30 kwietnia 2016

Rozdział 31


Rozdział 31

            - Jak myślisz, uda nam się wygrać tę sprawę?
            - Jakbym ja była sędzią, to bym nie potrzebowała żadnych argumentów, aby wystawić zakaz, ograniczenie praw, a do tego odesłać odpis protokołu do prokuratury. - Odpowiedziała Amy zamykając teczkę, gdzie znajdowały się właśnie akta sprawy Kate. Slash popatrzył znacząco na swoją przyjaciółkę. Musiał mieć pewność, że Kate będzie miała w końcu spokój. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Amy nie jest w stanie przewidzieć wyniku, ale chociaż mogła coś zasugerować. Znała nazwisko sędzi, który będzie wydawał wyrok, wiedziała czego można się po nim spodziewać, to dlaczego nie chciała nic powiedzieć? Sama się bała, że po prostu zawali tą sprawę i nic z tego nie wyjdzie?
            Właśnie takie myśli chodziły po głowie Amy. Dawno nie zajmowała się prawem rodzinnym i bała się, że wszystko może wymknąć się jej spod kontroli. Do tej pory, to zawsze broniła zwyrodnialców i starała się udowodnić ich niewinność, a tym razem była po drugiej stronie. Musiała przyznać sama przed sobą, że po prostu zaczynał zjadać ją stres, a wszystko co miała przygotowywane, wykute na blaszkę, ułożone w głowie, to zaczęło nagle uciekać pozostawiając po sobie czarną dziurę. Popatrzyła przepraszająco na Slasha. Nie chciała go zawieść, nawet nie mogła. Amy zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy przegra, to nie będzie to tylko przegrana dla Stewart, ale dla niej samej, dla Slasha i w sumie, dla wszystkich. Musiała dać z siebie wszystko, problem polegał na tym, że bała się, że nie ma do tego sił.
            Ciężko westchnęła. Sięgnęła po szklankę z herbatą i oparła się o oparcie krzesła. Cały czas przyglądała się swojemu przyjacielowi i starała się zrozumieć, dlaczego Slashowi tak zależy na Kate. Oczywiście pytała go o to nie raz, ale nigdy nie dostała odpowiedzi. Jasnej odpowiedzi, która by cokolwiek wyjaśniała. Tylko zawsze jakieś unikanie tematu i sprowadzanie go ostatecznie na inny tor. Amy jedynie mogła sobie to jakoś wytłumaczyć sama. Tak też robiła. uznała, że Slash po prostu musiał się czymś zająć, aby nie myśleć o swoich problemach. Tylko szkoda, że musiał się pakować w problemy innych. Może on po prostu nie potrafił spokojnie żyć. Świadczył o tym związek z Jackie, którego rudowłosa nadal nie potrafiła zaakceptować.
            - A jak tam z Cashem? - Zapytała przerywając ciszę, która zapadał między nimi.
            Slash odgarnął sobie włosy, tak iż Amy mogła mu spojrzeć w oczy. I w sumie, w tym momencie Hudson nie musiał nic mówić, bo wszystko było już jasne. Jego smutne spojrzenie wyrażało wszystko.
            - Raz lepiej, a raz gorzej, teraz fatalnie. Psycholog też nic mi nie może poradzić, a czasami to mam wrażenie, że chce mi powiedzieć, aby wysłać Młodego do psychiatry, bo on jest bezsilny.
            Amy ciężko westchnęła. Od samego początku męczyła ją jedna rzecz związana ze synem Hudsona. Cash zachowywał się tak tylko przy Slashu. Tylko z nim nie chciał rozmawiać i tylko przed nim się zamykał. Przecież widywała nie raz tego chłopaka u Angie i wtedy nie widziała, aby ze Cashem było coś nie w porządku. I właśnie to było zastanawiające. Amy po cichu myślała sobie, że może jest to spowodowane zachowaniem jej przyjaciela, jednak nie chciała mówić tego Slashowi, że to on może być winny. Równało się to z jedna wielką awanturą.
            - Dziwne, bo przy Angie, to on się zachowuje normalnie. - Powiedziała wzruszając ramionami.
            - Bo może Ang wie, jak do niego dotrzeć? Z resztą, to mało ważne, jak zachowuje się przy Angie. Ważne, aby w domu zaczął jakoś normalnie, bo ostatnio to nawet z London zaczął się już kłócić. - Westchnął Slash. - Aż mi się nie chce wracać do domu, bo wiem, że zastanę tam jedna wielką krwawą jatkę między nimi... nie mówiąc o tym, że Londonowi ostatnio też odwala.
            - Mnie to jakoś nie dziwi, naprawdę... ja na miejscu twoich synów zachowałabym się tak samo.
            Slash nic nie odpowiedział. Amy miała rację. Już wolał, kiedy Cash gdzieś znikał, bo chociaż wtedy był spokój. Teraz siedział w domu, ale za to była ciągle wojna. No tak, tak źle, a tak nie dobrze, ale to wszystko dla tego, że po prostu nie mogło być równowagi. Dlaczego po prostu nie mogło być dobrze? Cash nie mógł zachowywać się, jak przeciętny nastolatek, a London mógł by w końcu przestać się wymądrzać?. A do tego wszystkiego Jackie. Dlaczego też nie mogła zachowywać się, jak normalna kobieta, a nie na każdym korku prowokować jakąś aferę z jego synami? Może prościej, dlaczego Perla nie mogła żyć? Tak, pewnie jakby Perla żyła, to wszystko by było łatwiejsze. Slash westchnął, popatrzył na Amy i w gruncie rzeczy zaczął jej zazdrościć. Co prawda też ostatnio w życiu się jej nie układało, ale jednak była w trochę lepszym położeniu niż on.
            - A tak w ogolę, to... Axl chciał ode mnie jakiś namiar na ciebie. - Rudowłosa ponownie przerwała ciszę.
            Wyrwało to Slasha z zamyślenia. Przez to wszystko, to już nawet dawno zapomniał o rozmowie z Rose'm na posterunku. Popatrzył znacząco na Amy, która wyglądała, tak jakby oczekiwała jakiś słów wyjaśnień na ten temat, ale sam Slash nie wiedział, co ma takiego powiedzieć. Przypomniał sobie, że Amy miała nic nie wiedzieć o aresztowaniu Angie. Z resztą, to nawet nie chciał przekazywać jej takich informacji, kiedy była w ciąży. Nie mógł tak po prostu opowiedzieć, co się takiego stało. Narodził się kolejny problem.
            - Tak? - Udał zaskoczonego. - Ale po co?
            - Właśnie myślałam, że od ciebie tego się dowiem.
            - No ja nie wiem po co. Przecież nie rozmawiałem z nim odkąd powiedziałem mu, że odchodzę z zespołu. - Skłamał. Nie czuł się z tym za dobrze. Zdał sobie sprawę z tego, iż nigdy nie okłamał siostry Axla.
            - Ale możesz być spokojny. Nie dałam mu, ani numeru telefonu, ani nic.
            Cholera, właśnie taka myśl pojawiła się w głowie Hudsona. Blado uśmiechnął się do Amy. Nie mógł powiedzieć jej, że głupio zrobiła, bo sam by chciał pogadać z Axlem i ma prę spraw do wyjaśnienia, ale teraz musiał siedzieć cicho. Nie pozostało nic innego, jak po prostu robić dobrą minę do złej gry i udawać, że wszystko jest w porządku. A sam w głowie zaczął układać jakiś plan, który by pozwolił mu na skontaktowanie się z wokalistą. Oczywiście, to nie było takie łatwe. Nie mógł przecież tak po prostu sobie do niego przyjść, nie mógł poprosić Amy o jego prywatny numer. Jedyne, co zostało to kontakt przez menadżera, ale to też mogło wywołać za duże zamieszanie.



***

            - Zaprośmy pana Slasha!
            - Nie.
            - Dlaczego, mamo? Proszę... Wszystkie dzieci będą z tatą, a ja co?!
            - Bo Slash nie jest twoim tatą i pewnie ma inne ciekawsze zajęcia.
            Alan zrobił obrażoną minę. Popatrzył wrogo na Kate, która siedziała przed komputerem i starała się skupić na pracy. Synek ciągle marudził jej nad uchem. W jego szkole zbliżał się dzień sportu, rodzinna impreza, a chłopiec nie mógł znieść, że będzie musiał iść tam tylko z mamą. W takich chwilach Kate zaczynała żałować, że dopuściła do swojego życia Hudsona. Od kiedy zgodziła się na sprawę z Rickiem, to Slash bywał u niej co raz częściej przez to zaprzyjaźnił się też z Alanem. Chłopiec oczywiście był w siódmym niebie. Kate jednak miała do tego wszystkiego mieszane uczucia. A teraz to wszystko przechodziło już wszelkie granice.
            Alan zamknął klapkę od laptopa nie zaważając na to, że Kate pisała ważny dokument, który się nie zapisał. Kobieta chciała już wybuchnąć na syna, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Alan zerwał się z miejsca i pobiegł otworzyć. Kate zerwała się zaraz za nim. Nie miała pewności, czy to przypadkiem nie był Rick.
            - Cześć, Mistrzu. - Usłyszała głos Slasha po tym, jak Alan nacisnął na klamkę. Kate odetchnęła z ulgą, ale wcale nie ucieszyła się wizyty Hudsona. To mogło oznaczać tylko jedno.
            - Pójdzie z nami pan na dzień sportu do mojej szkoły? - Zapytał Alan.
            No właśnie to. Dziecko pewnie teraz nie da Hudsonowi spokoju, do póki Gitarzysta się nie zgodzi. Kate opadła na krzesło i schowała twarz w dłoniach. Nie miała już sił. Alan ciągle zrobił sobie jakieś dziwne nadzieję, że Slash nagle stanie się jego ojcem, Emma to wszystko jeszcze podjudzała, a sama Kate nie potrafiła wytłumaczyć synowi, że to jest technicznie niemożliwe.
            Slash popatrzył na Alana, który stał w progu z proszącą miną. Uśmiechnął się mile do niego. W sumie, to nie miał nic przeciwko temu, ale nie był pewien, czy Kate się zgodzi. Hudson za każdym razem, kiedy patrzył na syna Kate, to miał wrażenie, że widzi w nim dawnego Casha. Tego radosnego i żywego chłopca z którym doskonale się dogadywał. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to dobre postrzeganie rzeczywistości. Ostatecznie Alan nie był Cashem, Kate nie była jego dziewczyną i nic nie wyglądało, tak jak powinno, jednak Slash lubił oddawać się tym chwilą zapomnienia. Poczochrał chłopca po głowie i skierował się w stronę kuchni. Oparł się framugę drzwi i popatrzył na Kate, która miała przepraszająca minę.
            - Naprawdę nie musisz, poradzimy sobie. - Powiedziała z bladym uśmiechem.
            - A kiedy to jest?
            - W sobotę! - Wyrwał się Alan. - To pójdzie pan? Proszę...
            Alan złożył ręce w błagalnym geście. Slash przemyślał wszystko jeszcze raz. Przecież nie miał nic takiego do stracenia. W sumie, to mógł nawet zyskać. Parę chwil spędzonych z Kate, spokój od kłócących się synów i odpoczynek od Jackie. Kiwnął twierdząco głową, że przyjdzie, a zaraz po tym po mieszkaniu rozległ pisk radości Alana.



***

Cash siedział na huśtawce, na starym placu zabaw. Bujał się, to do przodu to do tył. Miał głowę spuszczoną i przyglądał się swoim trampkom. Wszystko w tym momencie wydawało mu się być takie dziwne. Zaciskał dłonie w pięści i miał złość do samego siebie. Tak naprawdę, to Cash nie rozumiał, dlaczego nie potrafi dogadać się z ojcem. W takich chwilach jak te, to po prostu marzył o tym, aby spędzić ze Slashem normalnie czas. Pogadać z nim, pośmiać się, powygłupiać, ale kiedy tylko widział go na oczy, to wszystko się zmieniało. Wtedy nagle czuł blokadę, a wszystkie chęci odchodziły, jak ręką odjął. I dlaczego tak się działo? Może warto było by zapytać o to psychologa?
            - Cześć, co tak sam tu siedzisz?
            Usłyszał tak dobrze znany sobie głos. Podniósł głowę i zobaczył rudowłosą dziewczynę, która stała parę metrów przed nim i się do niego uśmiechała. Też się uśmiechnął i nawet poczuł ulgę, kiedy zobaczył Angie. Przyjaciółka od pewnego czasu zaczęła unikać Casha, a sam Hudson nie wiedział, czym to było spowodowane. Czy zrobił coś nie tak? Raczej sobie nie przypominał, a Ruda też nie chciała nic tłumaczyć.
            Prawda była taka, że Angie po prostu postanowiła się odsunąć w cień po tym, jak zobaczyła Casha i Nicole na ulicy. Zrozumiała, że chłopak zostanie tylko jej przyjacielem i nie ma co liczyć na więcej. Musiała sobie to wszystko jakoś poukładać, przetrawić, chociaż nie było łatwe. Popatrzyła na Casha i nadal miała w sobie ten uczucie bólu, że nigdy nie będzie jego. W tym momencie zaczęła żałować, że kiedy Hudson się o nią starał, to tak po prostu go zbywała, może trochę bawiła się jego uczuciami. Dawała mu do zrozumienia, że są razem, ale zaraz potem biegła do Kurta i się z nim obściskiwała. Teraz sama nie wiedziała, dlaczego tak postępowała, jednak dotarło do niej jedno - żałowała tego. Tylko, że było już za późno. Cash przecież miał prawo ułożyć sobie jakoś życie, a nie wiecznie czekać na Angie, prawda?
            - Bo nie mam z kim innym. - Mruknął. - Kiedyś mama tu często ze mną przychodziła. Siadała na tamtej ławce - kiwnął głową w odpowiednią stronę - a ja tu buszowałem.
            Angie ciężko westchnęła. Usiadła na huśtawce obok i też zaczęła się bujać.
            - Nie masz z kim? A Nicole?
            Popatrzył znacząco na przyjaciółkę. Dlaczego zapytała się właśnie o nią. Nie rozumiał.
            - Nicole? Dlaczego Nicole?
            - No nie wiem, wydaje mi się, że jesteście ze sobą bardzo blisko. - Odparła Angie opuszczając wzrok.
            Cash przestał się bujać. Wbił wzrok w rudowłosą i nagle przez głowę przeszła mu pewna myśl. Czyżby Angie zaczęła go unikać, bo wmówiła sobie, że coś go łączy z terapeutką? Ale dlaczego? Przecież nigdy nie mógł nic takiego, nigdy nie dawał do zrozumienia, że Nicole może być dla niego kimś więcej.
            Angie czuła na sobie wzrok Casha. Nie chciała w tym momencie na niego patrzeć. Chyba już dłużej nie dawała rady ukrywać swoich uczuć. Po prostu ją to przerastało.
            - Czy ty myślisz, że ja i Nicole chodzimy ze sobą? - Zadał pytanie, które przeszyło Angie.
            - Widziałam was parę tygodni temu... - szepnęła. - Wyglądaliście na szczęśliwych... no i mam nadzieję, że jesteś z nią szczęśliwy.
            W tym momencie, to Cash nie wiedział, czy ma zacząć płakać, czy może się śmiać. Wstał ze swojej huśtawki. Zatrzymał Angie, chwycił jej dłonie i ścisnął. Miała zimne ręce. Cały czas uporczywie wpatrywała się w ziemię. Nie chciała na niego patrzeć. Nie chciała widzieć jego miny, nie chciała słyszeć od niego, że jest świetną dziewczyną, ale nie mogą być razem.
            - Popatrzy na mnie. - Szepnął Cash. Zero reakcji ze strony dziewczyny. - No popatrz na mnie.
            Niepewnie podniosła oczy. Popatrzyła. Miała łzy. Nie, nie mogła teraz płakać, to chyba była najgorsza opcja ze wszystkich możliwych, jaka mogła się teraz wydarzyć. Poczuła, że nie mogła także powiedzieć Cashowi co takiego czuje. Może Amy miała rację, że powinni porozmawiać, ale nie mogła... nie w tym momencie i nie w takich okolicznościach. Nabrała powietrza w usta i ciężko odetchnęła. Odwróciła szybko wzrok od chłopaka, który ciągle się w nią wpatrywał.
            - Chyba niebo spadło mi na głowę. - Powiedziała bez większych emocji. - Izzy chce wyjechać... do Indiany, rozumiesz? Na to zadupie, z którego kiedyś spierdalał...
            Cash ciężko westchnął. Nie wiedział, co miał takiego powiedzieć. Nigdy nie chciał, aby inni go pocieszali, ale także nie miał wprawy w pocieszaniu innych. Takie słowa, że wszystko będzie dobrze wydawały się być po prostu bez większego znaczenia. Ludzie przecież mogą mówić sobie różne rzeczami, a sami w to nie wierzyć. Pokręcił tylko głową. W takich momentach czuł się egoistą... a może naprawdę nim był. Może naprawdę myślał tylko o sobie, a to wszystko co powiedziała ostatnio Hanna było prawdą. Uśmiechnął się nieznacznie do Angie, ale dziewczyna nawet nie zareagowała. Czekała na jakąś odpowiedź, a cisza, która między nimi była zaczęła robić coś coraz bardziej uciążliwa. Sama postanowiła ją przerwać i ciągnęła dalej.
            - Ostatnio pomyślałam sobie, że wyjadę razem z nim... w sumie, takie życie w małym miasteczku może być nawet fajne...
            - Chcesz wyjechać...? Tak na zawsze? - Zapytał niepewnie.
            Przestraszył się. Przygryzł dolną wargę i uporczywie wpatrywał się w Angie.
            - Potrzebuję zmiany... takiej konkretnej.
            - To włosy sobie przefarbuj, a nie będziesz jechała na drugi koniec kraju.
            Angie popatrzyła na chłopaka i zaczęła się śmiać. Może nie powiedział nic takiego śmiesznego, ale poczuła się rozbawiona jak jeszcze nigdy. Pociągnęła nosem i otarła łzy ręką.
            - Lubię moje rude włosy. - Powiedziała cały czas się uśmiechając.
            - Ja też... ale wolę już stracić je niż ciebie... - Szepnął.
            - Cash, dobrze, że cię mam...



***

Strzepał popiół z papieros na podłogę. Dym unoszący się w powietrzu powoli nikł w mroku. Jedyne światło, które rozchodziło się po niewielkim pokoju pochodziło z ekranu komputera. Mężczyzna z uporem maniaka przeglądał kolejne strony internetowe, jednak nie mógł znaleźć nic co by go mogło zainteresować. Biografia Slasha, którą znał już na pamięć, wywiady, które wcale go nie interesowały, zdjęcia i być może śmieszne, ale dla niego żałosne nagrania na YouTube. Żadnego punktu zaczepienia. Pokręcił przecząco głową i sięgnął po puszkę coca coli, która stała w zasięgu jego ręki. Otworzył właśnie kolejną stronę. Jakaś wzmianka o ślubie, coś o jakimś wypadku. Powoli zaczynało go to wszystko irytować. Chciał już zamknąć klapkę od komputera, kiedy poczuł na swoich ramionach dłonie. Kobieta stojąca za nim przykucnęła i zaczęła całować go po szyi, jednak on nie reagował. Nie miał ochoty na jakiekolwiek igraszki. Odsunął się, a brunetka spojrzała przez ramię na wyświetloną stronę.
            - A myślałam, że Slash już dawno skończył z ćpaniem. - Powiedziała z lekką kpiną w głosie. - Zazwyczaj dokładnie sprawdzasz swoich klientów, więc? - Uniosła jedną brew go góry. Mężczyzna odwrócił się do niej i wywrócił oczami. Czasami za dużo chciała wiedzieć. Jakby myślała, że ma jakiekolwiek prawo, aby zostać kimś więcej niż tylko dziewczyną na posyłki, z którą fajnie spędzić parę chwil w łóżku. Z resztą, przecież nie była jedyna.
            - Ostatnio zaczął mnie irytować. Kręci się wokół Kate. - Odpowiedział wpatrując się w zdjęcie Slasha z żoną. - Wiesz co jest najgorsze? On nie ma nic do stracenia... rozumiesz? Nie ma nic co mógłbym mu odebrać.
            Kobieta wstała z podłogi i podeszła do barku. Wyjęła z niego butelkę Jacka Danielsa, a następnie nalała niewielką ilość do szklanki. Przeszła parę kroków, aby usiąść na stole. Zaczęła swobodnie machać nogami. Jakby była małą dziewczynką, która nie ma większych zmartwień. Jakby w w rękach trzymała szklankę z sokiem, a nie alkoholem. Uśmiechała się tak niewinnie, a zarazem z nienawiścią do tego świata. Spojrzała na mężczyznę, a następnie na zdjęcie, które cały czas widniało na monitorze. Odstawiła szklankę i zeszła ze stołu. Ponownie usiadła uklękła za mężczyzną.
            - Możesz odebrać mu życie. - Wyszeptała przygryzając przy tym płatek ucha. - Jedyne co mu zostało. Życie... tak naprawdę wszystko co w tej chwili ma.
            - Masz rację. To by było najlepsze rozwiązanie. - Odpowiedział. Odwrócił się i spojrzał na kobietę, która cały czas się uśmiechała. Przygryzła dolną wargę, a następnie zsunęła ramiączko od sukienki, a zaraz potem drugie. Materiał swobodnie po niej spłynął. Wzruszyła ramionami, a mężczyzna zamknął klapkę od komputera. - Będziesz musiała mi załatwić spluwę, skarbie. - Powiedział przybliżając się do kobiety i zatapiając się w jej usta. Momentalnie położyła się pod nim. - Tylko wiesz... dyskretnie.
           Kiwnęła głową, a następnie dała ponieść się chwili. 

23 kwietnia 2016

Rozdział 30

       Cześć. 
Wracam po kolejnej przerwie, chociaż powiem, że ten rozdział lekko mnie przerósł. Ja wiem, że jest krótki, ale jakoś nic innego nie mogłam do niego wymyślić. Oczywiście proszę was o komentarze. Ja wiem, że macie szkołę, swoje sprawy, wiosna przyszła, nikomu nie chce się siedzieć przed komputerem.... ale jednak proszę. To dla mnie naprawdę wiele znaczy... och, a jeszcze napiszę, że równo za miesiąc lecę do Polski. W końcu. Nie mogę się tego doczekać i w sumie tylko tym żyję. Pozdrawiam!



Rozdział 30

            - Cash, pozwól tu na chwilę!
            Chłopak siedział w swoim pokoju z gitarą ojca. Kiedy usłyszał wołanie Slasha, to tylko wywrócił oczami. Ani chwili spokoju. Ciągle coś od niego chcieli i tak naprawdę nie można było tak po prostu sobie usiąść i nic nie robić. Do tego te spotkania z psychologiem. Sam Cash czuł, że one nic nie dają. Najczęściej, to siedzi z tą kobietą po studiach, która wydaje mu się być nawiedzona i nic nie mówi. Ona stwierdziła, że będzie z nim tak długo siedziała, aż Cash w końcu nie zacznie mówić. Uparta, ale młody Hudson nie miał zamiaru się poddawać. Slash też już robił się co raz bardziej denerwujący. Nie dość, że zaczął pilnować, czy jego syn regularnie je posiłki, to do tego jeszcze bardziej ma zamiar wchodzić w życie chłopaka. Oczywiście na dokładkę Jackie! Kobieta, której Cash po prostu nie trawił i nie miał zamiaru darzyć jej jakimkolwiek szacunkiem. Przecież na to nie zasługiwała. Dobrze, że chociaż London powiedział prawdę.
            Odłożył gitarę na łóżko. Stwierdzenie Angie, że by mogli iść do Mam Talent dało mu trochę do myślenia. Oczywiście nie miał zamiaru spełniać tej głupiej zachcianki swojej przyjaciółki, ale obudziło to w nim myśl, że założenie zespołu, to nie jest taki zły pomysł. Przecież zawsze można się przy tym dobrze bawić. Tylko był problem. Nie miał muzyków. Na razie się tym nie przejmował i zaczął intensywnie ćwiczyć grę.
            Wyszedł z pokoju i zbiegł po schodach na parter. Slash siedział na tarasie z Jackie, która chodziła po domu ubrana, gorzej niż dziwka lat osiemdziesiątych na Sunset. Czy Hudson naprawdę nie widział, że to wszystko jest dość śmieszne? Obrzydliwe? Cash zmierzył wzrokiem partnerkę swojego ojca, która właśnie paliła papierosa. Potem popatrzył na Slasha, opierając się o framugę drzwi prowadzących na taras. Starał się nie zerkać na Jackie i jej piersi, które były zasłonięte tylko skąpym materiałem sukienki. Jednak nie zmieniał się fakt, że Cash był młodym facetem, a Jakie była kobietą.
            - Noo? - Zapytał ojca wbijając w niego wzrok.
            - Nie mówi się nooo tylko słucham. - Padła odpowiedź z ust jego ojca.
            Cash wywrócił oczami. Slashowi nagle zebrało się na kulturalne zachowanie. Jednak, to było dość zabawne, bo chłopak jakoś nigdy nie słyszał, aby jego ojciec tak ładnie się wyrażał. Jednak nic na to nie odpowiedział, bo nie chciał wdawać się w niepotrzebną dyskusję. Slash kiwnął na syna, aby ten usiadł na leżaku obok Jackie. Chłopak się skrzywił, jednak wykonał polecenie. Cały czas starał się nie patrzeć na kobietę, którą najwyraźniej bawiło prowokowanie młodego Hudsona. Szkoda tylko, że Slash nie widział, co się tak naprawdę dzieje pod jego dachem.
            - Tak sobie tu siedzimy z Jackie i się zastanawiamy, co ty, mój drogi zamierzasz dalej w życiu robić? W tym roku kończysz szkołę i co dalej?
            Siedzimy sobie z Jackie i się zastanawiamy. Głównie ten fragment tekstu, który padł z ust Slasha odbił się Cashowi o uszy. Jego ojciec powiedział to w taki sposób, jakby Jackie miała w ogóle w tym domu coś do powiedzenia, jakby była matką Casha! Jakby ją coś obchodziło, co takiego ma robić młody Hudson po szkole.
            Cash zacisnął dłonie w pięści i postarał się nie wybuchnąć. Przecież nie chciał prowokować awantur. Wystarczyło, że London przed południem wyraził swoje zdanie i do tej pory nie wrócił do domu. Policzył szybko, w duchu, do dziesięciu, a potem popatrzył na Slasha.
            - No... studia, nie? - Odpowiedział.
            - To dobrze, bo nie myślę sobie, że będziemy cię utrzymywać. - Mruknęła Jackie pod nosem. Za pewne Cash miał tego nie słyszeć, ale i tak dotarło, to do jego uszu. Popatrzył wrogo na partnerkę swojego ojca, która ciągle słodko się uśmiechała.
            - Tato, musimy rozmawiać przy niej? To są chyba nasze prywatne sprawy, prawda? - Zwrócił się do swojego ojca.
            - Cash, nie rób scen. - Padła odpowiedź. No nie takiej chłopak się spodziewał. - Powiedz lepiej, co to za studia.
            - Terapia zajęciowa. - Odpowiedział krótko.
            - Terapia zajęciowa? - Zapytał Slash patrząc na Casha. 
            - Tak, terapia zajęciowa. Chcę w przyszłości pracować w takim ośrodku, jak Nicole, a żeby to robić, to muszę być po terapii zajęciowej, czy coś nie tak?
            Zapadła chwila ciszy. Slash popatrzył na Jackie, ona na niego, a Cash siedział nieruchomo i nie wiedział, o co im właściwie chodzi? O to, że jak skończy te studia, zatrudni się w jakimś państwowym ośrodku, to będzie zarabiał tyle, że ledwo starczy mu na chleb? Przecież pieniądze, to nie wszystko. Nicole z resztą dawała jakoś radę i wcale tak źle się jej nie powodziło. A dla Casha było ważne to, iż będzie robił, to co naprawdę czuje. To co będzie sprawiało mu radość i będzie miał satysfakcję ze swojej pracy. Przecież właśnie o to chodzi, a Slash powinien wiedzieć o tym najlepiej. Nie bez powodu nie potrafi rozstać się z gitarą. To jest jego pasja, tak jak pasją Casha było pomaganie chorym dzieciom.
            - Nie, wszystko w porządku. - Odezwał się w końcu Slash. - Tylko trochę mnie zaskoczyłeś.
            - Aha, spoko. No przepraszam, że nie będę aktorem, reżyserem, muzykiem, czy jeszcze jakimś tam ważnym gościem, nie będę też naukowcem, jak London, a nasze nazwisko przepadnie, bo kogo będzie obchodził taki terapeuta zajęciowy, jak ja... ale tato, to jednak moje życie, wiesz?
            Może i Cash nie powinien mówić tych wszystkich słów. Uświadomił sobie, to widząc minę Slasha, która wyrażała "źle mnie zrozumiałeś" ale było już za późno. Powiedział, to co powiedział.
            - Mama była by z ciebie dumna. - Odpowiedział Slash nie patrząc już na Casha.
            - Szkoda, że tylko mama, a ty nie... - Szepnął Cash wstając z leżaka.
            Slash chciał już coś powiedzieć, kiedy wszyscy usłyszeli trzaśnięcie drzwiami. London wszedł do domu i tylko spojrzał na zebranych na tarasie, a jego wzrok zatrzymał się na Jackie. Kpiąco się zaśmiał, chociaż złość ponownie zaczęła w nim narastać. Nie mógł uwierzyć w to, że ta kobieta jeszcze panoszyła się po jego domu, a jego brat tak po prostu sobie z nią siedział. Pokręcił tylko głową i skierował się w stronę schodów, aby zamknąć się w swoim pokoju. Być może za długo trzymał wszystko w sobie. Zgadzał się na rzeczy, które tak naprawdę nigdy nie powinny się stać. Kiwał tylko głową i się nie odzywał, bo nie chciał robić nikomu przykrości, ale w tym momencie już nie mógł wytrzymać. Położył się na łóżku i zaczął patrzeć się w sufit. Powoli zaczynało mu się kręcić w głowie, a oczy same się zamykać. No tak, za dużo alkoholu. Ostatnio za dużo pije... zaraz stoczy się jak jego ojciec.
            Zamknął oczy i czuł jak powoli zaczyna popadać w niebyt, a każdy stopień świadomości stawał się być odległym doświadczeniem. Czasami myślał sobie, że chciałby po prostu zniknąć i niczym się nie przejmować. Przez większość swojego życia starał się pozować na dojrzałego, rozsądnego faceta, ale tak naprawdę przecież był szczeniakiem, który nie wiedział co takiego zrobić ze swoim życiem. Ciężko westchnął, przewrócił się na brzuch, aby schować twarz w poduszce, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, ale to pukanie stawało się co raz bardziej uciążliwie.
            - Wchodź - Powiedział w końcu.
            Spodziewał się Casha, ale kiedy zerknął na osobę, która weszła miał ochotę wywalić ojca za drzwi. Nie miał mu nic nowego do powiedzenia.
            - Nie chcę z tobą rozmawiać. - Powiedział nie odrywając twarzy od poduszki. - Powiedziałem wszystko.
            - Ja też mam ci coś do powiedzenia. - Stwierdził Slash opierając się o framugę drzwi. - Jesteś już dorosłym facetem, studiujesz, zaraz zaczniesz pracować i tak naprawdę jak coś ci się nie podoba to możesz się wyprowadzić. Ja nie chcę widzieć tu takich scen, rozumiesz? Jesteś moim synem, to też jest twój dom, ale nie znaczy, że ty możesz się w nim rządzić. London, ja nie wtrącam się w twoje sprawy i nie obchodzi mnie to z kim się spotykasz, o której wracasz do domu i w jakim stanie, więc oczekiwałbym tego samego po tobie względem mojej osoby.
            London poderwał się do pozycji siedzącej i spojrzał na ojca. Nie poznawał go. Jemu naprawdę działo się coś z głową, kiedy tylko w jego otoczeniu pojawiała się Jackie. Jakby nagle zapominał o sobie, o tym kim tak naprawdę jest, co się takiego stało i co jest ważne w życiu. Liczyła się tylko ta... chłopak pokręcił głową i spojrzał na zdjęcie matki, które miał na szafce nocnej, wziął ramkę do ręki, a następnie popatrzył na ojca.
            - Nie wiem, może zapomniałeś, ale ta kobieta była moją matką. I może ty miałeś ją gdzieś i związałeś się z nią tylko dlatego, że ja miałem się urodzić, ale ona była moją matką. Rozumiesz? Moją matką, a nie twoją kolejną zabawką! I ona nie żyje, więc ja proszę cię tylko o jedno. O szacunek do niej. Tylko tyle... szanuj moją matkę, rozumiesz? Nie szanowałeś jej, kiedy żyła, to szanuj chociaż teraz!
            Slash ciężko westchnął. Może jego syn miał trochę racji w tym co mówił, ale sam Slash nie chciał się do tego przyznać. Chciał po prostu zacząć żyć na nowo. Może niekoniecznie z aktorką, ale oderwać się od przeszłości i przestać zastanawiać się nad wydarzeniami, które miały miejsce dziesięć lat temu. Nie miał już przecież małych dzieci, teraz mógł mieć czas dla siebie. Jednak miał wrażenie, że jego synowie nie chcą go wypuścić. Oni zatrzymali się gdzieś w czasie i nie przyjmują do wiadomości, że tak naprawdę może być inaczej. Można żyć inaczej, po prostu... żyć. Cash zamknął się w sobie i wszystkich uważa za swoich wrogów, a świat jest dla niego zły. London także zamknął się w sobie i ciągle goni za rzeczami, które tak naprawdę są niemożliwe. Slash pokręcił głową i popatrzył na syna. Widział w jego oczach, że jest pijany.
            - London, a ty szanuj siebie. - Powiedział, a następnie wyszedł z pokoju syna.



***

Amy położyła się na kocyku i zamknęła oczy. Uwielbiała kwietniowe słońce, które budziło do życia przyrodę. Uśmiechnęła się sama do siebie, a następnie ciężko westchnęła. Nawet już nie liczyła dni, tygodni, miesięcy od rozstania z Izzy'm. Wszystko co teraz ją otaczało wydawało się być tylko snem, z którego zaraz się obudzi, jednak miała świadomość, że to nigdy się nie stanie. Układała sobie życie na nowo, zaczynała cieszyć się z dziecka, ale także przyszłość wydawała się być jeszcze bardziej niepewna niż parę tygodni temu. Angie popatrzyła na matkę. Dziewczyna skubała trawę i sama nie wiedziała, dlaczego zgodziła się na to spotkanie. Może po prostu poczuła się samotna. Izzy coraz częściej mówił o wyjeździe, a przyjaciele mieli swoje własne sprawy. Rudowłosa przerwała źdźbło trawy, a następnie je wyrzuciła. Nie odrywała wzrok od brzucha matki. Był coraz bardziej widoczny, chociaż Angie ta cała sytuacja wydawała się być obrzydliwa. Nie docierało do niej, że zaraz będzie miała siostrę, albo brata... nie traktowała tego dziecka jak swoje rodzeństwo. Może bardziej jako pasożyta, który wszystko zniszczył. Brzydziła się matką, jej dzieckiem, ale także sama sobą za takie ohydne myśli. Ciężko westchnęła i odgarnęła opadający kosmyk włosów za ucho. Cisza, którą delektowała się Amy, Angie zaczęła przytłaczać, więc postanowiła ją przerwać. W końcu było parę spraw, które chciała po prostu wiedzieć.
            - Powiedziałaś Olivierowi, że to jego dziecko? - Zapytała matki.
            Amy spadła na ziemię ze swojego błogiego stanu. Podniosła się na łokciach i spojrzała na córkę, która wyczekiwała odpowiedzi, ale nie znała jej nawet Amy. Nie wiedziała, co miała takiego odpowiedzieć. Być może Olivier wszystkiego się domyślał, ale Amy nigdy nie dała mu powodów do zastanawiania się. Nie chciała także niczego od niego. Był młody i zdolny. Miał całą karierę przed sobą i nie musiał płacić za błędy rudowłosej.
            - Niczego od niego nie oczekuję. - Odpowiedziała Amy. - To jest moje dziecko i tak zostanie.
            - On ma prawo wiedzieć, że zrobiłaś mu dzieciaka. - Prychnęła Angie.
            - Angie!
            - Taka prawda, mamo. A co powiesz dziecku, jak zapyta cię w kocu o tatę? Że bocian je podrzucił, albo znalazłaś w kapuście? Zabawne.
            Amy pokręciła głową. Angie miała rację, ale kobieta nie miała ochoty dyskutować z córką na ten temat. Dziewczyna nadal nie patrzyła na matkę.
            - Możemy zmienić temat? - Zapytała Amy.
            - Tata tak bardzo cię kochał... nadal cię kocha... - Szepnęła Angie.
            - Córeczko...
            - Wiesz? Chciałabym, aby ktoś mnie kiedyś tak kochał... aby Cash mnie tak kochał. - Szepnęła. W końcu powiedziała swoje myśl na głos. Wydostały się z jej głowy i rozbrzmiały w powietrzu. Jednak Angie nie poczuła się przez to wcale lepiej. Zabolało jeszcze bardziej, bo w końcu przyznała się sama przed sobą. Zdała sobie sprawę z tego, że to wszystko jest prawdą. To co czuje do chłopaka. I może uciekała przed nim, dawała mu do zrozumienia, że między nimi nic nie będzie, ale przecież to wszystko było tylko taką grą. Sama nie wiedziała, dlaczego ją prowadziła. Może tak było po prostu łatwiej. Jeszcze tak niedawno temu miała wszystko. Kochającą rodzinę, przyjaciół, beztroskie życie. W tym momencie wszystko się zmieniło. Straciła prawię wszystko i po prostu zaczęło jej brakować naprawdę bliskiej osoby. Ramion, w których mogła się schować i koszuli, w którą mogła się wypłakać.
            Amy podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na córkę. Chciała położyć jej rękę na kolanie, ale dziewczyna zrobiła tylko unik, chociaż zaraz potem przytuliła się do matki.
            - Myślę, że powinnaś poważnie porozmawiać z Cashem. - Powiedziała Amy głaszcząc córkę po plecach. - Nie wiem, może zwątpiłaś w miłość przez to co się stało między mną, a tatą, ale uwierz mi, że ona istnieje... a ty jesteś ważna dla Casha. Myślę, że nawet bardzo ważna. Tylko musicie sobie to powiedzieć.
            - Mamo, ale on jest idiotą! Naprawdę... ja nie mam już siły. Wczoraj widziałam go z Nicole... tą dziewczyną z ośrodka, do którego on chodzi bawić się z dziećmi. Stali sobie przy samochodzie, śmiali się... on ją przytulił, pocałował w policzek... niby nic, ale... przy mnie nigdy tak się nie uśmiechał... rozumiesz... ja jestem tylko koleżanką... przecież ja nawet umawiałam się z tymi jego durnymi kolegami do kina, aby był zazdrosny, a on nic... mamo, on ma mnie gdzieś... z resztą, on każdego ma gdzieś.
            Angie otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie płakała przez chłopaka. Poczuła się przez to trochę upokorzona. Jakby cały świat, który układała sobie od dziecka runął jej na głowę. Przecież zawsze miała być silna i niczym się nie przejmować. Była księżniczką swojego ojca i świat u stóp. Tak, przecież tak miało być zawsze, jednak zdała sobie sprawę z tego, że przecież tak się nie da. Życie jest o wiele bardziej brutalne, a ona sama czuła się jakby upadła. Łzy przez miłość do chłopaka, który miał ją gdzieś. Najgorsza rzecz jaka mogła się jej przydarzyć.
            Amy uśmiechnęła się do córki. Zobaczyła w niej siebie sprzed wielu lat. Jednak nie wiedziała jak miała jej pomóc. Mogła jedynie odciągnąć myśli Angie i na chwilę zająć jej myśli czymś całkiem innym.
            - Może chcesz iść ze mną zobaczyć mieszkanie? Jestem na dzisiaj umówiona z pośrednikiem, ale jakaś porada na pewno mi się przyda.
            Angie podniosła głowę.
            - Mam iść z tobą?
            - Chciałabym, aby to był także twój dom... i abyś miała w nim jakiś wkład. - Odpowiedziała Amy chwytając córkę za rękę. Angie kiwnęła głową.

09 kwietnia 2016

Rozdział 29



Rozdział 29

Amy starała się jakoś ogarnąć sprawy zawodowe, ale z dnia na dzień szło jej co raz ciężej. Nigdy nie sądziła, że brak Izzy'ego będzie tak silnie na nią wpływał. Przecież w ich małżeństwie bywało różnie. Czasami było naprawdę źle, czasami sama mówiła, że się z nim rozwiedzie, bo ma po prostu już dość. Teraz uświadomiła sobie, jedna ważną rzecz - Izzy był dla niej wszystkim, co miała. Dla niego żyła, dla niego cieszyła się życiem, a teraz kiedy go zabrakło, to miała wrażenie, że umarła. Siedziała nad stertą papierów i nie wiedziała, co miała z tym wszystkim zrobić. Jakby wcale nie studiowała prawa, jakby nie siedziała w tym zawodzie od prawie piętnastu lat. Wszystko wydawało się być jej czarną magią. W tym momencie, Amy zaczęła żałować, ze zgodziła się pomóc tej znajomej Slasha. Dodatkowy obowiązek zawodowy, a też serce jej nakazywało włożyć w tą sprawę wszystkie swoje siły. Co prawda Kate nie była jeszcze zdecydowana, czy podejmie jakiekolwiek kroki. Głównie, to chodziło jej o pieniądze. Nie chciała łaski, litości. Amy nie dość, że musiała zbierać informacje na temat Ricka, to jeszcze przekonywać Stewart, aby się nie poddawała. Tego dnia rudowłosa poczuła, że po prostu już nie daje rady. Do tego wszystkiego słabo się czuła. Zupełnie, jakby miała zaraz paść nad tymi papierami.
            Sięgnęła po kubek z kawą. Przeczytała jeszcze raz akta jakiegoś drobnego przestępcy. Kompletnie nic z tego nie rozumiała. Amy zaczęła już się zastanawiać, czy nie oddać wszystkiego pod opiekę Oliviera i po prostu wziąć sobie wolne. Ciężko westchnęła. Odłożyła papiery na stolik i oparła się o oparcie kanapy. W tej chwili to pomieszczenie weszła Kim. Popatrzyła kobietę, blado się do niej uśmiechnęła.
            - Chyba nie powinnaś pić kawy. W twoim stanie to nie wskazane. - Szepnęła niepewnie.
            Przez te parę tygodniu mieszkania pod jednym dachem z Amy, Kim zdołała już się przekonać, że rudowłosa czasami potrafi być gorsza od swojego brata. Cóż, może wybuchowość i porywczość należała w ich naturze i to było po prostu rodzinne. Brunetka jednak starała sobie też tłumaczyć dość ciężki charakter Amy tym, że znalazła się teraz w naprawdę trudnej sytuacji. Mąż w sumie wyrzucił ją z domu, była w ciąży, wiadomo, do tego dochodziła huśtawki hormonów. Wszystko można było zrozumieć.
            Amy odstawiła kubek. Popatrzyła na Kim i nie chciała przyznać sama przed sobą, że owa kobieta miała rację. Ruda jakoś ciągle była uprzedzona do partnerki swojego brata. Wynikało to może z tego, że tak naprawdę widziała tylko jedną kobietę u boku Axla - Erin. Ciężko westchnęła na wspomnienie byłej przyjaciółki. Popatrzyła jeszcze raz na Kimberly. Jenak ona nie była niczego winna.
            - Masz rację, ale już nie wyrabiam. - Przyznała. - Chyba za dużo na siebie wzięłam, a do tego jeszcze jutro mam badania kontrolne. - Skrzywiła się.
            - Jak chcesz, to mogę tam iść z tobą. - Kim lekko się uśmiechnęła. - Bo chyba żadna kobieta nie chce być w takiej chwili sama. - Dodała po chwili.
            Amy w tym momencie nie wiedziała, co miała odpowiedzieć. Tak, nie chciała być sama. Samotne chodzenie po lekarzach nawet ją przerażało. Źle się jej kojarzyło - zazwyczaj z tym, kiedy trafiła na ostry dyżur po kłótni z Chrisem. Jednak teraz wolałaby iść z Izzy'm, trzymać go za rękę i lekko się do niego uśmiechać. Cieszyć się z tego, że za parę miesięcy zostaną rodzicami. Ale to wszystko to były tylko głupie marzenia. Uświadomiła sobie to, i nagle poczuła, jak po policzku spływają jej łzy. Amy tak po prostu zaczęła płakać. Kim przez pewien czas siedziała w bezruchu i nie wiedziała, co miała takieto zrobić. Już raz chciała pocieszyć siostrę Axla, ale wtedy tylko się jej dostało, że ma się nie wtrącać w nieswoje sprawy. Amy rozpłakała się już na dobre zdają sobie sprawę z tego, jaka jest żałosna. Straciła wszystko.
            Kim w końcu nie wytrzymała dłużej. Sumienie nie pozwalało jej na to, aby tak siedzieć i patrzeć na Amy. Przybliżyła się do płaczącej, a potem delikatnie ją przytuliła. Amy mimowolnie się wtuliła w brunetkę. Znów miała w sobie to uczucie potrzeby bliskości. Zupełnie, jak wtedy, gdy na ulicy zaczęła tulić się do całkiem obcego faceta. Kim głaskała ją po głowie i lekko kołysała, a sama Amy czuła się, jakby właśnie w tej chwili tuliła się do matki. Właśnie, tak bardzo brakowało jej mamy... od pogrzebu Sharon minęło już kilkanaście lat, sama Amy nawet czasem o tym zapominała. Po prostu tym nie żyła, jednak w takich momentach jak te przychodziła jej do głowy myśl, iż tęskni za matką i oddała by wszystko, aby tylko ponownie się z nią zobaczyć.
            - Dziękuje. - Wyszeptała, otarła łzy dłonią i popatrzyła na Kim. - ... że tam jutro ze mną pójdziesz. Masz rację, nie chce być sama.
            - Nie ma sprawy. W końcu jesteśmy prawie rodziną. - Odpowiedziała Kim z uśmiechem.



***

Kate sama już nie wiedziała, co takiego miała zrobić. Co jakiś czas wyciągała z portfela wizytówkę Amy Isbell i myślała, czy ma się zgodzić na jej pomoc, czy też może nie. Wszystko by było o wiele łatwiejsze, jakby owa prawniczka po prostu zażądała pieniędzy, jak przy każdej sprawie, a nie bawiła się w siostrę miłosierdzia. Kate tak naprawdę nie potrafiła zrozumieć, dlaczego... bo Slash powiedział, aby zajęła się tą sprawa? No przecież Stewart nie mogła być na jakiś specjalnych względach przez to, że była raz na kolacji z Hudsonem, a raz spacerowała z nim po parku. Wszystko wydawało się być dość idiotyczne. Kobieta miała wrażenie, że cały świat ponownie się nad nią zlitował, ponownie daje jej jakąś taryfę ulgową, a tego nie chciała. No przecież w życiu nie ma nic za darmo, a brutalna rzeczywistość nie raz jej to udowodniła. Ciężko westchnęła. Odłożyła wizytówkę na biurko i popatrzyła w ekran komputera.
            Dziś był pierwszy dzień w pracy po przerwie. Czuła się niby lepiej, ale za wszelką cenę starała się unikać Slasha, co jej wychodziło nawet z powodzeniem. Materiał pod względem muzycznym został już nagrany. Zostało tylko zmiksowanie albumu. Slash już tak często nie przebywał a wytwórni, na co Kate mogła odetchnąć z ulgą. Okładkę na nowy krążek Gitarzysty też oddała już do dyrekcji. Tak naprawdę mogła zamknąć temat Hudsona w swoim życiu, ale coś jej na to nie pozwalało. Nie wiedziała czemu, ale te parę chwil, które spędziła ze Slashem ciągle siedziały jej w głowie. Nie mogła się ich pozbyć, ciągle się do nich uśmiechała i je rozpamiętywała, co an dłuższą metę zaczynało robić się trochę irytujące. Wkurzała się sama na siebie.
            Chciała już chwycić kubek z kawą, kiedy drzwi do jej biura się otworzyły i stanął w nich mężczyzna. Kate podniosła oczy, w przekonaniu, że jest to Erick, jednak kiedy zobaczyła, że w progu stoi Slash, to miała ochotę zapaść się pod ziemię. Szybko spuściła wzrok i nic nie powiedziała. Całą sobą dawała Hudsonowi do zrozumienia, że nie ma czego szukać w tym pomieszczeniu. Slash nic nie robiąc sobie z niechęci, która biła od kobiety wszedł do gabinetu, a następnie usiadł po drugiej stronie biurka. Uporczywie wpatrywał się w Kate starając się rozszyfrować tą kobietę, ale im dłużej ją znał, tym bardziej Kate stanowiła dla niego coraz większą tajemnicę.
            - Powiedz mi, dlaczego nie chcesz dać sobie pomóc. - Slash odezwał się pierwszy. Kate ukradkiem na niego popatrzyła, ale zaraz ponownie wbiła wzrok w klawiaturę komputera.
            - Bo nie potrzebuje niczyjej łaski, rozumiesz?
            - Mała... my chcemy ci tylko pomóc, może ty to w końcu zrozum. - Westchnął. - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego Amy tak po prostu się zgodziła... bo widzisz, ona kiedyś była w takiej sytuacji, jak ty. Ojciec jej starszej córki, był psychopata, gnojem... bił ją i Laurę, robił różne inne rzeczy... Amy tak samo bała się, jak ty. Czuła to co ty... ale widzisz, ze da się z tego wyjść, naprawdę, nie jesteś uwiązana do Ricka tylko dlatego, bo jest ojcem Alana. W sumie, to tylko dawcą spermy. - Prychnął z pogardą. - Proszę cię... daj sobie pomóc.
            Kate ciężko westchnęła. Wszystko, to co mówił Slash było prawdą. To że Amy zmagała się z takimi samymi problemami, jak ona wiedziała już wcześniej. Żona Izzy'ego robiła wszystko, aby przekonać Kate do odpowiedniej decyzji. Przełamała się nawet do tego, aby opowiedzieć o sobie. Jednak to nie przekonało Kate. Kobieta nadal się wahała. Może tak naprawdę bała się rozpocząć nowe życie. Była w pewnym stopniu uzależniona od Ricka i cały czas wierzyła, że to wszystko da się jakoś ułożyć. Będą jeszcze szczęśliwa rodziną, taką jaką byli zanim w ich życiu pojawił się Alan. Oczywiście Kate zdawała sobie sprawę z tego, jakie to wszystko jest absurdalne. Ale nadzieja jeszcze w niej nie umarła.
            - Naprawdę doceniam twoje starania... chociaż nie rozumiem, coś się tak mnie uczepił. Jak chcesz zagłuszyć swoje sumienie, to może pomagaj głodnym dzieciom w Afryce. - Mruknęła.
            Slash na chwile opuścił wzrok, ale zaraz ponownie popatrzył na Kate. Chyba musiał powiedzieć jej prawdę, chociaż nie wiedział, jak kobieta na to zareaguje. Dla niego samego było to ciężkie do przetrawienia i raczej jeszcze nie pozwolił, by ta myśl tak po prostu funkcjonowała w jego przekonaniu, a co dopiero, jak miał powiedzieć to obcej osobie? No nie takiej obcej, ale jednak. Położył rękę na blat biurka, a potem powoli przybliżył ją do dłoni Kate, aż w końcu chwycił i ścisnął. Kobieta nic nie zrobiła, ale dlatego, że była w szoku. Nie wiedziała, jak miała się zachować. No takie gesty, to raczej nie  zdarzają się miedzy pracownicą, a jej pracodawcą. Jednak nie chciała cofać dłoni. W tym momencie poczuła poczucie bezpieczeństwa. Coś czego od dawna jej brakowało.
            - Bo mi to na tobie zależy. - Szepnął Slash.
            Kate zmusiła się, aby popatrzeć na Slasha. Co miała mu odpowiedzieć? To już nawet nie chodziło o to, że sławny gitarzysta powiedział takie słowa. To kim był Slash teraz było najmniej ważne. Dla Kate liczyło się, to że te słowa padły z ust mężczyzny. Po rozstaniu z Rickiem sądziła, że jej życie się już skończyło, nigdy nie usłyszy taki słów. Aż tu nagle doczekała się. Nie raz wyobrażała sobie taką chwilę, kiedy w końcu ten ktoś jej to powie. Mówiła sobie wtedy, że rzuci się temu facetowi na szyję i będzie w pełni szczęśliwa, ale... jakoś teraz tego nie czuła. Bardziej się zakłopotała niż ucieszyła, bo jednak, to był dość krępujący fakt. Hudson miał zniknąć z życia Kate, a nie pakować się w nie na nowo i to z jeszcze większą siłą. Schowała się za swoimi włosami, aby tylko nie patrzeć Slashowi w oczy. Cofnęła momentalnie rękę i skuliła się na krześle.
            Gitarzysta oczekiwał jakiejś odpowiedzi, ale sam już nie wiedział, co takiego sobie myślał. Przecież było jasne, że Kate właśnie tak zareaguje, w sumie, to mógł się jeszcze spodziewać, że wykopie go za drzwi, ale chyba nie miała na tyle odwagi. I nagle do głowy przyszła mu myśl o Jackie. No właśnie... Jackie siedziała w domu, czekała na niego, a on mówił jakiejś innej, że mu zależy na niej. Tylko cze zależało mu w taki sposób, jak zależało Slashowi na Perli? Chyba jednak nie. Sam już nie wiedział, ale to co czuł do Kate było do tej pory nieznanym uczuciem dla Slasha.
            - To nie jest śmieszne. - Odezwała się w końcu. Podniosła wzrok i popatrzyła na Slasha. - Wiesz, że to nie ma sensu. Ja i ty... nigdy nie będzie nas.
            - Ale ja wcale nie chcę z tobą być! - Jęknął Hudson, chociaż chyba i tak trochę zaprzeczał sam sobie. - Po prostu... chcę być twoim przyjacielem, rozumiesz? Katie, wiem.. nie jesteś gotowa na związek, może nigdy nie będziesz, ale to nie znaczy, że nie potrzebujesz nikogo bliskiego. Dobrze wiesz, że potrzebujesz... ale nikogo takiego nie masz, bo nikogo do siebie nie dopuszczasz.
            I znów miał rację. Co prawda w życiu Kate była Emma, ale czasem kobieta miała wrażenie, że jej siostra wcale jej nie rozumie. Na siłę szuka faceta dla niej, ojca dla Alana, a wcale nie liczy się z tym, że Kate wcale nie chce się wiązać. A tak, na pewno potrzebuje kogoś bliskiego i zaufanego, kogoś przy kim mogła by się poczuć bezpieczna, ale czy tym kimś musi być Slash? Ciężko westchnęła, popatrzyła jeszcze raz na Hudsona i blado się do niego uśmiechnęła.
            - Dobrze, umówię się na jeszcze jedno spotkanie z tą twoją znajomą...



***

Było cicho i pusto. Tylko pies bacznie ją obserwował. Jackie odłożyła kieliszek z winem na stolik i ciężko westchnęła. Ten dom czasami ją przytłaczał, a dokładnie obecność żony Slasha. Kobieta podeszła do komody, na której stały zdjęcia. Szczęśliwa rodzinka, która tak naprawdę nigdy nie istniała. Kpiąco zaśmiała się na ślubną fotografię Slasha. Tak, to naprawdę było urocze, że Hudson tak po prostu się zakochał, wziął ślub, a następnie urodził mu się synek, potem drugi... Perla musiała być naprawdę naiwna skoro w to wszystko wierzyła. Jackie pokręciła przecząco głową, a następnie schowała zdjęcie do szuflady. Poczuła czyjeś spojrzenie na swoich plecach. Odwróciła głowę i zobaczyła Londona, który zaciskał dłonie w pięści. Szyderczo się do niego uśmiechnęła, a chłopak w tym momencie nie wytrzymał. Oczywiście nie był zadowolony z informacji, że jego ojciec ponownie spotyka się z tą kobietą, jednak tłumaczył sobie, że to nie może być nic poważnego. Spotkanie Kate w centrum handlowym tylko utwierdziło go w takim przekonaniu, ale tego było już za wiele.
            - Co ty, do cholery, zrobiłaś?! Jakim, kurwa prawem... jakim, pieprzonym prawem schowałaś zdjęcie mojej mamy?! Kim ty w ogóle jesteś, aby robić takie rzeczy! Do cholery, kim?! To, że mój ojciec cię przeleci, to nie znaczy, że możesz! Kurwa...!
            Patrzył się na Jackie i nie mógł sam za siebie. Wróciło wszystko, o czym przez całe życie chciał zapomnieć. Każda minuta, sekunda, chwila... wszystko, co siedziało głęboko w jego głowie, czasami nie pozwalało normalnie żyć. Wszystko, co budziło się w nocy, kiedy czuł się tak bardzo samotny, a mrok wydawał się być przerażający jak nigdy wcześniej. To wszystko stało przed nim w osobie Jackie i kpiąco się do niego śmiało. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale stwierdził, że nie warto. Być może w tym momencie zrozumiał Casha i jego niekontrolowane napady złości. Przecież w niektórych momentach nie można inaczej. Wyszedł z domu trzaskając drzwiami i zobaczył, że Slash parkuje pod domem. Wrócił z Cashem z pierwszej sesji u psychologa. London w tym momencie poczuł też złość do swojego ojca. Jak on mógł w ogóle...
            - Nie życzę sobie, aby ona panoszyła się po moim domu! - Krzyknął, kiedy Slash wysiadł z samochodu. - Rozumiesz to? Nie życzę sobie tego! Jak chcesz ją pieprzyć, to sobie idź do hotelu!
            Slash stanął jak wryty. Nie wiedział, co miał takiego myśleć. Cash także wysiadł z samochodu i zaczął przyglądać się bratu. Przecież on miał monopol na takie zachowanie w tej rodzinie.
            - Słucham? - Zająknął się Slash. - Chyba za bardzo sobie pozwalasz.
            - Ja? Ja sobie pozwalam?! Ja?! Wiesz, co ona zrobiła? Wiesz? Schowała zdjęcie mamy! Tak po prostu schowała zdjęcie mamy! Nie miała żadnego prawa tego zrobić! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię tak samo mocno, jak nienawidzi cię Cash! Jesteś... jesteś skończonym egoistą i myślisz tylko o sobie! Zawsze liczyłeś się tylko ty...! Weź.. w ogóle...
            London minął ojca i wyszedł na ulicę. Slash stał w szoku i wpatrywał się w niego jak w ducha. Cash także, ale ten po chwili zerwał się za bratem.
            - London! - Krzyknął za nim, ale starszy z braci nawet się nie odwrócił.
            Chciał być w tym momencie sam. Nie miał ochoty odpowiadać na głupie pytania, tłumaczyć się, czy też mówić o tym, co takiego czuje. Przez większość życia wydawało mu się, że tak naprawdę nie czuł za wiele. Zamknął się w sobie, a wszystkie negatywne emocje dusił w sobie. O wiele prościej było udawać, że wszystko jest w porządku. Przecież to Cash zawsze się buntował, krzyczał, rzucał wyzwiskami. London nie miał na to wszystko siły. Siedział w autobusie z głową opartą o zimną szybę i zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma do kogo iść, nie ma do kogo zadzwonić. Nagle ogarnęła go przerażająca pustka, z którą nie mógł sobie poradzić. W jednym momencie zaczął się śmiać, ale zaraz potem przyszła taka chwila, że po prostu otarł łzy. Sam nie wiedział jakim cudem znalazł się w jakimś tanim, trochę obskurnym pubie. Siedział przy barze i wpatrywał się w swoją szklankę piwa. Barmanka tylko zerkała na niego co jakiś czas, ale nic nie mówiła, a sam London także nie miał ochoty nawiązać rozmowy. Spojrzał tylko na telefon. Nieodebrane połączenia od Slasha i brata. Nie, z nimi także nie miał ochoty rozmawiać. Schował komórkę do kieszeni, kiedy poczuł czyjąś dłoń na swoim kolanie. Odwrócił głowę w tę stronę, a jego oczy spotkały się z oczami Jennifer.
            - Napisałeś... to jestem. - Powiedziała z uśmiechem.
            - Super... chociaż ty mnie nie olałaś, chociaż ostatnio mam wrażenie, że jakoś już nie ma dla mnie miejsca w twoim świecie.
            - London, przecież wiesz, że to nie tak... - Westchnęła.
            Chłopak nie chciał się nad tym zastanawiać, nie w tym momencie, chociaż zrobiło mu się miło, że dziewczyna odpowiedziała na jego wiadomość. Blado się do niej uśmiechnął, a ona odwzajemniła ten gest. Zaczął się jej dokładnie przyglądać i nagle zdał sobie sprawę z tego, że już nie patrzy na nią, jak jeszcze jakiś czas temu. Oczywiście Jennifer nadal była seksowną, piękną kobietą, ale jednak... nie... to nie ona była w jego głowie tylko Hanna. I z tym także nie mógł sobie poradzić. Powoli zaczynało go to męczyć.
            - Slash ponownie spotyka się z Jackie... - Powiedział bez większych emocji.
            - Z tą Jackie?
            - Dokładnie... i naprawdę nie obchodzi mnie z kim on sypia, wiesz... ale... zaprasza ją do naszego domu, a dzisiaj schowała zdjęcie mojej mamy. Tak po prostu.
            Jennifer pokręciła przecząco głową. Nie wiedziała, co miała takiego powiedzieć, bo żadne słowa w tym momencie nie wydały się być odpowiednie. Pogładziła tylko chłopaka po kolanie, a on upił kolejny łyk piwa.
            - London, już wystarczy... odwiozę cię do domu... - Zaproponowała niepewnie.
            Chłopak kiwnął głową. W tym momencie i tak wszystko było mu obojętne.