22 grudnia 2016

Serduszko

     Witam.
Mam dla was krótkie opowiadanie. Pisałam je przez ostatnie dwa dni i chyba nawet jestem z siebie zadowolona. Jest to pierwszy dłuższy tekst, który napisałam od bardzo dawna. Przepraszam za ten banalny tytuł, ale nic innego, bardziej sensownego nie przyszło mi do głowy. Myślę, że napiszę jeszcze jedną część, ale nic nie obiecuję. Zapraszam do czytania, a także komentowania. 




Szymon

Nigdy nie zastanawiałem się nad kresem istnienia, a także nie myślałem, że kiedykolwiek będę postawiony przed najtrudniejszym wyborem. Wyborem między życiem, a śmiercią. Wyborem, który kładzie na szali czyjeś marzenia, plany, miłości, sny i nadzieje. Nie, nie postanowiłem zostać płatnym mordercą, ani takim przypadkowym. Nie jestem lekarzem onkologiem, który musi pierwszy raz powiedzieć pacjentowi, że nie ma szans na przeżycie. Nie jestem dilerem narkotyków. Nie jestem żołnierzem na wojnie, który dostał rozkaz, aby strzelać do wszystkiego, co się rusza, ani policjantem, który musiał strzelić do jakiegoś bandyty. Nie napadnięto mnie, nie musiałem się bronić z nożem w ręce. Nie pracuję w zakładzie pogrzebowym, ani kamieniarskim. Szczerze? Nie mam nic wspólnego ze śmiercią i zawsze wydawała mi się być czymś odległym. Zawsze miałem wrażenie, że mnie nie dotyczy, ani mojej rodziny. Po prostu, przecież nie myślimy o śmierci przy śniadaniu, czy kiedy odwozimy dziecko do przedszkola. Zasypiamy z myślą, że na pewno obudzimy się następnego dnia rano. Nie może być inaczej, nie ma innej opcji. Nie ma... W takim razie, kim jestem? Przeciętnym facetem, który mieszka na przedmieściach i ma na pozór idealne życie. Jestem jednym z tych, którzy mają nastawiony budzik na szóstą rano, aby spokojnie się zebrać, a i tak wstają po siódmej, a potem biegają jak opętani po domu, aby zdążyć na czas. Jestem jednym z tych, którzy piją tylko kawę na śniadanie i ignorują wszelkie informacje na temat niezdrowego trybu życia. Jestem jednym z tych, którzy całują żonę przed wyjściem z domu, a następnie odwożą córkę do szkoły. Jestem jednym redaktorów naczelnych wydawnictwa, które ledwo zipie przez rozwijający się internet. Jednak to nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest to, że musiałem dokonać wyboru. Wyboru między życiem młodej dziewczyny, której nie widziałem nigdy na oczy, a jej śmiercią. Musiałem... i kompletnie nie wiedziałem, co miałem takiego zrobić. Ta odpowiedzialność mnie przytłoczyła, a ja chciałem uciec. Daleko...
            Kręciłem się po szpitalnym korytarzu i czekałem na jakąkolwiek informacje. Nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Wszyscy mówili mi, że będzie dobrze i muszę być cierpliwy, ale przecież zawsze to powtarzają. Takie psychologiczne podejście do rodziny pacjentów. Usiadłem na krześle i zacząłem wpatrywać się w ścianę. Miałem w głowie tysiące myśli, których nie potrafiłem ułożyć w całość. Rozważałem chyba wszystkie opcje, ale nie chciałem myśleć o tym, że moja żona może umrzeć. Bałem się wielu rzeczy. Pytań, na które nie znałem odpowiedzi, oraz tych, na które nie chciałem odpowiadać. Słów, które mogłyby zmienić moje całe życie, oraz ciszy, która wydawała się być jeszcze gorsza. Domu pełnego ludzi i pustki, która aż krzyczała. Bałem się sam siebie i dzwonka mojego telefonu. Wyjąłem go z kieszeni spodni i popatrzyłem na wyświetlacz. Szef. Niech się wali...
            Wstałem z miejsca i ponownie spacerek po korytarzu. Miałem wrażenie, że minęła wieczność, chociaż telefon wskazywał dopiero godzinę. Najgorszą godzinę mojego życia. Z resztą, nie miałem tyle czasu. Przecież musiałem jechać po Zosię do szkoły. Nie chciałem, aby ponownie siedziała na schodach i myślała, że rodzice jej nie kochają, bo zawsze o niej zapominają. Szczególnie ja. Jestem nieidealnym ojcem wrednej dwunastolatki, która zaczyna wykazywać cechy przeciętnej zbuntowanej nastolatki.
            - Przepraszam, czy pan Szymon Kaczmarek?
            Co za idiotyczne pytanie, oczywiście, że to ja.
            Odwróciłem się i zobaczyłem lekarza, który patrzył na mnie ze współczuciem... ale już takim wypalonym, które było puste niczym paczka papierosów, którą miałem w samochodzie.
            - Tak, to ja. Mogę w końcu dowiedzieć się, co takiego dzieje się z moją żoną?
            Staruszek ciężko westchnął i zaprosił mnie do swojego gabinetu. Czułem, że coś jest nie tak, przecież złych informacji nie przekazuje się na korytarzu, na którym wiszą plakaty dotyczące promocji zdrowego trybu życia. Wiedziałem, co takiego chciał mi powiedzieć, chociaż nie dopuszczałem do siebie takiej myśli. Może to wszystko było tylko snem, a ja zaraz obudzę się. Szósta rano... dzwoń budziku. No dzwoń, do cholery?! Dlaczego nie dzwonisz!
            Usiadłem na krześle. Lekarz na przeciw mnie.
            - Robiliśmy wszystko co mogliśmy... - zaczął, ja po moich plecach spłynął zimny dreszcz, który sprawił, że oblała mnie fala gorąca. Serce na chwilę mi stanęło. - Niestety, pańska żona zmarła na stole operacyjnym...
            Nie, to na pewno sen. Budzik, do cholery! Pierwszy raz chcę, abyś zadzwonił, a tego nie robisz! No dzwoń!
            - Dobrze się pan czuje? - Zapytał mnie.
            Kolejne idiotyczne pytanie.
            Kiwnąłem głową, bo było mi tak słabo, że nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa.
            - Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia - mówił. - Wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale muszę zadać panu te pytanie właśnie w tym momencie. Chodzi o pobranie narządów do przeszczepu, głównie serca. Nie mamy w rejestrze sprzeciwu pańskiej żony, ani wyrażenia zgody... także decyzja należy do pana. Zdaję sobie sprawę, że nie chce pan teraz o tym słuchać, ale proszę pomyśleć, że może śmierć pańskiej żony nie poszła na marne i może dać pan komuś nowe życie, lepsze życie... - ciągnął. Niewiele obchodziło mnie to, co do mnie mówił. Moja żona nie żyła... moja Ania... moja... a on chciał wyrwać z niej serce. Serce, które mnie kochało. Serce, które ja nadal kocham. Moje serce...
            - Przepraszam, ja muszę... ja muszę się zastanowić... muszę wyjść... - ledwo z siebie wydusiłem.
            - Panie Szymonie, nie możemy czekać!
            - Przepraszam.
            Wstałem z krzesła i wyszedłem z gabinetu. Oparłem się o ścianę, a następnie się po niej osunąłem. Za dużo tego wszystkiego... za dużo emocji, za dużo informacji... za dużo.
            Budzik, dzwoń!
            Nie, przestań się łudzić, że to sen. Budzik nie zadzwoni... nie dzisiaj, nie teraz.



Emilka

Żyj szybko, umieraj młodo. - Zawsze to sobie powtarzałam i mogę powiedzieć, że było to moje życiowe motto. Jednak nigdy nie zastanawiałam się nad sensem tych słów. Po prostu, brałam z życia tyle ile mogłam, a może nawet jeszcze więcej. Brałam wszystko i nie zastanawiałam się nad konsekwencjami swoich wyborów. Nigdy nie byłam spokojną dziewczynką, która grzecznie siedziała w książkach i uczyła się do kolejnego sprawdzianu. Nie było weekendu, abym nie znalazła się na imprezie. Nie było wieczoru, abym nie wypiła chociaż kieliszka wódki, albo wina. Nie było godziny, abym nie zapaliła papierosa. Nie było roku szkolnego, z którego nie miałabym zagrożenia. Nie było miesiąca, abym nie poszła na wagary. Nie było chłopaka, którym się bawiłam, nie było dziewczyny, w której się nie zakochałam. Nie widziałam w tym nic złego, aż do pewnego dnia... przeciętnie zwyczajnego. Zachorowałam na grypę, którą oczywiście miałam gdzieś. Ciepłe ubranie w mrozy? Nigdy... zawsze szpileczki, rajstopki, sukienka, płaszczyk, idealne ułożone włosy (oczywiście, że ostatni raz na głowie miałam czapkę chyba w przedszkolu). Dekolt podkreślający piersi, także noszenie szalika też nie wchodziło w grę. Musiałam wyrażać siebie i podkreślić na każdym kroku, że nie wstydzę się tego, kim naprawdę jestem. Musiałam... bo inaczej dusiłam się sama w sobie, zapadałam i traciłam wszystko, co starałam się zbudować. Niestety, może zrobiłam w życiu coś złego, albo po prostu, Bóg postanowił utrzeć mi nosa. Zachorowałam na grypę, przeleżałam dwa dni w domu, a następnie wyszłam na imprezę. Nie mogłam odpuścić, bo przecież moja dziewczyna miała urodziny. Prosiła mnie, abym została w domu, ale ja wiedziałam lepiej. Znieczuliłam się alkoholem. Choroba po paru dniach minęła, a ja zapomniałam o całej sprawie. Jednakże grypa zostawiła po sobie pamiątkę... zapalenie mięśnia sercowego, które skończyło się całkowitym zniszczeniem mojego serca. Żyłam szybko i właśnie miałam zamiar umrzeć młodo...
            Miałam już dość leżenia i patrzenia się w sufit, ewentualnie za zmieniający się za oknem obraz. Na początku drzewo nie miało liści, potem wypuściło małe pąki, które z czasem rozwinęły się w piękne duże liście, aż zaczęło je zrzucać. To drzewo za oknem było moim jednym odniesieniem do mijającego czasu. Ciężko westchnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej. Byłam sama w sali. Moja mama już dawno przestała mnie odwiedzać, ojca nigdy nie poznałam, a rodzeństwa nie uświadczyłam. Miałam jedynie moją dziewczynę, która została ze mną, mimo wszystko... mimo tego, że widziała, że są to nasze ostatnie miesiące, tygodnie, a może nawet dni. Myślę, że pogodziłam się ze swoim losem. Chociaż została we mnie resztka tlącego się buntu, który właśnie objawił się chęcią wstania z łóżka. Już dawno nie chodziłam, bo nie miałam na to siły. Moje serce ledwo biło. Naprawdę bardzo się starało, ale powoli zbliżał się jego kres. Chciałam podejść do umywalki, aby popatrzeć w lustro. Chciałam zobaczyć, czy mogę wyglądać jeszcze gorzej niż poprzednio, kiedy siebie widziałam. Na pewno byłam cieniem dawnej Emilki. Zawsze piękne, grube i lśniące włosy zmatowały i stały się przerzedzone. Idealna ciemna cera bez skazy stała się sina, z bruzdami i plamami, na które nie chciałam patrzeć. Zgasł blask w oczach, zniknęły idealne kobiece kształty. Zamknęłam oczy, podparłam się na rękach na łóżku, aby opuścić nogi na podłogę i kiedy poczułam grunt pod stopami... momentalnie poczułam go także pod kościstym tyłkiem. Zleciałam z łóżka i nawet nie miałam siły, aby ponownie się na nie wdrapać.
            Myślałam, że umrę na tej zimnej, szpitalnej podłodze. Może nawet tego chciałam. Zakończyć już cierpienie. Oczywiście byłam w kolejne do przeszczepu serca, ale już dawno straciłam wiarę, że się doczekam. Przecież było o wiele więcej ludzi, którzy bardziej zasługiwali na nowe życie. Robili coś dobrego dla świata, dla innych, a nie tylko marnowali tlen na kolejnej imprezie. Zdałam sobie sprawę z tego, że moje życie, barwne życie, tak naprawdę jest jedną wielką pustką, której nie da się się niczym sensownym zapełnić. Położyłam głowę na podłogę i przez chwilę poczułam szczęście. Tak po prostu bez większego powodu... może to już, może właśnie umarłam... może to już koniec...
            - Boże, Emilka, co się stało?! Dlaczego leżysz na podłodze?!
            Dotarł do mnie głos mojej dziewczyny. Chyba jednak nie byłam w niebie. Marta miała się dobrze i raczej się tam ze mną nie wybierała. Z resztą, na pewno trafiłabym do piekła.
            - Chciałam iść na spacer. - Odpowiedziałam bez większej chwili zastanowienia się. W sumie, to powiedziałam prawdę. Przejście parę kroków od łóżka do umywalki było dla mnie wyprawą życia. Prawie jak całodniowa wędrówka po górach.
            Marta zawołała pomoc, aby położyć mnie ponownie na łóżku. Odwróciła głowę w drugą stronę. Nie chciałam z nią rozmawiać. Marta złapała mnie za rękę i mocno ścisnęła. Może trochę za mocno, ale nic nie mówiłam.
            - Emila...
            Milczałam.
            - Emilka, jeszcze trochę... zobaczysz, na pewno znajdzie się dawna... a jak już będziesz miała tę operację, to ja dopilnuję wszystkiego... a potem gdzieś sobie pojedziemy. Nad morze... i będziemy spacerować brzegiem i te zachody słońca...
            - Przestań! - Krzyknęłam i wyrwałam swoją dłoń z jej uścisku. Popatrzyła na mnie wyczekująco, a zarazem z bólem w oczach. Chyba już od dawna czuła, że ją od siebie odrzucam, ale ja chciałam tylko dobrze. Postanowiłam jej to powiedzieć.
             - Myślę, że powinnaś... o mnie zapomnieć i znaleźć sobie kogoś innego. Z resztą, jestem przekonana, że na pewno jest ci pisany ktoś o wiele lepszy.
            - Co ty takiego mówisz? W ogóle jak możesz?!
            - Mówię, to co myślę... i wyjdź. Zostaw mnie...
            Marta zaśmiała się.
            - Nie wygłupiaj się. - Powiedziała. - Fajnie, że masz nastrój do żartów, ale proszę cię... nie w taki sposób.
            Wbiłam w nią wzrok. Przeszyłam ją spojrzeniem. Chyba jeszcze nigdy tak na nią nie patrzyłam. Tak jak na swoją matkę, kiedy się mnie wyrzekła, gdy powiedziałam jej, że jestem lesbijką.
            - Zostaw mnie. - Cedziłam każde słowo. - Nie chcę cię więcej widzieć, rozumiesz? Wyjdź z tej sali w tym momencie i już nigdy więcej tu nie przychodź!
            Marta otworzyła usta ze zdziwienia. Chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydała z siebie ani jednego słowa. Do oczu napłynęły jej łzy, a mnie zmiękło serce, ale nie dałam tego po sobie poznać. Momentalnie się zerwała z miejsca i poszła do drzwi, jednak nie wyszła od razu. Stanęła w progu i popatrzyła jeszcze na mnie.
            - Ciekawy kiedy zrozumiesz, że moja miłość do ciebie jest silniejsza od wszystkiego co znasz... - Szepnęła i wyszła.
            Zostałam sama...
            - Ja też cie bardzo kocham... - Szepnęłam i wtuliłam się w poduszkę.
            Ponownie zamknęłam oczy i zaczęłam zatracać się sama w sobie. Był to dobry moment, aby zrobić porządny rachunek sumienia i przygotować sobie jakąś linię obrony przed Bogiem. Musiałam wiedzieć, jak mam się ze wszystkiego wytłumaczyć i chociaż zawalczyć o jakieś w miarę przytulne miejsce w czyśćcu. Ponownie poczułam taki błogi spokój, a zarazem ciepło, które zaczęło mnie oblewać. Może właśnie teraz nastał koniec i już nie musiałam nic robić. Umieranie chyba nie jest aż takie straszne. Po prostu zamykasz oczy, a potem sobie lecisz, lecisz, lecisz...
            - Dzień dobry Emilko.
            Nie, to nie głos Anioła u bram nieba, a mojego lekarza prowadzącego. On raczej także nie wybierał się na tamten świat, także musiałam pogodzić się z myślą, że jeszcze nigdzie nie poleciałam. Uchyliłam jedno oko i popatrzyłam na niego. Zazwyczaj przychodził do mnie ze zmartwioną miną, a teraz po prostu się uśmiechał. Otworzyłam drugie oko i wbiłam w niego wzrok. Lekarz usiadł na krześle, na którym przed chwilą siedziała Marta. Nic nie mówiłam i czekałam, co on ma mi takiego do powiedzenia.
            - Mam do ciebie bardzo dobre wieści. - Zaczął.
            - Dostanę nową salę z telewizorem i pełnym pakietem programów?
            - Nie, dostaniesz nowe serce. Dzisiaj znalazł się dawca. - Powiedział bardzo spokojnym głosem, ale jego spokój wcale mi się nie udzielał. Nie wiedziałam, co mam myśleć, jak się zachować, zrobić i po prostu zaczęłam płakać. Ze szczęścia, a może rozpaczy, że nigdzie sobie nie polecę... sama nie wiem. Chyba to nie miało żadnego znaczenia. Moje zmęczone serce nagle zaczęło wariować i chyba od bardzo dawna czułam, że bija. Obalała mnie fala gorąca. Miałam ochotę wstać z łóżka i zacząć tańczyć, ale nie chciałam ponownie przytulać się do podłogi, także tylko zacisnęłam dłonie w pięści i zaczęłam uderzać nimi o łóżko. Lekarz mówił dalej. - Operacja odbędzie się za parę godzin. Zaraz przyjdzie do ciebie pielęgniarka, aby cię przygotować... - oświadczył i wstał ze swojego miejsca.
            - Panie doktorze... - zagadnęłam - Mogę wiedzieć, kto jest dawcą?
            - Przykro mi, Emilko, nie udzielamy takich informacji. - Odpowiedział z uśmiechem i wyszedł.
            Zanim przyszła pielęgniarka miałam chwilę do zastanowienia. Mój entuzjazm opadł tak szybko jak się pojawił. Może nie powinnam o tym myśleć i tylko się cieszyć, ale dotarło do mnie, że dzisiaj ktoś musiał umrzeć, abym ja mogła żyć dalej... dalej marnować tlen. Zaczęłam zastanawiać się, kim była ta osoba, czyje serce będzie teraz biło dla mnie. Przecież nigdy nie będzie moje... na pewno już kogoś bardzo kochało i było złamane parę razy. Miało swoje plany, marzenia i... rodzinę... Musiała to być młoda i zdrowa osoba... może matka małego dziecka? Albo facet, który ma kobietę w ciąży? Nastolatek, który w tym roku ma pisać maturę... mógł to być każdy, kto miał przed sobą całe życie. Przewróciłam się na bok i po moich policzkach ponownie zaczęły płynąc łzy, jednak teraz żalu, złości... dlaczego ktoś musiał umrzeć, aby ratować mnie. Dlaczego musiała stać się taka ofiara... chyba na to wszystko nie zasłużyłam. Nie ja... bo ja nic dobrego nie zrobiłam. Nic... tylko wszystkich krzywdziłam. Nawet przed chwilą skrzywdziłam jedyną osobę, która jeszcze mnie kocha...
            Pielęgniarka przyszła do mnie, położyła mi dłoń na ramieniu.
            - Emilko? Widzisz, cuda się zdarzają... właśnie zaczynasz nowe życie. - Powiedziała czule.
            - Obawiam się, że na to wszystko nie zasłużyłam...
            - Och, nie możesz tak myśleć... ja wierzę w przeznaczenie. Wszystko dzieje się z jakieś powodu.
            - Ktoś teraz bardzo cierpi, bo stracił bliską osobę... osobę, która umarła, abym ja mogła żyć dalej. Wie pani? Ja zawsze miałam wszystko gdzieś. Nie obchodziło mnie to, że krzywdzę ludzi, ranię rodzinę i samą siebie. Liczyła się tylko dobra zabawa... nic więcej... nie pomagałam, bo nie widziałam sensu. Gardziłam ludźmi, którym się nie udało, bo myślałam, że to ich wina i sami zgotowali sobie taki los... a przecież to nie tak... nie zasłużyłam, bo moje serce nigdy nie potrafiło szczerze pokochać.
            - Myślę, że teraz jest właśnie czas, aby wszystko zmienić. Zastanowić się nad tym, co było, a także co może być. Em, zaczynasz nowe życie, z nową kartą... a może nowe serce ma do rozdania bardzo dużo miłości.
            Odwróciłam się do niej i przetarłam oczy ręką.
            - Ma pani rację... zmienię wszystko, jak tylko wyjdę z tego gówna. Wszystko...
            Zawsze rzucałam słowa na wiatr. Puste słowa. Obiecywałam, że się zmienię, że się poprawię. Jednak tym razem było inaczej. Pierwszy raz moje słowa miały jakiekolwiek znaczenie. Nie mogłam przecież zmarnować tego serca i zatruć go jadem pogardy dla świata. Nie mogłam...


Szymon
           
            Ostatni statek przypłynął do portu.
            Deszcz spływający po szybie.
            Smak taniego whiskey.
            Dym papierosów unoszący się w pokoju.
            Głos Lany Del Rey.
            Zdjęcia na lodówce.
            Tęsknota...
            Zapach świeczek kupionych w chińczyku...
            Wyłączyłem telewizor. Mówili o kolejnym zamachu. Znów zginęli ludzie, wiele zostało rannych. Odłożyłem pilot na stolik i zdałem sobie sprawę z tego, że wcale mnie to nie obchodzi. Dnie wydawały się być takie puste, ciche... może trochę za spokojne. Od pogrzebu Ani minęło już trochę czasu. Zosia przestała chodzić do szkoły, a ja nawet nie miałem siły jej tam wysyłać. Dobrze wiedziałem, że będzie musiała powtarzać klasę, jednak w tym momencie nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Odstawiłem szklankę z trunkiem i wstałem z kanapy. Moja córka całymi dniami siedziała zamknięta w pokoju, a ja nie potrafiłem z nią rozmawiać. Ponownie bałem się tych wszystkich pytań. Milczenia także. I za dużo piłem. Musiałem przestać, bo przecież Ania nigdy by mi tego nie wybaczyła... tego, że zniszczyłem naszą rodzinę, o którą tak bardzo walczyliśmy.
            Postanowiłem porozmawiać z Zosią, także w tym celu udałem się do jej pokoju. Chciałem tak po prostu wejść, ale zdałem sobie sprawę z tego, że przecież niedawno skończyła trzynaście lat. Miała urodziny trzy dni po pogrzebie. Zacisnąłem mocno powieki i zapukałem, jednak spotkałem się z ciszą. Zazwyczaj słuchała głośno muzyki, ale teraz panowała cisza. Zacząłem się obawiać, że może wcale nie ma jej w pokoju, w mieszkaniu. Mogła sobie wyjść, a ja nawet tego nie zauważyłem.
            - Zosiu, porozmawiajmy... - Powiedziałem do drzwi.
            - Nie mamy o czym. Nigdy nie wybaczę tobie, że pochowałeś ją bez serca. - Odpowiedziała głosem pełnym jadu.
            Z jednej strony odetchnąłem z ulgą, a z drugiej jej słowa uderzyły we mnie. Podjąłem decyzję o oddaniu narządów Ani do przeszczepu, ale nie rozmawiałem o tym z naszą córką. Z resztą, nawet nie było na to czasu. Ciężko westchnąłem.
            - Zośka... musimy rozmawiać...
            - Zostaw mnie. Idź chlej to swoje whiskey i oglądaj zdjęcia mamy.
            Poczułem się bezsilny. Nigdy taki się nie czułem, ale od pogrzebu Ani niemoc ogarniała mnie każdego dnia. Nie chciałem naciskać na córkę, bo to chyba nie było dobre rozwiązanie. Osunąłem się tylko po ścianie, podkurczyłem kolana pod brodę i zacząłem płakać... wyć. Tak, wyłem, bo nic innego mi nie zostało. I nawet już nie wstydziłem się swoich łez. Zawsze starałem się być prawdziwym mężczyzną, który nie boi się niczego. Panem sytuacji. Ania mogła schować się w moich ramionach i nie musiała się niczego bać, bo ja sam się nie bałem. Jednak ona była dla mnie wszystkim... a w momencie straciłem wszystko. Płakałem, a Zosia musiała mnie usłyszeć. Drzwi do jej pokoju się uchyliły i popatrzyła na mnie. Nie chciałem, aby widziała mnie w takim stanie, ale miałem już to gdzieś. Zamknęła drzwi, ale po chwili wróciła. Z pluszowym misiem. Dała mi maskotkę i usiadła obok mnie, a potem mocno mnie przytuliła. Nawet nie chciałem już komentować tego, że śmierdziała papierosami...
            - Pamiętasz? Dałeś mi go, kiedy szłam do pierwszej klasy i tak bardzo się bałam... powiedziałeś, że będzie mnie chronił i nie mam czego się obawiać..
            - Pamiętam...
            - Także... nie mamy czego się bać, tato...
            - Zośka... - Objąłem ją, a ona się we mnie wtuliła. - Tak bardzo cię kocham...
            - Ja ciebie też...

20 grudnia 2016

Bezustannie...

Gdyby nie fakt, że każdego dnia w radiu rozbrzmiewają świąteczne piosenki, nie wiedziałabym, co się takiego dzieje. Mijam wystawy sklepowe, które kuszą promocjami i mam wrażenie, że to wszystko jest poza mną. Funkcjonuję w całkiem innym świecie, którego sama nie potrafię zrozumieć, a może nawet nie chcę...
     Każdego ranka, gdy wysiadam na przystanku obok hotelu, w którym pracuję, myślę sobie, że kiedyś się zapomnę. Nie wysiądę, pojadę dalej, nad morze. Usiądę na plaży i pomyślę, że przecież tam, daleko za tą bezkresną, a zarazem tak bardzo spokojną (tu nie ma fal, morze jest spokojne, jak tafla jeziora) wodą znajduje się mój dom. Tak, kiedyś się zapomnę... ale na razie brakuje mi odwagi, a może nawet chęci. To nawet nie jest istotne. Czas powoli płynie, dnie uciekają, a ja mam wrażenie, że czegoś nie zrobiłam. Zmarnowałam czas, którego już nie złapię. Trwam w letargu. Trwam we śnie. Marnie sypiam, marnie jadam, marnie marzę...
     Mój przyjaciel wylądował dzisiaj w Nowym Jorku - cieszę się, że spełnia marzenia.
   Każdego dnia tęsknię, rozpamiętuję i walczę sama ze sobą, aby ponownie się nie upokorzyć. Każdego dnia patrzę w lustro i powtarzam, że moje serce dostało na imię Rose i zostało stworzone, aby bić dla kogoś, kto je naprawdę doceni... 

Nostalgicznie, może trochę smutno. Kochani, pragnę żyć Wam rodzinnych świąt, bo pamiętajcie, że rodzina jest najważniejsza.

(Zdjęcie mojego autorstwa)

04 grudnia 2016

Za młodzi na sen, za starzy na grzech

     Witam.
Nie oczekuję, że ktokolwiek to przeczyta, a tym bardziej skomentuje. Z założenia miał być to materiał na książkę, ale umarł śmiercią naturalną. Teraz zostawiam go tu. Może sprawi komuś radość... 





Życie jest ulotną chwilą. Wszystko przemija, niczym obrazy, które zmieniały się za oknem pociągu. Ciężko westchnąłem opierając głowę o zimną szybę. Na chwilę przyniosła mi ukojenie. Spojrzałem na Alicję, siedziała skulona na swoim miejscu. Wodziła wzrokiem po ludziach, którzy mieli przyjemność podróżować razem z nami w jednym przedziale. Niekiedy zerkała na mnie, a na jej twarzy widniał grymas niewinnego uśmiechu. Nie lubiłem, gdy miała na nosie okulary przeciwsłoneczne, nie mogłem spoglądać w jej ciemne oczy. Alicja niespokojnie poruszyła się, a następnie opuściła nogi na podłogę. Usiadła prosto, patrząc na lustro nade mną. Zaraz potem oparła głowę o zagłówek. Zaczęła przebierać nogami, zaciskała dłonie położone na kolanach, wciskała je między uda i zagryzała wargi. Chciała siku. Doskonale o tym wiedziałem, bo znałem ją niemalże na pamięć. Także zdawałem sobie sprawę z tego, że nie pójdzie do ubikacji. Nienawidziła publicznych toalet. Mówiła, że nie są jej godne, a na pewno nie te w pociągu. Ponownie przeniosłem wzrok na szybę. Zaczynałem dusić się w przedziale. Panowała w nim głucha cisza. Wszyscy byli zmęczeni, pozbawieni chęci do życia oraz zadumani w swoich przemyśleniach. Ja także wchodziłem coraz głębiej we własne myśli. Miałem wrażenie, że spadam w nieskończoną otchłań. Zamknąłem oczy, przestałem czuć, a każdy stopień świadomości był jeszcze bardziej boleśniejszy od tego poprzedniego. Usłyszałem małe zamieszanie. Chłopak, który siedział obok Alicji wstał z miejsca, aby sięgnąć po torbę. Na moje nieszczęście umieścił mi ją nad głową. Poczułem jak się nade mną nachyla. Zapach potu, który momentalnie do mnie dotarł przyprawił mnie o mdłości. Każda sekunda była wiecznością. Otworzyłem oczy. Alicja siedziała z rozbawioną miną. Puściła oczko do chłopaka. Odsunął się ode mniem, przewiesił torbę przez ramię i spojrzał na Alicję. Zsunęła okulary.
            - Znajdę cię. - Powiedział niskim, głęboko erotycznym głosem.
            - Będę czekała. - Odpowiedziała Alicja, a następnie cmoknęła w jego stronę. Chłopak wyszedł z przedziału oglądając się jeszcze za siebie, aby ostatni raz spojrzeć na brunetkę.
            Zazdrość.
            Chciałem zrobić cokolwiek, chociaż doskonale wiedziałem, że nie miałem takiego prawa. Wymownie popatrzyłem na Alicję. Wstała z miejsca i opuściła okno. Szukała wzrokiem Chłopaka. Na pewno nie był w jej typie. Robiła mi na złość.
            - Hej, hej, ty z przedziału jedenastego! - Krzyknęła. Spojrzałem przez okno. Chłopak  popatrzył w stronę pociągu. Alicja pomachała. - Zapraszam do Łagowa Lubuskiego. Znajdziesz mnie w pensjonacie Stalowe Magnolie! Prowadzą go moi rodzice!
            - Zapamiętam. - Odpowiedział Chłopak ze szczerym uśmiechem. Miał przebarwione zęby, a do tego krzywe. - Już wiem, gdzie spędzę wolny weekend.
            - Mam na imię Ala.
            - A ja Sebastian.
            Alicja ułożyła serduszko z dłoni w momencie, w którym pociąg ruszył. Chłopak jeszcze przez jakiś czas stał na peronie i wpatrywał się w odjeżdżający skład. Moja towarzyszka usiadła z wyjątkowo rozbawioną miną. Mnie nie było do śmiechu. Miałem ochotę na nią nakrzyczeć. Pokręciłem przecząco głową, a zaraz potem odwróciłem wzrok do dziewczyny. Alicja usiadła obok, aby położyć dłoń na moim kolanie.
            - Adaś, zazdrosny jesteś? - Zapytała gładząc mnie.
            - Nawet nie zamieniłaś z nim ani słowa od Gdańska. - Mruknąłem.
            - Daj spokój! Przecież chodzi tylko o letników dla moich rodziców! Wiesz dobrze, że w Łagowie prawie każdy ma pensjonat. Walczymy tylko na ceny.
            - Jasne, bo tak nagle obchodzi cię pensjonat rodziców!
            - Naprawdę jesteś zazdrosny! To takie urocze, Adasiu.
            To wcale nie było urocze.
            Słodkie także nie.
            Ani zabawne.
            Nie miałem ochoty prowadzić dyskusji, która nie prowadziła do żadnego punktu zwrotnego w naszej znajomości. Nic nie odpowiedziałem, a Alicja oparła głowę o moje ramię. Poczułem jak sztywnieją mi wszystkie mięśnie, ale także wiedziałem, że nie mogę dać tego po sobie poznać. Nie byłem przyzwyczajony do tak bliskiego kontaktu z dziewczynami. Zawsze trzymałem je na dystans, chociaż nie raz trafiała się taka, która chciałaby przebić się przez mur, który uciążliwie stawiałem z każdą nową znajomością. Nigdy nie byłem zakochany. Pamiętam, że od początku gimnazjum moi koledzy wzdychali do koleżanek. Na początku niepewnie, nie wiedzieli co takiego mieli zrobić, aby je zaprosić na spacer, albo do kina. Wymieniali się sposobem na randki. Ktoś powiedział, że to mężczyzna musi zrobić pierwszy krok. Ktoś wbił im do głowy, że to oni muszą się starać, a dziewczyna może tylko niewinnie rozdawać uśmiechy. Nie raz dostawali kosza. Uganiali się za dziewczynami, które nie były warte jakiejkolwiek uwagi. Zawsze wybierali te pewne siebie, które myślały, że są miss całej szkoły. Każdego dnia wymalowane, ubrane w krótką spódniczkę i zadzierające nosa. Mnie takie dziewczyny odstraszały. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego, a także nie widziałem sensu tracenia energii dla pustej laleczki, która uroczo przygryza słomkę dołączoną do szklanki z sokiem. Siedziałem tylko pod ścianą, na szkolnych przerwach i obserwowałem ten cyrk. Budowałem swoją własną wizję miłości oraz związku. Była ona odmienna od całej reszty. Czekałem na dziewczynę, która zawładnęłaby moim sercem nie tylko urodą, ale także duszą. Na moment, w którym wszystko się zmieni za jednym spojrzeniem, a ja przestanę oddychać. Czekałem na swoją księżniczkę, tak samo jak wszystkie dziewczyny na dyskotekach czekały na swojego księcia.
            Alicja stanowiła dla mnie problem. Fascynowała mnie od paru lat, chociaż nie chciałem przyznać się do tego. Była tajemnicza. Pragnąłem rozwiązać tę zagadkę. Miałem wrażenie, że zawładnęła moim umysłem. Każdą sekundą. Alicja była wszystkim oraz niczym.
            Starsza pani, która siedziała na przeciw nas posłała mi ciepły uśmiech. Zapewne widziała moje zażenowanie pomieszane ze krępowaniem, kiedy starałem się nie ruszać, aby Alicja nie oderwała głowy od mojego ramienia. W duchu ciężko westchnąłem. Wszystko było dla mnie nowością, a ja czułem się jak małe dziecko. Odkrywałem z radością każdy zakamarek wielkiego świata. Ogarnąłem wzrokiem ludzi. Oprócz starszej kobiety, która za wszelką cenę pragnęła zamaskować postępująca siwiznę na głowie, siedziała z nami młoda dziewczyna. Ukradkiem na mnie zerkała. Czasami obdażała mnie uśmiechem, a kiedy widziała, że mój wzrok jest skupiony na jej piersiach, obracała obrażona głowę. Rówieśniczka nie wywoływała u mnie żadnych szczególnych emocji. Nawet nie potrafiłem powiedzieć, czy była ładna. Oderwałem wzrok od jej biustu. Spojrzałem na kobietę z dzieckiem na kolanach. Mały chłopiec ciągle trzymał w budzi zabawkę. Była cała obśliniona. Matka zabrała jemu grzechotkę z ręki, a następnie dała do jedzenia chrupkę kukurydzianą.
             Alicja ponownie przygryzła wargę i wsunęła dłonie między uda.     
            - Idź do tej toalety. - Powiedziałem. Usłyszałem w swoim głosie troskę.
            - Pójdę na dworcu, to już nie długo. - Szepnęła mi w ramie.
            - Na dworcu także jest publiczna toaleta. - Westchnąłem.
            - Na pewno czyściejsza od tej w pociągu.
            Pokręciłem głową z dezaprobatą. Alicja niewinnie wzruszyła ramionami. W takich momentach docierało do mnie, że nie jestem w stanie zrozumieć kobiet, ale czułem zadowolenie związane z sytuacją. Wzbudzała we mnie poczucie podniecenia, które mieszało się z nastoletnią niewinnością. Byłem szczeniakiem, miałem niecałe siedemnaście lat, a Alicja skończyła studia pierwszego stopnia. Ta znajomość łechtała moje ego, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że większość moich kolegów wprawiały w zakłopotanie same myśli o studentkach. Ja pojechałem z nią na wakacje, nad morze, spędziłem parę dni w jednym pokoju, wieczorami pochłaniałem widok ciała, odznaczającego się pod cieniutkim materiałem koszulki nocnej. Wszystko było niebezpieczną grą, której nie miałem ochoty przerywać. Mama wpoiła mi do głowy jedną prawdę - aby brać życie pełnymi garściami i nie rozmyślać nad konsekwencjami własnych wyborów. Strach nie jest ważny, bo to tylko myśli. Sami sobie go kreujemy w głowach i tylko my możemy go pokonać.
            Cieszyłem się życiem.
            Miałem w głębokim poważaniu opinię ludzi, którzy mieli zawsze wiele do powiedzenia.
            Pojechałem na wakacje ze starszą dziewczyną. Spędziłem trzy dni na festiwalu, na którym osoby nieletnie muszą być pod opieką dorosłych.
            O czwartej nad ranem siedziałem gdzieś na krawężniku w Gdynii i piłem piwo. Przenocowałem na plaży i widziałem wschód słońca.
            W Poznaniu mogłem poczuć się, jak prawdziwy mężczyzna. Byłem jedynym osobnikiem z Marsa w przedziale, więc przypadło mi zacne ściąganie walizek wysiadających pań, a wysiadały wszystkie. Starsza podziękowała ciepłym uśmiechem, oraz błogosławieństwem na dalsze lata życia. Matka z dzieckiem uważała, że był to mój obowiązek, więc chwyciła tylko walizkę i pospiesznie wyszła na korytarz. Natomiast moja rówieśniczka nadal była na mnie obrażona i mruknęła pod nosem parę niezadowolonych słów. Kiedy zostaliśmy sami, Alicja wymownie na mnie spojrzała. Usiadła opierając plecy o okno, a nogi kładąc na siedzeniu, zsunęła okulary do połowy nosa i chciała coś do mnie powiedzieć, ale zamiast tego wywróciła oczami z niezadowoleniem, które momentalnie udzieliło się także mnie.
            - Chyba ci trochę za dobrze. - Powiedziała Sara wchodząc do przedziału i siadając na przeciw starszej siostry.
            Zapomniałem, że nie byliśmy sami.
            Zapomniałem, że byliśmy z Sarą i jej przemądrzałym chłopakiem.
            - Gdzie Tomek? - Zapytałem, chociaż wcale mnie to nie interesowało.
            - Siedzi w kiblu i rozmowa ze swoją mamą - Odpowiedziała Sara opryskliwym tonem. Nawet na mnie nie patrzyła. Jej oczy ciągle były skierowane na Alicję. - Właśnie, do mnie też dzwoniła mama. Pytała się, czy ma zrobić nam coś na kolację. - Mówiła jak nakręcona. - Powiedziałam, że coś tam może przygotować, więc mam nadzieję, że z łaski swojej coś zjesz, kiedy przyjedziemy...
            Alicja nie słuchała siostry. Miałem wrażenie, że była we własnym świecie, do którego ja chciałem dostać się za wszelką cenę. Jednak to nie było takie proste. Może nawet niemożliwe. Sam przestałem słuchać Sary, bo nie miała nic ciekawego do powiedzenia. Alicja lustrowała wzrokiem wszystkich przechodzących ludzi. Ja miałem cichą nadzieję, że nikomu nie przyśni się wejść i zająć jedno z wolnych miejsc. Oddychałem z ulgą, kiedy kolejne osoby przechodziły dalej. Jednym z pasażerów wsiadających w Poznaniu był długowłosy chłopak. Na skórzanej kamizelce miał namalowane logo Harley'a Davidsona. Kiedy przeszedł przeniosłem wzrok na Alicję. Jej oczy świeciły się w ożywieniu. Wstała z miejsca idąc w stronę wyjścia z przedziału.
            - Słuchasz mnie w ogóle? - Warknęła oburzona Sara. - Mogłabyś coś odpowiedzieć!
            - Muszę iść do kibla. - Mruknęła Alicja.
            - Tomek jest w kiblu.
            - Poczekam sobie.
            Wyszła, a ja zostałem sam z Sarą. Traktowała mnie jak powietrze. Usiadłem na miejscu Alicji i oparłem głowę o szybę. Zacząłem dokładnie przyglądać się Sarze. Niewątpliwie była kobietą, która mogłaby mnie onieśmielać, jednak powodowała u mnie napady śmiechu. Była po prostu żałosna. Skryta pod toną gładzi szpachlowej, zwanej powszechnie makijarzem, myślała, że tlenionymi włosami może zdobyć świat. Sara miała bardzo wysokie mniemanie o swojej osobie, a jej życie kręciło się głównie wokół bogatych mężczyzn i własnego wyglądu. Pokręciłem przecząco głową i zamknąłem oczy. Ponownie dopadła mnie fala zmęczenia, a także frustracji. Chciałem wyjść z tego pociągu i odetchnąć świeżym powietrzem. Tyłek bolał mnie od siedzenia, nie mogłem znaleźć sobie miejsca.
            Sara wykazała zainteresowanie moją osobą, kiedy powoli zaczynałem ucinać sobie drzemkę.
            - Co cię takiego łączy z moją siostrą?
            - Nie twoja sprawa. - Odpowiedziałem nie otwierając oczu. Nie miałem ochoty na nią patrzeć. Z resztą, obrzydzała mnie jej sztuczność.
            - Może nie moja, ale wiedz, że nie masz na co liczyć. - Westchnęła. Pewnie teatralnie wywróciła oczami. Zawsze to robiła, kiedy chciała dać komuś do zrozumienia, że zna się na czymś lepiej. O ile było to możliwe, że mogła znać się lepiej.
            Milczałem. Chyba nie miałem o czym z nią rozmawiać.
            - Nie chodzi o to, że ja czuję się zazdrosna.
            Doskonale wiedziałem, że Sara miała problem z moją obecnością w życiu siostry. Podobno byłem jedynym osobnikiem płci męskiej, który nie zwracał uwagi na jej plastikowe wdzięki. Nie rozumiała, dlaczego o wiele bardziej wolę jej dziwaczną siostrę, która była powszechnie uważana za przeklętą wariatkę romskiego pochodzenia.
             Milczałem. Sara dalej ciągnęła swoją przemowę.
            - Alka ma dziewczynę, więc jasne jest, że nie masz u niej żadnych szans.
            Nadal nie otwierałem oczu, chociaż miałem na to ogromną ochotę. Nie chciałem dać po sobie poznać, że owa wiadomość wywołała u mnie falę zaskoczenia, która poniosła ze sobą gwałtowne emocje powodujące wrzenie mojego serca. Oczywiście mogłem spodziewać się, że Sara kłamała, ale też nie rozumiałem, dlaczego miałaby to robić. Wcisnąłem się jeszcze bardziej w ścianę okna, jakbym chciał uciec z tego pociągu, albo chociaż przedziału. Niewątpliwie tak było. Zacząłem analizować wspomnienia związane z Alicją, aby znaleźć w głowie potwierdzenie słów jej siostry, jednak nic nie trzymało się jakiejkolwiek kupy. Alicja była kobietą, która uwielbiała kokietować mężczyzn. Niewinne uśmieszki, kręcenie biodrami, zalotne spojrzenia, bawienie się zawieszką od łańcuszka i przygryzanie wargi, nawijanie kosmyka wołosów na palec... Być może to wszystko było tylko otoczką, która miała odwrócić uwagę. Przestałem cokolwiek rozumieć, a w pewnym momencie także czuć. Chyba naprawdę musiałem przysnąć, bo straciłem poczucie rzeczywistości, oraz czasu. Dopiero kiedy głowa poleciała mi na bok, a ja o mało co nie spadłem z siedzenia, słysząc przy tym gromki śmiech, wróciłem do samego siebie. Uchyliłem jedno oko, aby ogarnąć sytuację. Sara rozmawiała z Tomkiem na jakiś mało istotny temat, który dotyczył koloru ściany w ich pokoju. Alicja siedziała obok mnie. Z powagą wpatrywała się w swój telefon i nie zwracała uwagi na siostrę.
            - Już Sulechów. - Oznajmił Tomek wstając z miejsca. Tym razem on mógł poczuć się rasowym mężczyzną. Szybko przymknąłem oczy i nadal udawałem, że śpię.
            Poczułem na swoim kolanie dłoń, a następnie dotarł do mnie głos Alicji.
            - Adaś, my wysiadamy. - Szepnęła czule, jakby mówiła do chorego dziecka.
            Wcześniej nie myślałem nad tym, że w końcu nadejdzie chwila rozstania. Wystarczyło parę dni, abym przywiązał się do obecności Alicji w moim życiu. Zaczęło brakować mi prostych rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi, a w tym momencie stały się naprawdę bardzo istotne, a zarazem przejmujące. Przed oczami miałem jej obraz, kiedy siedziała przy stole i robiła nam śniadanie. Popijała herbatę i zerkała na mnie z usmiechem, a ja nigdy nie wiedziałem, co takiego miałem powiedzieć. W pamięci słyszałem jej narzekanie na uroki bycia kobietą, marudzenie, że nie ma w co na siebie włożyć, oraz wyklinanie swoich włosów. Zaczęło mi brakować głębokich rozmów na tematy związane z senem życia, ale także tych prozaicznych, a czasami kolokwialnych. Alicja jeszcze przede mną stała, przytulała się do mnie na pożegnanie, a ja już za nią tęskniłem. Za nią całą. Nie ważne jaka była, ważne, że była. Przy mnie.
            Wtuliła się we mnie tak mocno, że przez chwilę nie mogłem oddychać. Zerknąłem na Sarę, która stała w przejściu z walizką i zniecierpliwioną miną. Alicja odsunęła mnie od siebie, a ja popatrzyłem w jej oczy. Zobaczyłem w nich cień smutku, tęsknoty, a zarazem żalu. Chociałem wierzyć, że targały nią podobne uczucia.
            - Dziękuję, Adasiu. - Szepnęła. - Daj znać, kiedy dojedziesz do Zielonej, albo najlepiej jak będziesz już w domu.
            - Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.
            - Oczywiście, głuptasie.
            Kiwnąłem głową, a następnie, postarałem się uśmiechnąć, ale bardziej wyszedł mi grymas niezadowolenia. Alicja poprawiła sobie torbę i wyszła z przedziału. Momentalnie poczułem pustkę, która ogarnęła mnie całego. Nie wiedziałem, co miałem ze sobą zrobić. Łzy napłynęły mi do oczu, jednak hamowałem płacz. To było takie niemęskie. Od małego ojciec wbijał mi do głowy, że muszę być mężczyzną. Nie mogę zostać mazgajem, który rozczula się nad każdą sytuacją. Muszę być twardy. Nawet jeśli stoję na pogrzebie żony, a za rękę trzyma mnie siedmioletni syn. Tak postępują prawdziwi mężczyźni. Nie mają uczuć i nigdy ich nie okazują. Nie chciałem tak, a nawet nie potrafiłem. Otarłem łzę ręką. Ostatni raz popatrzyłem na Alicję. Szła z opuszczoną głową. Miałem nadzieję, że się odwróci, aby posłać mi ostatni uśmiech, jednak zniknęła w budynku dworca. Pociąg powoli ruszył, a ja miałem wrażenie, że zostawiłem coś naprawdę ważnego.
            Ogarnęła mnie samotność.
            Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Zostałem w przedziale sam. Przez chwilę siedziałem opierając nogi o siedzenie na przeciwko, ale ostatecznie poczułem, że mnie nosi. Wyszedłem na korytarz, na którym świeciło już pustkami. Były na nim tylko pojedyncze osoby, w tym długowłosy chłopak z logiem Harley'a na kamizelce. Otworzyłem okno i pozwoliłem, aby wiatr rozwiewał mi włosy. Ponownie pogrążyłem się w własnych myślach.
            Miałem poczucie, że wszystko dobiegło końca, więc nie miało dla mnie znaczenia, czy Alicja miała dziewczynę, czy żonatego kochanka.
            Nie wiedziałem, jak bardzo się pomyliłem.

            To był dopiero początek. 

_________________



Alicja poznała mnie dzień przed swoimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami. Wakacje niedawno się rozpoczęły, a pierwszy upalny weekend zapowiadał rozpoczęcie sezonu letniego. Na ulicach Łagowa można było zobaczyć tylko nieznajome twarze. Mieszkańcy gubili się gdzieś w narastającym tłumie turystów. Przez całe dotychczasowe życie widziałem miliony osób, których już nie pamiętam. Niektóre z nich się powtarzały, a z niektórymi spotykałem się tylko raz. Im miałem więcej lat, tym bardziej rozumiałem, że nienawidzę tego całego stada letników. Utwierdzałem się w przekonaniu, że nie mają za grosz szacunku do podarowanego naszego skrawka ziemi, aby mogli odpocząć od wszystkich swoich problemów. Nieprzespane noce stawały się rutyną. Musiałem nakrywać głowę poduszką, aby chociaż trochę stłumić odgłosy imprez toczących się w pensjonatach prowadzonych przez sąsiadów. Rankiem potykałem się o puste puszki po piwie, które walały się po całej ulicy, a kiedy szedłem nad jezioro, aby trochę powędkować musiałem znosić aroganckich typków z butelką piwa w ręku. Za wszelką cenę chcieli zaimponować dziewczynom wcierającym sobie olejek do opalania w brzuch. Każde wakacje wydawały mi się być groteską, w której musiałem brać udział. Byłem zmuszony do obcowania z turystami. Moja rodzina prowadziła wypożyczalnię sprzętu wodnego, mieszącą się w samym centrum Łagowa. Mieliśmy parę rowerków wodnych i kilka kajaków. Szymon, mój starszy brat najczęściej siedział nad zeszytem i rozliczał kolejne osoby zainteresowane naszą ofertą. Ja zostałem przydzielony do rozdawania kapoków oraz czyszczenia sprzętu. Każdego ranka modliłem się o ulewne deszcze. Moi rodzice mieli odmienne zdanie. Siedzieli z kubkiem kawy na tarasie i niepewnie spoglądali w niebo. Pojedyncza chmurka była w stanie wywołać u nich atak paniki. Długo nie rozumiałem, że słoneczne dnie są nadzieją na naszą przyszłość. Zapewnieniem, że będziemy mieli za co żyć, oraz gwarancją na spokojną zimę.
            Trwał kolejny dzień w raju, który musiałem przeżyć. Nie zastanawiałem się nad tym ile osób przewinęło się przez pomost od momentu otwarcia naszej wypożyczalni. Pracowałem jak maszyna zaprogramowana na wykonanie zadania. Bez słowa sprzeciwu, bez własnego zdania. Ciężko westchnąłem, wziąłem przemoczoną już szmatę i wskoczyłem do dwuosobowego rowerku, aby posprzątać po dwóch dziewczynach. Niezdarnie weszły na pomost. Ubrane w skąpe stroje kąpielowe godnie prezentowały swoje wdzięki, a ja nie mogłem się oprzeć. Jednak speszyłem się, kiedy jedna z nich zmierzyła mnie spojrzeniem, a następnie mruknęła coś pod nosem. Szybko sprowadziła mnie na ziemię, pokazując, gdzie jest moje miejsce. Nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do swojego znienawidzonego zajęcia. Szymon wynalazł nową taktykę reklamową. Doszedł do wniosku, że będzie uwodził i komplementował każdą kobietę stojącą z portfelem przy stoliku. Pokręciłem tylko głową i starałem się nie zwracać na nich uwagi. Przerażała mnie tworząca się kolejka ludzi. Na szczęście wypożyczalni, a moje nieszczęście mieściliśmy się na przeciw jednej z większych restauracji. Było tam tanio, dawali pizzę, a z ogródka piwnego można było spoglądać na taflę jeziora. Idealne miejsce, aby na chwilę odetchnąć przy butelce piwa. Pracowała tam Sara, młodsza siostra Alicji. Początkiem roku skończyła osiemnaście lat. Prawie dla każdego mojego znajomego była niedostępnym ideałem. Ja nic szczególnego w niej nie widziałem. Kolejna laleczka, zadzierała nosa i myślała, że jest pępkiem tego świata. Wyszedłem z rowerku na pomost i popatrzyłem w stronę restauracji. Sara z uśmiechem na twarzy biegała między stolikami przyciągając uwagę mężczyzn.
            Rozwiesiłem szmatę na barierce pomostu. Podszedłem do Szymona, aby wziąć od niego suche kapoki i sam ze sztucznym uśmiechem przyprowadziłem młode małżeństwo z małym dzieckiem do rowerku wodnego. Odcumowałem, popchnąłem sprzęt, aby pomóc wypłynąć. Usiadłem na pomoście i zamoczyłem nogi w zimnej wodzie.
            - Jak mogłaś mi to zrobić? Jesteś małą, pieprzoną dziwką, rozumiesz to?!
            Odwróciłem głowę stronę restauracji. Szymon popatrzył w tamtym kierunku, zagwizdał pod nosem. Krzyk nie umknął uwadze naszych klientów, ale także gości znajdujących się w ogródku piwnym. Trochę poniżej schodów stała Alicja wraz ze swoją siostrą. Sara znudzona wywracała oczami. Stanęła z założonymi rękoma na biodra. W fartuszku kelnerki wyglądała niczym pozornie seksowna pokojówka hotelowa serwująca dodatkowe usługi. Alicja krążyła rozemocjonowana. Widziałem w jej oczach łzy. Podeszła do siostry i ją popchnęła, obdarzając kolejnymi obraźliwymi epitetami. Kiedy Sara upadła na chodnik, a Alicja nachyliła się nad nią, Szymon zerwał się z miejsca. Po chwili był przy dziewczynach. Złapał starszą, aby odciągnąć ją od blondynki.
            - Dziewczyny, jesteście siostrami! Co wy takiego wyrabiacie! - Wrzasnął mój brat. Alicja wyrwała się z jego objęć. Szymon stanął między nimi. - Alka, opanuj się!
            - Ona... ta mała szmata... ona nigdy nie była i nigdy nie będzie moją siostrą!
            - Muszę wracać do pracy. - Mruknęła Sara. Otrzepała fartuszek, a następnie odgarnęła kosmyk włosów, który wypadł jej ze staranie upiętego koka. - Jesteś skończoną wariatką, Alka. - Spojrzała w stronę siostry trzymaną przez mojego brata.
            - Nie wybaczę ci tego, nigdy! Jak mogłaś zabrać mi Tomka...?
            Sara przystanęła na schodach. Odwróciła się w naszą stronę. Kpiąco się zaśmiała
            - Widocznie woli prawdziwą kobietę, a nie takie coś jak ty. Zobacz jak wyglądasz, a następnie spójrz na mnie. Wybór jest oczywisty, prawda? - Powiedziała przesłodzonym głosem i zniknęła za drzwiami restauracji.
            Szymon spojrzał na Alicję. Pokrzepiająco poklepał ją po ramieniu, a następnie wrócił na nasz pomost. Ludzie przestali zwracać uwagę na dziewczynę siedzącą na ławce przy jeziorze. Ja wróciłem do swojego zajęcia, jednak nie mogłem się skupić. Zerkałem na Alicję. Siedziała skulona z kolanami podkurczonymi pod brodę. Zdjęła kowbojski kapelusz i położyła go obok siebie. Patrzyła się w dal. Jakby chciała coś zobaczyć. Odpowiedź na wszystkie pytania krążące jej po głowie. Nie wiedziałem, co takiego czuła. Mogłem się tylko domyślać.
            Przestałem zwracać uwagę na Alicję. Zająłem się kolejnymi klientami. Straciłem poczucie czasu. Przez chwilę zapomniałem nawet o przed popołudniowych wydarzeniach. Szymon nie komentował tego co się stało, a ja sam nie zaczynałem tematu. Gdy ponownie spojrzałem na ławkę, Alicji już nie było. Nawet nie zauważyłem kiedy poszła. Wycierałem kajak, a do moich uszu dotarły kroki stawiane na pomoście. Podniosłem się, aby z uśmiechem przywitać kolejnych letników, ale moje oczy spotkały się ze smutnym spojrzeniem Alicji.
            - Szymon powiedział mi, że mogę sobie wziąć tę łódkę na jakieś dwie godziny. - Zagadnęła. - Muszę odetchnąć.
            Spojrzałem w stronę brata. Kiwnął głową. Zdziwiłem się. Była to jego łódka i nikomu nie pozwalał jej ruszać.
            - Spoko. - Powiedziałem. - To wsiadaj. Wiosła są w środku.
            Alicja wzruszyła ramionami, wskoczyła do łódki. Usiadła na belce, a następnie wzięła wiosła do ręki. Patrzyłem się na nią, jak niezdarnie stara się poradzić sobie z problemem. Wydała mi się być uroczą istotką wymagającą opieki.
            - Dasz sobie radę? - Zapytałem. Alicja podniosła na mnie wzrok.
            - Oczywiście. - Odpowiedziała pewna siebie.
            - Może popłynę z tobą? - Zaproponowałem. Dopiero, kiedy usłyszałem swoje słowa zdałem sobie sprawę z ich absurdalności.
            Alicja wzruszyła ramionami.
            - To wasza łódka, więc jak chcesz. Ale ostrzegam, że moje towarzystwo jest przejmująco nudne.
            Nie potrzebowałem wiele czasu do zastanowienia. Upewniłem się, że Szymon nie zwraca na mnie uwagi. Był zajęty czarowaniem kolejnych trzech klientek. Miałem wrażenie, że jedna z nich zaraz usiądzie mu na kolanach. Nie rozumiałem mojego brata. Hedonizm był jego najlepszym przyjacielem, a życie zabawą. Grą, którą musiał jak najszybciej przeżyć. Zauważyłem także, że nie liczy się z uczuciami innych osób, a kobiety były dla niego kolejną maskotką pasującą do samochodu. Jeszcze rok temu miał dziewczynę. Lubiłem Lenę. Była sympatyczna, skromna, a zarazem otwarta do ludzi. Kochała nieść pomoc. Niestety Szymon fascynował się tylko jej ciałem, które dość szybko wymienił na lepszy model. Był tak bardzo podobny do naszego ojca. Mama nie raz łapała się za głowę i ciężko wzdychała. Jakby mój brat niczego się nie nauczył na na przykładzie naszej rodziny. Może nie potrafił przełożyć tego wszystkiego na własne życie. To ja byłem tym spokojniejszym. Starał się nie stwarzać większych problemów. W dniu, w którym mama ze łzami w oczach powiedziała nam, iż jest chora na raka, dotarło do mnie, że nie mogę dokładać jej kolejnych zmartwień. Miała ich wystarczająco wiele, kiedy ojciec odszedł zaraz po mastektomii. Czasami miałem wrażenie, że tylko ja byłem prawdziwym mężczyzną w tym domu. Często przerastała mnie ta rola. Już dawno przestałem być dzieckiem.. Spojrzałem na Alicję i coś we mnie pękło. Chciałem zaszaleć. Chociaż raz dać się ponieść emocjom i nie myśleć o konsekwencjach mojego wyboru. Wskoczyłem do łódki, a następnie zająłem miejsce na przeciw dziewczyny. Szymon spojrzał w naszą stronę. Coś do mnie krzyknął, ale nawet tego nie rozumiałem. Alicja wybuchnęła śmiechem, a ja wypłynąłem na środek jeziora. Poczułem się wolny. W końcu.
            Wtedy pierwszy raz zrozumiałem, że Alicja jest inna niż wszystkie dziewczyny. Być może od tamtego momentu zacząłem ją idealizować, jednak nie mogłem zaprzeczyć temu, że coś mnie trafiło. Wkradła się do mojego umysłu i zajęła w nim godziwe miejsce. Każda myśl zaczynała sprowadzać właśnie do niej, a ja poczułem się jak opętany. Chociaż, wtedy na łódce, nie mogłem tego wiedzieć. Powoli zaczynałem uczyć się jej na pamięć, co sprawiało mi ogromną przyjemność. Między nami panowała cisza. Nie mieliśmy przecież jakichkolwiek tematów do rozmów. Przyglądałem się dziewczynie spoglądającą w taflę wody. Czasami niewinnie się uśmiechała. Starałem się uchwycić każde jej spojrzenie. Skrywała w oczach tajemnicę. Przeszywała mnie całego. Zacząłem się zastanawiać w czym tkwi jej fenomen działający na moją osobę. Oczywiście, była trochę inaczej ubrana niż przeciętna dziewczyna spotykane na ulicy. Styl country pasował do niej idealnie. Wyrażał każdą nutkę indywidualizmu, który tak bardzo pragnęła podkreślić. Różowe włosy dodawały jej tylko uroku, a co najważniejsze nie chowała się pod toną makijażu. Po prostu wydawała mi się być urocza i delikatna. Prawdziwa i świeża niczym podmuch wiatru o poranku. Była po prostu idealna. Nie rozumiałem Tomka. Dla mnie wybór także był oczywisty.
            Alicja wyjęła z kieszeni szortów paczkę papierosów. Miała schowaną w niej zapalniczkę. Spojrzała na mnie, a następnie kiwnęła głową wkładając sobie papierosa do ust.
            - Chcesz? - Zapytała obojętnym głosem.
            - Ja nie... nie palę. - Odpowiedziałem speszony. Na pewno na mojej twarzy pojawił się rumieniec. Speszyłem się jeszcze bardziej.
            - A no tak... zapomniałam! - Alicja stuknęła się dłonią w czoło. - Ile ty masz lat? Trzynaście?
            - Czternaście. - Szepnąłem. Dziewczyna wyjęła papierosa z ust i zaczęła mi się przyglądać. - Piętnaście rocznikowo. - Dodałem szybko. Chciałem ratować sytuację.
            Alicja nic nie odpowiedziała. Odwróciła ode mnie wzrok, ponownie włożyła papierosa do ust. Przez chwilę bawiła się ogniem z zapalniczki, aż w końcu odpowiednio go wykorzystała. Jedyną palącą przy mnie osobą był ojciec. Wolny czas spędzał siedząc na kanapie z butelką piwa i paczką papierosów. Wtedy palnie wydawało mi się być obrzydliwe. Widziałem jego przebarwione zęby, a następnie dotykał mnie śmierdzącymi rękoma. Nienawidziłem tych wszystkich chwil. Jednak Alicja wprowadziła całkiem nowy wymiar palenia. Ona delektowała się każdym pociągnięciem. Jakby miała w ustach najdelikatniejsze delicje. Każdy ruch ręki odznaczał się finezją. Z gracją wypuszczała dym z ust. Miałem wrażenie, że palenie jest dla niej świętym rytuałem, który musi celebrować, a nie tylko fizycznym załatwieniem potrzeby. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Z każdą sekundą wydawała mi się być co raz bardziej idealna. Była uwodzicielska i seksowna. Pragnąłem jej. Poczułem to w swoich spodniach. Speszyłem się jeszcze bardziej.
            Alicja wytarła niedopałek o deskę na której siedziała i ciężko westchnęła.
            - Masz dziewczynę?
            - Nie.
            - A miałeś kiedyś?
            - Nie.
            Nie lubiłem rozmów na ten temat. Od kiedy poszedłem do gimnazjum wszyscy wyszli z założenia, że powinienem mieć jakąś dziewczynę. Mama co jakiś czas wypytywała mnie o bliższe koleżanki. Szymon gwizdał na każdą w moim towarzystwie, a babcia kładła mi do głowy morały o szanowaniu kobiet. Rzecz była w tym, że je nie chciałem mieć jakiejś dziewczyny. Pragnąłem związać się z konkretną osobą, z którą mógłbym iść przez całe swoje życie. Znalezienie kogoś takiego w gimnazjum graniczyło z cudem, więc nie zajmowałem się związkami. Nie chciałem tracić czasu i energii na kogoś, z kim rozstanę się po paru miesiącach znajomości. Zakochanie wydawało mi się być dziwnym uczuciem, którego nie chciałem przeżyć. Pragnąłem pokochać. Przywiązać się bez opamiętania. Stracić siebie, aby zyskać coś nowego. Kiedy mówiłem o swoich marzeniach, ludzie dziwnie na mnie spoglądali, dlatego wolałem się nie dzielić z Alicją swoimi przemyśleniami.
            - Jesteś gejem?
            - Nie! - Zaprzeczyłem.
            Alicja ponownie nic nie powiedziała tylko zaczęła się patrzeć w wodę. Byliśmy już dość daleko od Łagowa. Gdzieś pod Gronowem. Niewielu turystów zapuszczało się na tę część jeziora, więc ogarniała nas cisza wspomagana przez śpiew ptaków i szum wiatru. Poczułem, że zaczynam odpoczywać. Przestałem myśleć o wszystkich problemach dotykających mnie w domu. Tu naprawdę ogarniała magia. Nie dało się jej opisać. Ogólnie nienawidziłem tego miejsca. Wydawało mi się być małe i zaściankowe. Marzyłem o wielkim świecie. O czymś więcej niż zmieniające się twarze letników. Jednak w tym momencie coś w moim sercu drgnęło, a ja zacząłem stawać się miejscowym patriotą.
            - Całowałeś się kiedyś?
            Pytanie Alicji wyrwało mnie z zamyślenia. Spojrzałem na nią, a następnie spuściłem wzrok.
            - Adasiu, jesteś naprawdę uroczy. - Szepnęła z uśmiechem na twarzy.
            Znała moje imię. Zrobiło mi się jakoś lepiej na sercu. Wiedziała kim jestem. Poczułem się... cudownie, mimo całego speszenia.
            - A chciałbyś zobaczyć jak to jest? - Zapytała unosząc brwi.
            - Co?
            - Och, nie jesteś już dzieckiem. - Wstała ze swojego miejsca i usiadła obok. Oblała mnie fala gorąca. - A jak już znajdziesz sobie dziewczynę, abyś wiedział jak się za to zabrać. - Powiedziała kładąc rękę na moim kolanie.
            Serce zabiło mi jeszcze mocniej, niż w momencie, w którym paliła papierosa. Poczułem narastające podniecenie. Nie potrafiłem nad nim zapanować. Oczywiście najbardziej odczuwalne było w spodniach jednak starałem się nie zwracać na to uwagi. Alicja uwodzicielsko się do mnie uśmiechnęła, a następnie zaczęła zbliżać twarz do mojej. Każdy ułamek sekundy wydawał się być wiecznością dzielącą nasze wargi od siebie. Myślałam, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej, wskoczy do wody, aby chociaż trochę ochłonąć...
            Stało się. Poczułem jej miękkie wargi na swoich, a następnie uderzył mnie odrzucający zapach dymu papierosowego. Starałem się nie kaszleć, ale odruch był silniejszy. Alicja odsunęła się ode mnie, a następnie zaczęła się śmiać.
            - Przepraszam. - Szepnąłem. - Nie chciałem.
            - Nic się nie stało. - Powiedziała rozbawiona. - Jak pierwszy raz całowałam się z zapalniczką, miałam taką samą reakcję.
            Kiwnąłem głową. Dotarło do mnie, że pierwszy raz całowałem się z... kobietą. Wszyscy moi koledzy zaczynali od dziewczyn, naszych rówieśniczek. Dziwnie się poczułem. Wolałem się nad tym nie zastanawiać, a Alicja nie wróciła do tematu. Całą drogę powrotną milczała. Siedziała z zamkniętymi oczami z głową zwróconą w stronę słońca. Starałem się panować nad sobą. Nie rozumiałem, co się takiego wydarzyło.

 _________________


Alicja zaczęła zapraszać mnie do siebie. Szybko zdałem sobie sprawę z tego, że jej świat był hermetycznie zamkniętym pudełkiem, do którego mieli dostęp nieliczni. Nie wiedziałem, dlaczego wybrała właśnie mnie, jednak nie chciałem się nad tym zastanawiać. Lubiłem wymykać się do niej. Miałem poczucie, że robią coś niewłaściwego, być może zakazanego. Wchodziłem do pensjonatu jak do siebie. Drzwi przecież zawsze były otwarte ze względu na letników. Przemykałem się między pokojami przeznaczonymi dla turystów, aby w końcu znaleźć się na poddaszu. Alicja sprawiała wrażenie jakby na mnie nie czekała. Nauczyłem się, że nie otworzy mi od razu, kiedy zapukam. Bawiła się ze mną, z pasją budowała poczucie niepewności, narastało z każdą sekundą. Jednak z czasem przestało to robić na mnie wrażenie, a jej niezadowolona miny, gdy otwierała mi drzwi nie powodowała u mnie ataku paniki. Wcześniej bałem się, że zrobiłem coś nie tak. Po czasie zacząłem się domyślać, że nie chciała, abym się do niej przywiązał. A może sama się bała uczucia, które zaczynało ją ogarniać. Chociaż wszystko wydawało mi się być naprawdę absurdalne.
            Sara nie rozumiała mojej obecności w życiu siostry. Zawsze patrzyła na mnie z zdziwionymi oczami, kiedy pojawiałem się u nich w domu. Odprowadzała mnie spojrzeniem na samą górę, a następnie prychała coś pod nosem. Zazwyczaj nic nie mówiła, jednak po dwóch tygodniach moich wizyt zaczepiła mnie na schodach. Chwyciła za ramię, abym nie uciekł. Poczułem jak tipsy wbijają się w moją rękę. Wykrzywiłem usta w grymasie niezadowolenia. Chyba się nią brzydziłem. Tak, to było pewne. Nie chciałem, aby mnie dotykała.
            - Nie wiem co sobie wyobrażasz. - Powiedziała przez zęby. - Alka się tylko dobą bawi.
            - Nie twoja sprawa. - Mruknąłem.
            Sara głośno się zaśmiała. Puściła moją rękę, a następnie weszła na schody, aby stanąć trochę wyżej. Mimo tego, że miałem niecałe piętnaście lat, byłem znacznie od niej wyższy. Chciała mieć nade mną przewagę, jednak nie robiła na mnie żadnego wrażenia. Nie bałem się jej. W przerażenie wprawiły mnie wypowiedziane przez nią słowa. Sam nie wiedziałem, co sobie wyobrażałem. Alicja była studentką, a ja gimnazjalistą. Łączyło nas sześć długich lat tworzących ogromną przepaść między nami. Problem polegał na tym, że nie czułem tego.
            - Jesteś naprawdę naiwny. Będziesz jeszcze przez nią cierpiał. Przecież jesteś dla niej dzieckiem. Małym chłopczykiem, który dał się porwać sprytnym gierkom, bo nie ma jeszcze zdolności racjonalnego myślenia.
            Cofnąłem się dwa stopnie. Spojrzałem w oczy Sary. Miała w nich zawiść. Usłyszałem, że drzwi od pokoju Alicji się uchylają, a zaraz potem stanęła w nich dziewczyna. Oceniła sytuację. Patrzyła na nas zbita z tropu. Nagle zacząłem się obawiać o jej myśli. Widziałem, że pytanie zderza się z odpowiedzią na jej twarzy. Sara odwróciła się w jej stronę, a Alicja wyszła z pokoju. Nim się obejrzałem, a była już przy mnie. Wzięła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć na górę.
            - Alka, jesteś naprawdę śmieszna. Chcesz wzbudzić w Tomku zazdrość tym gówniarzem? A może pokazać nam jak bardzo nie cierpisz z tego powodu?
            - Zamknij się! - Krzyknęła Alicja w stronę siostry wpychając mnie do pokoju. Zamknęła drzwi za sobą, opierając się o nie i osuwając się na podłogę. Usiadła podkurczając kolana pod brodę, ciężko oddychała. Chyba nie zwracała na mnie uwagi, a ja nie wiedziałem jak miałem się zachować. Stałem na środku dywanu. Patrzyłem się na dziewczynę. Ona milczała, ja także nie wydobyłem z siebie żadnego słowa. Wszystkie wydawały się być zbędne. Usiadłem obok niej w takiej samej pozycji. Wspólne milczenie daje więcej niż rozmowa. Słowa są puste, bardzo często nie wyrażają nic konkretnego. Można mówić i nie zastanawiać się nad tym co się takiego mówi. Słuchać, ale nie zwracać uwagi na to, co do nas mówią. Mowa jest powszechna. Każdy może o czymś opowiedzieć, coś przekazać za pomocą słów. Każdy może wysłuchać, wyrazić chwilowe zainteresowanie, a następnie wrócić do swojego rutynowego życia. Milczenie jest złotem. Darem dla wybranych. Nie każdy potrafi wysłuchać milczenia...
            Dobrze wiedziałem, że w ciszy zawieszone były wszystkie myśli Alicji. Jednak nie chciałem ich łapać. Postanowiłem, że poczekam, aż sama da klucz do swojego serca.
            - Wiem, to wszystko wydaje ci się być dziwne. - Powiedziała podnosząc głowę. Nie popatrzyła na mnie. Bała się mojego spojrzenia.
            - Sara mówiła prawdę? - Zapytałem niepewnie.
            Alicja westchnęła. Oparła głowę o ścianę.
            - Wiem, że tak to wygląda, ale wcale tak nie jest.
            - A jak jest...?
            - Adasiu, polubiłam cię. - Odparła. - Jesteś taki... nadzwyczajny.
            - Nadzwyczajny?
            - Tak. Myślę, że tak... twoje podejście do kobiet, związków... naprawdę urocze wydało mi się, to że jeszcze nigdy nie miałeś dziewczyny. - Uśmiechnęła się lekko. - Nigdy się nie całowałeś.
            - Pewnie pomyślałaś, że żadna mnie nie chciała. - Westchnąłem.
            - Nie, ja wiem. Czekasz na kogoś wyjątkowego i to jest naprawdę urocze. Takie nadzwyczajne. Chłopcy w twoim wieku są głupi. Często myślą tym co mają w spodniach. Potem z resztą też. Zobacz na Szymona... Ty jesteś inny... wyjątkowy. Zapragnęłam spędzać z tobą czas.
            Chyba demonizowała mężczyzn przez zdradę Tomka. Stała się wrogiem płci przeciwnej, pragnącym zemsty na każdym okazie. Zaczęła wrzucać wszystkich do jednego worka. Tylko, że mnie oszczędziła. Zrobiło mi się miło w tym momencie. Nikt poza mamą nie mówił mi, że jestem wyjątkowy. Takie słowa wypowiedziane z ust kobiety dużo dla mnie znaczyły i podbudowały moją pewność siebie. Utwierdziły w przekonaniu, że nie jestem inny. Jestem wyjątkowy. Trochę wyżej od wszystkich kolegów, którzy widzą w dziewczynach tylko pupę i cycki.
            - Ja mam piętnaście lat, a ty jesteś już dorosła...
            Alicja otarła łzę i spojrzała na mnie.
            - Adaś, możesz odejść. Nie obrażę się... zrozumiem...
            Wiedziała, że zostanę.
            Nie potrafiłem tak po prostu odejść. Nie potrafiłam zapomnieć.