Nie wiedział, jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Zacisnął mocniej dłonie na słuchawce telefonu.
            - Dobrze, przyjadę. Pomogę ci z tą rurą. - Powiedział udawanym czułym tonem.
            - Co? Jaką rurą? - Zapytała Jackie, jednak James już tego nie usłyszał, bo się rozłączył.
            James odłożył słuchawkę na swoje miejsce. Carlie zdążyła w tym czasie poprawić sobie już bluzkę. Popatrzyła pobłażliwie na Jamesa.
            - Ile razy mam ci mówić, że telefon służbowy nie jest do prywatnych rozmów?
            - Przepraszam. Moja dziewczyna po prostu czasami trochę za bardzo panikuje. - Odparł James.
            Michael przyglądał się temu wszystkiemu, ale nic się nie odzywał. Carlie zaczęła coś kreślić ołówkiem po kartce, na której był maszynopis, a James usiadł do swojego biurka i zaczął rozpakowywać z teczki wszystkie materiały, jakie udało mu się zebrać. Za dwie godziny musiał być u Jackie. Dobrze wiedział, że Carlie i tak go wypuści, ale jakoś obawiał się tej wizyty. Sama Thomson przecież mówiła, że nigdy nie wiadomo, czego można się po nich spodziewać.