18 grudnia 2015

Rozdział 12

     Cześć! 
Uff wyrobiłam się. Siedziałam nad tym rozdziałem do trzeciej w nocy, czyli u was była już czwarta nad ranem, kiedy uznałam, że jest gotowy do publikacji, więc proszę o gest docenienia w postaci komentarza. Wiem, że zalegałam z odpowiedziami na komentarze pod poprzednim rozdziałem, ale już wszystko nadrobiłam. No to zapraszam do czytania. Pozdrawiam! 



Rozdział 12

            - Tatusiu, mówiłam ci, że idę do Hanny, aby uczyć się na ten sprawdzian. Przecież się zgodziłeś... ta, jadłam kolacje. Nie, no mama na pewno cię nie zabije. Tak, mam ze sobą szczoteczkę do zębów.... tato, czy ty dobrze się czujesz? Aaa... no rozumiem... dobra, wiem, mamy nie siedzieć za długo i mam podręczniki na jutro do szkoły... tato! Też cię kocham.
            Angie się rozłączyła i popatrzyła na telefon. Obok niej siedział Cash, który starał się pohamować uśmiech. Wyobraził sobie zatroskanego Izzy'ego po drugiej stronie słuchawki, ale jednak to wszystko było ponad jego siły. Angie pokazała chłopakowi język. Sama nie wiedziała, co się takiego stało jej ojcu, że tak nagle zaczął się o nią martwić. Czy wzięła szczoteczkę do zębów, czy zjadła kolacje, czy będzie miała łóżko, czy wzięła podręczniki. O co w tym wszystkim chodziło? No co prawda Izzy mógł po prostu robić to pod presją, aby Amy potem nie miała do niego pretensji, jednak i tak samej Angie wszystko wydawało się być trochę dziwne. Rzuciła telefon na łózko Casha i popatrzyła na chłopaka z uśmiechem. Młody Hudson właśnie siedział na biurku i trzymał na kolanach jedną z gitar swojego ojca.
            - I z czego się tak śmiejesz? - Zapytała Angie patrząc na jego rozbawioną minę.
            - Bo to takie urocze. Czy zjadłaś kolację, umyłaś ząbki... i słodkich snów, kochanie. - Prychnął Cash. Jednak w głębi serca poczuł pewne ukłucie. Właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, iż Slash dzwonił do niego zawsze tylko po to, aby za coś ochrzanić. O samochód, o szkołę, o bałagan. Jakoś nigdy nie zadzwonił tak po prostu aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
            - Jeny, martwi się. Chyba ma kryzys wieku średniego i nie wie, co ze sobą zrobić.
            - Mój też to ma. Sadzi kwiatki w ogródku.
            Angie znacząco popatrzyła na Casha, który nadal siedział z rozbawioną miną. Przypomniał sobie ten obrazek z niedzielnego ranka i  nadal nie mogło do niego dotrzeć, że Slash właśnie to robił. Rudowłosa dziewczyna natomiast wyglądała tak, jakby nie do końca uwierzyła w to co powiedział jej przyjaciel. Poza tym przecież mógł sobie żartować, bo jakoś dziwnie był w dobrym nastroju. Lekko się uśmiechnęła. Poczuła ulgę na sercu, bo ostatnio naprawdę zaczynała martwić o Casha. Ciągle chodził przybity, izolował się od niej, od kolegów no i chodził do szkoły w kartkę. Prawie wcale się nie uśmiechał. Teraz wyglądał znacznie lepiej. I nagle zadała sobie pytanie, dlaczego o niego martwi się bardziej niż o Londona? Dlaczego o Cashu myśli częściej niż o jego bracie? Są dla niej tak samo... nie, nie tak samo, Cash wydaje się być bardziej bliski. I chociaż sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać, to pójście do kina z Kurtem było celowe. Chciała po prostu wzbudzić w Cashu chociaż trochę zazdrości. I chyba nawet się jej to udało, sądząc po tym, jak chłopak się dąsał.
            - Zagraj mi coś. - Powiedziała siadając po turecku na łóżku. Cash pokazał jej, aby postukała się w głowę. - No proszę. Przecież umiesz grać...
            - Grać to umie Slash, a ja to tylko kaleczę ten instrument. Wiesz, co on robił z gitarą w moim wieku?
            - Tak wiem. Trudno, abym o tym nie wiedziała. - Wywróciła oczami. - Ale ja nie mówię, że masz mnie tu powalić na kolana. Chcę tylko, abyś mi coś zagrał, po amatorsku. - Szepnęła z poważną miną wpatrując się w Casha.
            Chłopak opuścił wzrok i popatrzył na gitarę. Kiedy był małym chłopcem, kiedy jego mama jeszcze żyła, to marzył sobie, iż będzie kiedyś taki jak tato. Będzie miał zespół, będzie biegał po scenie z gitarą i ogólnie żył tą pasją i miłością. Wtedy wydawało się wszystko takie proste. Chodził za Slashem ze słowami "A nauczysz mnie.." i podawał tytuł piosenki nie zdając sobie nawet sprawy, że to wszystko nie jest takie proste. Ale przecież miał najlepszego nauczyciela. Który młody gitarzysta, fan rocka, by nie chciał, aby uczył go sam Slash? Pewnie większość rozpływa się na tą myśl. Jednak Cash... gdzieś po drodze zatraciły się te jego marzenia, a teraz siedział z gitarą i nawet nie był pewien, czy może tak po prostu sobie jej dotykać. Trzymał ten instrument w rękach pierwszy raz od kliku ładnych lat.
            Angie wpatrywała się w Casha jak w obrazek i czekała na to, aż chłopak spełni jej życie. Cash zszedł z biurka. Usiadł na podłogę i odpowiednio chwycił gitarę. Zastanowił się, co takiego ma zagrać. W tym momencie żadna piosenka nie wydawał mu się być odpowiednia, bo i tak wydawało mu się wszystko wydawać za trudne. Ciężko odetchnął i zaczął grać akustyczną wersję November Rain. Słyszał siebie i wydawało mu się, że idzie mu całkiem nieźle, Angie natomiast zaczęła kołysać się w rytm muzyki, patrzyła w Casha jak w obrazek i w tym momencie miała wrażenie, że ten chłopak nie powinien robić nic innego, jak po prostu grać na gitarze, ale sama nie wiedziała, dlaczego on się tak przed tym bronił. To było wręcz smutne. Odwróciła głowę w stronę drzwi i zobaczyła, że w progu stoi London. Tak samo z podziwem wpatrywał się w młodszego brata i chyba nie do końca mógł uwierzyć w tą magiczną chwilę. Bo tak, w pokoju nagle zaczęła unosić się jakaś magia.
            Cash skończył grać. Popatrzył na Angie, która miała łzy w oczach i na Londona, który już siedział obok dziewczyny. Za bardzo nie rozumiał ich reakcji, bo przecież nie zrobił nic takiego nadzwyczajnego. Po prostu zagrał coś, co kiedyś skomponował jego ojciec.
            - No co?
            - Cash, to było... piękne. Słuchałam tego w wersji akustycznej tysiące razy, ale... ty... ja nie wiem, ty zrobiłeś coś magicznego. - Wyjęczała dziewczyna. - Daj mi autograf!
            - Przestań. Tak sobie tylko zagrałem. - Mruknął Cash.
            - Tak tylko? Człowieku, ty nie grałeś parę lat, bierzesz gitarę do ręki i tak tylko sobie grasz, a ... mi się wydaje, że zagrałeś to lepiej niż ojciec...
            Cash wbił wzrok w brata i wybuchnął śmiechem. Takiego żartu już dawno nie słyszał. Sęk w tym, że London wcale nie żartował, a powiedział prawdę.


***

Odwiózł Kate pod sam dom. Dziewczyna wysiadła z samochodu Slasha blado się do niego uśmiechając. Hudson postarał się odczytać z wyrazu jej twarzy, co takiego sobie myślała, ale ogólnie, to ciężko było określić. Kiedy ich rozmowa zeszła na tor pracy, to Katie znacznie się rozluźniła. Była naprawdę profesjonalistką i nie można było jej tego zarzucić, iż nie zna się na swojej pracy, ale jakim była człowiekiem? Na pewno trochę zagubionym w sobie, nie zdającym sobie sprawy z tego, iż może zdobyć cały świat i wcale nie musi iść do tego drogą przez łóżko odpowiednich ludzi. Slash patrzył, jak znika w odpowiedniej klatce schodowej. Zastanowił się, które mieszkanie może być jej? Z resztą i tak, które by to nie było, to wydawało mu się, iż sama Kate nie zasłużyła, aby mieszkać w właśnie takiej dzielnicy. Ciężko westchnął i włączył radio w samochodzie. Leciała akurat piosenka Rainbow Eyes. Jeden z tych smętów, które kojarzyły mu się z ciężkimi chwilami po stracie Perli. Tak i też było w tym momencie. Popatrzył jeszcze raz na drzwi kamienicy Kate i zadał sobie pytanie, co on właściwie tam robi? Czy to wszystko ma sens? W takich chwilach wydawało mu się, iż nic nie ma sensu.
            Odpalił silnik i ruszył przez ulice Los Angeles. Miasto zaczynało dopiero tętnić nocnym życiem. Młodzi ludzie tak, jak dwadzieścia lat temu wychodzili na ulicę, aby skosztować trochę wolności i zaznaczyć swój bunt, jednak wszystko było inne. Ci ludzie już myśleli inaczej, mieli inne marzenia i inne nastawienie do świata. To co było minęło i już nigdy nie wróci. Hudson dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, iż lata, które przypadały na jego młodość były najprawdopodobniej najpiękniejszymi latami w historii ludzkości. Może czasem ocierały się o kiczowatość, przesadę, ale był w tym jakiś urok. Teraz wszystko wydawało się być takie samo. Dziewczyny chciały wyglądać, jak nienaturalne modelki. Chłopcy chcieli wyglądać, jak ulizane stworki z telewizji. Ale nikt nie chciał być po prostu sobą.
            Wszystko przemija. Życie przemija. Młodość przemija. Kultura przemija. Kiedy się jest młodym nie zdaje się z tego sprawy, dopiero później. I chodzi o to, aby uświadomić sobie to będąc w tym miejscu, co właśnie chciało się być kiedy wszystko było jeszcze proste. Czy Slash był? W pewnym sensie tak, chociaż nie do końca. Nadal pozostawał samotny. I może jeszcze dziesięć lat temu, kiedy miał u swojego boku żonę zdawało mu się to wszystko być absurdalne. On i rodzina? On i dwóch małych chłopców, jego synowie i kobieta która chodzi po domu i nie jest tylko kochanką na chwilę. Wtedy zdawało mu się, że do tego wszystkiego nie pasuje. Coś było nie tak, ale teraz po tych wszystkich latach zdał sobie sprawę z tego, iż musiał stracić to co miał, aby to docenić. Może gdyby Perla dziś żyła, to by byli dawno po rozwodzie i nawet patrzeć by na siebie nie mogli? Ciężko westchnął.

            Perla przewróciła się tak, aby móc popatrzeć w oczy Slasha. Mężczyzna się do niej uśmiechnął i odgarnął jej włosy za ucho.
            - Jak myślisz? Co będziemy robić za dziesięć lat? - Zapytała kładąc głowę na jego klatkę piersiową. - Będziemy jeszcze razem?
            Slash blado się uśmiechnął. Jakoś nigdy nie wybiegał tak daleko w przyszłość. Wolał żyć tym, co jest tu i teraz. Popatrzył na Perlę. Co prawda na początku ta dziewczyna miała być kimś tylko na chwilę. Nie spodziewał się, że zostanie na dłużej, więc też był to dla niego mały szok, jak po prostu dni mijały, a ona nadal była w jego życiu. Nim się obejrzał, a byli ze sobą już dwa lata, niedawno dowiedzieli się, że Perla jest w ciąży.
            - Za dziesięć lat to... będziemy tak samo leżeć i sobie przypomnimy ten wieczór w Paryżu. - Odpowiedział w końcu. - Nasz maluszek będzie miał dziesięć lat, a ja  będę zbierał złom, aby was wszystkich utrzymać, bo zespół już się rozleci.
            No może faktycznie atmosfera w zespole ostatnio nie była za miła, ale no przecież nie można było tak czarno myśleć.
            - Aż tak źle nie będzie. - Odpowiedziała z uśmiechem.
            - Mówisz o tym, że nasz maluszek  będzie miał rodzeństwo?
            - Nie, o tym, że będziesz zbierał złom.
            - A co ty masz do złomiarzy?
            - Nic, mili chłopcy, ale gitarzyści lepsi. - Zaśmiała się. - Slash, przecież ty już zawsze będziesz gitarzystą...
            - Gitarzystą złomiarzem.
            - Daj już spokój z tym złomem... - Westchnęła Perla, przewróciła się na plecy i zaczęła głaskać się po brzuchu. - Ciekawe czy to chłopiec czy dziewczynka?
            - Chłopiec, London. - Powiedział zakładając sobie ręce za głowę.
            - London?
            - Jak sobie obliczyłem, to powołaliśmy go na świat w Londynie, a ja w sumie jestem Brytyjczykiem, więc tak na cześć i chwałę mojej ojczyzny!
            Perla znacząco popatrzyła na Slasha.
            - A za dwadzieścia lat London będzie już dorosłym facetem, więc tę noc ponownie spędzimy w Paryżu...

            Sam nie wiedział, dlaczego właśnie ta scena z przeszłości stanęła mu przed oczami. Może dlatego, iż wydarzyło się to dokładnie dwadzieścia lat temu. Trzeciego marca, dwadzieścia lat temu, o tej porze nocy leżał w łóżku z Perlą i zastanawiał się, jak uzbiera na taką wycieczkę zbierając złom na ulicy. Wtedy nawet mu przez myśl nie przeszło, iż ta kobieta będzie dla niego tylko wspomnieniem. Niczym więcej. Tylko kimś, kto pozostał na zdjęciach, nagraniach, w pamięci. Patrzył wtedy w jej oczy i myślał, że będą ze sobą już zawsze. Do samego końca. I byli... tylko, że ten koniec przyszedł o wiele za wcześnie. Zaparkował przed swoim domem. Oparł głowę o kierownicę i po prostu się rozpłakał. Pierwszy raz od dziesięciu lat płakał...


***

Amy zeszła po schodach i skierowała się w stronę kuchni. Nie mogła zasnąć. Ciągle dręczyła ją myśl na temat ciąży i tego, że tak po prostu musiała nakłamać Izzy'emu. Do tego czuła się w domu brata dość nieswojo. Może sprawiała to obecność Kim? Sama nie wiedziała, dlaczego tak nie lubiła tej kobiety. Sama szatynka wydawała się być w porządku. Chyba nie wykorzystywała Axla, ale zawsze jest to chyba. A może Amy po prostu była zazdrosna? Chociaż, to wszystko wydawało się być jej trochę absurdalne. Nalała sobie wody do szklanki. Nawet nie zauważyła tego, iż nie jest w kuchni sama. Dopiero, kiedy się odwróciła, to zobaczyła siedząca przy stole Kimberly. Kobieta piła mleko i wpatrywała się w rudą, jakby była trochę zaskoczona, że ona się tu znajduje. Amy poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.
            - Też nie możesz spać? - Zapytała Kim.
            - No tak jakoś. Za dużo myśli. Skupić się na odprężeniu nie mogę. - Odpowiedziała Amy niepewnie.
            - No to jak ja. - Westchnęła szatynka. - Ta noc jest jakaś dziwna.
            - Też mam takie wrażenie. Jakby coś miało się jutro stać.
            Amy nic nie odpowiedziała, tylko wlepiła wzrok w okno. Faktycznie, atmosfera była dość dziwna, chociaż przecież nic takiego się nie działo. Pierwsze co to przez głowę rudowłosej przeszło, iż coś nie tak ze Slashem. Chociaż to było absurdalne. Co mogło być nie tak? Hudson pewnie już leżał w swoim łóżku i spał. Chociaż, dlaczego w tej chwili pomyślała właśnie o Slashu, a nie o swoim mężu, czy też córkach? Przygryzła dolną wargę i upiła kolejny łyk wody. Chciała już wracać do swojego pokoju, kiedy Kim ją zatrzymała słowami:
            - Mogę wiedzieć, co się stało, że... tu jesteś?
            Rudowłosa odwróciła się wrogo popatrzyła na partnerkę swojego brata. Usłyszała w tym pytaniu oskarżenie? Sama nie wiedziała, co ale zrobiło się jej jakoś tak głupio. Zupełnie, jakby Kimberly miała być panią tego domu, a obecność Amy jej przeszkadzała. Zacisnęła mocniej dłonie na szklance, a Kim ciepło się do niej uśmiechnęła. W tym momencie Amy zdała sobie sprawę z tego, iż jest tak bardzo uprzedzona do szatynki, że zaczyna snuć na jej temat jakieś nieprawdziwe historie, które wcale nie mają pokrycia w rzeczywistości. Była zła sama na siebie. Cofnęła się parę korków i usiadła przy stole obok Kimberly.
            - Muszę przemyśleć parę spraw, z dala od męża, dziecka... - przyznała szczerze.
            - Nie lubisz, mnie co?
            Amy nie odpowiedziała, bo sama nie wiedziała, co miała w tym momencie powiedzieć. No tak, nie lubiła jej i chyba nawet się z tym nie kryła, bo przecież nie było po co. Popatrzyła na Kim, która siedziała z dość smutną miną.
            - Wiem, że mnie nie lubisz. - Zaczęła szatynka. - Wiem, że myślisz sobie, że jestem z Axlem tylko dla jego kasy, nazwiska, bo w mojej branży ważne, aby mieć znajomości. Przecież, jakbym nie była kojarzona z Axlem Rose'm, to by nikt mi nie dał roboty w MTV, ale to nie tak.. naprawdę. Kocham twojego brata i to wszystko, co ma... jest mało ważne. Jakby był jakimś tam szarym człowiekiem, to też bym go kochała. Wiem, myślisz sobie, że ja... taka kobieta przecież mogę mieć każdego, to po co siedzę z tym furiatem... po co? Bo właśnie go kocham, więc Amy, możesz być spokojna. Nigdy świadomie nie skrzywdzę Axla. Tak jak ty, ja też nie chcę, aby on cierpiał.
            Kim zakończyła swoją wypowiedź. Nie czekała nawet na to, co odpowie Amy i po prostu wyszła z kuchni. Ruda została sama i ciągle w uszach dźwięczały jej słowa Kimberly. Chyba mówiła prawdę.
            - Jaka ze mnie idiotka. - Uderzyła głową o blat stołu. - Idiotka. 

4 komentarze:

  1. Zaczęłam czytać i tak myślę o nie, może jednak zmieniłaś zdanie i ten wyczekiwany wątek się pojawi, ale nie...Może to i lepiej. Ćwiczyć moją cierpliwość.
    Jakoś się nie dziwię, że dla Casha postawa Stradlina była zabawna. Ona po prostu taka była i już.
    Zawsze uważałam, że Cash jest bardziej jak tatuś a London jak Perla- tu widać, że młodszy odziedziczył talent. W sumie nie musiał grać nie wiadomo jak dobrze technicznie, ale po prostu było w tym coś magicznego, co ewidentnie odczuła Angie jak i London. W sumie wyobraziłam sobie taką akustyczną wersję November Rain...Cudo :)
    Oczywiście znów doprowadziłaś mnie do łez, bo...nie wiem ale każde wspomnienia Hudsona związane z Perlą bardzo mnie dotykają. Bardzo podoba mi się to, że ukazujesz tu jego wrażliwą stronę. W sumie jakoś nie widzę płaczącego Slasha, a tu na samą myśl aż ciarki mnie przeszły. Szkoda mi go bardzo, bo to w sumie smutne, że zawsze prowadził dość rozrywkowy tryb życia, nigdy nie wyobrażał sobie, że może mieć żonę, dzieci, a gdy się już zakochał los mu to po prostu odebrał... Toteż mam nadzieję, że w jego życiu pojawi się ktoś( o ile już się nie pojawił) kto trochę wszystko zmieni- na lepsze.
    Co do Amy, to obawiam się jaka może być reakcja Stradlina, a serio uwielbiałam ich razem nawet w poprzednim opowiadaniu. Byli dla mnie taką para idealną. No i w sumie może nadal są, tylko...jedna wpadka może to przekreślić.
    Gdy we wcześniejszym rozdziale została wspomniana postać Kim tak trochę myślałam, że to może być ten typ, który leci na kasę, więc pozytywnie się zaskoczyłam. Mam nadzieję, że wszystko co powiedziała Amy jest prawdą. Oby.
    Różyczko nawet nie wiesz jak doceniam, że tyle pisałaś, że tu jesteś i publikujesz. Także czekam na następny. Za tydzień, gdy wszyscy będą szykować się do śniadania bądź i bożonarodzeniowego obiadu ja będę siedzieć i czekać na nowy, jak zawsze! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacznę od tego, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego! :D Czekałam na ten rozdział i miałam nadzieję na jakąś kontynuację randki Slasha i wyjście Casha z Angie, a w zasadzie to cały rozdział nas zwodził. Oczywiście, jak zawsze pięknie i starannie napisany rozdział, gdzie nawet takie zwodzenie czytelnika z niekonkretną akcją, jest przyjemne dla oczu. Mimo wszystko uwielbiam Twój styl pisania, aczkolwiek czekam na jakąś akcję, coś konkretnego :D Czekam, czekam i jeszcze raz czekam na następny rozdział! :)

    http://guns-n-roses-gnr.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak ładnie. Cash i Angie bardzo się lubią. Serio, nie zdziwiłabym się jakby zostali parą. Chociaż...Cash jest chyba zbyt wybuchowy na takie coś.
    I właśnie tu się przejawiło, że mimo iż właściwie taka troska jaką Izzy otacza Angie by przeszkadzała Cashowi i tak mu jej brakuje.
    O Londona Angie się nie martwi, bo dobrze wie, że London to spokojny człowiek, unikający kłopotów, a nie pakujący się w nie tak jak Cash. I widać po niej, że bardzo lubi młodszego Hudsona. I pewnie chciała wzbudzić w nim zazdrość, idąc do kina z tym parapetem, Kurtem.
    Wziął gitarę i zagrał. Zagrał bardzo pięknie. I mimo że mu się wydaje, że London żartował, on powiedzial prawdę. Bo po kilku latach niegrania zagrał świetnie, a Slash po kilkunastu latach grania...gra coraz gorzej. Popieram Londona!
    Wspomnienie Perli i wymyślanie imienia dla starszego Hudsona. "Powołaliśmy go na świat w Londynie"...
    I ta szczera rozmowa Kim z Amy. Dobrze, że Kim kocha Axla, ale czy mówi prawdę? Wydaje mi się, że chyba tak...
    No nic, lecę dalej. A raczej do tyłu, bo do rozdziału 11 :)
    Ugh, wybacz. Całe moje emocje wlałam w komentarz rozdziału 13. Teraz będzie się wszystkim zdawało, że umiem komentować, tylko nie zawsze mi się chce ://

    OdpowiedzUsuń
  4. To takie urocze, Cash dziedziczący talent po Slashu. ♡
    Szkoda, że na razie nie było nic więcej miedzy Slashem a Kate. ;)
    Biedny... ale chyba dobrze, że w końcu się wypłakał..
    Ugh. Ja też jakoś nie wierzę takim panienkom, jak są z podstarzałymi rockmanami, którzy nie wyglądają już dobrze...

    OdpowiedzUsuń