Witam.
Tak, to jest już ostatni rozdział. Zakończenie, które tak naprawdę zakończeniem nie jest. Ta historia ciągnie się dalej. Ale z racji tego, że jest to ostatni rozdział pierwszej części chciałabym, aby skomentował go każdy kto czytał to opowiadanie. Naprawdę bardzo mi na tym zależy. I w sumie nie mam nic więcej do powiedzenia. Mogę jeszcze zaprosić na coś na kształt prologu, za tydzień. A teraz zapraszam do czytania oraz komentowania. Pozdrawiam!
Rozdział 36
Po
cichu wszedł
do domu... Pierwsze, co go uderzyło
to zapach alkoholu, moczu i jakby zepsutego jedzenia. Następnie Slash zobaczył, że na podłodze leży dosłownie wszystko. Zamknął za sobą drzwi. Wiedział jedno - ten kto tu mieszka już dawno przestał sobie radzić. Stoczył się
na dno i jest z nim gorzej niż
było jeszcze parę tygodni temu. A przecież obiecywał, ze się poprawi, mówił, że musi wziąć się jakoś w garść dla chłopców. A to wszystko okazało się być pustymi słowami. Slash ciężko westchnął. Kopnął puszkę po piwie i jedyną myślą, jaką mu chodziła teraz po głowie, to były dzieci...
Gitarzysta skierował się w stronę schodów. Miał tylko nadzieję, że chłopcy nigdzie nie poszli. Z resztą osoba, która powinna się nimi zajmować
przecież
i tak by nie zauważyła ich nie obecności. Wbiegł na piętro i zajrzał do pokoju jednego z chłopców. Pusto. Tam też panował bałagan. Na łóżku były pudełka po pizzy, ubrania chłopca, zabawki leżały na podłodze. Zamknął drzwi, przeszedł parę korków i zajrzał do następnego pokoju, który należał do młodszego. Wtedy oczy dwójki chłopców skierowały się na niego. Siedzieli przed tv i
oglądali
jakiś
film. Nawet nie bajkę,
nie film dla dzieci. Z krzyków, który wydobywał się z telewizora Slash mogła wywnioskować, że jest to horror. Na pewno coś, co dzieci w ich wieku nie
powinny oglądać.
Jednak kiedy Gitarzysta przyjrzał się chłopcom, to miała wrażenie, że sam znajduje się w jakimś horrorze. Siedzieli jeszcze w piżamach, brudni. Młodszy był cały umazany w krwi i błocie. Starszemu przetłuszczone włosy opadały na oczy i patrzyli na nią tak nieprzytomnie, jakby sami
przed chwilą
ćpali.
Slash zaraz zerwała się z miejsca i pobiegła do niech. Potrząsnął młodszym, który wykazywał brak reakcji na jakiekolwiek bodźce. Starszy tylko cicho się zaśmiał.
- Co mu jest?! - Zapytał
starszego z chłopców.
- Nie wiem, może umarł. - Odpowiedział.
- Co? Co ty mówisz? - Popatrzyła w oczy młodszego, a potem lekko nim potrząsnęła. - Hej, słyszysz mnie? Wiesz kim jestem,
poznajesz mnie?
Brak reakcji. Nic, kompletnie nic.
- Nie sądzę, aby poznawał. Odleciał.
- Jak macie na imię? - Zapytał Slash. - Gdzie są wasi rodzice?!
Starszy z chłopców popatrzył jeszcze raz na Hudsona. Blado się uśmiechnął.
- Mama nie żyje, stary się zaćpa, a ja jestem Saul, a to mój
brat Ash... Hudson. - Odpowiedział
wzruszając
ramionami.
- Co? Saul Hudson?
Slash poczuł, jak robi mu się gorąco. Przecież, to nie było możliwe. Przecież, to był jego dom, przecież, tu zostawił swoich synów, pod opieką... właśnie, sam nie wiedział kogo, ale ktoś miał się nimi zajmować. Popatrzył jeszcze raz na chłopca, który miał na imię Saul. Siedział tak obojętnie, jakby wcale go nie obchodziło, co się stało. Potem Slash przeniósł wzrok na Asha... z jego oczu biła pustka.
- Mówię panu, on nie żyje. - Powiedział Saul. - A ja zostałem sam.
Slash przewrócił się na drugi bok. Spadł. Syknął z bólu. Rozejrzał się po pomieszczeniu, gdzie się znajdował. Był u siebie w domu, ale było tu czysta. Tak jak wieczorem,
kiedy zasnął
na tej kanapie. Ręce
Hudsona całe
się trzęsły, serce waliło mu, jak oszalałe. Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że to był tylko sen. Nic więcej, jednak przeszedł przez niego dreszcz. Nie co dzień przecież śniło mu się, że jego młodszy brat, jakby umarł, prawda? W sumie, to wcale nie
rozumiał
sensu tego snu. Gitarzysta wrócił
na kanapę
i ciężko
odetchnął.
Mógł
to tak po prostu zostawić,
ale coś
go tknęło,
przecież
to nie było
normalne.
Zerwał się do telefonu i wybrał numer do swojego brata. Długo nikt nie obierał. Bardzo długo. Za długo, tam naprawdę coś musiało się stać.
- Slash, chyba cię powaliło, aby dzwonić do mnie o czwartej nad ranem!
Gitarzysta zacisnął mocniej dłoni na słuchawce. Popatrzył na zegarek. Rzeczywiście, było jeszcze wcześnie rano. W sumie, to noc. Jednak
odetchnął
z ulgą,
kiedy usłyszał głos swojego brata.
- Wybacz... miałem jakiś dziwny niepokój. Jeszcze tak długo nie odbierałeś, zmartwiłem się, Ash...
- Bo jest noc! Spałem! Boże, czy ty zawsze musisz robić się rodzinny w takich dziwnych
wypadkach. Idź
spać
i zadzwoń
do mnie, jak będzie
jakaś
ludzka pora. Do usłyszenia.
Brat się rozłączył, a Slash jeszcze długo stał tak ze słuchawką od telefonu. Chyba naprawdę nic takiego się nie stało. Ash zachował się, tak jak zawsze. I w sumie, to
gitarzysta nie miał
co dziwić
się bratu, że ten po prostu lekko się zirytował. Slash pewnie też by tak zrobił. Odłożył słuchawkę i wrócił na kanapę. Nadal cały się trząsł. Ten koszmar jednak był dość dziwny. Jakoś wcześniej nie zastanawiał się nad tym, co przechodzili jego
synowie, kiedy nie potrafił
poradzić
sobie po stracie żony.
Wolał
o tym nie myśleć.
Jednak
tknęło go coś jeszcze. Momentalnie zerwał się z kanapy i po schodach pobiegł na
górę. Zajrzał do pokoju Londona, jednak zobaczył puste łóżko. Na chwilę
podeszło mu serce do gardła... ale zaraz... przecież nic takiego się nie stało.
London wieczorem gdzieś wyszedł i najwyraźniej jeszcze nie wrócił. Chyba...
nie, popadaj w paranoje. Zamknął drzwi i zajrzał do Casha. Chłopak spał w
ubraniach na łóżku. Koło niego leżał podręcznik od biologii. Slash ciężko
westchnął i wszedł do pokoju. Podszedł do syna i zabrał książkę. Wtedy Cash się
przebudził i z początkowym przerażeniem spojrzał na Slasha.
- Co tu
robisz? - Zapytał mrużąc oczy.
- Sprawdzam czy wszystko w porządku.
- Odpowiedział Slash chociaż zdał sobie sprawę z tego jak te słowa głupio
brzmiały. Przecież Cash nie był już małym chłopcem i nie miał gorączki, czy też
każdej innej choroby.
- Idź
spać. - Jęknął chłopak.
Slash
westchnął. Odłożył książkę na biurko i skierował się w stronę drzwi. Popatrzył
jeszcze na syna.
- Kocham
cię, Cash... - Powiedział, a następnie nacisnął klamkę. Chciał już wyjść, kiedy
usłyszał głos chłopaka.
- Tato,
chodź...
Odwrócił
się i ze zdziwieniem popatrzył na syna. Cash ziewnął.
- No
chodź... nikomu nie powiem, że spaliśmy razem. - Szepnął.
Slash
nadal patrzył się na syna i nie wiedział, co miał takiego zrobić. Może dalej mu
się śniło. Cash natomiast nieznacznie się uśmiechnął i posunął się na łóżku.
Hudson już nie zadawał żadnych pytań tylko położył się obok syna. Czuł się dość
dziwnie, chociaż sam nie wiedział, dlaczego. Cash nie był małym chłopcem,
ale... czy to miało jakieś znaczenie? Chyba nie. Wolał się nad tym nie
zastanawiać.
- Też
cię kocham, tato...
***
London
opadł na poduszkę i sięgnął po paczkę papierosów. Czuł się dziwnie. Jakby miał
poczucie winy, którego nie potrafił sobie wytłumaczyć. Ciężko westchnął, a
następnie uśmiechnął się do Jennifer. Dziewczyna odgarnęła sobie włosy za ucho
i położyła głowę na klatce piersiowej chłopaka. Dym papierosa zaczął roznosić
się po niewielkim pomieszczeniu. Kochała ten zapach. Zawsze wywoływał u niej
miłe wspomnienia, kiedy to była małą dziewczynką i siedziała w pracowni taty.
Ojciec Jennifer był malarzem, zmarł trzy lata temu na raka, a od tamtej pory
już nic nie było takie samo. Podniosła głowę i spojrzała na Londona, który
nawet się nie uśmiechał. Starał sobie wszystko ułożyć, jednak to nie było takie
łatwe. Odłożył papierosa do popielniczki, a następnie pogłaskał dziewczynę po
policzku.
- Mam
wrażenie, że robimy coś złego. - Powiedział.
Jennifer
lekko się uśmiechnęła.
- Można
powiedzieć, że jesteś moim kochankiem, ale ja nie mam jeszcze męża, więc nie ma
co się zadręczać.
- Masz
chłopaka... w ogóle, co powiedziałaś temu ćwokowi?
- London, nie mów tak o nim!
- Leżę w
łóżku z jego dziewczyną po zajebistym seksie. Jest ćwokiem.
Dziewczyna
wywróciła oczami i ponownie położyła głowę na Londonie. Nie miała ochoty
rozmawiać o swoim chłopaku. Oczywiście lubiła Jonathana, był naprawdę uroczy,
kochany i czuły, zabawny... ale Jen czasami miała wrażenie, że nie rozumie jej
potrzeb. Z młodym Hudsonem było coś innego. Jednak nie mogła z nim być. Już
dawno temu powiedziała sobie, że nigdy nie zwiąże się z fizykiem. Przecież to
mogłoby się źle skończyć. Tylko ciężko westchnęła i postarała się zasnąć, kiedy
poczuła, że London podniósł się z łóżka. Przepraszająco na nią popatrzył i skierował
się w stronę łazienki. Dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej i
przykrywając sobie kołdrą biust powiodła za nim wzrokiem. Coś czuła, że go
straciła. Chyba już na zawsze. Tylko przecież nigdy nie był jej.
London
wszedł do łazienki i przemył twarz zimną wodą. Nie mógł odpędzić od siebie
natarczywych myśli, które ciągle dudniły mu w głowie. Nawet nie chodziło o
chłopaka Jennifer, bo jego miał gdzieś. Nawet go nie lubił. Pomyślał sobie, że
w tym momencie powinien poczuć przypływ satysfakcji, że to on spędza ten
wieczór z brunetką, a jednak nie. Popatrzył w lustro. Chodziło o Hannę.
Ponownie... dlaczego nie mógł tak po prostu przestać myśleć o tej małolacie?
Ciężko westchnął i pokręcił głową. Czasami miał wrażenie, że siebie nienawidzi.
Przecież był taki beznadziejny. Połowę życia uganiał się za kobietą, która
miała go i tak gdzieś. Czasami tylko lądowali w łóżku, ale to i tak nic nie
znaczyło, bo następnego dnia musiał oglądać Jennifer w ramionach innego
chłopaka. Hanna była niewinna i taka oddana. Tylko, że od ostatniej awantury w
szpitalu się z nią nie widział, a przecież minęło już trochę czasu. Bał się.
Nie wiedział, co miał jej takiego powiedzieć. Z resztą... bał się tego, co
mogłoby się między nimi wydarzyć.
Wyszedł
z łazienki. Jennifer nadal siedziała na łóżku i bacznie mu się przyglądała,
kiedy London zaczął zbierać z podłogi swoje ubrania i się ubierać. Nie tak
wyobrażała sobie ten poranek. Przecież mieli działy dzień spędzić ze sobą, w
łóżku, paląc papierosy i pijąc tanie wino. Jonathan i tak uczył się do
egzaminu, a oni mieli wolne, więc co takiego ten London... Zerwała się z łóżka
i podeszła do chłopaka. Wtuliła się w jego plecy, kiedy właśnie zapinał sobie
pasek od spodni.
- Nie
zostawiaj mnie... - jęknęła. - Przecież miało być tak fajnie, a ty uciekasz.
- Jen,
musimy z tym wszystkim skończyć. - Westchnął. - Tylko ze sobą sypiamy, a to
raczej kłóci się z moim systemem wartości.
Jennifer
wywróciła oczami.
- Nie
mów mi tylko, że tak bardzo przejmujesz się Jonathanem... przecież nawet się
nie kumplujecie.
- Nie chodzi od niego.
London
odsunął się od dziewczyny i sięgnął po swoją koszulę. Popatrzyła na Jen. Stała
przed nim naga i wlepiała w niego te swoje, duże, ciemne oczy. Jednak... to
chyba już nie działało. Nic nie czuł. Tylko pustkę i może odrobinę obrzydzenia
do samego siebie.
- O tę
małolatę? Hanna, tak? - Zapytała.
- Może o
nią.
-
London, czy ty zwariowałeś? Ile ona ma lat? Przecież to gówniara!
- Nie
twoja sprawa. Myślę, że każde z nas powinno pójść w końcu we własną stronę.
Kiedyś nam się nie udało, trudno. Teraz sam nie wiem, co takiego odstawiamy.
Ukrywamy się przed całym światem, bo ty ciągle masz nowego chłopaka... Jen,
mnie już taka zabawa nie kręci.
Założył
buty i podszedł do drzwi. Popatrzył jeszcze na dziewczynę. Patrzyła się na
niego z szokiem. Nie spodziewała się tego. London przecież był na każde jej
zawołanie, a teraz tak po prostu zerwał się ze smyczy? On tylko pokręcił głową
i wyszedł. Bez żadnego pożegnania, bez niczego. Usiadła na łóżku i prychnęła. I
tak wróci... wiedziała to.
Natomiast
London nadal nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Chyba jeszcze nigdy nie czuł
się tak bardzo zagubiony. Wyszedł z kamienicy, w której mieszkało się
mieszkanie Jennifer i odetchnął porannym powietrzem. Godzina była jeszcze
wczesna, a słońce dopiero wstawało. Najprostszym rozwiązaniem byłoby wrócić do domu, ale czuł,
że nie ma ochoty na kolejne kłótnie ojca z bratem. Co raz częściej dochodził do
wniosku, że ma ochotę odciąć się od tego wszystkiego. Zacząć nowe życie i
niczym się nie przejmować. Tylko to nie było takie proste. Czuł się
odpowiedzialny na swoją rodzinę, a przecież miał tylko ich. I tak niedawno
London dostał odpowiedź z Pasadeny. Zgodzili się go przyjąć na staż, a to
oznaczało, że raczej będzie musiał wyprowadzić się z domu. Przecież nie da rady
codziennie dojeżdżać z Los Angeles. Jednak teraz nie chciał się nad tym
zastanawiać. Postanowił, że trochę pochodzi po mieście i nagle poczuł się takie
niebywałe szczęście. Wolność, której nic nie ograniczało. Pamiętał, kiedy mama
mówiła, że najważniejsze jest to, aby cieszyć się z małych i prostych rzeczy.
Właśnie to miała na myśli. Szedł prawie pustym chodnikiem. Mijali go tylko
zaspani ludzie, którzy spieszyli się do pracy, a on miał ochotę się do nich uśmiechać.
Już nie szedł ze spuszczoną głową, miała ochotę biegać, skakać, krzyczeć...
jednak się opanował.
Kiedy
dotarł do domu myślał, że wszyscy będą jeszcze spali. Mylił się. Od progu
został przywitany przez Lou. Pies zaczął piszczeć, skakać i wyć. London po
chwili usłyszał głos Slasha, aby się uciszył. Chłopak pogłaskał psa za uchem, a
następnie wszedł w głąb domu. W salonie nikogo nie było, jednak było włączone
radio. Poszedł do kuchni i zobaczył i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przez
chwilę myślał, że to wszystko mu się śni, jednak było prawdą. Cash siedział
przy stole i tak po prostu rozmawiał ze Slashem, który smażył jajka na bekonie.
London przetarł oczy. Usiadł przy stole i popatrzył na ojca.
- A co
wy tu robicie? - Zapytał z niedowierzaniem.
-
Rozmawiamy sobie. - Odpowiedział Slash. - Chcesz śniadanie?
- Tak po prostu sobie rozmawiacie?
- Boże,
to już z ojcem nie mogę porozmawiać? - Prychnął Cash. - Gdzie ty się w ogóle
włóczysz po nocach?
London
westchnął i powiedział, że nieważne. Nie miał ochoty spowiadać się ze swojej
relacji z Jennifer. Z resztą, ona i tak nie miała już znaczenia. Uśmiechnął się
do Slasha, kiedy ten postawił przed nim talerz z jajkami. Taki poranek w ich
domu był dość surrealistycznym przeżyciem, a London zaczął się zastanawiać, co
takiego wydarzyło się tej nocy.
Z
zamyślenia wyrwał go głos Slasha.
- Idziemy dzisiaj na cmentarz,
pójdziesz z nami.
- Tak, jasne... tylko muszę się
trochę przespać. - Westchnął London.
***
Slash postawił karton z książkami pod ścianą, a następnie
ciężko odetchnął. Jednak nie chciał dać po sobie poznać, że ma problem z
przeniesieniem paru pudeł. Popatrzył na Amy, która tylko się uśmiechała.
Kobieta pokręciła głową i popatrzyła przez okno na miasto. Jej nowe mieszkanie
mieściło się na piętnastym piętrze apartamentowca. Miała piękny widok na całe
Los Angeles, a salon z ogromnym tarasem wychodził na stronę zachodnią. Czuła
się szczęśliwa. Nie chciała myśleć, że jest inaczej. Chyba pogodziła się już z
tym, że była zmuszona zamknąć pewien etap w swoim życiu. Oczywiście nadal
tęskniła za Izzy'm, ale starała się na tym nie skupiać. Na razie odłożyli
decyzję o rozwodzie, aby uniknąć rozgłosu w mediach, a sama Amy pragnęła skupić
się na dziecku. Położyła rękę na brzuchu, kiedy poczuła, że maluszek się
poruszył, a następnie uśmiechnęła się sama do siebie. Dwa dni wcześniej była na
badaniu lekarskim i dowiedziała się, że urodzi synka. Niczego nie żałowała.
Może tylko tego, że ojcem tego dziecka nie jest Izzy.
- Slash,
jesteś szczęśliwy? - Zapytała odwracając się do Hudsona. - Bo wiesz, ja myślę,
że mimo wszystko jestem.
- W
takim razie cię podziwiam. - Odpowiedział. - Jakbym był na twoim miejscu... to
sama dobrze wiesz, co by się stało.
Amy
wywróciła oczami, a następnie podeszła do Slasha i przytuliła się do niego.
Mężczyzna zesztywniał, bo mimo wszystko nie był przyzwyczajony do takich gestów
ze strony rudowłosej. Tylko teraz już nie musieli się przed nikim ukrywać... no
może tylko przed Angie.
Dziewczyna
weszła do salonu i popatrzyła na tę dwójkę. Odkaszlnęła, a Slash momentalnie
odsunął się od jej matki.
-
Tak ogólnie, to nie przeszkadzajcie sobie... - Powiedziała z lekkim przekąsem.
- Chciałam tylko powiedzieć, że jadę dzisiaj do taty na noc...
-
Pozdrów go ode mnie. - Powiedziała Amy.
Angie
kiwnęła głową i wyszła z salonu, a zaraz potem było słychać trzaśnięcie
drzwiami. Slash lekko się speszył. Może i przeszło mu przez myśl, że jak teraz
kobieta jest wolna, to oni mogliby w końcu spróbować. Przecież zawsze ktoś stał
im na drodze. Jak nie Chris, to Izzy, jak nie Izzy to Perla, jak nie Perla, to
jeszcze ktoś. Teraz oboje byli wolni. Tylko z drugiej strony wiedział, że to
nie miałoby najmniejszego sensu, a chyba też nie chciał tego robić Izzy'emu.
Jednak Stradlin nadal pozostawał jego kumplem.
- Izzy
jutro wyjeżdża? - Zapytał, aby zacząć jakiś temat rozmowy, bo cisza zaczynała
robić się niezręczna.
-
Podobno tak... nie widziałam się z nim od... jakiś dwóch miesięcy. - Wzruszyła
ramionami.
Slash
westchnął. Amy mogła wszystkim wmawiać, że już się pogodziła z sytuacją, jednak
w jej głosie nadal było słychać ból.
- A co z
waszym domem? Skoro ty będziesz mieszkała teraz tutaj, a Izzy wraca do Indiany?
- Laura
ma się tam przeprowadzić. I nawet dobrze. Jej mieszkanie było za małe na ich
trójkę, a tak, może nawet pomyślą o jeszcze jednym dziecku. - Powiedziała z
uśmiechem.
Slash
kiwnął głową i już nic na ten temat nie powiedział. Chciał się zapytać jeszcze
o Kate, ale stwierdził, że to nie ma sensu. Pewnie już nie było jej w mieście.
Próbował się z nią kontaktować, ale bez większego skutku. Musiał się pogodzić z
tym, że na dobre zniknęła z jego życia. Uśmiechnął się do Amy. Spojrzał na
zegarek i przeklął pod nosem. Kobieta pytająco na niego popatrzyła.
-
Przepraszam cię, ale muszę już iść. Umówiłem się z chłopakami, że pojedziemy na
cmentarz. - Powiedział.
Amy
podniosła jedną brew.
-
Umówiłeś się, czy ich zmusiłeś do tego? - Zapytała i wyczekująco na niego
patrzyła.
- Cash
sam mi to zaproponował, więc nie wypada, abym się teraz spóźnił.
- Zmiany
na lepsze?
- Mam
taką nadzieję.
Amy
uśmiechnęła się. Slash podszedł do niej i dał jej buziaka w policzek, a
następnie wyszedł. Kobieta ciężko westchnęła i zabrała się za układanie
książek.
***
Cash oparł głowę, a następnie zamknął oczy. Nigdy nie
sądził, że to może być takie przyjemne uczucie. Kiedy tusz wpływa pod skórę.
Starał się o niczym nie myśleć. Tak było po porostu lepiej. Odprężył się i
skupił na nicości. Taka chwila spokoju, kiedy niczym się nie przejmował, nad
niczym się nie zastanawiał. Pomysł z ucieczką był dosadnie głupi, bo przecież
nie miał do kogo iść. Jednak wtedy kierowała nim desperacja. Słowa Slasha nadal
dźwięczały mu w uszach i miał wrażenie, że już nigdy ich się nie wyzbędzie.
Mimo tego, że być może to nie była prawda. Sam nie wiedział, ale też nie chciał
o tym myśleć. Zacisnął mocniej powieki. Chyba powoli zaczynał zdawać sobie
sprawę z tego, dlaczego tatuowanie uzależnia. W tym bólu była jakaś nutka
przyjemności, której nie mógł się oprzeć. Otworzył oczy i spojrzał na kobietę,
która była sprawczynią tego całego zamieszania. Nie chciał z nią rozmawiać, bo
ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego kim jest. Jednak przyjemnie było na
nią popatrzeć, tym bardziej, że miała bluzkę z dość sporym dekoltem. Od czasu
do czasu tylko się do niego uśmiechała. Cash ponownie zamknął oczy. Dobrze
wiedział, że nie może zostać w tym mieście. To nie było miejsce dla niego.
Tylko musiał jeszcze trochę poczekać ze swoją ucieczką. Nie teraz...
Stracił
poczucie czasu. Wszystko wydawało mu się być chwilą. Z transu wyrwał go głos
dziewczyny, że już skończyła swoje dzieło. Cash westchnął, bo było mu trochę
szkoda tej przyjemności. Na pewno jeszcze to powtórzy. Spojrzał na swoje ramię,
a na nim widniał napis
I love my dad. I hate Slash.
Kobieta
udzieliła mu instrukcji jak ma dbać o tatuaż. Chłopak się tylko do niej
uśmiechnął, a następnie wyszedł ze studia.
Nienawidził
Slasha.
Nienawidził
tego miasta.
Ale
kochał swojego ojca. I tylko to go trzymało na miejscu. Póki co.
Ciąg dalszy nastąpi...