30 grudnia 2015

Rozdział 14

     Cześć.
Taka mała niespodzianka i postanowiłam opublikować ten rozdział parę dni wcześniej. Następny powinien ukazać się w sobotę, albo niedzielę. Zapraszam Was do czytania i oczywiście komentowania. I mam taką małą prośbę, jeśli czytasz to opowiadanie i nie komentujesz, to ujawnij się. Ciebie to nie boli, a dla mnie naprawdę wiele znaczy. Bo szczerze... nie rozumiem tego strachu, czy także olewania komentowania przeczytanych rozdziałów. Dla mnie, osoby piszącej takie zachowanie jest po prostu przykre. Jeśli nie komentujesz, dla mnie nie istniejesz. 


Rozdział 14

Siedzenie w samochodzie pod domem Axla, chyba nie było dobrym rozwiązaniem. Tak mu się wydawało. W końcu, to chyba nie jest normalne, że jakiś samochód, który nie należy do właściciela posesji stoi pół dnia pod płotem. Jednak Slash musiał spotkać się z Amy, a to wydawało mu się jedyne, rozsądne rozwiązanie. Tym bardziej, że kobieta przestała odpisywać już na SMS'y, nie odbierała telefonu. Po prostu zapadła się pod ziemię. A najgorsze było to, że gitarzysta nawet nie miał pewności, czy jego przyjaciółka tam jest. Pozostawało mu tylko czekać na cud. Włączył radio w samochodzie, zsunął się na fotelu prawie do pozycji leżącej i uświadomił sobie, że zachowuje się jak jakiś szczeniak, który czeka na dziewczynę swoich marzeń. No jednak, ta sytuacja była dość absurdalna, a jeszcze obawiał się, że Axl zaraz wyleci na niego z siekierą, że ma spierdalać. Nagle przed oczami stanął mu właśnie taki obrazek, co wywołało u Slasha delikatny uśmiech. Popatrzył w stronę domu swojego byłego przyjaciela. W tym momencie, miał ochotę nacisnąć pedał gazu i po prostu uciekać. Jak pech, to pech. Zamiast Amy, to z domu wyszedł Axl. Hudson szybko przeszedł na tylne siedzenia, gdzie były przyciemniane szyby. Był jakiś cień nadziei, że Rose go nie zobaczy.
            Axl wyszedł z posesji. Miał włożone ręce w kieszeni spodni i skierował się w stronę przeciwną niż stał samochód Slasha. Odwrócił się na chwilę i popatrzył na auto. W tym momencie po Hudsonie przeszedł zimny dreszcz, ale nie pozostawało mu nic innego, jak po prostu siedzieć i liczyć na to, iż Axl sobie pójdzie. Tak też się stało. Rose wzruszył ramionami i poszedł dalej. Zniknął za zakrętem. Slash odetchnął z ulgą, chociaż miał wrażenie, że jego przyjaciel doskonale wiedział do kogo należy ten samochód. Ponownie wrócił na miejsce kierowcy i dalej miał zamiar wyczekiwać, kiedy uświadomił sobie jedną rzecz. Skoro Axl poszedł, to Axla nie ma w domu, to Amy siedzi tam najprawdopodobniej sama. Pójdzie do drzwi, zadzwoni, otworzy mu jego ruda przyjaciółka i będą mogli pogadać. Jednak życie czasami bywa łaskawe. Tylko teraz pozostawała jeszcze kwestia, na jak długo Axl wyszedł. W sumie, to nie jechał nigdzie samochodem, to pewnie nie na długo. Nie było czasu do tracenia.
            Po paru sekundach stał pod bramą. Czuł się dość dziwnie. Kiedyś to wchodził sobie do tego domu, jak do siebie i nikt nie miał do niego pretensji. A teraz? Znając Axla, to pewnie miał ochronę, która była wyczulona na wszystkie osobniki podobne do znienawidzonego gitarzysty. Wejście pewnie groziło śmiercią, bo nawet psy było wyszkolone, aby atakować osobników w czarnych lokach. No tak, jednak sprawa, nie była taka prosta, a czas powoli płynął. Kręcił się jakiś czas pod płotem, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jest idiotą. Domofon. Wystarczy zadzwonić, powiedzieć, kim jest i tyle. No i też tak zrobił. Chociaż serce waliło mu, jak oszalałe.
            - Słucham. - Usłyszał kobiecy głos. Tylko był jeden mały problem. To nie był głos Amy. No tak, nie przewidział, iż w domu może być jeszcze partnerka Axla. I co teraz miał zrobić?
            - Ekchm.. - zająknął się. - Czy jest może Amy? - Zapytał.
            - A kto pyta?
            Czy ta cała Kim musiała być taka dociekliwa? Nie mogła po prostu powiedzieć, czy Amy jest w domu, albo czy jej nie ma. Kopał krawężnik i to wszystko wydawało mu się być co raz bardziej absurdalne.
            - Jej przyjaciel. - Odparł.
            Przecież nie mógł powiedzieć kim jest, jednak jakby nie było, to Kimberly była partnerką Axla. Nie wiadomo, jaki miała stosunek do samego Slasha, bo przecież też mogła go nienawidzić. Powiedziała mu, aby poczekał chwilę. Oparł się o bramę. Po paru minutach usłyszał czyjeś kroki, odwrócił się i zobaczył Amy.
            Przeraził go ten widok. Chyba jeszcze nigdy nie wiedział rudowłosej w tak kiepskim stanie. Nie, raz widział. Kiedy była jeszcze żoną Chrisa. Oczy zapuchnięte od płaczu, cała się trzęsła i chowała za włosami. Gdzie się podziała ta odważna kobieta, która jest postrachem prokuratorów? Slash miał wrażenie, że stoi przed nim całkiem obca osoba. Amy wyszła na ulicę. Popatrzył na Hudsona, do jej oczu ponownie napłynęły łzy, a potem po prostu się w niego wtuliła, jakby oczekiwała jakiejś pomocy, chociaż wiedziała, że tak naprawdę, to nie da się nic zrobić.
            - Spokojnie, Mała.. - Szepnął jej do ucha. - Może da się to jeszcze poukładać.
            - Nie, nie da się... Izzy mi nigdy tego nie wybaczy. - Wyjęczała mu w koszulę. - A ty jesteś pojebany, że wchodzisz na teren Axla.
            - A co? On pies, że zaznacza swoje terany? Sika na lampy? - Zażartował.
            Udało mu się osiągnąć cel, bo Amy oderwała się od niego i lekko się uśmiechnęła. Jednak, to co powiedział, to było dość zabawne, ale i tak przebywanie Slasha w tych okolicach było dość ryzykowne. Odsunęła się od niego, oparła się o bramę i włożyła dłonie do kieszeni spodni. Pociągnęła nosem i starała się, jakoś uspokoić. Nie chciała przecież robić scen na ulicy, bo przeczytanie o sobie w jutrzejszym wydaniu gazety, to było coś czego najmniej w tym momencie potrzebowała.
            - Zaprosiłabym cię do środka, ale rozumiesz...
            - Tak wiem... tak tylko przyjechałem, bo... sam nie wiem... Amy... - Chwycił jej dłoń. - Nie ważne, co zrobiłaś, nie ważne, że Izzy jest moim kumplem... możesz zawsze na mnie liczyć. I jakbyś chciała tak po prostu pogadać, to wiesz, gdzie mieszkam.
            - Dzięki. - Szepnęła. - Ale może lepiej spotkajmy się w... jakiś lepszych okolicznościach?
            Slash kiwnął głową. Nie chciał się z nią rozstawać w takim momencie, ale przecież nie była sama. Miała brata, bratową. Ucałował ją jeszcze w czoło, a potem poszedł do swojego samochodu. Amy pomachała mu na pożegnanie. Odjechał, chodnikiem szedł akurat Axl. Slash odetchnął z ulgą, bo zdążył w ostatniej chwili. Nawet wolał sobie nie wyobrażać, jakby mogło wyglądać jego spotkanie z Rose'm. Chociaż musiał przyznać sam przed sobą, że nie raz o myślał. Jakby nie było, to Axl był jego przyjacielem. Przez pewien czas jedną z bliższych mu osób, a ich znajomość nie polegała tylko na kumplu do kieliszka. Rozmawiali i to bardzo dużo rozmawiali. Na poważne tematy, aż w końcu coś się stało. Wytworzyła się miedzy nimi niewidoczna ściana, która zaczynała wszystko utrudniać, aż któregoś dnia Slash zdał sobie sprawę, że ma tego rudzielca dość. Negatywne emocje przeważały nad tymi pozytywnymi.  Starał się też zrozumieć Rudego. Czy odejście z zespołu, to był naprawdę powód, aby aż tak się obrażać i nadal trzymać w sobie tą urazę? Czy to nie było podobne, do zachowania dzieciaka z piaskownicy? A może chodziło o coś innego. Axl tak naprawdę ma inny powód, tylko nigdy nie powiedział o co tak właściwie chodzi. Jak zawsze po prostu zamknął się w sobie zamiast normalnie pogadać.


***

            - Co byś zrobiła, jakby jakiś facet zaprosił cię na spacer z psem?
            - Co? Z psem? Dlaczego z psem?
            - Bo on ma psa, ty masz psa i miło razem chodzić po parku.
            - Ale ja nie mam psa.
            - Oj, Em, pytam tak czysto teoretycznie.
            - Zależy co to byłby za facet. Jak jakiś zajebiście przystojny, to bym nawet wzięła jakiegoś kundla ze schroniska, aby tylko pochodzić po tym parku.
            Kate zamyśliła się na chwilę. W sumie, to sama nie wiedziała, co by jej szkodziło iść ze Slashem na ten spacer. Przecież, to nie było jeszcze niż złego. Zawsze jakaś okazja, aby po prostu wyrwać się z domu i pobyć trochę z dala od własnego życia. Popatrzyła na Emmę, która cały czas wodziła wzrokiem za kelnerem. Prowokująco przygryzała rurkę od swojego drinka i dawała jasne sygnały, że ma ochotę na coś więcej. Kate ciężko westchnęła. Nie raz zazdrościła swojej siostrze tej otwartości. Ona tak nie potrafiła, po prostu podejść do jakiegoś mężczyzny i zacząć rozmawiać, a co dopiero prowokować. Nawet jeśli robiła to nieświadomie i nagle dochodziła do wniosku, iż działa swoim zachowaniem na jakiegoś faceta, to przestawała. No i właśnie tak było ze Slashem. Może wszystko by było w porządku gdyby nie to, że Hudson to nie był taki sobie po prostu nic nie znaczący facet.
            Wzięła swojego drinka i upiła łyk. Musiała delektować się tą chwilą ciszy, kiedy to Alan był na lekcjach gry na gitarze. Sprawiła synkowi taki prezent na jego szóste urodziny. I tym samym sobie. Chyba jeszcze nigdy nie widziała takiej radości w oczach swojego dziecka, a tez miała trzy popołudnia tylko dla siebie.
            - A Slash jest przystojny? - Zapytała.
            Emma oderwała wzrok do kelnera i wbiła go w siostrę.
            - Zależy jak na to patrzeć. No kiedyś, to całkiem niezłe ciacho teraz... no... ale biorąc pod uwagę jego wiek, to wiadomo, że nie będzie wyglądał, jak kiedyś... ale... - Zaczęła się zastanawiać i nagle coś jej zaświtało w głowie. - Zaraz, zaraz, czy to Slash cię zaprosił na ten spacer?
            Kate milczała, nie mogła się przyznać, bo Emma by nie dała jej spokoju. Sama brunetka nie wiedziała, dlaczego siostra zdobyła sobie za punkt honoru, aby znaleźć samotnej matce jakiegoś faceta, a najlepiej wydać ją za mąż. Jakby nie mogła zrozumieć, że Kate dobrze się czuje sama i po prostu nie ma ochoty na jakiekolwiek związki. A teraz na domiar złego, Em wymyśliła sobie, że tym nowym, cudownym mężczyzną Kate będzie właśnie Slash. Może i myślała logicznie. Facet ma kasę, ma pozycję, dom i wszystko czego taka Kate by potrzebowała. Jednak Emma nie brała pod uwagę jednej rzecz - obie strony nie koniecznie będą chciały jakoś bardziej się poznać.
            Pech chciał, że zachowanie Slasha działało na korzyść planu Emmy.
            - Oj tam... dlaczego on? - Westchnęła Kate.
            - Bo tu gadasz o tych psach, a potem o nim... ja cię znam. Kate, to on cię zaprosił?
            Kate milczała.
            - To znaczy, że tak... o kurwa... i ty się jeszcze pytasz. Leć, tylko seksownie się ubierz i nie zapomnij wydepilować nóg.
            - Jasne. - Kate wywróciła oczami.
            - Dlaczego tak się przed tym bronisz? Myślisz, że on każdą współpracownicę zaprasza na kolacje i na spacery z pieskami?
            - Nie wiem. Może każdą. Nie obchodzi mnie to.
            - A ja myślę, że cię to obchodzi. - Zaśmiała się Emma. - Daj się ponieść. On jest wolny, ty jesteś teoretycznie wolna. Dziewczyno, masz dopiero trzydzieści lat!
            - Tak, a on czterdzieści siedem!
            - Skąd wiesz?
            - Sprawdzałam...?
            - A i tu cię mam!
            - Zobacz, twój kelner ma dziewczynę. - Kate zmieniła szybko temat rozmowy. Kiwnęła głową w stronę pary, która stała przy wejściu do kawiarni. Emma się odwróciła i jakiekolwiek fantazje na temat nocy z owym mężczyzną się rozpłynęły.


***

Angie zajrzała do kuchni. Zobaczyła Izzy'ego stojącego przy blacie z butelką wódki. Ręce mu się trząsły i chyba coś było nie tak. Na pewno coś było nie tak. Mama nie odbierała telefonów, ojciec nagle dziwnie zaczął się zachowywać. Dziewczyna stała w progu i dokładnie mu się przyglądała. Widziała go pierwszy raz w takim stanie i zaczęła zastanawiać się, o co właściwie może chodzić. Ciężko westchnęła. Nie raz matka powtarzała jej, że jak ma się jakiś problem, to najlepiej pogadać, to może Izzy też tego potrzebował. Tylko, czy chciał rozmawiać ze swoją nastoletnią córką, która nie miała jakiś większych problemów? Chyba nie, ale z drugiej strony, przecież z rodziną najlepiej. Chyba, bo bliskim się ufa. Chyba. Sama już nie wiedziała. Izzy usiadł przy stole i nalał alkohol do szklanki. W pewnej chwili do Angie dotarło, że jej ojciec właśnie ucieka od problemów, woli się zapić, niż to potem jakoś rozwiązać, a przecież to nie był sposób. Postanowiła wejść do kuchni.
            Stradlin popatrzył na nią z lekką pogardą. Co prawda sama Angie nie była niczemu winna, ale był taka podobna do Amy, że nie mógł sam za siebie. Kiedy zobaczył w oczach córki lekki przerażenie, to blado się do niej uśmiechnął, co nie zmieniało faktu, że jej obecność nie była mu na rękę. Dlaczego nie mogła sobie gdzieś pójść? Cały dzień jest poza domem, biega ze znajomymi po mieście, nie wraca na noc, to dlaczego teraz akurat musiała być w domu? Jak pech to pech. Izzy'ego skręciło w środku jeszcze bardziej, kiedy Angie usiadła przy stole na przeciw niego i odsunęła szklankę z alkoholem. Chciał się już na nią wydrzeć, jednak się opanował.
            - Tato, co jest? - Zapytała patrząc mu w oczy. - Gdzie jest mama i dlaczego ty... pijesz? - Ledwo przeszło jej to przez gardło.
            - Mama jest u Axla. - Odparł.
            - Tato, ja już nie jestem małą dziewczynką, widzę, że coś jest nie tak. Jakby mama była sobie u Axla, tak aby tylko sobie u niego pobyć, to ty byś się tak nie zachowywał... - Szepnęła.
            Zdała sobie sprawę, że jej gadanie nie ma sensu. Ona sama by na miejscu Izzy'ego próbowała zbyć tą męcząca nastolatkę. Wbiła wzrok w blat stołu. Stradlin długo się nie odzywał, bo w sumie, to nie wiedział, co miał takiego powiedzieć. Angie co prawda zasługiwała na prawdę, ale czy nie lepiej, aby powiedzieli jej o tym we dwoje? Z drugiej strony nie był pewien, czy da rady tak po prostu jeszcze na spokojnie pogadać z Amy. Wziął do ręki szklankę i trochę wypił.
            - Tak, masz rację. Dzieckiem już nie jesteś. Sam ci ci ostatnio mówiłem. - Powiedział. - Posłuchaj, to co się dzieje między mną, a mamą nie dotyczy ciebie...
            Angie przełknęła ślinę. A co niby takiego miało się dziać. Zaczęła skubać swoją bluzkę, bo przecież takie rzeczy rodzice mówią dzieciom, aby nie czuli się winni.
            - A co się dzieje?
            - Mamy z mamą... problem. Dość spory problem, i mama wyprowadziła się do wujka Axla.
            - Ale jak to się wyprowadziła?
            - Tak będzie lepiej.
            - Ale dlaczego?
            - Bo mamy problem.
            - Ale tato, tak nie można, trzeba pogadać.
            - ZAMKNIJ SIĘ!
            Izzy rzucił szklanką o ścianę i popatrzył na Angie, która siedziała przerażona na krześle i za bardzo nie wiedziała, co miała ze sobą zrobić. W jej oczach zalśniły łzy, popatrzyła na rozbite szkoło, a potem na swojego ojca i nie wierzyła, że to zrobił Nie wierzyła nawet, że na nią nawrzeszczał, kiedy ona nic takiego nie zrobiła. W momencie zaczęła płakać, a Izzy nadal siedział i nic nie zrobił. Dziewczyna w końcu zerwała się z krzesła i pobiegła na górę do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać w poduszkę. Pierwsze, co jej przyszło na myśl, to zadzwonić do matki, więc sięgnęła po telefon i wybrała jej numer, ale nie było odzewu.
            Przytuliła się do poduszki. Musiała z kimś pogadać, z kimś starszym, ale nikt jej nie przychodził do głowy. Przejrzała listę kontaktów, aż w oczy wpadł jej numer, który należał do siostry. Laura, to chyba była jedyna deska ratunku. Chociaż sama dziewczyna nie wiedziała, czy było po co robić aferę. Może to nie było nic poważnego. Jednak wybrała jej numer.
            - Ang? No ty zawsze musisz wybrać sobie najmniej odpowiedni moment. - Usłyszała głos Laury po paru sygnałach, a w tle śmiech Dylana.
            - Przepraszam, ale... - zaczęła mówić płaczliwym głosem. - Rodzice...
            - Co jest?
            - Mama wyprowadziła się do wujka, tata siedzi w kuchni i pije...
            - Angie, co...? Jak pije? Przecież on nie może!
            - Proszę... przyjedź tu...
            Rudowłosa się rozłączyła. Miała tylko nadzieje, że jej siostra coś zrobi, chociaż i tak wydawało się, że w tej sytuacji, to nie wiele można zdziałać. Położyła się na łóżko i postarała się uspokoić.

26 grudnia 2015

Rozdział 13

        Cześć. 
Na początek chciałabym życzyć wam szczęśliwego Nowego Roku. Aby wasze wszystkie postanowienia zostały zrealizowane. Ja postanowiłam sobie, że ten nadchodzący rok będzie rokiem na pracę nad materiałem nad moją książką, więc zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie. Co do rozdziału, to... doczekaliśmy się mocnych wrażeń, w końcu coś zaczyna się dziać. Tradycyjnie zapraszam do czytania oraz komentowania. Ostatnio jakoś was tu mało... a mi jakoś smutno. 


Rozdział 13

            - Izzy, a co ty tu robisz?
            Mąż był ostatnią osoba, jaką Amy chciała w tej chwili zobaczyć. Co prawda widok jego pod domem jej brata nie był może i dziwny, ale w tym czasie jak najbardziej nie wskazany. Brunet stał przy samochodzie swojej żony oparty o maskę i się w nią wpatrywał, jednak sama kobieta zobaczyła, że coś jest nie tak. Nie uśmiechał się i raczej nie przyjechał tu, aby po prostu sprawić jej miły poranek. Przygryzła dolną wargę. Przecież nie mógł nic wiedzieć. Axl by mu nie powiedział, więc może Amy miała tylko paranoje. Podeszła do męża i chciała ucałować go w policzek na przywitanie, ale on się tylko od niej odsunął. No to coś było nie tak.
            - Masz w teksty piosenek, które dziś mam pokazać Slashowi. - Mruknął mężczyzna. - To przyjechałem i sobie je wziąłem, bo mam zapasowe kluczyki do twojego auta... i znalazłem coś bardzo ciekawego.
            Amy oblał zimny dreszcz. Serce zaczęło jej szybciej walić. Wczorajsze wyniki badań rzuciła na teczkę Izzy'ego. Kiedy brał, to co jego, to musiał zerknąć na to co jej. Nie było innej rady. Popatrzyła mu w oczy i nie wiedziała, co ma takiego powiedzieć. No tak, to wszystko wyglądało dość dziwnie. Dowiaduje się, że jest w ciąży, ale nie leci z radością do męża tylko ukrywa się u brata. Nic dziwnego, że Stradlin właśnie tak zaczął się zachowywać. Sama Amy pewnie na jego miejscu też by nie pała radością.
            Izzy sięgnął po teczkę, która leżała na dachu samochodu i wyjął z niej zdjęcie USG. Popatrzył znacząco na swoją żonę, która w tym momencie miała ochotę po prostu zapaść się pod ziemie, albo uciec.
            - Możesz mi to wytłumaczyć? - Zapytał ją pokazując wyniki badań. - To prawda?
            - Izzy... ja... tak, jestem w ciąży... - szepnęła.
            - Jakim, kurwa, cudem!?
            Podniosła wzrok na gitarzystę rytmicznego i w tym momencie nie wierzyła, że przed nią stoi jej mąż. Człowiek, którego zna prawie całe swoje życie tak się nie zachowuje. Jego krzyk wbił ją w ziemie. Miała ochotę skulić się w sobie i po prostu przepraszać, a przecież Izzy jeszcze nie wiedział najgorszego. To mogło nie być jego dziecko. Amy wolała już nawet nie myśleć o tym, co będzie kiedy Stradlin się o tym dowie. Chociaż dobrze wiedziała. Rozwód i nic więcej. Jej oczy zaszły łzami.
            - Zawsze jest ten procent, że wpadka może się zdarzyć. Izzy, ja naprawdę nie robiłam nic poza twoimi plecami. Przecież mnie znasz i wiesz, że bym cie tak po porostu nie potrafiła wrobić.
            - Chyba musimy poważnie pogadać. Wsiadaj, podwiozę cię do pracy. - Kiwnął głową na swój samochód.
            Amy nic nie odpowiedziała tylko posłusznie poszła za mężem. Wsiadła do samochodu i nic się nie odzywała, bo w tym momencie żadne słowa chyba nie były odpowiednie. Po prostu chciało się jej płakać. Dobra, Izzy pewnie by przetrawił jakoś to dziecko, gdyby ono było jego. No przecież takie wypadki się zdarzają, ale kiedy się dowie, że nie jest... ciągle jej myśli krążyły wokół tego czarnego scenariusza. Nie chciała go stracić, nie wyobrażała sobie życia bez niego i do tego jeszcze z niemowlakiem.
            Izzy usiadł na miejscu kierowcy i ruszył. Przez pewien czas się nic nie odzywał, bo też nie wiedział, co by miał powiedzieć. Był wkurzony i to bardzo, ale czy mógł o wszystko obwiniać Amy? No wiadomo, że jego wkład pracy też w tym był. I dlatego może i większą złość posiadał do samego siebie. Popatrzył na żonę, która siedziała skulona na fotelu i skubała swoją bluzkę. Widział, jak ledwo hamuje łzy i stara sobie wszystko jakoś ułożyć w głowie, aby powiedzieć coś sensownego.
            - Który to tydzień? - Zapytał w końcu przeszywając tym samym cieszę, która panowała w samochodzie.
            - Około siódmego... - Odparła szeptem.
            Izzy nacisnął hamulec i zahamował tak gwałtownie, aż Amy prawie uderzyła głową w deskę rozdzielczą. Popatrzyła na Stradlina z wyrzutem i chciała już na niego nakrzyczeć, aby nie zachowywał się, jak wariat, kiedy zobaczyła, jak zaciska mocniej dłonie na kierownicy. Po prostu zaczynał już kipieć ze złości, ale w tym momencie kobieta nie zdawała sobie sprawy z tego, o co właściwie mogło chodzić. No przecież chyba nie miło znaczenia, który to tydzień, kiedy nagle uświadomiła sobie, iż ma to wszystko ogromne znaczenie. Przecież mieli ciche dni. Nie chcieli patrzeć na siebie przez pewien czas, a co tu mówić o seksie? A potem on wyjechał. Pogodzili się dopiero, kiedy dojechała do niego, do Londynu. Przygryzła dolną wargę i właśnie zdała sobie sprawę z tego, że jej świat wali się na głowę.
            - Kto jest ojcem? - Zadał proste pytanie na które Amy nie potrafiła odpowiedzieć. Milczała, wbiła wzrok w swoje buty i po prostu milczała. Dla Stradlina to był tylko znak, iż coś jest tu nie w porządku. - No kto jest ojcem? Proste pytanie, nie? Kto cię zapłodnił? No chyba, że sama tego nie wiesz..
            Jego słowa przedzierały się przez nią, jak nóż przez masło. Zbierało się na płacz. Pierwsze łzy spłynęły po policzku.
            - Izzy... ja... - zawiesiła głos.
            - No? Bo kochanie, przypomnę ci. Ponad miesiąc temu spałem na kanapie w salonie, więc wiesz.. no na odległość jakoś nie mogłem cię zapłodnić... Nie mówiąc o tym, że raz nie wróciłaś na noc do domu, więc proste pytanie... Kto jest ojcem tego dziecka?
            Nabrała powietrza w płuca, a potem je wypuściła z świstem. W sumie, to nie było sensu oszukiwać męża, bo po co? Kolejne kłamstwo, potem kolejne nerwy. Popatrzyła tylko na niego zapłakanymi oczami i powoli zaczęła mieć świadomość, że już nigdy jej nie przytuli, nie powie, że ją kocha. Koniec. Po prostu się skończyło, ich rozmowy będą opierać się teraz tylko na oskarżeniach. Zniszczyła to wszystko chwilą słabości. Nawet jakby powiedziała Stradlinowi, że go kocha, to przecież i tak pewnie by jej nie uwierzył. On zawsze wierzył w prawdziwą miłość. Był inny pod tym względem od reszty swoich kolegów. Dla niego związek, to było coś świętego. Jeśli się kocha, to się kocha... jest się z tą osobą, a nie chodzi się na boki. Bo jedno wyklucza drugie. A jego duma... to też już była inna sprawa. Zranić Izzy'ego, to go stracić, bo on tak po prostu nie wybacza. A jak nawet wybaczy, to już nigdy nie będzie to samo.
            - Będzie lepiej, jak wyprowadzę się do Axla... rozwód oczywiście z mojej winy... i trzeba będzie, to wszystko jakoś wytłumaczyć Angie. Nic od ciebie nie chce, więc się nie martw, że puszczę cię z torbami. - Szepnęła mając nadzieje, że zaprzeczy, jednak nic takiego się nie działo.
            - Też tak myślę. - Powiedział bezuczuciowym głosem.
            To były chyba najgorsze słowa, jakie usłyszała. Izzy siedział nieruchomo i nadal nerwowo zaciskał dłonie nie kierownicy samochodu. Kobieta już nic nie odpowiedziała, tylko wysiadła. Dobrze wiedziała, że nie było sensu błagać, przekonywać. Izzy odjechał, a ona patrzyła jak jego samochód znika za zakrętem. Zaniosła się płaczem. Mężczyzna, który przechodził własnie obok niej przystanął i zapytał się czy wszystko w porządku. Amy nie była w stanie nawet mu odpowiedzieć. Wpadła w taki spazmatyczny płacz, usiadła na chodniku i nie zwracała uwagi na to, iż w tym momencie wygląda, jak niezrównoważona psychicznie. Nieznajomy mężczyzna przykucnął przy niej i podał jej chusteczkę. Popatrzyła na niego, a on blado się uśmiechnął.
            - Mogę jakoś pani pomóc? - Zapytał.
            - Właśnie przed chwilą rozstałam się z mężem, którego kocham nad życie. - Jęknęła, a potem wtuliła się w tego mężczyznę nie zwracając uwagi na to, iż wcale go nie zna. Po prostu potrzebowała czyjejś bliskości. Nic więcej.


***

Kate odgarnęła włosy, które opadały jej na czoło. Już dawno miała zapuścić grzywkę, ale jakoś nigdy nie miała do tego cierpliwości. Popatrzyła na swoje odbicie w monitorze komputera. Czy naprawdę mogła podobać się Slashowi? A może on tylko jaja sobie z niej robił? Przecież, to też było całkiem możliwe. Sama już nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Wczoraj Hudson zachował się dość dziwnie. Pożerał, albo rozbierał ją wzrokiem, a kiedy usiadła bliżej niego, aby narysować mu na serwetce, o co tak właściwie jej chodzi z tą okładką, to widziała, jak cały się spina, aby tylko jej nie dotknąć. I o co w tym wszystkim mogło chodzić? Ciężko westchnęła i postanowiła, iż wróci do pracy, bo przecież nic innego jej nie pozostało. Im szybciej skończy, tym szybciej będzie mogła pożegnać się ze Slashem i nie będzie musiała go już znosić. Wyjęła z torebki serwetkę na której był narysowany jakby wstępny projekt i porównała go z rysunkiem. Miała już jakaś wstępną wizję, ale chodziło jeszcze o kolory. Zeskanowała rysunek na komputer i otworzyła go w programie graficznym, aby trochę się tym wszystkim pobawić.
            Walczyła właśnie z kolorem tła całego obrazka, kiedy usłyszała, iż drzwi do jej gabinetu się uchylają. Popatrzyła, kto to... pierwsze co zobaczyła, to glany i jeansy, podniosła wzrok trochę wyżej, to zobaczyła pasek z przypiętym łańcuchem. Ominęła owe przyrodzenie mężczyzny, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego o tym pomyślała i przeniosła wzrok od razu na twarz. Uśmiechnęła się blado do Slasha i musiała przyznać sama przed sobą, iż mogła mu spojrzeć w oczy. Miał związane włosy i nie miał na nosie ciemnych okularów. Hudson też delikatnie się do niej uśmiechnął, oczywiście musiał skierować swoje oczy na biust Kate, który było widać spod delikatnego dekoltu. Dlaczego ona musiała się ubierać, jak jakaś pieprzona zakonnica? Pomyślał. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jaki ból mu tym sprawiała.
            - No właśnie walczę z twoją okładką. - Mruknęła udając wielkie zainteresowanie swoją pracą. - W czym mogę ci pomóc? Jakaś zmiana wizji?
            Slash wszedł w głąb pomieszczenia i usiadł na krześle po drugiej stronie biurka. Kate schowała się za ekranem monitora.
            - Ja nie w tej sprawie. - Przyznał.
            - To o co chodzi? - Katie zerknęła na niego. Dlaczego on musiał ją tak bardzo irytować?
            - Bo wiesz... tak sobie pomyślałem... bo no teraz mam psa, bo mi go teściowa podrzuciła. I ty też masz psa. I oboje lubimy psy, to może...
            Kate z każdym jego słowem robiła co raz bardziej zdziwioną minę. W pewnym momencie zaczęła nawet przygryzać ołówek, który jeszcze parę chwil temu trzymała za uchem. Slash przestał mówić, bo nagle zdał sobie sprawę z tego, jakim jest idiotą. Nie mógł nazwać siebie inaczej, a też nie przychodziła mu do głowy żadna sensowna wymówka. Po prostu czekał na to, co  odpowie kobieta, która zbierała w sobie wszystkie myśli. To wyglądało jak zaproszenie na randkę. Nie mogła tego inaczej nazwać. I sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć. No bo... w sumie, to Slash był trochę, jakby jej szefem. I to raczej było niedorzeczne. To wszystko było niedorzeczne, wiec dlaczego właściwie się zastanawiała, jak odpowiedź była jasna. Ma iść do diabła i tyle. Chciała już mu to powiedzieć, kiedy drzwi do jej gabinetu ponownie się otworzyły.
            Zobaczyła Izzy'ego Stradlina i myślała, że zaraz tam zemdleje. Tego było już za dużo. Slash odwrócił się i popatrzył na swojego kolegę.
            - A ty tu czego? - Zapytał dość nieprzyjemnym tonem. No, Izzy nie mógł mieć lepszego wyczucia.
            - Szukam cię wszędzie... myślisz, ze ja nie mam do roboty nic innego, niż siedzenie z tobą cały dzień w studiu!
            - Izzy, spokojnie... wyluzuj się, co?
            No jasne, łatwo ci powiedzieć, spokojnie. To nie ciebie żona puszcza kantem i zachodzi jeszcze w ciążę, własnie takie słowa krążyły Stradlinowi po głowie, chciał już je wypowiedzieć, kiedy popatrzył na kobietę siedząca za biurkiem. I w tym momencie zrozumiał, dlaczego Slash woli siedzieć na drugim piętrze w tym niewielkim gabinecie, niż w piwnicy, gdzie mieściło się studio nagraniowe. Kate lekko się zmieszała czując na sobie przezywający wzrok Stradlina.
            - Dzień dobry. - Odezwał się Izzy.
            Slash wstał z krzesła.
            - No właśnie poznajcie się. Kate, to jest.. z resztą sam wiesz, kim jest ten chuj. A ty, chuju, to jest Kate Stewart. Grafik komputerowy.
            Kate podniosła się ze swojego krzesła, a wtedy Izzy mógł ją zobaczyć w całej okazałości. Dziś rano, gdy Amy w sumie przyznała się mu do zdrady, bo przecież w innym wypadku by nie mówiła o rozwodzie poczuł, jakby dostał deską w głowę. Świat się zawalił i teraz starał się trzymać pozory, że wszystko jest ok, ale kiedy zobaczył Kate, to pomyślał, że przecież nie ma nad czym rozpaczać. Amy nie jest jedyną kobietą na tym świecie. Brunetka podeszła do Stradlina i podała mu swoją dłoń jeszcze raz się przedstawić. Slash popatrzył na kolegę i zdał sobie sprawę z tego, że właśnie w tym momencie urosła mu konkurencja, chociaż sam za bardzo nie rozumiał. Przecież Izzy ma Amy, to wara od Kate, jednak wolał zapobiec wszelkim przeciwnością, jakie by mogły mu stanąć na drodze i pociągnął Stradlina w stronę wyjścia, mówiąc tym samym Kate, że muszą zając się sprawami muzyki.
            Wypchnął Stradlina na korytarz. Izzy popatrzył z uśmieszkiem na swojego kolegę.
            - Co to było? - Zapytał. - Normalnie... ja nie wiem, co ona ma w oczach? To chociaż wiem, dlaczego tak latasz na górę.
            Slash wywrócił oczami i pociągnął Stradlina w stronę windy.
            - A tobie na łeb wali? Nagle zobaczyłeś, że jest jakiś świat poza Amy i twoim zadupiem?
            - Nic mi nie mów o tej suce. - Odpowiedział wchodząc do windy.
            Slash wszedł za nim i nagle coś go tknęło. To jak nazwał Rudą. To jaką tonacją głosu to powiedział. To jak się patrzył na Kate. Przycisnął Stradlina do ściany i w tym momencie miał ochotę mu po prostu pokazać, żeby miał trochę więcej szacunku dla siostry Axla, bo jednak po tylu latach małżeństwa jej się to należy. Izzy tylko kpiąco się zaśmiał. I odepchnął do siebie przyjaciela. Slash dokładnie mu się przyglądał. Coś tu było nie tak... ostatni raz brunet obchodził się  z taką kpiną do całego świata, kiedy w 1986 jego dziewczyna zdradziła go z właścicielem Rainbow.
            - Nigdy więcej tak o niej nie mów. - Syknął Hudson.
            - Slash, Slash... w jakiej bajce ty żyjesz? Obudź się, Amy wcale nie jest taka niewinna, jak ci się wydaje. - Mruknął Izzy wychodząc z windy i idąc w stronę pomieszczenia przeznaczonego na studio nagraniowe. - Z resztą, możesz sobie ją wziąć. Wisi mi to teraz. Tylko nie wiem, co na to jej facet. - Dodał wzruszając ramionami.
            - Co? O czym, ty kurwa, pierdolisz. Jaki facet?!
            Reakcja Slasha w tym momencie była śmieszna, jak nie ironicznie zabawna. Izzy odwrócił się i popatrzył na swojego kolegę.
            - Slash, powiem ci to to mi powiedziałeś. Spokojnie. Po co się tak spinać. Tylko wiesz, dziś rano moja JESZCZE żona dała mi deską w głowę. Wyobraź sobie, że jest w ciąży, ale żeby było jeszcze zabawnie, to nie jest w tej ciąży ze mną. No więc, świat jest piękny, cieszmy się i radujmy, a ty możesz sobie ją teraz przelecieć. Ale wiesz... zapytaj ojca dziecka, bo może jemu będzie to przeszkadzać.
            Izzy wszedł do studia, a Slash sam został na korytarzu. Patrzył się w miejsce, gdzie przed chwilą stał Stradlin i zastanawiał się, czy to był jakiś żart, czy może prawda. W sumie, to Izzy często miewał dość dziwne poczucie humoru, ale nie w takich sprawach. Amy przecież była dla niego całym światem. Wszystkim i... nigdy by nie powiedział takich słów, gdyby wszystko było dobrze. Tylko czy siostra Axla była zdolna do tego, aby zrobić takie coś? No cóż, pozory czasem mylą. Przez całe życie wydawała się być spokojną, rodzinną osobą, która brzydzi się zdradą, ale teraz... nie, to nie mogła być prawda. Sam już nie wiedział co miał myśleć. Najlepiej to było dowiedzieć się u samego źródła. Wyciągnął z kieszeni i wybrał numer do przyjaciółki, jednak ta nie odpowiadała. Może akurat była w sądzie na sprawie. Napisał do niej SMS'a z zapytaniem.
            Po piętnastu minutach dostał odpowiedź :

Tak, to jest niestety prawda. I błagam cię, daj mi po prostu spokój 

Widniało na wyświetlaczu.

            Zrobiło mu się gorąco. Popatrzył na Stradlina, który właśnie omawiał coś z Mylesem. Sam już nie wiedział, kogo ma w tej sprawie żałować. Może Izzy sam był sobie winny. Zerwał się z miejsca do drzwi.
            - A ty gdzie? - Zapytał Myles patrząc w jego stronę. - Slash, jak tak dalej pójdzie to będziemy dłużej to nagrywać, niż Axl tą całą swoją Szajską Demokrację!
            - To Rudy będzie miał satysfakcję z tego. - Odpowiedział. - Mam ważną sprawę. - Dodał po chwili.
            - Taaa, na górze u pewniej pani Stewart. - Zaśmiał się Izzy.
            Slash już tego nie skomentował tylko wyszedł z pomieszczenia. Wyjął telefon i jeszcze raz przeczytał wiadomość od Amy. Nic mu się nie przewidziało. Naprawdę, tak napisała. Stanął przy swoim samochodzie i zastanowił się, gdzie ona może teraz być. W domu, raczej nie. W biurze? Też raczej nie... i jedyne co mu przyszło do głowy, to dom Axla. Klął w myślach. Przecież nie mógł tak po prostu pojechać do domu byłego przyjaciela, stanąć w jego drzwiach i powiedzieć mu - No siema, przyszedłem do twojej siostry.

18 grudnia 2015

Rozdział 12

     Cześć! 
Uff wyrobiłam się. Siedziałam nad tym rozdziałem do trzeciej w nocy, czyli u was była już czwarta nad ranem, kiedy uznałam, że jest gotowy do publikacji, więc proszę o gest docenienia w postaci komentarza. Wiem, że zalegałam z odpowiedziami na komentarze pod poprzednim rozdziałem, ale już wszystko nadrobiłam. No to zapraszam do czytania. Pozdrawiam! 



Rozdział 12

            - Tatusiu, mówiłam ci, że idę do Hanny, aby uczyć się na ten sprawdzian. Przecież się zgodziłeś... ta, jadłam kolacje. Nie, no mama na pewno cię nie zabije. Tak, mam ze sobą szczoteczkę do zębów.... tato, czy ty dobrze się czujesz? Aaa... no rozumiem... dobra, wiem, mamy nie siedzieć za długo i mam podręczniki na jutro do szkoły... tato! Też cię kocham.
            Angie się rozłączyła i popatrzyła na telefon. Obok niej siedział Cash, który starał się pohamować uśmiech. Wyobraził sobie zatroskanego Izzy'ego po drugiej stronie słuchawki, ale jednak to wszystko było ponad jego siły. Angie pokazała chłopakowi język. Sama nie wiedziała, co się takiego stało jej ojcu, że tak nagle zaczął się o nią martwić. Czy wzięła szczoteczkę do zębów, czy zjadła kolacje, czy będzie miała łóżko, czy wzięła podręczniki. O co w tym wszystkim chodziło? No co prawda Izzy mógł po prostu robić to pod presją, aby Amy potem nie miała do niego pretensji, jednak i tak samej Angie wszystko wydawało się być trochę dziwne. Rzuciła telefon na łózko Casha i popatrzyła na chłopaka z uśmiechem. Młody Hudson właśnie siedział na biurku i trzymał na kolanach jedną z gitar swojego ojca.
            - I z czego się tak śmiejesz? - Zapytała Angie patrząc na jego rozbawioną minę.
            - Bo to takie urocze. Czy zjadłaś kolację, umyłaś ząbki... i słodkich snów, kochanie. - Prychnął Cash. Jednak w głębi serca poczuł pewne ukłucie. Właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, iż Slash dzwonił do niego zawsze tylko po to, aby za coś ochrzanić. O samochód, o szkołę, o bałagan. Jakoś nigdy nie zadzwonił tak po prostu aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
            - Jeny, martwi się. Chyba ma kryzys wieku średniego i nie wie, co ze sobą zrobić.
            - Mój też to ma. Sadzi kwiatki w ogródku.
            Angie znacząco popatrzyła na Casha, który nadal siedział z rozbawioną miną. Przypomniał sobie ten obrazek z niedzielnego ranka i  nadal nie mogło do niego dotrzeć, że Slash właśnie to robił. Rudowłosa dziewczyna natomiast wyglądała tak, jakby nie do końca uwierzyła w to co powiedział jej przyjaciel. Poza tym przecież mógł sobie żartować, bo jakoś dziwnie był w dobrym nastroju. Lekko się uśmiechnęła. Poczuła ulgę na sercu, bo ostatnio naprawdę zaczynała martwić o Casha. Ciągle chodził przybity, izolował się od niej, od kolegów no i chodził do szkoły w kartkę. Prawie wcale się nie uśmiechał. Teraz wyglądał znacznie lepiej. I nagle zadała sobie pytanie, dlaczego o niego martwi się bardziej niż o Londona? Dlaczego o Cashu myśli częściej niż o jego bracie? Są dla niej tak samo... nie, nie tak samo, Cash wydaje się być bardziej bliski. I chociaż sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać, to pójście do kina z Kurtem było celowe. Chciała po prostu wzbudzić w Cashu chociaż trochę zazdrości. I chyba nawet się jej to udało, sądząc po tym, jak chłopak się dąsał.
            - Zagraj mi coś. - Powiedziała siadając po turecku na łóżku. Cash pokazał jej, aby postukała się w głowę. - No proszę. Przecież umiesz grać...
            - Grać to umie Slash, a ja to tylko kaleczę ten instrument. Wiesz, co on robił z gitarą w moim wieku?
            - Tak wiem. Trudno, abym o tym nie wiedziała. - Wywróciła oczami. - Ale ja nie mówię, że masz mnie tu powalić na kolana. Chcę tylko, abyś mi coś zagrał, po amatorsku. - Szepnęła z poważną miną wpatrując się w Casha.
            Chłopak opuścił wzrok i popatrzył na gitarę. Kiedy był małym chłopcem, kiedy jego mama jeszcze żyła, to marzył sobie, iż będzie kiedyś taki jak tato. Będzie miał zespół, będzie biegał po scenie z gitarą i ogólnie żył tą pasją i miłością. Wtedy wydawało się wszystko takie proste. Chodził za Slashem ze słowami "A nauczysz mnie.." i podawał tytuł piosenki nie zdając sobie nawet sprawy, że to wszystko nie jest takie proste. Ale przecież miał najlepszego nauczyciela. Który młody gitarzysta, fan rocka, by nie chciał, aby uczył go sam Slash? Pewnie większość rozpływa się na tą myśl. Jednak Cash... gdzieś po drodze zatraciły się te jego marzenia, a teraz siedział z gitarą i nawet nie był pewien, czy może tak po prostu sobie jej dotykać. Trzymał ten instrument w rękach pierwszy raz od kliku ładnych lat.
            Angie wpatrywała się w Casha jak w obrazek i czekała na to, aż chłopak spełni jej życie. Cash zszedł z biurka. Usiadł na podłogę i odpowiednio chwycił gitarę. Zastanowił się, co takiego ma zagrać. W tym momencie żadna piosenka nie wydawał mu się być odpowiednia, bo i tak wydawało mu się wszystko wydawać za trudne. Ciężko odetchnął i zaczął grać akustyczną wersję November Rain. Słyszał siebie i wydawało mu się, że idzie mu całkiem nieźle, Angie natomiast zaczęła kołysać się w rytm muzyki, patrzyła w Casha jak w obrazek i w tym momencie miała wrażenie, że ten chłopak nie powinien robić nic innego, jak po prostu grać na gitarze, ale sama nie wiedziała, dlaczego on się tak przed tym bronił. To było wręcz smutne. Odwróciła głowę w stronę drzwi i zobaczyła, że w progu stoi London. Tak samo z podziwem wpatrywał się w młodszego brata i chyba nie do końca mógł uwierzyć w tą magiczną chwilę. Bo tak, w pokoju nagle zaczęła unosić się jakaś magia.
            Cash skończył grać. Popatrzył na Angie, która miała łzy w oczach i na Londona, który już siedział obok dziewczyny. Za bardzo nie rozumiał ich reakcji, bo przecież nie zrobił nic takiego nadzwyczajnego. Po prostu zagrał coś, co kiedyś skomponował jego ojciec.
            - No co?
            - Cash, to było... piękne. Słuchałam tego w wersji akustycznej tysiące razy, ale... ty... ja nie wiem, ty zrobiłeś coś magicznego. - Wyjęczała dziewczyna. - Daj mi autograf!
            - Przestań. Tak sobie tylko zagrałem. - Mruknął Cash.
            - Tak tylko? Człowieku, ty nie grałeś parę lat, bierzesz gitarę do ręki i tak tylko sobie grasz, a ... mi się wydaje, że zagrałeś to lepiej niż ojciec...
            Cash wbił wzrok w brata i wybuchnął śmiechem. Takiego żartu już dawno nie słyszał. Sęk w tym, że London wcale nie żartował, a powiedział prawdę.


***

Odwiózł Kate pod sam dom. Dziewczyna wysiadła z samochodu Slasha blado się do niego uśmiechając. Hudson postarał się odczytać z wyrazu jej twarzy, co takiego sobie myślała, ale ogólnie, to ciężko było określić. Kiedy ich rozmowa zeszła na tor pracy, to Katie znacznie się rozluźniła. Była naprawdę profesjonalistką i nie można było jej tego zarzucić, iż nie zna się na swojej pracy, ale jakim była człowiekiem? Na pewno trochę zagubionym w sobie, nie zdającym sobie sprawy z tego, iż może zdobyć cały świat i wcale nie musi iść do tego drogą przez łóżko odpowiednich ludzi. Slash patrzył, jak znika w odpowiedniej klatce schodowej. Zastanowił się, które mieszkanie może być jej? Z resztą i tak, które by to nie było, to wydawało mu się, iż sama Kate nie zasłużyła, aby mieszkać w właśnie takiej dzielnicy. Ciężko westchnął i włączył radio w samochodzie. Leciała akurat piosenka Rainbow Eyes. Jeden z tych smętów, które kojarzyły mu się z ciężkimi chwilami po stracie Perli. Tak i też było w tym momencie. Popatrzył jeszcze raz na drzwi kamienicy Kate i zadał sobie pytanie, co on właściwie tam robi? Czy to wszystko ma sens? W takich chwilach wydawało mu się, iż nic nie ma sensu.
            Odpalił silnik i ruszył przez ulice Los Angeles. Miasto zaczynało dopiero tętnić nocnym życiem. Młodzi ludzie tak, jak dwadzieścia lat temu wychodzili na ulicę, aby skosztować trochę wolności i zaznaczyć swój bunt, jednak wszystko było inne. Ci ludzie już myśleli inaczej, mieli inne marzenia i inne nastawienie do świata. To co było minęło i już nigdy nie wróci. Hudson dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, iż lata, które przypadały na jego młodość były najprawdopodobniej najpiękniejszymi latami w historii ludzkości. Może czasem ocierały się o kiczowatość, przesadę, ale był w tym jakiś urok. Teraz wszystko wydawało się być takie samo. Dziewczyny chciały wyglądać, jak nienaturalne modelki. Chłopcy chcieli wyglądać, jak ulizane stworki z telewizji. Ale nikt nie chciał być po prostu sobą.
            Wszystko przemija. Życie przemija. Młodość przemija. Kultura przemija. Kiedy się jest młodym nie zdaje się z tego sprawy, dopiero później. I chodzi o to, aby uświadomić sobie to będąc w tym miejscu, co właśnie chciało się być kiedy wszystko było jeszcze proste. Czy Slash był? W pewnym sensie tak, chociaż nie do końca. Nadal pozostawał samotny. I może jeszcze dziesięć lat temu, kiedy miał u swojego boku żonę zdawało mu się to wszystko być absurdalne. On i rodzina? On i dwóch małych chłopców, jego synowie i kobieta która chodzi po domu i nie jest tylko kochanką na chwilę. Wtedy zdawało mu się, że do tego wszystkiego nie pasuje. Coś było nie tak, ale teraz po tych wszystkich latach zdał sobie sprawę z tego, iż musiał stracić to co miał, aby to docenić. Może gdyby Perla dziś żyła, to by byli dawno po rozwodzie i nawet patrzeć by na siebie nie mogli? Ciężko westchnął.

            Perla przewróciła się tak, aby móc popatrzeć w oczy Slasha. Mężczyzna się do niej uśmiechnął i odgarnął jej włosy za ucho.
            - Jak myślisz? Co będziemy robić za dziesięć lat? - Zapytała kładąc głowę na jego klatkę piersiową. - Będziemy jeszcze razem?
            Slash blado się uśmiechnął. Jakoś nigdy nie wybiegał tak daleko w przyszłość. Wolał żyć tym, co jest tu i teraz. Popatrzył na Perlę. Co prawda na początku ta dziewczyna miała być kimś tylko na chwilę. Nie spodziewał się, że zostanie na dłużej, więc też był to dla niego mały szok, jak po prostu dni mijały, a ona nadal była w jego życiu. Nim się obejrzał, a byli ze sobą już dwa lata, niedawno dowiedzieli się, że Perla jest w ciąży.
            - Za dziesięć lat to... będziemy tak samo leżeć i sobie przypomnimy ten wieczór w Paryżu. - Odpowiedział w końcu. - Nasz maluszek będzie miał dziesięć lat, a ja  będę zbierał złom, aby was wszystkich utrzymać, bo zespół już się rozleci.
            No może faktycznie atmosfera w zespole ostatnio nie była za miła, ale no przecież nie można było tak czarno myśleć.
            - Aż tak źle nie będzie. - Odpowiedziała z uśmiechem.
            - Mówisz o tym, że nasz maluszek  będzie miał rodzeństwo?
            - Nie, o tym, że będziesz zbierał złom.
            - A co ty masz do złomiarzy?
            - Nic, mili chłopcy, ale gitarzyści lepsi. - Zaśmiała się. - Slash, przecież ty już zawsze będziesz gitarzystą...
            - Gitarzystą złomiarzem.
            - Daj już spokój z tym złomem... - Westchnęła Perla, przewróciła się na plecy i zaczęła głaskać się po brzuchu. - Ciekawe czy to chłopiec czy dziewczynka?
            - Chłopiec, London. - Powiedział zakładając sobie ręce za głowę.
            - London?
            - Jak sobie obliczyłem, to powołaliśmy go na świat w Londynie, a ja w sumie jestem Brytyjczykiem, więc tak na cześć i chwałę mojej ojczyzny!
            Perla znacząco popatrzyła na Slasha.
            - A za dwadzieścia lat London będzie już dorosłym facetem, więc tę noc ponownie spędzimy w Paryżu...

            Sam nie wiedział, dlaczego właśnie ta scena z przeszłości stanęła mu przed oczami. Może dlatego, iż wydarzyło się to dokładnie dwadzieścia lat temu. Trzeciego marca, dwadzieścia lat temu, o tej porze nocy leżał w łóżku z Perlą i zastanawiał się, jak uzbiera na taką wycieczkę zbierając złom na ulicy. Wtedy nawet mu przez myśl nie przeszło, iż ta kobieta będzie dla niego tylko wspomnieniem. Niczym więcej. Tylko kimś, kto pozostał na zdjęciach, nagraniach, w pamięci. Patrzył wtedy w jej oczy i myślał, że będą ze sobą już zawsze. Do samego końca. I byli... tylko, że ten koniec przyszedł o wiele za wcześnie. Zaparkował przed swoim domem. Oparł głowę o kierownicę i po prostu się rozpłakał. Pierwszy raz od dziesięciu lat płakał...


***

Amy zeszła po schodach i skierowała się w stronę kuchni. Nie mogła zasnąć. Ciągle dręczyła ją myśl na temat ciąży i tego, że tak po prostu musiała nakłamać Izzy'emu. Do tego czuła się w domu brata dość nieswojo. Może sprawiała to obecność Kim? Sama nie wiedziała, dlaczego tak nie lubiła tej kobiety. Sama szatynka wydawała się być w porządku. Chyba nie wykorzystywała Axla, ale zawsze jest to chyba. A może Amy po prostu była zazdrosna? Chociaż, to wszystko wydawało się być jej trochę absurdalne. Nalała sobie wody do szklanki. Nawet nie zauważyła tego, iż nie jest w kuchni sama. Dopiero, kiedy się odwróciła, to zobaczyła siedząca przy stole Kimberly. Kobieta piła mleko i wpatrywała się w rudą, jakby była trochę zaskoczona, że ona się tu znajduje. Amy poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.
            - Też nie możesz spać? - Zapytała Kim.
            - No tak jakoś. Za dużo myśli. Skupić się na odprężeniu nie mogę. - Odpowiedziała Amy niepewnie.
            - No to jak ja. - Westchnęła szatynka. - Ta noc jest jakaś dziwna.
            - Też mam takie wrażenie. Jakby coś miało się jutro stać.
            Amy nic nie odpowiedziała, tylko wlepiła wzrok w okno. Faktycznie, atmosfera była dość dziwna, chociaż przecież nic takiego się nie działo. Pierwsze co to przez głowę rudowłosej przeszło, iż coś nie tak ze Slashem. Chociaż to było absurdalne. Co mogło być nie tak? Hudson pewnie już leżał w swoim łóżku i spał. Chociaż, dlaczego w tej chwili pomyślała właśnie o Slashu, a nie o swoim mężu, czy też córkach? Przygryzła dolną wargę i upiła kolejny łyk wody. Chciała już wracać do swojego pokoju, kiedy Kim ją zatrzymała słowami:
            - Mogę wiedzieć, co się stało, że... tu jesteś?
            Rudowłosa odwróciła się wrogo popatrzyła na partnerkę swojego brata. Usłyszała w tym pytaniu oskarżenie? Sama nie wiedziała, co ale zrobiło się jej jakoś tak głupio. Zupełnie, jakby Kimberly miała być panią tego domu, a obecność Amy jej przeszkadzała. Zacisnęła mocniej dłonie na szklance, a Kim ciepło się do niej uśmiechnęła. W tym momencie Amy zdała sobie sprawę z tego, iż jest tak bardzo uprzedzona do szatynki, że zaczyna snuć na jej temat jakieś nieprawdziwe historie, które wcale nie mają pokrycia w rzeczywistości. Była zła sama na siebie. Cofnęła się parę korków i usiadła przy stole obok Kimberly.
            - Muszę przemyśleć parę spraw, z dala od męża, dziecka... - przyznała szczerze.
            - Nie lubisz, mnie co?
            Amy nie odpowiedziała, bo sama nie wiedziała, co miała w tym momencie powiedzieć. No tak, nie lubiła jej i chyba nawet się z tym nie kryła, bo przecież nie było po co. Popatrzyła na Kim, która siedziała z dość smutną miną.
            - Wiem, że mnie nie lubisz. - Zaczęła szatynka. - Wiem, że myślisz sobie, że jestem z Axlem tylko dla jego kasy, nazwiska, bo w mojej branży ważne, aby mieć znajomości. Przecież, jakbym nie była kojarzona z Axlem Rose'm, to by nikt mi nie dał roboty w MTV, ale to nie tak.. naprawdę. Kocham twojego brata i to wszystko, co ma... jest mało ważne. Jakby był jakimś tam szarym człowiekiem, to też bym go kochała. Wiem, myślisz sobie, że ja... taka kobieta przecież mogę mieć każdego, to po co siedzę z tym furiatem... po co? Bo właśnie go kocham, więc Amy, możesz być spokojna. Nigdy świadomie nie skrzywdzę Axla. Tak jak ty, ja też nie chcę, aby on cierpiał.
            Kim zakończyła swoją wypowiedź. Nie czekała nawet na to, co odpowie Amy i po prostu wyszła z kuchni. Ruda została sama i ciągle w uszach dźwięczały jej słowa Kimberly. Chyba mówiła prawdę.
            - Jaka ze mnie idiotka. - Uderzyła głową o blat stołu. - Idiotka.